Friday 26 December 2014

O Śwętach u babci i dziadka

Najpierw był przyjazd z Krakowa do babci i pół dnia w piżamach, a potem już poleciało.
Mało zimowo, za to dosyć świątecznie, bo przygotowania już od poniedzałku.
Wyjątkowo czułam się niepotrzebna, bo, choć proponowałam nieraz, by babcia zabrała dzieci do koleżanki na plotki, to się uparła, że nikt tak dobrze nie zrobi jak ona dwóch rodzajów karkówek, schabu w ziołach, schabu ze śliwką i pasztetu, i absolutnie ona nigdzie nie idzie.
Zdegradowano mnie do roli opiekunki dziecięcej i tak się snułam z miejsca na miejsce.

Choinkę zwykle ubieramy w wigilijny poranek, odkąd pamiętam. Zaraz potem ustawia się stół, stroiki a potem już się tylko czeka.
Wyjątkowo w tym roku babcia zarządziła postawienie choinki dzień przed. Dziadek wieczorem w towarzystwie Leona te choinkę oprawiał. Pół dnia nam zeszło na dekorowaniu choinko do samego sufitu.


A wieczorem Kania kończyła dekoracje około drzwiowe.
Pierniczki nawet nie wiem kiedy dziewczyny piekły i ozdabiały. A przecież to robiły.


Dużo się działo. A tu ciocia Iza jeszcze w  Warszawie, bo wolnego na Wigilię nie dostała.
  To nam się Wigilia przesunęła na późny wieczór. Dzieci zmęczone, ale nie na tyle, żeby nie mieć siły rozrywać szaleńczo papierów na prezentach.
Każdy obdarowany dostał mały woreczek z różnymi kształtami, a prezenty miały takie same naklejki.
Zgaduj zgadula, czyj który prezent.


Święta arcy leniwie, rzecz jasna wspólnie, śniadanie przy zastawionym stole, potem kawa z ciastem, potem wspólny obiad. Trochę późnych spacerów, acz nie za długo, bo śniegu nie ma, a po zimnie nikomu nie chce się chodzić.

Sunday 21 December 2014

Grzaniec Galicyjski i Królowa Śniegu

Kraków przywitał nas przebudową terminalu międzynarodowego, szarym niebem i ciocią Kasią w wielkim, ciepłym swetrze.Ciocia Kasia nas u siebie przyjęła, nocleg nam dała i wielki materac, na którym można skakać bez końca.
Kania, Kania, krzyczę za moją siostrą, co Leoncjusz szybko prostuje- Nie, to nie jest Kania, to jest ciocia Kasia. No i już, wszystko wiemy.
Perspektywą przygody też nas przywitał. Ten Kraków.
Przyjechała Munia, której, wydaje mi się, nie widziałam sto lat, ale okazuje się, że te sto lat niczego nie zmienia i rozmawia się jakbyśmy się wczoraj widziały.
Umordowana przygotowaniami do Choinki, pakowaniem do Polski i jak zwykle niewyspana, ledwo patrząc na oczy zabrałam całe towarzystwo na nocną wyprawę na krakowski Rynek.




Towarzystwo było mi bardzo wdzięczne, bo nie ma jak piękne dekoracje na świątecznym rynku z kufelkiem grzańca.

 Dla rozrywki należało wykupić pół straganów, lizaki, specjalne bombki choinkowe oraz pana, który wyrył imiona w podkowach na szczęście.
A dla mnie i tak grzaniec był najlepszy. Najlepiej na zimno, stwierdziły złośliwie Kania z Munią, kiedy podzieliłam się światłą myślą, że taki gorący i parujący, to ja wcale smaku nie czuję.

Leon nam w wózku zasnął i martwiłam się, że nie damy rady następnego dnia.
Jakżem się jednak myliła, gdy oba moje dzieciary wstały rano, nawet żwawo i bez słowa sprzeciwu pozwoliły się zaprowadzić do teatru na dosyć nowoczesny spektakl o Królowej Śniegu, w Teatrze Współczesnym.
Niby od 3-go roku, acz wydaje się, że Iss żywiej reagowała na sztukę, niż wszystkie dzieci przedszkolne, które razem z nami oglądały przedstawienie. Super jej się podobało.
Potem, potem pół dnia nad Wisłą, bo trzeba było kaczki oglądać.
I niby wydawało się, że tyle czasu mamy i co my z tym czasem zrobimy, a tu już trzeba było biec na rynek, na spotkanie z kolejną, dawno nie widzianą koleżanką, do restauracji, w której zakochałam się z miejsca.
A jeszcze w progu zapachniało kapustą i kotletami...
Ach, jaki cudny wieczór.


Monday 15 December 2014

Choinka, Mikołajki, Zabawa Przedświąteczna


No i proszę, bal, bal i po balu. Kolejna najlepsza impreza dekady. To już pewna nie jtem jak to, i która z tych naszych imprez jest ta najlepszą, ale, czy to ważne, tak naprawdę?
Bal nasz miał miejsce w niedzielę, o godzinie 14.00, acz tłumy zaczęły nadciągać już o 13.30, bo wtedy zaczęliśmy dekorowanie i ustawianie. Wszystko poszło jak z płatka. Pewnie dlatego, że pozbyłam sie potomków, Leonka oddałam Agacie, Maćkowi i Filipkowi, Isabelę oddałam Zosi. No i oczywiście Żanecie.
Dostałam je z powrotem na czas imprezy.
Tu zauważam, iż jeśli jeszcze kiedyś przyjdzie mi coś urządzać, to zaproszę kogoś, kto się zajmie Iss i Leonkiem, gdy ci będą bardzo mnie potrzebowali, bo nie daję rady jednocześnie być mamą, która pociesza i się bawi, i panią od balu.

Panią od balu była ze mną Katarzyna, mama Emilki.
Tu zauważam, że stworzyłyśmy Mikołajkowy Duet Idealny.
Były zabawy, gry, tańce, jedzonko, ciasteczka, malowanie buzi, zajęcia plastyczne, opowieści o Mikołaju, był i sam Mikołaj!!!
Najlepszy, rzecz jasna, Mikołaj, z którym miałam przyjemność.
"Mamo, a ja wiem, że to nie był prawdziwy Mikołaj. To był tata Emilki."
Skąd wiesz dziecko drogie, powiedział ci ktoś, czy się domyśliłaś? zapytuje, bo nadal przed oczami tkwi mi obraz Emilki, która siedzi na kolanach Mikołaja i łypie na niego lewym okiem, prawym szukając w tłumie swojej mamy, organizatorki.
Aaaa, nieeee, sama wiedziała, bo prawdziwy nie pracuje cały czas.


Friday 12 December 2014

Przedświąteczne szaleństwo trwa

We wtorek Leonek miał przyjęcie świąteczne na swojej grupie. Zaraz po poszliśmy na nasze cotygodniowe zakupy spożywcze. Potem musiałam jechać zapłacić za salę na Mikołajki. Spóźniłam się po Iss. Żeby trochę szaleństwo uspokoić, po szkole i szybkim obiedzie poszliśmy do kina na Paddingtona. 
We środę biedny Leonek włóczył się ze mną porannie po mieście, bo musiałam jeszcze ostatnie drobiazgi świąteczne dopracować. Wróciłam, zjadłam lunch, Anżela kupiła świąteczne sweterki na piątek, bo Iss do szkoły powinna była założyć i już musiałam biec do szkoły opowiadać o polskich zwyczajach świątecznych i częstować piernikami.
Całkiem było przyjemnie.
Zaraz potem Iss była kotem w Jasełkach i o dziwo nie była tak jak jeszcze w zeszłym roku, nieśmiała.

Zaraz potem była wizyta u Nanny, także powrót oczywiście późny, a tu czwartek zaplanowany. Rano Ewelina, potem lekarz, potem urodziny u Amelki, więc andzelikowa kawa i ciacho, potem Agata z dziećmi przychodzi. No dzieje się, doba godzin ma za mało.
A tu jeszcze pan paczkę przyjedzie odebrać.
Wszytko jednak poszło gładko, a jeszcze Gatti z nami posiedziała, pięknie.
I bal choinkowy już tuż, tuż. I każde dziecko podekscytowane.
My tylko jeszcze musimy wszytko podopinać, kanapki zrobić i będzie.
A potem się będę zastanawiała, czemu mam takie zmęczone dzieci.

Monday 8 December 2014

Kolejny przedświąteczny tydzień

No przyszedł ten Mikołaj, przyniósł dwie wielkie torby, choć o drugiej w nocy, gdy się Iss obudziła i zawołała mnie do swojego łóżka (boi się ciemności) wcale tej torby nie było nigdzie widać.
O, jest torba mamo! O siódmej rano.

Przyniósł zestaw talerz, miseczka i kubeczek Frozen, samochód, rybki, które naprawdę pływają w wodzie, bransoletki, samochód do zrobienia i cukierki.
Cukierki unicestwiono już z rana, w trakcie oglądania bajek, wznosząc od czasu do czasu oczy do nieba i krzyczą Thank you Santa!!!!!
Potem przyszła do Iss koleżanka, z którą poszliśmy na zajęcia plastyczne przedświąteczne.
Do domu przynieśliśmy:
dwie świeczki pingwinki
stroik ze świeczką
pomalowane buzie
lampkę
ciasteczko z bałwanem
Dzień udany, aczkolwiek mojej cierpliwości chyba jednak za mało było na takie rozrywki, bo reakcji własnych dotąd się wstydzę.


 Świeczki pingwinki w całej swej okazałości.
Oraz wynik niedzielnych prac ręcznych z Antosią i resztą Szajki.

Niedziela była leniwa. 
Zgarnęłam dziatwę, a może raczej sama się pojawiła, do wycinania pierników, które są mi potrzebne na spotkanie o polskich zwyczajach świątecznych z dziećmi w angielskiej szkole.

Tak to jest jak się na dupie nie usiedzi.
To trzeba robić.


Poniedziałek, więc Hanka przyszła na herbatę. Z matką swą rzecz jasna. Na degustację pierników, które przecież piekłyśmy.


Mikołaja po drodze spotkały. Prezent dla dzieci dostały. Niezmiernie się dzieci ucieszyły.

 

Oraz dla przypomnienia, przygotowania do imprezy w toku.
Takie może będziemy robić reniferki.
Mój to ten co mu rogi równo odstają.
Oraz, że wycinam reniferowe poroże, gdy Isabela prosi o brązową kartkę, bo musi takie te, małe, co z boku głowy, wyciąć.
Poroże córko, naprowadzam delikatnie na prostą, będzie białe, bo to najbardziej zbliżony kolor.
Tu następuję pięć minut wymiany zdań, bym się w końcu dowiedziała, że za mądra nie jtem, bo renifery mają takie brązowe na głowie, bo to są uszy. I żebym przestała się kłócić, że nie.

Thursday 4 December 2014

Świąteczna atmosfera

W tym tygodniu dopadła nas kreatywność.
W niedzielę Antonina przyprowadziła swoją mamę, Zosię i szkolną małpkę, żeby zrobić piękne dekoracje świąteczne.


Szaleństwo, całkowite szaleństwo niedzielne. Zwłaszcza, że zahaczyliśmy też o park, w którym to najpierw Zosia postanowiła się nie bawić z Isą, więc lekkie rozczarowanie zapanowało i mała złość. Pospacerowałam więc z dzieckiem w te i we wte po alejkach, by zaraz Zosi przeszlo, a Isie przyszło I już nie zależało jej na przyjaciółce.
Musiało ją zawiać w tym parku, bo wieczorem, podczas mycia zębów zaczęła narzekać na ból ucha.Nie marudź, przejdzie ci, zareagowałam po angielsku.
Nie przeszło. Trzymało do 23, bo po swojemu chciałam zużyć najpierw starszą butelkę paracetamolu. Widać zwietrzała była. Dopiero trzecie podejście zadziałało, już z nową butelką i umordowane dziecko zasnęło.
Moją pierwszą, poranną myślą było, czy ją wyślę do szkoły

Całą noc śniłam o dyskusjach na temat posyłania chorego dziecka do szkoły i czy jest wystarczająco chore, żeby zostać w domu. Taki chory system, w któym najważniejsze, żeby dziecko było w szkole, glut do pasa, dudniące z bólu ucho nie uprawniają do pozostania w domu i nie zwalniaja z obowiązku szkolnego. Całe szczęście (!), obudziła się z gorączką.
Jakżesz było mi dobrze, obejrzałam film o Tomku i innych pociągach, film o Dzwoneczku i piratach w całości oraz film o Barbie księżniczce o magicznej mocy, z doskoku.
Taki dzień, kiedy najlepiej siedzi się w domu w kapciochach, przy szklanie herbaty z cytryną, przygotowując się na wielkie wydarzenie mikołajkowe oraz czyniąc inne całkiem przyjemne rzeczy. Na dworze zimno, szaro-buro i nie zapraszająco.

We wtorek niestety już wyzdrowiała, więc trzeba było do szkoły (a nie obraziłabym sie na trzy dni takiej laby).
Absolutnie nigdzie nie chodzimy, nikogo nie odwiedzamy. Chciałam rzec, alem se przypomniała, że przecież we wtorek już po szkole spotkałyśmy się z dzikim tłumem koleżanek, by ustalić raz, a porządnie co i jak z tymi Mikołajkami, które już za półtora tygodnia.
W ramach przygotowań produkujemy kilometry tradycyjnego łańcucha oraz tworzę suknię dla Śnieżynki.
Tworzę więc tę suknię z białego obrusa oraz tiulów, które mi Gatti łaskawie odstąpiła twierdząc, że się pewnie nie przydadzą, ale może.
Takie piękne tiule i się nie przydadzą. Co też ta ciotka.
Szyję, przymierzam, Iss spogląda, pyta w końcu.
 A za Mikołaja, to kto się będzie przebierał.
  Dziecko drogie, nikt.
 Ale mamo, to niemożliwe. Mikołaj nie pracuje cały czas, on pracuje tylko w Christmas.

A w piątek przyjdzie Mikołaj z prezentem pod poduszkę. Ale to juz temat na osobny rozdzialik.


Thursday 27 November 2014

Nowe doświadczenia

Ech, zadżumiło mnie w tym tygodniu. Mózg mam zamglony i rzeczywiście, jak obiecałam, nie robiłam nic. Zresztą i tak mgła owiała mi mózg i snułam sie po Suttonowie  niewiele widząc.
Gatti z Hanką do nas przyszły w poniedziałek, przecież nasze Herbatki Poniedziałkowe, zaangażowałam ją w Leonka, sama ukradłam Hankę do przytulania.


