Wednesday 29 October 2014

Przygoda z Przyrodą pod przykrywką Magii

Czyż nie mamy szczęścia?
Pojechałyśmy wczoraj z rana, cała nasza szarańcza, na wielkie wydarzenie zbierania składników do magicznej misktury starej wiedźmy, dla odstraszania potworów i innych takich spod drzwi naszych do Ecology Centre w Carshalton, a zaraz potem na piknik do parku. Och żesz, jaka piękna pogoda była. Słońce, ciepło, letni wiaterek, do domu się wracać nie chciało. Udało się, bo dziś już pada. I dziś ten nasz wypad nie byłby taki uroczy.
No, dziś pada, proszę bardzo. Całe szczęście, że nie zaplanowaliśmy żadnej wycieczki, bo Honey zaprosiła nas na swoje urodziny, w domu nanny.





Monday 27 October 2014

W parku

Poniedziałek, pierwszy dzień ferii. Udział biorą Isabela, oraz Emilka, córka Kasi.
Siedzę na kanapie, korzystajac z wolności, jaką daje mi wizyta koleżanek Isy. Mam zamiar złapać za druty, ale zamiast tego chwytam się klawiatury. Słyszę bowiem dialog, dochodzący z pokoju Isy i nie mogę sie oprzeć.
-Kto to powiedział? zapytuje Emilka
-To Agnieszka powiedziała- odpowiada Isa.
-Ja nie jestem Agnieszka, ja jtem Kasia- oponuje Emilka.

To mamowanie tak im sie spodobało, że całą droge do teatru, gdzie miałam nadzieję iść z dziećmi na sing a song, dyskutowały o tym jak to córka Isy jest niegrzeczna, a słucha jej tylko kiedy zagrozi karą. "A moja jest bardzo grzeczna" odpowiada Emilka, "ale samo przepraszam nie wystarczy. Tak mnie pani w szkole nauczyła."

Piękna pogoda, słońce świeci, wyspałam się, a na deser dostałam 45 minut zabawy muzyką, z pianinem, elektrycznymi skrzypcami, zabawą głosem, ustami i językiem i ulubioną piosenką Iss, hit naszych ferii. Halloweenowe podśpiewywanki.
A potem wszyscy razem, bo była z nami Emilka właśnie (bez mamy swej) oraz  Maciek z mamą i bratem, Filipem, poszliśmy do parku, gdzie spotkaliśmy, Zosię, Tosię, Emily, Anielę, Jaśka (tutaj przypomniało mi się, że Leon przed snem opowiada, że no, wiesz, mamo, jak Jasiek przyjdzie, to będzie się bawił pociągami oraz, że gdy go dziś zapytałam, czy ma brudne buty, tylko na nie popatrzył, zawiesił się, odwiesił i rzekł aaaa, no tak, brudne, bawiłem sie dziś z Jaśkiem)



oraz całą masę innych dzieci, dzięki którym miałam wrażenie, że jtem gdzieś na jakiejś polskiej plaży, no może bez piasku tylko i wody. 

To był udany dzień oświadczyłą na samiusieńki koniec.

Saturday 25 October 2014

Sobota u Mai i Aliss

Isa nie chce jechać do Polski na Święta, bo Polska jest głupia. To znaczy, nie jest głupia, ale ona chciałaby, żeby tata z nami pojechał, żeby tam z nami był.
Mamo, dlaczego tata jest angielski? Jakby był polski to wszyscy bylibyśmy razem i nie byłoby nanny i miałby naszą babcię. I byłoby fajnie.

Wracając dziś z Clapham Junction pytam ją, czy uważa, że to był miły dzień. Tak, ja lubię ciocię Halinkę, i ciocię Maję też, bo ona robi do mnie śmieszne miny, i lubię ciocię Gatti.
Chciałabym, zeby wszyscy, których znam mieszkali blisko nas. Wtedy tata i ty, i inni kupowaliby jedzenie, a babcia siedziałaby w domu i go pilnowała. A takto jak, jak babci nie ma w domu, to co pilnuje domu? Tylko klucz, tak?

Tak, wprosiłam nas wszystkich na Clapham Junction na dziś, bo uznałam, że przyda nam się wycieczka. Wspólna i przyjemna, i oczywiście miałam racje. Dziewczyny mają wspaniały plac zabaw, dwie wielkie piłki do wygłupów w mieszkaniu oraz zestaw szczotek do makijażu.*





*też cię kocham Halinko

Friday 24 October 2014

Pisanie

No, tylko posprzątaj, bo ja dzisiaj tu przyjdę, powiedziała Żaneta, podrzucając mnie do domu po piątkowych zakupach.
Posprzątałam więc, bo w końcu pierwszy raz od przyjazdu z wakacji udało się Zosi, Tosi i ich mamie do nas dotrzeć.
Zosia chora, ale do szkoły musi chodzić, bo jak powiedziała pani nauczycielka na wywiadówce, byłoby niedobrze, gdybyZosia była nieobecna 4 dni. To, że na antybiotyku, ledwo na oczy patrzy, nie ma znaczenia.
No i właśnie przez te szkolne zasady chore, Zosi się nie polepszyło i dziś jakoś im ta zabawa nie szła.
Ale nic to, ferie przed nami. Odpoczną, bo Iss też zmęczona, zwłaszcza, że my wczoraj znów u teściowej, jakieś sprawy musieli z Hossem załatwić.
Planów wielkich nie mamy i muszę przyznać, że nie mam nawet siły i wyjątkowo posiedziałabym z moimi dziećmi sama.

Wywiadówka była. Iss ma potencjał, trzeba ją tylko popchnąć. Nic nie rozumiem, bo wydawało mi się, że mam mądre dziecko. Może pani ma ambicje ponad normę i teraz będę siedzieć z dzieckiem i liczyć w głowie ile to jest 24 dodać 3. Swietnie. A dziecko ma 5 i pół roku.
 Nie znoszę angielskiej szkoły. Najpierw uczą dzieci pisać swoje imię. Potem dopiero uczą, o co właściwie chodzi z tymi literkami, jakie są i jak się je pisze. Potem piszą słowa i zdania. Wszystko w zerówce, czterolatki tak tłuką.
Takich literek ich uczą:

http://practicalmoments.com/wp-content/uploads/2013/04/DNealian-Manusript.png
Dalej, w pierwszej klasie, piszą zdania i powoli wprowadza im się, że literki mają ogonki do łaczenie.
Tak wyglądają angielkie literki z ogonkami:

http://webfronter.com/enfield/stgeorges/ff_files/04_Curriculum/Helping_your_child_at_home/Cursive_Handwriting_files/images/1cursive_alphabet.jpg
Przy czym należy zauważyć, że ogonki są po to, żeby były, nadal słowa pisze się stawiając literki o d d z i e l n i e, tyle, że z ogonkami.
Dopiero później zaczyna się łączyć.

http://webfronter.com/enfield/stgeorges/ff_files/04_Curriculum/Helping_your_child_at_home/Cursive_Handwriting_files/images/Info_sheet_3.jpg
Ale po co, prosze mi powiedzieć. