Saturday 30 August 2014

Pierwszy powakacyjny tydzień

No dobra, siedzimy tu już tydzień. Wczoraj minął. A jakby miesiąc, jak nie pół roku. I nie wiem, czy to oznacza, że tak mi tu dobrze, że w domciu jtem? Czy tak nie trawię wszystkiego, co mnie tu otacza.
Mniejsza z tym. Przecia nie o mnie tu chodzi.
Wróciliśmy i dostałam moje dzieci z powrotem. Dawka podwójna. Zdwojona, wzmocniona, podrasowana, wybuchowa i nieprzewidywalna. Specjalizująca się w nieskończoności.
Nagle okazało się, że Leonek (już nie Onek) nie przestaje mówić. A mówi z sensem. Tworzy konstrukcje prawie literackie.
Nagle okazało się, że Isabelka to już panienka, a nie mała dziewczynka.

Hoss ma tydzień wolnego. Oczywiście pada. Zawsze pada jak tata ma urlop. Zimno i paskudnie, z domu się nie chce wychodzić. Na basen nie możemy, bo stroje kąpielowe w pudle, które jeszcze do nas z Polski nie doszło. Zostało nam kino, no i jeszcze odwiedziny u Nanny.
Isabela podekscytowana, bo idziemy do kina, oglądać film na wielkim telewizorze na ścianie. Onek dopytuje kiedy w końcu pójdziemy do tego rekina.

Teściowa w szpitalu, przewróciła się i na nowo musi uczyć się chodzić. Przez parę tygodni będzie pomieszkiwać w domu spokojnej starości, gdzie będzie opieka i pomoc w szybkiej nauce chodzenia.
Tata nasz oczywiście zaangażowany bez reszty, nie ma go w domu.
Też wyszliśmy więc. Najpierw na grupę, na bal w sukniach, gdzie spotkaliśmy Maćka i Filipka, a później do Zosi i Tosi.


Matko Bosko (jakby Onek w Polsce powiedział) kwiat przyjaźni rozkwitł. Prezenty przyniesione. Sekrety powierzone. Uściski wymienione. Wszystko razem.
Isa przyniosła kosmetyczkę. Przyszła do mnie jeszcze w domu, zaraz po spakowaniu i oznajmiła, że ona się będzie z Zosią malować. Tylko nic nie mów Zosi mamie, bo może ona nie będzie chciała. Nic jej nie powiemy, dobra? Bo wiesz, ja już mogę mieć tajemnice, bo ja jtem panienka. Taka już większa jtem.
Zapomniała o tej kosmetyczce i tajemnicach całkiem, tak była zajęta nadrabianiem wakacyjnych zaległości.

Onek mniej zaangażowany w nadrabianie czegokolwiek z Tosią, acz przyniósł jej w prezencie serek homo z obrazkiem z Tomka. Płaczliwy się zrobił, a najlepiej bawi mu się w domu.
Naklejki może przyklejać i w prezencie mi dawać.
Wołać:
 ale czad, kiedy coś mu fajnie wyjdzie
 ale mamo, kiedy na czymś bardzo mu zależy
no gdzie, no gdzie to jest kiedy już w ogóle nie może czegoś znaleźć

Uwielbiam, kiedy Leon zasypia. Wyłuszczy mi swoje zdanie na temat chodzenia spać, kiedy jeszcze jest jasno na dworze i mamy jeszcze dendź (kompilacja day i dzień), poczym odwróci się na boczek, złapie swoje dłonie i w sekund 5 zasypia.
Bo tamta, tamta to potrzebuje 40min, żeby się dobrze powykręcać, odwrócić poduszkę na drugą stronę, bo ta jest już za gorąca, rozkopać kołdrę, ponarzekać, że nie może zasnąć i zdziwić się, że trzeba zamknąć oczy, żeby szybko zasnąć i poruszyć milion bardzo ważnych tematów.

no bo jak to jest, że się zabiera tylko ręcę, nogi i głowę? Gdzie? No do Boga przecież! A kto ci to powiedział?  No ty mi powiedziałaś. Nie pamiętasz? A gdzie? No w takim domu starym. Nikt tam nie mieszkał, tam były takie stare meble i filiżaneczki starunie, ogród z przodu i taki wielki ogród z tyłu za domem. Babcia nam opowiadała co to za kwiatki. Nie jechaliśmy tam samochodem. To musiało być w zeszłym roku.