Po sklepach chodzę, mruczę pod nosem, jak mnie wszyscy i wszystko z równowagi wyprowadza, bo za głośno, za gęsto od tłumów, za ciemno, nagle słyszę o mnie też mamo?, wyszeptane przez Iss.
Oj, Isabelko, czasami owszem.
 Np, gdy idziemy ze szkoły do miasta i opowiada mi o jakiejś irytującej koleżance, więc proszę, żeby na 5 minut zamknęła buzię. Zamyka, od razu. Dziwnie się z tą nienaturalną ciszą czuję, więc proszę Iss, żeby przestała się "nie odzywać". Wraca do przerwanego monologu, dokładnie w miejscu, w którym przerwała.
Oczywiście robi mi się przykro, że potraktowałam Iss jak własność, więc bez słowa sprzeciwu wysłuchuję do końca.
Ale nie tym razem. Tym razem wszyscy inni.

 Leonowi buzia się nie zamyka, gada, chyba, że jest bardzo zmęczony. Bo oczywiście podczas zabawy też gada, do mnie, nawet jeśli się ze mną nie bawi. Czasami muszę go nie słuchać, bo mi odbije, czasami muszę posłuchać Iss, czasami muszę się skupić na czymś po prostu innym. Mamo, słuchaj mnie, ja ci coś powiedziem! Mamo, słuchaj, ja ci chcę pokazać co ja ci powiem!
W przedszkolu był na godzince zapoznawczej. Ze mną, a owszem, ale jakby mnie tam wcale nie było, mogłam se była na kawę iść. Za malowanie się zabrał pod sam koniec. Trzeba było iść a on nie slończył. W domku skończymy kochanie, mówię. Nie i koniec. Włos z głowy mej poleciał, kopniaka dostałam, bo on jeszcze nie może iść, nie skończył przecież. Płacz, bo inne dzieci jeszcze zostały i dlaczego on musi już iść!!!
A przecież powinno byc zupełnie inaczej. Że nie powinien przecież chcieć zostawać. Wszystkie inne dzieci tak miały...

Monday 24 November 2014

Wreszcie odpoczynek :)

No to żem se poużywała.
Skończył się w niedzielę Tydzień Urodzin Tatusia.
Trzy tygodnie przygotowań, przemyśleń i zakupów.
Nie, nie mój to był pomysł, ale jak mówi Dżianeta, co ja bym zrobiła bez tego internetu.
40 prezentów na 40-te urodziny.
Czy się nasz tata ucieszył? Wyglądało na to, że tak. Zmęczyło go tylko chyba troszkę rozrywanie papieru z tych 40 prezentów.
  Dostało mu się takich śliczności:

  1. skórzano-kauczukowa bransoletka
  2. czekolada o smaku curry i ziemniaczanych czipsów
  3. breloczek z sekretnym schowkiem na pieniądze
  4. szklanka na wieczorną wodę pomalowana przez Iss
  5. szklanka na wieczorną wodę pomalowana przez Leonka
  6. spinki do mankietów zrobione z półpensówki z 1974r
  7. pudełko na spinki do mankietów
  8. kolekcja 3 kompletów spinek, elegancja francja
  9. majtasy z małym żarcikiem
  10. koszulka z napisem wyglądam na 18, czuję się na 14, zachowuję się jak 8 latek, to robi ze mnie 40 latka
  11. kubek z napisem Jego Wysokość Lord
  12. pudełko cukierków
  13. bransoletka z misiem Pudsey (charytatywna na chore dzieci)\
  14. program ulubionej drużyny piłkarskiej z listopada 1974 (wiwat eBay!!!)
  15. zapasowa bateria do telefonu
  16. piwo
  17. gotowa mieszanka do pieczenia chleba, zalewanego piwem, o smaku chilli i czosnku
  18. piwo do mieszanki
  19. krem do twarzy
  20. rekawiczki
  21. komiks Kapitan Ameryka z listopada 1974
  22. zestaw śubokrętów
  23. dezodorant
  24. serce zrobione przez Iss
  25. serce zrobione przez Leonka
  26. ach, nie mogę powiedzieć
  27. kostki do gry
  28. West Ham końcówki do darts
  29. zdrapka (wygrane 2 funty)
  30. zdrapka (wygrane 2 funty)
  31. talon na godzinny masaż całego ciała, sztuk 4
  32. kartki z życzeniami od przyjaciół z pracy
  33. żel
  34. zaproszenie na spektakl
  35. mydło do golenia
  36. pędzel do golenia
  37. Ihoho, goryl
  38. pendrive sztabka złota
  39. cukierki z sentencjami
  40. ramka z dziećmi 

 We wtorek, 17 listopada, odśpiewaliśmy tacie Happy Birthday z samego rana i biedaczek nie mógł otworzyć swoich prezentów, bo jakżesz sam, bez dzieci? A Iss do szkoły szła.
A jeszcze po drodze w planach był obiad u Nanny i dmuchanie świeczek z cytrynowego tortu, który pomimo kiepskiego przepisu wyszedł fantastyczny!!!!
Niech się schowają wszelkie moje wypieki dot comy i inne blogi, które uczą jak zrobić masę do tortu, na bazie budyniu.
Przyznam, byłam leniwa i nie chciało mi sie przegrzebywać całej skrzynki mailowej w poszukiwaniu przepisu na ambasadora, gdzie jak byk stoi, jak zrobić najlepszy i zawsze udający się budyń do masy. Sztywny, żeby łyżka stała i bez grudek!!!!Nie chciałam też, poraz tysięczny, dzwonic do babci, żęby se gdzieś na skrawku papieru naskrobać przepis, żeby go potem zaraz wyrzucić. I znów nie mieć.
To pogrzebałąm w necie. Pani nam tam mówi, że należy ugotować szkankę mleka, a w drugiej rozmieszać wszystkie mąki, żółtka i wlać takie zmiksowane do tej gotującej się szklanki mleka.
Tyle, że pani nie mówi, że jak sie tak proporcje utworzy, to się czeka w nieskończoność, żeby się ten budyń zaczął ścinać w postaci grudek, trochę z ty strony, trochę z tamty.
No, bo się potem miksuje.
A możnaby jak babcia, więcej zagotować, mniej zmieszać z mąką i grudek nie ma.
Koniec końców piękny nam tort wyszedł.



Obiad też niezły, dwie lampki wina poszły do niego, więc świat jakby od razu cudowniejszy...
Wieczorem rozpakowywanie prezentów.
Weekend pod znakiem alkoholi i jedzenia.
Ciocia Aliss przyjechała na noc,zaproszona w sobotni poranek na babysitting wieczorny, więc mogłam wyjść w wielkie miasto i świętować urodziny małżonka. Wcześniej atrakcja dla Iss, na którą czekała cały tydzień, obiad w restauracji. Super było.


A na koniec jak zwykle perełki
Leonku, moja perełko.
Ja nie jtem perełka, bo ja nie jtem wescynka.

i nic nie będę robić, aż trzeba się będzie zająć Mikołajkami

Tuesday 18 November 2014

W oczekiwaniu na Święta oraz nocka u Zochy :)

No, to żem pourzędowała. Jakżemy wyszła z domu w sobotę po 11 rano, tak wróciłam w niedzielę, kole 14.00.
Dobrze, że wiem gdzie byłam.
Gatti po nas przylazła z sobotniego rana, bo na deptaku tyle się miało dziać.I Mikołaj, i prace plastyczne, i miś polarny naturalnych rozmiarów, i świnka Peppa, i korony do ozdabiania. No i oczywiście Hanki pierwsza Gwiazdka, więc odpuścić sobie nie można było.
Oczywiście, że zamiast 11.15 dotarliśmy na miejsce z pół godzinnym opóźnieniem, bo jeszcze to, jeszcze tamto, a zapomnieć niczego nie można, bo zaraz po deptakowych ekscesach trzeba nam było do Zosi i Tosi na nocne szaleństwa.
Mikołaj był, zapisał na liście swojej, imie i zapotrzebowanie prezentowe delikwenta. Grzecznie zapytany odparł, iż chętnie przyjmie piwo. Że co? Mikołaju. Całe szczęście, że Iss i Onek, że o Hance nie wspomnę, byli w szoku w wyniku spotkania z Mikołajem po prostu i nie zauważyli, że Mikołaj ma takie niestosowne życzenia.


No ta, żeśmy zrobili ozdoby choinkowe, pobiegaliśmy po deptaku, pooglądaliśmy Christmas Pudding, był i miś, Peppa kiepskiej jakości i 40min czekania na malowanie twarzy.
Jeszcze Aliss podjechała zobaczyć jak sie świętuje w Sutton, a potem już musieliśmy zmykać.

U Zosi i Tosi. Hm. Pięknie było, tylko po kapieli tak mi się dzieci rozekscytowały, że nijak uciszyć się ich nie dało, a w głowie mi się te huki i pokrzykiwania nie chciały zmieścić. Trwało to tyle, co picie kakao i zaraz potem wygoniłam towarzstwo do łóżka. Poczytaliśmy książki i nie mogliśmy niestety zasnąć. Tosia w 5 minut znaczy się, ale Onek na ten przykład w 40min, bo za głośno i za jasno, i jeszcze raz za głośno. Przez to i Isabela i Zofia mogły dłużej pogadać, choć tak były padnięte, że ledwo szmery z ich pokoju dochodziły.
Rano ich po parku przeciągneli i po dzieciach. A w domu te moje dzieci porozkładały się na kanapie i niczego ode mnie nie chciały!!!!!!!!!


Ja się już nie mogę doczekać Świąt. Bo nie mogę się już doczekać prezentów. I świątecznego jedzenia. Powiedziała mi dziś Isabelita.

Thursday 13 November 2014

mały dramat

Jutro Children in need. Isa i Zosia mogą założyc ubranie w kropeczki, tak jak misio, który jest maskotką akcji, zamiast mundurka. Trzeba tylko przynieść funta.
W planach była sukienka flamenco, na której groszków wiele. Z Żanetą omówiłyśmy, że można, i że obydwie maja takie sukienki, więc przejdzie balowy strój.
Zadzwoniłam dziś wieczorem o cos zapytać i dowiedziałam się, że Zosia nie zakłada sukienki flamenco, tylko spódniczkę i bluzeczke z Misiem Pudsey. Przedstawiam Iss sytuację, informuja jednocześnie, że może zmienic zdanie.
Patrz córko, mówię, tu masz opccję nr 1, sukienkę oraz opcję nr 2 bluzkę i spódniczkę. Co wybierasz?
Ty wybierz mamo.
Oho, myślę. jest problem. Ty wybierz oznacza, ja juz nie chcę tego co chciałan wcześniej, ale nie umiem ci powiedzieć, z tylko mi wiadomych powodów.
 Nie dziecko, ty wybierz, mówię, ty będziesz to jutro nosić.
Mamo.Ale. Siostry.? My z Zosią robimy tak samo.
I załozyła bluzke.

Mała drama była u nas wczoraj.
We czwartki Iss może przynosić do szkoły coś. o zrobiła, pokolorowała, narysowała w domu i o tym opowiadać. W środy mamy więc popołudnie plastyczne. Tragedia się zadziała wczoraj, bo nic jej nie wychodziło i rozpłakała się na dobre pół godziny. Przyznała sie po jakimś czasie. że płakała bo ona nie ma wcale talentu.

Tuesday 11 November 2014

Wypiski

Bardzo się dziś poczułam sentymentalnie, siedząc z Leonkiem, rozbijając młotkiem orzeszki. Znów poczułam, że ja to lubię mieć dzieci, że ja to lubię być mamą, nawet bardzo.
Taki sobie zabiegany wtorek, bo zakupy, grupy, biedobieki  (Leonku idziemy do biedobieki? Nie mamo, ty nie mówisz tak, biedobieka, ty mówisz inaczej!!! No tak, do biblioteki, masz rację synu.), w domu szybko zmywanie i odkurzanie, ale potem kilka chwil z Onkiem.




Retrospektywnie ten nasz sobotni wypad na fajerwerki miał miejsce tylko dlatego, że Isa truła mi i truła, a mnie trzeba kopniaka, więc to trucie zadziałało jak kopniak, bo sama bym się pewnie nie wybrała, a potem bym żałowała.
Otworzyłyśmy drzwi, lunęło jak z cebra. Iska nadal twardo obstaje przy swoim. Ciekawe do kogo się wrodziła?
Oczywiście, że pojechaliśmy. Pociągiem, potem spacer do parku i troche ponad godzinę w deszczu.
MAMOOOOO, JA TO KOCHAAAAM, MAMOOOOO, JA TO KOCHAAAAM!!!! MAMO, ZOBACZ, JAK DRZEWA, MAMO ZOBACZ, JAK LIŚCIE, MAMO, SZKODA, ŻE NIE MA CZERWONEGO KOLORU, MAMO, MAMO, MAMO, CZERWONY KOLOR!!!!
U Leona zaobserwowano odrobinę mniej entuzjazmu, acz stos palonego drewna, zwany bonfire, przykuł jego uwagę na dobre 20 min. Nie-chciał-iść-do-domu.
W łózkach dzieci moje były dopiero o 22, więc nie dziwię się, że cały niedzielny poranek marudziły, płakały i nie dało się niczego zrobić. Zwłaszcza, że Iss wstaje rano o 6.50 niezależnie od pory pójścia spać.
Acz, jakby się zastanowić, najczęściej w dni, kiedy możnaby pozwolić mi pospać dłużej.


Leonek, zaczekaj, nie używaj jeszcze noża, poczekaj aż wrócę.
A co, będziesz mi robić zdjęcie, jak kroję mięsko?
  No i obiad mieliśmy późno i do parku poleźliśmy dopiero po 14.00, tak, że do domu trzeba było wracać po ciemku.
Wczoraj rzecz jasna, jak na poniedziałek przystało, Gatti na herbacie z Hanką była, pogadaliśmy wieczorem z babcią, więc się dziś Leon martwił, czy na pewno pojedziemy do babci, do Polski, bo wiesz, ona będzie smutna, jak nie pojedziemy.

