Thursday 29 August 2013

I koniec wakacji

Zapytała mnie nasza sąsiadka, czy odpoczęłam.
Chyba nie całkiem, bo codziennie przecież miałam dzieci do zajmowania się i codziennie mówiłam, że powinnam iść spać wcześniej, bo będę zmęczona ( i byłam, od późnego chodzenia spać), ale po pierwsze: nie musiałam zajmować się domem nic a nic, bo miałam gosposię, a po drugie wygląda na to, że mieliśmy super wakacje. Tyle się przecież działo, i odpust, i rzeka, i dożynki, i wujek Paweł od kaczek, i Dorian z na przeciwka, z którym siedziało się po 5 godzin, i jak zawsze ciocia Kasia i Iza, i dziadek chodził na lody, i babcia, która nas rozpieszczała lodami z pudełka, w domu o północy nawet ,i kompotami, i obiadami które nam się akurat wymyśliły.

Leon budził się rano, a jego pierwsze słowa były "Dzidziemy da dół". Następnie po ultra szybkim śniadaniu "Chcem na dór"oraz "Dzidziem dziadka". Po czym spędzać mógł u dziadka w sklepie pół dnia.
Przestał prać wszystkich jak popadnie, ale nadar wyrywa zabawki. Nauczył się za to wydzierać. Pewnie dlatego, że przyuczam go do oddanie mi cycków. Idzie nam bardzo mozolnie. W wydzieraniu się jest znakomity.
Zakochał sie w koparkach  i tratorach (czyt. traktor) i mógłby nie schodzić z nogi (hulajnogi). Ciociągi nadal kocha.
I na wszystko "co to jest"

 No i jeszcze w ostatni wekend przyjechała dzieciata rodzina, więc się nam gryl przydarzył a i kolejny wypad nad rzekę. Tylko, że zimna już była, bo noce w ostatnim tygodniu nie za ciepłe.



Thursday 22 August 2013

Sssssssssssssssssssssssss

We wtorek świętowaliśmy urodziny dziadka. Podarowano mu zestaw dwóch gorzkich czekolad oraz dwóch kwiatków.



W zestawie z żelastwem, postronkami na konia, łańcuchami na byka, gwoździami i pędzlami, do których Lelon ma szczególne upodobanie.
A potem był u nas Dorian i cały dzień odchodziły wariactwa.

Że dziadek do ludzi "jakiegoś mnie Boże stworzył, takiego mnie mosz" pokroju nie należy, wiadomo. Że dziadek ma zawsze dużo do powiedzenie, czyt. skomentowania, czy chcesz, czy potrzebujesz, czy nie, też wiadomo.
Odwiedziła nas dziś niespodzianie Stryjenka (ładne słowo prawda? Sama nie używam, ale w końcu wyklarowałam, żonę brata ojca tak się nazywa) z Warszawy. Żona brata mojego dziadka, a babcia wujka Pawła z zeszłotygodniowych odwiedzin. Akurat kuchnia serwowała obiad, no i niestety musiała odejść do salonu, żeby gościa podjąć. Poszłam więc z dziadkiem serwować obiad zamiast podkuchennej. Zdążyłam się na niego zdenerwować i uciekłam z kuchni. Przychodzi do mnie moja córka, mamo, ty się musisz nauczyć wybaczać. Ale twój dziadek jest głupi. To opowiedz mi dlaczego się zezłościłaś, bo ja muszę zrozumieć.

W ramach polskich odwiedzin był wczoraj logopeda, bo Isabela sssssssssssssssssssssssssepleni międzyzębowo. A jutro dentysta. I całe szczęście, bo dziś bolał ząb.

Tuesday 20 August 2013

Polowanie na koty

Wczoraj był jeszcze afrykański ukrop i jak na złość nie dało się iść nad rzekę, bo mieliśmy rano sąsiada na parę godzin, a popołudniu Isabela zakopała się u tego sąsiada. Zresztą kto sądzi, że po upalnej niedzieli, gorącym poniedziałku, przyjdzie zachmurany wtorek. No i przyszedł. A niech to, o matko, jak mawia Isabela.
A plan był, że się rano odrobimy, położymy Lelonka spać, zjemy jak wstanie i już nas nie będzie. A tu Lelon nie współpracował, nie chciał iść do domu z zakupów porannych i trzeba go było przekupić małym kiciusiem, który się przyplątał i pozwolił wziąć na ręce.
I tak oto pojawił się na podwórku. I zapoczątkował szaleństwo. Nikt w domu nie chce siedzieć.






Eee, no i nad rzekę też w końcu poszliśmy. Tylko nie wzięłam aparatu. A potem byłam zła, bo tak było fajnie. I Leoś nie chciał z wody wyjść i Isa nie chciała za daleko wejść. I umże też były w bajorku i Lelon chciał je wyciągać, a Isa skoczyła jak oparzona, bo wpadła do Nidy tuż obok muszelki, z której się Umża wyprowadziła, ale tego nie wiedzieliśmy dopóki się nie przypatrzyliśmy.
I komary nas nie chciały pożreć żywcem, bo się popsikaliśmy.

Sunday 18 August 2013

Dożynki

Zaplanuje sobie matka zabrać dzieci nad rzekę i marzy, że będzie słońce i pogoda i się na nią ta pogoda wypina. I zimno się robi. I tak od wyjazdu ciotki Izy i wujka Pawła. Szczęście, że się Państwo Polskie nie wypięło i zrobiło kolejny dzień wolny i ciotka Kaśka przyjechała już w środę.
Wykorzystałam ją i zrobiłam zakupy w sklepach ogrodniczych i zabawkowych. Gdybym miała fortunę wydałabym ją na ogród (niekoniecznie własny) i na gry (obecnie taką i taką).
W związku z zakupami spędziłam całą sobotę w ogrodzie,przemeblowując całą rabatę, a ukrop powrócił. I nie zaplanowałam wypadu nad rzekę. A potem sobie w brodę pluję, bo mogłam byłam itd itp.
Nic to, bo nadrobiliśmy już dziś, choć były miejscowe dożynki i Isabela zakochała się w karuzeli łańcuchowej.

Hurra, była rzeka i kanapki z ogórkiem. Tylko sok z nie takiej butelki. I puszczaliśmy PAWEŁY. Dla mniej spostrzegawczych, kaczki, od wujka Pawła, co je puszczał tydzień temu.

No i byłabym zapomniała, że nie ma to jak zakopać się w piasku, żeby musieć się zanurzyć w wodzie.



Monday 12 August 2013

Pierwszy wakacyjny wekend

Kuzyn z Wawy przyjechał w piątek. Także i ciocia Kasia. Jak zwykle pogoda się na nas wypięła i planowany sobotni wyjazd nad wodę odwołano. W zamian wyprawa spacerem nad rzekę, nad którą nikt już nie chodzi i w której nikt się jużnie kąpie. I znaleźliśmy plażę! Tam gdzie sto lat temu chodziło się z ciotkami i wujkami na cały dzień, z kocem, kanapkami z masłem, ogórkami do obrania i kompotem w szklanej butelce po mleku z plastykowym korkiem! O rety, ile wspomnień i jak super. Za chłodno na kąpiel, więc tylko puszczanie kaczek z wujkiem Pawłem, który serca skradł moim dzieciom. (Bo wieże budowali najwyższe na świecie.)
Lelon wodę kocha.

Wczoraj ukrop nazod, ale plan dnia napięty z odpustem w roli głównej. To przecież kto się będzie kąpał jak wata cukrowa, milion pierścionków i pukawki. I piłka z trocin! Jak kiedyś! O rety, ile wspomnień!
Leon już ją rozparcelował, zębami. Piankową piłkę Iss także.

No i jeszcze duża Izz załapała się na swój tort urodzinowy, choć wcale go nie chciała. Bo za dużo zachodu.
Też se zażyczyłam, taki rodzinny tort urodzinwy, ale o mnie nikt nie dba....


Ach, co to był za wekend...

Thursday 8 August 2013

Pierwsze dni

Wakacje u Babci. Człowiek wstaje rano, otwiera drzwi w koszuli nocnej, bose dziecko się między nogami plącze, sąsiadów nie widać, a nawet jakby, to co mnie obchodzi to, że mnie w koszuli nocnej widzą. Jest 7 rano, pachnie latem, a słońce praży. I już wiesz, że to będzie piękny dzień.
Poza tym ciocia Iza jest i planuje nam wekend z kuzynami. Że Iss niekoniecznie to obchodzi nadmieniać nie trzeba. Ten wekend z kuzynami. Bo ciocia Iza, która do normalnych nie należy, jak najbardziej potrzebna. Śniadanie nam zrobi, głupie miny też i na spacer pójdzie.
Ukrop jak na afrykańskiej ziemi, a tu pielgrzymka rzeszowska i trzeba jej obiad dać, więc ciocię Izę nam zabrali do rozlewania zupy a myśmy się tak snuli po tym ukropie.
Pięknie jest na wakacjach.

Tuesday 6 August 2013

Zaprzeszły wekend

Tak sie ucieszyłam naszą poniedziałkową wyprawą, że zapomniałam, że wekend był i tak sobie idę w miasto i se myślę co ja takiego robiłam, bo nie pamiętam i se przypomniałam. Otóż tak. Mamo, czy ja mogę sobie posłuchać tej pioseneczki. W letnie sobotnie popołudnie...




A w niedzielę odwiedziła nas ciocia Aliss, trafiła na swoje nieszczęście na kinderbal, posłuchała co mówią koleżanki z piaskownicy, okazało się, że nie ważne gdzie spędzasz czas wolny, w piaskownicy czy w pubie, znajomość pudelka.pl zbliży zawsze.
Niezapomniane popołudnie.


Monday 5 August 2013

Orange Blossom

Pojechaliśmy dziś do centrum ogrodniczego kupić krzaczek, który będzie wyglądał tak
Choisya ternata – Mexican Orange Blossom
a na razie jest bardzo malutki. Nazywa się Choisya Mexican Orange Blossom i mamy nadzieję, że pewnego dnia zamieszka w ogrodzie naszego domu. Póki co damy mu doniczkę.
Z zakupów zrobiła się przygoda, bo trzeba było jechać pociągiem, a w poczekalni moje dzieci znalazły Harlequiny, na miejscu zwiedzaliśmy stajnie, stodoły i klatki dla plastikowych królików oraz całkiem żywe, niektóre bardzo brzykie ryby. Do akwariów.
I gdyby nie to, że trzeba kłaść Lelona spać na drzemkę moglibyśmy tam siedzieć caaaaaały dzień. I jeść lizaki kokakolowe.

Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...