Sunday 28 September 2014

Rower

Nawiązując do korespondencji z Gatti, a i owszem, nie widziałyśmy się w czwartek, ale za to zaprosiłyśmy je na poranna herbatkę z mlekiem w piątek. Odprowadze Iss do szkoły i akurat zdążę, żeby krowę wydoić, bo Hanka miała poranną wizytę u lekarzy, a do nas to już juz beretem.
Odprowadziłyśmy Iss do szkoły. Odprowadziliśmy tez Tosię do przedszkola, jej pierwszy dzień. I tu się zaczął dramat. Bo nie dość, że się Tosia z Onkiem bawić nie chciała, bo miała inną koleżankę, to jeszcze Leonek nie poszedł do przedszkola, a on też chce i też musi. I jak ja mu wytłumaczę.
Serce mi się pokrajało z tego żalu, a żeby je połatać zabrałam Leonka na zakupy i do biblioteki na gry Pingu.
Kupił sobie Onek dajsoso (dinosaur-dajnosor) za funta, ale odwołaliśmy herbatkę z Gatti i tylko przelotem, jak zwykle zapytałyśmy jak leci.

Popołudnie ze zgrają koleżanek i ciotek, ze świadomością, że następnego dnia nie trzeba wstawać z samego rana, ubierać się, wychodzić, organizować!!!!!
W sobotę przyszła do nas Basia z Emilką i posiedziały do wieczora, z czego prawie cały czas w ogrodzie, więc rozgrzeszona byłam, że nigdzie dzieci nie zabrałam. Towarzystwo miały, swieże powietrze też. Koniec.

Dziś pod znakiem rowerowania.
Popołudnie w parku, cudowna sprawa. Szkoda, że nie da się nagrać zapachu, bo to był jeden z lepszych, jeszcze letnich dni.
Prawie trzy godziny nikt niczego ode mnie nie chciał.
W drodze do domu Iss stwierdziła, że ona nie będzie jeździć na rowerze, bo wszyscy jeżdżą lepiej od niej, a ona się cała trzęsie. To, że koleżanki siedziały na bagażniku, a ona je woziła, nie ma znaczenia, prawda?






Thursday 25 September 2014

Miły dzień nr 2

Kole południa, po półtorej godzinie prób ułożenia firanki, której poproszono mnie o skrócenie, przy akompaniamencie teletubisiowych popiskiwań, przerażona tym, że Leon poraz kolejny siedzi wciągnięty w bajki na Ipadzie i pewnie mu się już mózg zlasował, stwierdziłam, że to nie jest i na pewno nie będzie miły dzień.
Trzeba nam było na zakupy, nie wiedziałam, co będzie po szkole, czy przesiedzimy cały dzień w domu, czy może gdzieś pójdziemy. Bałagan, maszyna do szycia na wierzchu, cały zlew garów, pranie do wyjęcia, drugie do nastawienia, nic, tylko się cieszyć.

W takim nastroju poszłam po Iss. Leon płacze, bo jego koleżanki nie chcą się z nim bawić. Świetnie.
Małżonek u teściowej i w planach kolejne zakupy, bo sie pomyliłam i nie wykorzystałam kuponów rabatowych, a szkoda. Z logistyką ostatnio u mnie kiepsko, a Zosia idzie do parku i Iss też chce.
Poszliśmy z nimi, krótko się namyślałam, bo co innego robić, jeśli i tak trzeba będzie znów z domu wyjść. Znów przemarzłam, ale o dziwo nawet mi się to spodobało.
Tym lepsza była herbatka w sklepowej kawiarni, w której czekaliśmy na tatę.



 To był bardzo miły dzień.
Byłby, gdyby nie to, że Iss przez jakieś 40 minut nie mogła zasnąć, bo wakacyjna koleżanka Zosi z placu zabaw powiedziała jej, że jak będą z Zosią niemiłe i nie będę jej słuchać, to po śmierci nie pójdą do aniołków, tylko do diabłów. I koniec. I tłumaczenie nie pomaga i co chwila chlipie i łka, bo ona nie wie, dlaczego ta koleżanka(dziesięcioletnia?) była taka dla niej niemiła, jak ona nic jej nie zrobiła.
Musiałam posiłki wzywać i całe szczęście, że tatę mają mocnego, to łatwo im uwierzyć, że jeśli zjawi się jakiś potwór, choć tak naprawdę ich nie ma, ale gdyby nawet był, to on, ten tata, bez trudu ich, tych potworów przegoni.
A ja głupia myślałam, że jeśli Iss się huśta sama na huśtawce, to dlatego, że ma ochotę, bo się właśnie wczoraj nauczyła sama huśtać. Przez głowę mi nie przeszło, że coś się stało i trzeba się będzie z tym wieczornie uporać. Właśnie wtedy, kiedy marzy się o tym, żeby poszli juz spać.

Wednesday 24 September 2014

Taki dzień

To był taki miły dzień.
Tata miał dzień wolny i razem poszliśmy odebrać Iss ze szkoły. Wczoraj ubłagała wspólny wypad na obiad w restauracji innej niż wszystkie.
Po drodze natknęliśmy się na kogo? No właśnie na kogo? Na Gatti z Hanną! A nie mówiłam, że codziennie?
W restauracji, w zestawach dla dzieci rozdawali akurat dłonie od Scooby doo, będzie jak znalazł na imprezę halołinową.
Wychodząc usłyszałam pytanie, którego nie chciałam usłyszeć.  Czy możemy iść do parku. Sądząc, że mój wierny małżonek wyciągnie mnie z tarapatów, wysłałam dziecko na konsultację do niego.
Jakżesz się zdziwiłam, gdy odpowiedział, że z przyjemnością.
W parku wiało, przemarzłam, ale jakoś tak lepiej, bo inaczej, bo już nie gorąco. Zmiana nadchodzi. Wprawdzie tylko pogody, ale ja lubię zmiany. A jeszcze Zofia z Antoniną przyszły, więc jak tu sie nie cieszyć.
W drodze do domu zajrzeliśmy do Wilkinsona, gdyż czeka nas projekt stół, który powierzyłam mężowi w wakacje, a którego nie zrealizował, a który postanowiłam sama zrelizować, a który on przejął. Stety, czy niestety, się okaże. Zrobiłabym to sama dla samej przyjemności robienia (odmalowywania stołu), ale jeśli już chce działać, przecież mu nie zabronię.

A w sobotę u Agaty i jej szajki odbyło sie jedno z naszych spotkań towarzyskich w postaci lunchu, na którym furorę zrobiły zapiekanki z pieczarkami i odrobiną sera, posypane natką, która sie podczas podpiekania skruszyła. Kto by pomyślał. Całe szczęście, że danie główne poszło całe, bo zaczęłabym się zastanawiać, czy sens był kurczaka z boczkiem w winie białym z natką przygotowywać. Którego zresztą w ostatniej chwili mi ciocia Kania podpowiedziała.

W międzyczasie Iss oazuje się (sama z siebie) posiadać wiedzę o zasadach zachowania się przy stole i nie tylko. Zadzwonił Bartek, czy nie przyniosę cytryny, bo oni dopiero co wrócili ( a było już po 13, a na 13 był lunch i ja sama niekulturalna byłam, bo 20 minut spóźniona), bo na basenie byli oglądać lekcje pływania dla Maćka. Oczywiście, że Iss słyszała moja dyskusję i tylko mnie zapytała, czy wujek to niemądry jest, że na basen pojechał. Bo czy oni nie wiedzą, że jak się ma gości, to sie nigdzie nie jeździ? 
I ja nie wiem, skąd jej się to bierze, bo ani jeden komentarz z ust mych nie padł, żeby się miała na czym wzorować.