Czy to dla mnie zrobiłaś kartkę, żeby powiedzieć, że mnie kochasz? zapytuje Leonek Isabelę, oglądając kartkę, która Isa zrobiła cioci Izie na urodziny.
Nie, dla cioci Izy.
Ale kochasz mnie? Napiszesz mi, że mnie kochasz?

Mamo, mamo, pali się, chodź szybko, pali się. Żartowałem.
Amator pożarnictwa.

Saturday 8 November 2014

Cały tydzień zleciał

Nie wierzę, no nie wierzę. Babcia Ula ogląda zdjęcia halołinowe i stwierdza, że nie ma się czym zachwycać, bo kostium Leonka to żadna rewelka. No, jak mogła. Kostium, z którego jtem najbardziej najdumniejsza. Magiczny pas, który stworzyłam w halołinowy poranek z odrobiny materiału, folii aluminiowej i zakrętki od witaminy C. Piękny taki, że nie potrafię skończyć się nad nim zachwycać, a ona, ta babcia, stwierdza, że "eeee, taki?..?"

Nie spoczęłam na laurach i nie siadłam se na dupie od piątku, bo choć napisałam i naprawdę poczułam, że to pięknie nie musieć nic robić, bo właśnie skończyło się tworzyć kolejne dzieło, to jakoś nie potrafię. Jakoś?
No, jakoś tak nam wyszło, że w sobotę urodziny u kolegi z klasy, o 11 rano, a do kolegi idzie się obok Zosi. Więc zaszłyśmy tam, zgarnąć Zosię, która nie wiedziała-jak na prawdziwą kobietę przystało-czy wybiera się, czy chce na imprezę. Poszła, więc należało ją do domu odprowadzić i już zostałyśmy na kawę i miskę zupy.
W niedzielę carboot i koniecznie musiałam iść, bo nie mamy rowerka dla Leonka i hulajnogi dla Isabeli. Rozpadało się, dzieci zostawiłam u Żanety, po powrocie znów się zasiedziałam.
W poniedziałek spotkałam na polskiej grupie Gatti, a po niej pół dnia przesiedziałyśmy gadając przy kawie.
We wtorek pięknie było, plan poczyniłyśmy do parku iść po szkole. Zadzwoniłam więc do Gatti, bo przyjemnie byłoby Hankę zobaczyć znów. Ale się rozpadało.. Popołudnie przełaziłyśmy po B&Q, bo maja tam w kafejce takie fajne zielone, okrągłe cukierki, i czy ona, córka moja może. Wycieczka nam z tego wyszła, bo i półek na gry planszowe szukaliśmy, i karmniki oglądaliśmy i Christmas już wszędzie jest.
W środe była u nas Zofia po szkole, a przedpołudnie przesiedział Leon u jego Filipka i jego Maciusia, bo ja musiałam na deptak, prezent dla ojca na 40-te urodziny kupować. W czwartek, piątek tato był w domu, a to się wiąże z brakiem spotkań z koleżankami. No i jeszcze tylko skok na deptak w piątek po szklanki do pomalowania dla taty, na jego urodziny i już wekend.
 Refleksja mnie naszła, żem się dała, na razie tylko psychicznie, wciągnąć już w tę machinę produkowania przedświątecznego szaleństwa. Wszystko bym kupiła, tyle rzeczy jest pięknych i tak bardzo mym dzieciom potrzebnych, że muszę. Wszystko takie ładne, że chce się mieć. Mieć, żeby dać. Listę mam tak długą, że nie starczy mi pensji z trzech miesięcy, żeby wszystko kupić. A to dopiero moje dzieci. A gdzie dzieci moich przyjaciół i rodziny, się zapytam?
Ale póki co twarda jestem.
A wekend, jak to wekend, impreza za imprezą. Tym razem w stylu bułgarskim, całkowicie nie po angielsku, szok przeżyłam, bo nie tylko marchewkę z ogórkiem i winogronkiem serwowali. Wystawne przyjęcie, że się jak w domu poczułam.
Isabela zadowolona, że Zosia była, bo wiesz mamo, opowiada mi parę dni temu, my z Zosią robimy rzeczy tak samo, bo my jesteśmy siostry. Zosia mówi, że to trudno, że nie jesteśmy siostry. 

Przyznam, że lubię  z moimi dziećmi rozmawiać, nawet bardzo. Albo słuchać. Zwłaszcza, kiedy popisują się znajomością słów trudnych. Każdemu podług wieku. I tak Isabela tłumaczy Leonkowi, że nie musi mu nic robić, ona ewentualnie może to zrobić.
Natomiast Leon tworzy zdania złożone, posługując się łącznikiem to znaczy oraz tłumaczy cioci Izie, która się na Skype drze do ojca moich dzieci "cześć Hoss", że tata nie jest po polsku, on jest po angielsku.

I jeszcze mnie dziś w wielki deszcz wyciągnęły na pokaz fajerwerków, na godzinę 19.00. Pięknie jest mieć dzieci, tyle zajęć człowiekowi wynajdą.

Saturday 1 November 2014

No to Halloween

Uwielbiam to uczucie, kiedy kładę się spać ze spokojną głową, bo całe to zamieszanie wokół imprezowe już się skończyło.
Jeszcze bardziej lubię spokojne poranki, kiedy to nic, absolutnie nic nie muszę robić.
Takie jak dziś właśnie.
Lubię je pewnie tylko dzięki temu, że przed nimi mam dwa tygodnie zamieszania, planowania, doglądania i dogrywania, które lubię jeszcze bardziej.
Uważa sie, poraz kolejny, nie bez dumny, przyznam, że to była najlepsza impreza dekady.
Nie powiem, miałam nadzieję.
Dobrze, że nie wszystko robiłam sama i z ciężkim, bo ciężkim (przecież wszystko zrobię najlepiej sama) sercem, pozoliłam na przejęcie zadań domowych, przede wszystkim kulinarnych. I dobrze, bo sama bym tak nie umiała!
Mogłam się skupić na dekoracjach, strojach i malowaniach twarzy.
Rano jeszcze kombinowałam pasek do stroju Leonka, bo w czwartek kupowałam materiał, żeby zrobić z Leonka Tree Fu Toma , więc jakby czas mnie gonił, a tu nic do głowy nie przychodzi. Znalazłam zakrętke do opakowania po witaminie C i wygląda na to, że spełniła ona swoje zadanie. Zakrętka, nie witamina C.
I wszystkie moje dzieci zadowolone.
Isabelka diabełek, Onek magiczny chłopiec i matka czarownica.


Też się przebraliśmy, właściwie po to, żeby zrobić przyjemność dzieciom, ale koniec końców, nie bardzo wiem, kto miał większy ubaw, nasze dzieci, czy my?
A no doczepkę rąbnełam się w palec u stopy w czwartkowy wieczór i jakis się taki sino-fioletowy zrobił, że przez głowę mi przeszło Może powinnam do dochtóra? Zwłaszcza, że się nie ruszał, nie zginał i bałam się, że mnie w nocy ból straszliwy obudzi.
Perspektywa połowy dnia na pogotowiu skutecznie wychłodziła moje rozgrzane emocje. Jakżeszbym dała radę przygotować Halloween?