Ale czemu się tam idzie do Boga? Bo On nas lubi i chce z nami być. Ale On nie zabiera wszyskich! Jak to nie wszystkich? No tylko chorych zabiera. A innym pozwala tu zostać? Bo On wie, że nam jest tutaj dobrze i cieszy się, że nam jest tutaj dobrze. On nas bardzo kocha. On jest taki tatuś. A skąd wiesz, że on jest taki fajny? Ale On jest taki staruszek? Jak tata? Taki fajny?

Lubię też ich dysputy i komentarze. Powinnam biegać za nimi z kartką i papierem i zapisywać wszystko. Ale póki co, tylko podczas sesji siedzących. 
Oglądają program w tv, z instrumentami muzycznymi w rolach głównych.
Onek, że on chce grać na gitarze. A nie na dzwonach?!?! dziwi się Isa.
Ja chcę skrzypce, a ja chcę trąbkę.

No i byłabym zapomniała, że Iss przywiozła z Polski se zamiast sobie, a oboje nagłą miłość do pomidorów.

I była u nas ciocia Gatti z Hanką!!! Przelotem w drodze do Morrisona, to się z nią na zakupy wbraliśmy, a dzieci moje uczepiły się hankowego wózka i puścić nie chciały.
No, musimy się do wujostwa Matrasów wybrać z sesentem ( wspominałam? prezent wg Onka) dla Hanki M.
A somsiadka Angelina czeka aż małżonek mój do pracy pójdzie, żeby mogła na kawę zacząć przychodzić.

Thursday 21 August 2014

Dziadek ma urodziny

Byliśmy wczoraj u logopedy w Busku. Ćwiczenia na literkę s wyszły nam na zdrowie, ciężka praca popłaciła i teraz nie ma już seplenienia. Teraz wchodzi literka r i wymawianie jej przez Iss z angielska. Okazało sie jednak, że to nie jest największy problem, bo bardziej nam tu trzeszczy i szeleści przy głoskach sz, cz ż dż. Wiem, bo słyszę jak mówi jedenaszczie, dwanaszczie, trzynaszczie i tak dalej.
Ze wstępnych ćwiczeń wynika, że nie powinno być problemu z wyćwiczeniem r, ale obawiam się, że zajmie nam to dłużej, bo to już prawdziwa gimnastyka mięśni języka i trzeba siedzieć przed lusterkiem codziennie i wyginać ten język na wszelakie sposoby. Porcja słów powtarzanych w drodze do szkoły już nie wystarczy.
No nic, zobaczymy.
Trochę mnie zmartwiło sz cz itd, ale zobaczymy, wszystko w swoim czasie.

Przy okazji ciocia Kania zdążyła zrobić wraz z Leonkiem zakupy prezentowe dla dziadka, bo dziś jego urodziny.
I jedziemy samochodem do domu i oglądamy ten kolejny zegarek, który Leonek wybrał do dziadkowej kolekcji i rozmawiamy o prezentach i niespodziankach.
I wysiadamy, i przypominam Iss, że nie wolno nic dziadkowi powiedzieć, że mamy prezent, bo jak mu powiemy, nie będzie niespodzianki.
I dziadek jak zwykle na nas czeka. Iss podchodzi i opowiada jak było w Busku. A pierwsze pada zdanie Dziadek, jutro są twoje urodziny. Nic ci nie kupiliśmy.

Dziś, w szary, deszczowy dzień (pewnie niebo płacze, bo jutro wracamy do taty) zabraliśmy się do dziadka, z czekoladą i zegarkiem. Jak zwykle bardzo się zdziwił.

Jeszcze tylko się spakuję, kupię bilet z lotniska do Sutton i tyle. Po wakacjach.

Monday 18 August 2014

Ekscesy

Dożynki były w niedzielę, jak co roku.
Lud z okolicznych wsi się zjechał.
Ciocia Iza z okolicznej Warszawy musiała jednak wyjechać do pracy, więc się nie załapała.
Całe niedzielne przedpołudnie zeszło na przygotowaniach do tego wyjazdu, zrywanie pomidorów, pakowanie ogórków i płukanie fasolki szparagowej. A wszystko po to, żeby ciocia Iza miała pyszności z babcinego ogródka na swoim wielkomiejskim, warszawskim stole.