Leon, jak to Leon, i dobrze, rozwija swą polszczyznę.
Oto próbki i perełki:
mi sie wamiatuje, musim wodę, bo musim wodę, bo mi się wamiatuje.
przepraszam Isa, przepraszam za bijanie (czy muszę  tłumaczyć?)
daddy poszedł złapać panią od fizjoterapii (teściowa uziemiona na jakiś czas, uczy się na nowo chodzić) Bo ona była niegrzeczna? zapytuje Leonek.
a hulajnoga już nie jt nogą, tylko hijnogą, hajnogą oraz inne pochodne

Thursday 18 September 2014

Wróżka Zębuszka

No i co, no i co? No i dziś miała być wizyta u Gatti i Hanki. Zaplanowałyśmy, jak wspomniałam w ostatnim wpisie. I co? I przychodzę do szkoły w środę i patrzę na dziecko moję i widzę, że nie ma zęba, bo jej wypadł. Miętoliła go w chusteczce, żeby nie zaginął, no jakżesz potem z Wróżką Zębuszka gadać?
Dała mi na przechowanie, bo całe środowe popołudnie przesiedziałyśmy u Emilki, gdzie omawiałam z czarownicami imprezy, co się u nas szykują. Późno wróciliśmy, więc nawet nie musiałąm namawiać, żeby się położyli szybciutko. Ząbek pod poduszkę i dobranoc.



Wróżka oczywiście przyszła. Sama chciałabym taką wróżkę, co dychę przynosi.
No i właśnie przez tę porannie znalezioną dychę nie mogliśmy iść się bawić z Hanką,. bo trzeba było natychmiast od razu na zakupy na deptak. Do kolekcji zabawek doszła latająca wróżka. 


Tuesday 16 September 2014

Wekend i po

Mamo, ale ona nie wiedziała, że to nie ten pan (Jaś Fasola, wersja rysunkowa, brytyjska telewizja dla starszych dzieci) zjadł jej to ciasto, tylko jej kot. A nie możemy jej powiedzieć? Jakby się tak dało otworzyć telewizor w środku, to byśmy jej powiedzieli.

Chciałam jak zawsze, z moją maniakalną pedantycznością i dokładnością do sekundy w zeznaniach, donieść co się u nas działo przez wekend, bo bogaty w wydarzenia był.
Niestety bogatość zdarzeń sprawiła, że głowa odmówiła współpracy i tak mamy już wtorek i trzeci dzień z rzędu widzieliśmy Hankę. No i ciocię Gatti także.
W sobotę byliśmy w kinie porannie, na seansie o Listonoszu Pat, który okazał się strzałem w dziesiątkę i doskonała rozrywką dla spragnionej jakiegokolwiek seansu filmowego matki. Zabawny, lekki, z łatwą do ogarnięcia fabuła, z odrobiną akcji i flirtu. Piękna sprawa.
Zaraz potem wpadliśmy na ciotkę Gatti, która z szaleństwem w oczach przetupowywała centrum handlowe. Dla ukojenia nerwów zaprosiła się na kawę, a nas pociągnęła za sobą. Biegiem, bo czasu mało, kolejny punkt programu czekał-popołudniowa herbatka u koleżanki.

Potem to żeśmy już padli i bałam się, że nie zbierzemy się w niedzielę na pchli targ, czyli carboot sale (bagażnikowa sprzedaż z samochodowa), zwany powszechnie przez znaną mi polonię karbutem "byłaś wczoraj na karbucie?". Rzecz jasna z ciotką Gatti, bez Hanki, ale potem podjechała.
No, zebraliśy się, ale się dzieciom nudziło, więc owocnych i niedrogich zakupów nie było, za to Gatti, jak matka nowego dziecka wróciła do domu obładowana jak cyganicha i tylko przez głowę mi przeszło, dlaczego tak się ( i Gatti) morduję, a nie wybiorę się na wycieczkę całą rodziną? Całe szczęście, że myśl ta napadła mnie kiedy prawie umierałam ze śmiechu, myśląc o tym jak wyglądamy.
A przecie to nie pierwszy raz, taka obładowana. Niosłam już tutaj lodówkę w pewną piątkową, letnią noc, wracając z imprezy z Walkabout, dziesięć lat temu .
Ach, jeszcze urodziny Katie popołudniu i można zamkąć wekend.