Wednesday 29 October 2014

Przygoda z Przyrodą pod przykrywką Magii

Czyż nie mamy szczęścia?
Pojechałyśmy wczoraj z rana, cała nasza szarańcza, na wielkie wydarzenie zbierania składników do magicznej misktury starej wiedźmy, dla odstraszania potworów i innych takich spod drzwi naszych do Ecology Centre w Carshalton, a zaraz potem na piknik do parku. Och żesz, jaka piękna pogoda była. Słońce, ciepło, letni wiaterek, do domu się wracać nie chciało. Udało się, bo dziś już pada. I dziś ten nasz wypad nie byłby taki uroczy.
No, dziś pada, proszę bardzo. Całe szczęście, że nie zaplanowaliśmy żadnej wycieczki, bo Honey zaprosiła nas na swoje urodziny, w domu nanny.





Monday 27 October 2014

W parku

Poniedziałek, pierwszy dzień ferii. Udział biorą Isabela, oraz Emilka, córka Kasi.
Siedzę na kanapie, korzystajac z wolności, jaką daje mi wizyta koleżanek Isy. Mam zamiar złapać za druty, ale zamiast tego chwytam się klawiatury. Słyszę bowiem dialog, dochodzący z pokoju Isy i nie mogę sie oprzeć.
-Kto to powiedział? zapytuje Emilka
-To Agnieszka powiedziała- odpowiada Isa.
-Ja nie jestem Agnieszka, ja jtem Kasia- oponuje Emilka.

To mamowanie tak im sie spodobało, że całą droge do teatru, gdzie miałam nadzieję iść z dziećmi na sing a song, dyskutowały o tym jak to córka Isy jest niegrzeczna, a słucha jej tylko kiedy zagrozi karą. "A moja jest bardzo grzeczna" odpowiada Emilka, "ale samo przepraszam nie wystarczy. Tak mnie pani w szkole nauczyła."

Piękna pogoda, słońce świeci, wyspałam się, a na deser dostałam 45 minut zabawy muzyką, z pianinem, elektrycznymi skrzypcami, zabawą głosem, ustami i językiem i ulubioną piosenką Iss, hit naszych ferii. Halloweenowe podśpiewywanki.
A potem wszyscy razem, bo była z nami Emilka właśnie (bez mamy swej) oraz  Maciek z mamą i bratem, Filipem, poszliśmy do parku, gdzie spotkaliśmy, Zosię, Tosię, Emily, Anielę, Jaśka (tutaj przypomniało mi się, że Leon przed snem opowiada, że no, wiesz, mamo, jak Jasiek przyjdzie, to będzie się bawił pociągami oraz, że gdy go dziś zapytałam, czy ma brudne buty, tylko na nie popatrzył, zawiesił się, odwiesił i rzekł aaaa, no tak, brudne, bawiłem sie dziś z Jaśkiem)



oraz całą masę innych dzieci, dzięki którym miałam wrażenie, że jtem gdzieś na jakiejś polskiej plaży, no może bez piasku tylko i wody. 

To był udany dzień oświadczyłą na samiusieńki koniec.

Saturday 25 October 2014

Sobota u Mai i Aliss

Isa nie chce jechać do Polski na Święta, bo Polska jest głupia. To znaczy, nie jest głupia, ale ona chciałaby, żeby tata z nami pojechał, żeby tam z nami był.
Mamo, dlaczego tata jest angielski? Jakby był polski to wszyscy bylibyśmy razem i nie byłoby nanny i miałby naszą babcię. I byłoby fajnie.

Wracając dziś z Clapham Junction pytam ją, czy uważa, że to był miły dzień. Tak, ja lubię ciocię Halinkę, i ciocię Maję też, bo ona robi do mnie śmieszne miny, i lubię ciocię Gatti.
Chciałabym, zeby wszyscy, których znam mieszkali blisko nas. Wtedy tata i ty, i inni kupowaliby jedzenie, a babcia siedziałaby w domu i go pilnowała. A takto jak, jak babci nie ma w domu, to co pilnuje domu? Tylko klucz, tak?

Tak, wprosiłam nas wszystkich na Clapham Junction na dziś, bo uznałam, że przyda nam się wycieczka. Wspólna i przyjemna, i oczywiście miałam racje. Dziewczyny mają wspaniały plac zabaw, dwie wielkie piłki do wygłupów w mieszkaniu oraz zestaw szczotek do makijażu.*





*też cię kocham Halinko

Friday 24 October 2014

Pisanie

No, tylko posprzątaj, bo ja dzisiaj tu przyjdę, powiedziała Żaneta, podrzucając mnie do domu po piątkowych zakupach.
Posprzątałam więc, bo w końcu pierwszy raz od przyjazdu z wakacji udało się Zosi, Tosi i ich mamie do nas dotrzeć.
Zosia chora, ale do szkoły musi chodzić, bo jak powiedziała pani nauczycielka na wywiadówce, byłoby niedobrze, gdybyZosia była nieobecna 4 dni. To, że na antybiotyku, ledwo na oczy patrzy, nie ma znaczenia.
No i właśnie przez te szkolne zasady chore, Zosi się nie polepszyło i dziś jakoś im ta zabawa nie szła.
Ale nic to, ferie przed nami. Odpoczną, bo Iss też zmęczona, zwłaszcza, że my wczoraj znów u teściowej, jakieś sprawy musieli z Hossem załatwić.
Planów wielkich nie mamy i muszę przyznać, że nie mam nawet siły i wyjątkowo posiedziałabym z moimi dziećmi sama.

Wywiadówka była. Iss ma potencjał, trzeba ją tylko popchnąć. Nic nie rozumiem, bo wydawało mi się, że mam mądre dziecko. Może pani ma ambicje ponad normę i teraz będę siedzieć z dzieckiem i liczyć w głowie ile to jest 24 dodać 3. Swietnie. A dziecko ma 5 i pół roku.
 Nie znoszę angielskiej szkoły. Najpierw uczą dzieci pisać swoje imię. Potem dopiero uczą, o co właściwie chodzi z tymi literkami, jakie są i jak się je pisze. Potem piszą słowa i zdania. Wszystko w zerówce, czterolatki tak tłuką.
Takich literek ich uczą:

http://practicalmoments.com/wp-content/uploads/2013/04/DNealian-Manusript.png
Dalej, w pierwszej klasie, piszą zdania i powoli wprowadza im się, że literki mają ogonki do łaczenie.
Tak wyglądają angielkie literki z ogonkami:

http://webfronter.com/enfield/stgeorges/ff_files/04_Curriculum/Helping_your_child_at_home/Cursive_Handwriting_files/images/1cursive_alphabet.jpg
Przy czym należy zauważyć, że ogonki są po to, żeby były, nadal słowa pisze się stawiając literki o d d z i e l n i e, tyle, że z ogonkami.
Dopiero później zaczyna się łączyć.

http://webfronter.com/enfield/stgeorges/ff_files/04_Curriculum/Helping_your_child_at_home/Cursive_Handwriting_files/images/Info_sheet_3.jpg
Ale po co, prosze mi powiedzieć. Nie można od razu uczyć dziecka jak się to robi? Bo co, za głupie i nie załapie? Może. To może nie trzeba tak wcześnie zaczynać, tylko poczekać aż będzie umiało się skupić i złapać ten długopis tak jak trzeba. Nauczyli mnie czytać jak miałam trochę ponad 6 lat i jakoś nie wydaje mi się, że źle na tym nie wyszłam.