Na osuszenie łez rozstania, dożynkowy festyn. Pan Ivan Komarenko nam grał. Na wiślickie zapotrzebowanie w sam raz.
Iss i Onek zadowoleni:
wata cukrowa-jest
zjeżdżalnia-jest
karuzela-jest
trampolina-jest
dmuchany zamek-jest
frytki-są
napój w butelce-jest
Piękne popołudnie.



A dziś sprawy w Busku załatwiałam i dzieci zabrałam ze sobą.
Lody z dziadkiem były i atrakcja, przy której czułam linczujące spojrzenia obstawiających ławeczki matek. Że takie zimno, a ja na takie kąpielowe wygłupy pozwalam. Że zaraz katar, oskrzela, płuca, kichanie, kasłanie. A może nie? Może już nikt tak nie patrzy i cieszą się, że inni się cieszą?


Saturday 16 August 2014

Oby do wekendu

Nic nie robię, tylko po lekarzach się włóczę, a i tak dentysty nie zaliczę w tym sezonie, a powinnam się sprawdzić.
Denerwuje mnie to straszliwie, bo się człowiek zrelaksować nie może.
Pogoda też nie sprzyja. Nadal szaro buro ponuro.
Całe szczęście, że dziadek na rower dzieci zabiera i kaski nowe mamy.
Pozostaje nam plac zabaw i odwiedziny u kolegów. Święcenie bukietów zrobionych przez niezwykle utalentowaną ciocię Kanię na Matke Boską Zielną.
No i oczywiście imieniny u Cioci Marysi z ciastem i napojami z bąbelkami.



Thursday 14 August 2014

Deszczowe wypady

Czyż nie powiedziałam, że tydzień przychodzi razem z ochłodzeniem i czasem deszczem?
Piękny, słoneczny, kąpielowy wekend zakończył się szaroburym poniedziałkiem. Z tego powodu dziatwa ma była niepocieszona, bo jakżeż to wakacje, a nad wodę nie będziemy jechać i plan zakupu dmuchanych kółek do pływania nie zrealizowany.
Dzieci do nas przyszły na cały dzień w poniedziałek i wtorek rano. Popołudniu zabraliśmy Iss i Onka na zakupy do Buska i na godzinę skakania w Kulkolandii. Godzina skakania, a zleciało jakby pięć minut.
W środę odwiedziliśmy Ewę w Kielcach, bo co roku składamy jej i czwórce jej dzieci wizytę. Mężowi oczywiście też.
Początki jak zwykle spokojne i nudne, bo Iss zawstydzona, a Natalii nie było, tylko chłopaki bliźniaki, a z nimi przecież nie wiadomo jak się bawić.
Ale potem... Potem to już szaleństwo i isowa zdolność radzenia sobie w sytuacjach skomplikowanych. No, bo chłopaki bliźniaki, Karol i Mikołaj podobni do siebie tak, że trzeba się nauczyć, który to który i zapamiętać. Na pamięć. A Isa do jednego z nich (proszę bardzo, widziałam, a nie wiem, który to był): No chodź, chłopaku!!! I trudno było się rozstać, i obowiązkowo seria machnięć z okna i "Chodźcie zobaczyć jakim samochodem przyjechaliśmy".



Sunday 10 August 2014

No. To się nazywa wakacje!!!!

Śmieszna ta pogoda, tydzień leje, wekend gorący.
Tak nas ta nagła zmiana pogody zszokowała, żeśmy się nie mogli dogadać co tu robić z tym pięknym słońcem.
Po 16 już było, jak się zebraliśmy nad wodę, gdzie pani od opłat się zdziwiła, że my na kąpiel. Ja też się zdziwiłam, bo nad tę wodę dotarliśmy dopiero po 18, bo się dziadkowi w samochodzie koło zepsuło i koniec końców pojechaliśmy z ciocia Kasią, a pani mimo wszystko, choć wiedziała, że będziemy tylko pół godziny, wzięła od nas po piątce od osoby.


A potem tak się rozochociliśmy, że moglibyśmy cały dzień spędzać nad wodą.
Tyle, że dziś wypadał coroczny odpust na Gorysławicach i poszliśmy na zakupy.
Dopiero popołudniu zapakowaliśmy się w samochód i heja nad zalewik, gdzie szaleństwo opanowało moją dziatwę.
Kupiliśmy lody i czips, aż Isabelita siedziąc na ławeczce wykrzyknęła TO SIĘ NAZYWA WAKACJE!!!!!