Wczoraj Iss miała zajęcia z tearu tańca, w związku z czym miałam z Onkiem godzinę więcej dla siebie. Zabraliśmy Gatti na rekonesans parkowy i Hance udało się obejrzeć jej przyszłą szkołe. Hehe. Iss zajęciami zachwycona, choc podobno płakała przed.
Dziś dentysta, krótki wypad do parku, nadzieja na to, że w końcu uda nam się wprosić do Hanki na koktajle, ale ciocia znów przyjmowała innych gości, z którymi nawet musiała się udac na spacer, więc skończyło się na tym parku i UWAGA zupełnie samodzielnej jeździe na rowerze!!! Ze skręcaniem i ruszaniem włącznie. Brawo Isabela, teraz tylko wiekszy i lepszy rower.
No i oczywiście w drodze do domu wpadliśmy na Hankę i jej mamuśkę, jedni pędzieli na zimioki w mundurkach, drudzy na  pinia coladę. Szybki plan na czwartek i baj. Zobaczymy co z tego bedzie.


Ps. Wypad do kina okazał się niebywałym sukcesem. Leonek przed snem opowiada historie z filmu. Dziś o tym jak listonosz zgubił swój czapeluszek.





Friday 12 September 2014

Planowanie

W ramach krótkotrwałego nasilenia sił witalnych wpadły mi do głowy pomysły dwa. Po pierwsze zrobimy w wynajętej sali Mikołaji dla naszych polskich dzeci i damy im odrobinę tradycji. Po drugie zrobimy w naszym mieszkaniu zbeszczeszczenie polskiej tradycji i będziemy się straszyć w Halloween.
Pomysł został przyjęty entuzjastycznie przez wiele osób. Najbardziej entuzjastycznie podeszła do sprawy Isabela, która zdążyła zaprosić już pół klasy.
Mam tylko nadzieję, że się to pół klasy nie zorientuje gdzie mieszkamy i nie przybędzie.
Oczywiście szaleństwo opanowało nasze popołudnia i kiedy nie spotykamy sie z kumplami omawiamy.

Tak właśnie powstawała lista o tytule Impreza Haloweenowa
  • balony czarne i białe
  • ciastka z potworkami, takie potworne ciastka
  • dekoracje;stwory i potwory; jakby miałaś to by zrobiłyśmy
  • może będziemy rysować dekoracje, no 
taki dinozaur, że będzie na ulicy, dodaje Leon

  • jakby my miałyśmy takie dekoracje duchy 

Dziś nie mogła zasnąć,  Nie przytulaj mnie mamo teraz, bo ja muszę poleżeć sama i postarać się pomyślecz o czymś. Bo jak idziemy do kina to ja się tak cieszę, że nie mogę przestać o tym myśłeć i nawet jak zamykam oczy, to nic innego mi do głowy nie przychodzi i znów nie mogę zasnąć.
Jutro na 11 rano się wybieramy i mam nadzieję się na czas zebrać.

Monday 8 September 2014

Pierwszy tydzień szkoły

Mamo, opowiem ci taką historię. O Bogu. Żył sobie Bóg, w takiej Landii, ale tam go nie lubili i go wyrzucili. I przyjechał do Anglii. Ale tutaj go uderzyli i poszedł do nieba i nas teraz ogląda. To jest historia od Zosi, ale mamo,nie mów jej nikomu, bo to jest sekret i może Zosia nie chce, żeby inni wiedzieli.
No i, czy to jest zdrada stanu, że ja tu sekrety wyjawiam, czy jestem tylko kronikarzem i mam prawo?