Tuesday 21 October 2014

Światłe myśli

Tak pięknie jest, że nie można marnować dni na siedzenie w domu. Do parku, do parku po szkole, i tak w czwartek i piątek.
Tak sie składa, że jak tylko kogoś do siebie zapraszamy, ten ktoś się rozchorowuje i nie przychodzi. I tak mamy już zaległe wizyty. Stwierdziłam więc, że będziemy korzystac z pięknej jesieni, co niestety pociąga za sobą moje wycieńczenie  i wykończenie.
Nie sądziłam, że świeże powietrze może podziałać otumaniająco.
Dzieci moje w łożkach już przed 20 i spią!

Ale może dzięki temu nawet mi się chcę i wraca do mnie zdolność ogarniania. (tak, tak, małżonek cały czas się martwi, że wcześniej wszystko było jak w zegarku, a teraz jakby mniej; ale może mi się po prostu już nie chce!?!) I sobota jakaś taka zorganizowana, że i posprzątane, i ugotowane, i w parku byliśmy, i pogawędziliśmy z dawno niewidzianym tatą koleżanki, i nawet lody na deser w morisonie kupione. Za to w niedzielę tylko sesja na fotelu, u nanny w domu.



A na deser, Isa przed snem postanawia kupić mi robota. Takiego, żeby za ciebie sprzątał. Bo ty, mamo, nic nie robisz, tylko sprzątasz i wcale się z nami nie bawisz. 
Małżonek stwierdził, że nic, tylko się z córką zgodzić. Naprawdę za bardzo się na tym skupiasz.
Przestałam się skupiać. Proszę, co z tego wyszło.


Tuesday 14 October 2014

bo zapomniałam

Tak się zaangażowałam w opisywanie Leoncjusza i okoliczności urodzinowych, że całkiem zapomniałam, że przecież miało miejsce to wielkie wydarzenie, jakim była impreza urodzinowa dla ciotków i pociotków.
Onek się powstydził trochę, ucieszył z prezentów i posiedział z Iss w pokoju, bo jak stwierdziła Iss, to nie było przyjęcie dla dzieci.


Jeszcze tylko otworzyliśmy wieczorem prezent od cioci Izy, pociąg Hiro (daj mi Hiro, bo ja go kocham) i dobranoc.

Monday 13 October 2014

Leonka 3 urodziny i poniedziałek po

Było tak. Zupełnie nieodpowiedzialnie i głupiutko zaangażowałam się w czytanie bardzo ciekawej książki i w piątek poszłam spać o 2 w nocy. A może nad ranem.
A powinnam była upiec biszkopt na tort urodzinowy. Bo w niedzielę impreza urodzinowa. Tak mi w każdym razie powiedziano, gdy w niedzielę rano z obłędem w głosie (wzroku zapewne też) dzwoniłam do Komitetu Ratunkowego, zapytać, jak z niczego zrobić masę do tortu.
No, bo jak nie upiekłam tego biszkopta w piątek, a w sobotę zajęłam się sprzątaniem, robieniem babeczek z dziatwą, doglądaniem dziatwy, składaniem do kupy dwóch sałatek, to zostawiłam tort na wieczór. Żeby mi nikt nie chciał pomagać.
Wieczorem lenistwo we mnie weszło i masa mi się w malakserze rozgrzała i zrobiła niezwykle ciekła. Nie udało się jej już uratować. Znów poszłam późno spać.
W dzień urodzin Leonka cała rodzina w Polsce zachodziła w głowę jak ukręcić masę z dwóch jajek, które z rana pożyczyłam od Angeliki. Sklępy jeszcze zamknięte, czasu już mało.
Ale! Udało się. Na czas i smacznie. Masa kombinowana, bo od kombinacji zrobiły się grudki w budyniu, a bez miksera nie da rady rozetrzeć. Malakser wyrzuciłam przezornie do kosza.
Trochę płatków migdałowych, kawałki czekolady, prawdziwe kakao i gotowe.
A ja nie lubię tortów i nie będę jadł, powiedział Leon.
I na co ta szarpanina.

Leoncjusz skończył 3 latka i już mógłby byc przedszkolakiem.

Nigdy tu na tym blogu nie rozpisywałam się jakież to skarby te moje dzieci i ile szczęścia mi dają.
Każdy wie, prawda?
Dla potomnośći, początki nasze Leonkowe były bardzo trudne. Nieprzespane i przemaszerowane na długość pokoju noce, wiecznie motanie w chuście, niezliczona ilość podejść do samodzielnego spania (w dzień), płacz, darcie, kołysanie, podrzucanie i wstrząsanie. Wstręt do wózka, wstręt do zbyt długiej (10minut) separacji. Odczynianie uroków, fale oceanu, burza na płycie, szum prysznica, znów potrząsanie. Cicho Isunia, bo Leonek śpi. 20 minut spokoju.

Testowanie mojej cierpliwości i wytrwałości.
Pewnie wiedział, że jak tylko zacznie pełzać i siedzieć przestanie mnie potrzebować. Zabawki w pudełku i dziecka nie ma 40 minut. Jakie to błogosławieństwo, w porównaniu z Iss, która nie umiała się sama bawić.


I tak do tej pory. Nadal mnie potrzebuje, ale najczęściej sam się sobą zajmie.
Przede wszystkim pociągi. Dalej hulajnoga i ukochana siostra Isabela.

na marginesie; wstała Isa rano ze łzami w oczach, czy to prawda, że jak będą duzi, nie będą już razem, ona i Onek, bo jej się tak śniło.tragedia straszna, nie może się tak stać.

W przeciwieństwie do Iss, która przede wszystkim potrzebuje towarzystwa i bawi się wszystkim na raz, i tylko czasami skupia się dłużej na czymś, Leon fascynował się zabawkami przez długi czas, fazami. Jak już się uwziął nie popuścił. Nic się nie zmieniło.
Najpierw gary w mojej kuchni, potem Król Lew, 4 książki miał, z którymi chodził i polował na czytaczy, sam też czytał, potem gra o dźwiękach Bim Bom, potem pociąg Tomek, potem oglądanie filmików raczej sfiksowanych ludzi, którzy rozpakowują na wizji jajka niespodzianki, Miejsce na miotle (Room on the broom) potem Gordon od Tomka, potem układanie puzzli, potem Strażak Sam i znów tory. Z tą tylko różnicą, że teraz buduje mosty i niekończące sie linie kolejowe. Pomysłowość nie ma granic.

Taki Leonek.
Niektórzy mówią, że jest rozpuszczony, niegrzeczny i nie do polubienia.
Ale jakżesz nie kochać kogoś, kto pisze na kartce, że on bardzo kocha mamę, mama jego i on jest od tego bardzo szczęśliwy. Jak boli pocałuje, jak sie płacze przytuli. Posprząta, powkłada w odpowiednie pudełka, wyrzuci do kosza.Powie, że tak sie bardzo źle czuje i boli go brzuch, i jedyne co mu pomoże to worek cukierków. Skrzyczany zrobi podkówkę, przeprosi i ucieknie do Isy po pocieszenie. Siedzi smutny z boku i czeka aż Tosia do niego wróci, bo akurat nie chce się z nim bawić.
 I tak rozkosznie sie śmieje.

A ja ledwo przetrwałam poniedziałek i mam nadzieję, ze jednak reszta tygodnia nie da mi w kość.