Friday 8 August 2014

Jeszcze jedna pielgrzymka

Bo pada nadal. A na obiad przyszła pielgrzymka z Rzeszowa i chcieliśmy im pomachać. Zawsze machamy, a kiedyś nawet nalewaliśmy im zupki z wielkiego gara.
Napadało na nich, a dla nas na kałuże. Piękna sprawa.


Thursday 7 August 2014

Gdzie to słońce?

Leje jak z cebra. Gar się przechylił i zawisł. Przechylony. I leje.
A wszystko przez babcię Ulę, bo se wymyśliła robienie ogórów. Ciotki Dwie przypominają, że z roku na rok, w dzień robienia ogórów musi padać.
A pięknie było rano i ciepło, i kazałam się dzieciom zbierać na plac zabaw, jazdę na rowerze poćwiczyć. I proszę, jeździmy bez trzymanki. Kółka odrzucone, jeszcze się tylko musi nauczyć skręcać. Onek nadal na czterech kółkach.
A to męczy, więc mały spacerek po łące, kwiatów nazbierać na wianki, i co? I kropi. I co się wtedy wydarza? Babcia dzwoni, żeby jej liście orzecha pod drodze nazrywać, bo ona ogórki kiszone robi. I co? I pada bardziej. Ale idziemy po te orzechy. Ale wtedy to już leje.
I siedzimy po południu w domu, całe szczęście, że Duża Iza postanawia piec ciasto i tak oto proszę bardzo tarta z musem z białej czekolady, owocami i galaretką. A wszystko to z udziałem Iss i Onka.


Wednesday 6 August 2014

Dzień Odzieżowy

O 7 rano Onek uznał, że wystarczy leżakowania. I tak wyjątkowo hojny był.
W trakcie ubierania wyszło nam, żeśmy sie wszystkie odziały w dżinsowe spódnice i obwołałyśmy 5 sierpnia Dniem Dżinsowej Spódnicy.
Zapowiadało się miło.
I dobrze, bo popołudniu wyszło słońce i przyszły Piżamówki.
Jak co roku, 5 sierpnia zjeżdżają się do Wiślicy pielgrzymi Pielgrzymki Kieleckiej i śpią w wiślickich domach. Wielkie wydarzenie lata, które z roku na rok zmniejsza podobno swoją skalę. Wielkie to ono pewnie było w czasach, kiedy ja byłam w podstawówce, acz dla dziecka, które dopiero to poznaje, jest atrakcją. Zwłaszcza, że odkąd odkryła, że bawi nas nadana im przez nią nazwa Piżamówki, nie przestawała o nich mówić.

Isa spędza całe dnie u swojej koleżanki Julianki. Kiedyś siedziała tam beze mnie i bez Leona, który tęsknił za nią wtedy ogromnie i wszędzie jej szukał. W końcu wróciła do domu, ale gdzieś się zapodziała. Onek znowu jej szuka. Gdzie jest moja Isa, pyta. Tutaj, wołam do niego stojąc obok cioci Izy, gotującej obiad. Nie! Moja malutka Isa.

Aj goć ja! woła łapiąc krzesełko.
To dobrze, cieszy się ciocia Kania.
Nie, nie goćja ciebie. Ja goćja krzesełko.

Masz pink buty, pyta dziadek Isy.
Różowe dziadek, różowe. Jak się mówi po polsku, to się mówi po polsku.
 

Sunday 3 August 2014

Tort

Paskudna była i ciężka dziś pogoda. Na nic nie miałam siły, ale Kania upiekła tort urodzinowy dla dużej Izz, w sam raz do porannej kawy, więc wszyscy zaśpiewaliśmy sto lat. Na jagodowo.
No, i żeby nie siedzieć w domu zabraliśmy się nad rzekę, ale jeszcze woda nie opadła, więc jak mówi Onek śmeldzi i błoto jest zamiast piasku. Musimy jeszcze poczekać parę dni, może opadnie.

Saturday 2 August 2014

Przyjechały

Dwie ciotki w piątek. Na dwa tygodnie. Rzucę im dzieci a sama ucieknę odpocząć.
Ciotka Iza miała bardzo niedawno urodziny, musiałyśmy je świętować razem, to i było jedzenie, napoje wyskokowe i tańce!!! Ogórki, które własnymi rękami zbierałam na polu, też były.
Sezon w pełni.

Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...