Angelika imprezę robiła w piątek, dzieci mi się załapały. Do 21 miałam wolne, a potem jak zwykle rozpacz i nieszczęścia, bo zbyt zmęczeni, żeby normalnie położyć się do łóżka, posłuchać historii i się przytulić. I oczywiście się wściekam i obiecuję sobie, że nigdy więcej tak poźno, bo przecież w czwartek też musiałam koniecznie nie wrócić do domu w porze obiadowej, bo trzeba było zahaczyć o Emilkę i sprawdzić jak się jej mama miewa po wakacjach.

Właśnie się zaamaam. Sprawdzam na kalendarzu, czy rzeczywiście w czwartek byłam u tej Kaśki-od-Emilki i okazuje się, że Iss tydzień temu zaczęła szkołę, że dopiero tydzień mija, a ja już ledwo funkcjonuję.
Tydzień szkoły, trochę w parku, trochę w domu i wekend ze znajomymi, bo nam Hanka z matką Agatką wpadła na kawę w niedzielę, a z nią Aliss. Iss najbardziej się ucieszyła, że mogła ciotce Aliss we włosach pogrzebać. A potem Hanka poszła, bo trzeba było karmić, dzieci dały nam spokój i polazły do sąsiadów, a nam się rozsiadło na kanapie.
I piszę tu i sobie segreguję w myślach i szufladkuję wspomnienia w głowie i nic się nie chce ułożyć. Bo jakim cudem czuję się, jakbym z Polski wróciła miesiąc temu, albo i jeszcze dłużej.
Dam se spokój, zbyt mnie to męczy.

W sobotę Iss z Zofią były na urodzinach. A ja i Żaneta na zakupach. Dziwne to uczucie pchać w sklepie wózek ze znudzonym Leonem, szukając koszulki odpowiedniej na wieczorne tańce w suttonowskich pubach. Jakbym jaki grzech popełniała. Ale wieczorem całkiem mi to z głowy wyparowało.

Tuesday 2 September 2014

Perełkowo

Na niedzielnym pchlim targu upolowaliśmy dwie lalki, po jednej dla każdego.
Leon wybrał sobie dzidziusia chłopca i zapewne jedynie obecność siusiaka, wyzwoliła w Leonie potrzebę wejścia w tejże posiadanie.
Niedziela i poniedziałek upłynęła nam pod znakiem zabaw lalkami i zastanawiania się, gdzież, no gdzież ta lalka robi siusiu. I gdzie ma tego siusiaka. Bo nigdzie go nie ma.
Tutaj, mówię, gdzie to dyndające jest.
Aha, cieszy się Isa, taki dyndak.

Isa, idź no zobacz, która jest godzina. Mamo, jedna wskazówka jest na A bez kreseczki, a druga na N.
Że co? I dopiero sobie uświadomiłam, że wysłałam ją do zegarka z rzymskimi cyframi. 7.25. Czas do łożka, na czytanie książek i spokojny sen.
Choć o takim mogę sobie ostatnio pomarzyć, bo Iss budzi się w nocy z koszmarami i nie chce zostawać sama w ciemnym pomieszczeniach.

Była u nas dziś Gatjusza z Hanką, która się zwija w kłębek i śpi. Głowę krzywi jak mała Isabelita. Powrót do przeszłości. Jeszcze tylko w chustę wsadzić i moja. Hehe. Dzieci moje by się zapewne ucieszyły.

A na koniec jeszcze jeden nabytek Iss z Polski.
I byłam tam, no i ten. (tego?)
I dobrze, niech dziecko zbiera takie perełki, bo już dziś szkołę zaczęła i niedługo tylko angielskie perełki będzie znosić.

Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...