Friday 10 October 2014

O tym jak ciocia Izabela była w Anglii

Czemu Ty płaczesz? zapytał Leon Izę w dniu jej wyjazdu.
Bo mi smutno, bo już muszę jechać.
Ale, ja cię kocham. Wiesz? Ja cię kocham.

Tak było w środę, a dziś już mamy piątek i wrażenie, że minął już miesiąc, a nie dwa dni od wyjazdu cioci Izy.
Półtora tygodnia z nami była i jak według niej zrobiliśmy bardzo dużo.
Jak na możliwości robienia czegoś niedzieciowego z dziećmi, domyślam się, bo mnie się wydaje, że właściwie niewiele.
Ale może wystarczy samo to, że była, i że można się było rano razem kawy napić i pogadać o pierdołach podczas robienia obiadu.
Z ciocią Izz niewątpliwie nie da się nudzić, zwłaszcza z jej poczuciem humoru, z którego nie do końca sobie zdaje, ta ciocia, sprawę.
No, bo jakżesz inaczej można nazwać to, że przyleciała, weszła do domu, poprosiła o ciepłe ubranie, wlazła pod koc i stwierdziła: No, zaczyna się kocowanie.
Rozumiem wprawdzie jej niepokój i obawę  spędzenia wakacji pod kocem, ale czyż Wyspa nasza piękna nie potrafi zaskakiwać?
Otóż to! Piękna polska jesień nastała i całe popołudnia przesiadywałyśmy w parku, patrząc na dzieci i dowoli gawędząc oraz obgadując to i owo. Brakowało nam jedynie termosu z kawusią.
Tej nie zabrakło nam w domu. W kawiarni też byłyśmy, choć trochę się obawiałam pamiętając komentarz z ostatniej wizyty w Sutton -Co to, myślisz, że w Warszawie kawy nie ma i ja na kawę nie chodzę? (jeszcze raz żarciki cioci Izz) Z drugiej strony ta kawa była nam bardzo potrzebna, bo zostawiłyśmy Leonsjusza z ojcem w domu i poszłyśmy na zakupy, które nas wykończyły (nic tu nie ma fajnego, przylecę do cię do Wawy na zakupy) i trzeba było się zregenerować.
A potem, żeby zatłuc wyrzuty sumienia, bo na tę kawę to my bez dzieci, a dzieci moje światowe i po kawiarniach lubią się kręcić poszliśmy jeszcze raz razem. Przy okazji świętowaliśmy urodziny Onka, który dostał od babci z Polski ukochanego Gordona. W domu czekał już na niego tort, a sklepie złożyliśmy zamówienie na jeszcze jeden pociąg.



Wizytowanie w czasie zajęć szkolnych nie jest najlepsze, bo nic się już nie zrobi po 16 (oprócz może parku i placu zabaw). Najlepiej w ferie przylatywać. Ale jak już się jest, to może do centrum Londynu? Pogoda, jak na złość, całkiem się .... zepsuła i w sobotę padało. Można sobie wyobrazić, jak było więc. I już, już miałyśmy się zbierać do domu, gdzie miała na nas czekać ciocia Aliss, kiedy wyszło słońce i Aliss musiała do nas dojechać. Nakupiliśmy cukierów, pałeczki do ryżu dla dzieci (i dla taty "muszą być różowe i z małpką"), pojeździliśmy na karuzeli i trzeba było do domu wracać. A na stację metrem!!!! To dopiero była rozrywka, jak kreciki pod ziemią.





Obiad, tata wraca do domu, a my na imprezę, gdzie polska szajka szalała na parkiecie, i gdzie ta polska szajka nas próbowała wyrwać wielkim zdziwem, żeśmy są polskie dziouchy, tak pięknie tańczymy i w ogóle to jesteśmy bliźniaczki. Na odchodne dwóch szejków chciało nas uprowadzić, ale całe szczęście miałyśmy ochronę w postaci naszego południowego sąsiada, zawinął się z nimi na jakąś imprezę, a my mogłyśmy wrócić do domu.
W niedzielę Aliss wraca z różowym winem. Pięknie. To w sumie miałyśmy wakacje niekoniecznie skupione na dzieciach?
Troszkę, bo jak już te dzieci się ma, coraz trudniej zrobić coś bez nich. Chyba, że ma się w zanadrzu dziadków lub ciotków. Moje zanadrze mieszka za wodą. Trochę trudno ich wyciągnąc w razie co.
Miałyśmy więc i lalki, i pociągi, i układanki, i bieganie po sklepach, i zakupy zabawkowe, i czytanie Florki bez końca, i przytulanie się.
Nie udało nam się tylko obejrzeć Krainy Lodu razem. Do nadrobienia w Polsce.


Aby udowodnić jakość kontaktów z dziećmi podzielę sie niniejszym dzisiejszymi zwierzeniami Leonka, tuż przed zaśnięciem: 
Mamo, a gdzie jest ciocia Iza?
Wróciła do domu.
Ale mamo, ja ją kocham, przyniosiesz ją tutaj?

Sunday 28 September 2014

Rower

Nawiązując do korespondencji z Gatti, a i owszem, nie widziałyśmy się w czwartek, ale za to zaprosiłyśmy je na poranna herbatkę z mlekiem w piątek. Odprowadze Iss do szkoły i akurat zdążę, żeby krowę wydoić, bo Hanka miała poranną wizytę u lekarzy, a do nas to już juz beretem.
Odprowadziłyśmy Iss do szkoły. Odprowadziliśmy tez Tosię do przedszkola, jej pierwszy dzień. I tu się zaczął dramat. Bo nie dość, że się Tosia z Onkiem bawić nie chciała, bo miała inną koleżankę, to jeszcze Leonek nie poszedł do przedszkola, a on też chce i też musi. I jak ja mu wytłumaczę.
Serce mi się pokrajało z tego żalu, a żeby je połatać zabrałam Leonka na zakupy i do biblioteki na gry Pingu.
Kupił sobie Onek dajsoso (dinosaur-dajnosor) za funta, ale odwołaliśmy herbatkę z Gatti i tylko przelotem, jak zwykle zapytałyśmy jak leci.

Popołudnie ze zgrają koleżanek i ciotek, ze świadomością, że następnego dnia nie trzeba wstawać z samego rana, ubierać się, wychodzić, organizować!!!!!
W sobotę przyszła do nas Basia z Emilką i posiedziały do wieczora, z czego prawie cały czas w ogrodzie, więc rozgrzeszona byłam, że nigdzie dzieci nie zabrałam. Towarzystwo miały, swieże powietrze też. Koniec.

Dziś pod znakiem rowerowania.
Popołudnie w parku, cudowna sprawa. Szkoda, że nie da się nagrać zapachu, bo to był jeden z lepszych, jeszcze letnich dni.
Prawie trzy godziny nikt niczego ode mnie nie chciał.
W drodze do domu Iss stwierdziła, że ona nie będzie jeździć na rowerze, bo wszyscy jeżdżą lepiej od niej, a ona się cała trzęsie. To, że koleżanki siedziały na bagażniku, a ona je woziła, nie ma znaczenia, prawda?






Na ostatniej prostej. No i tak

 Matko Boskooo całkiem zapomniałam, zapomniałam zupełnie, że z moimi wolontariuszami spotkałam się na żywo poraz ostatni. Również poraz osta...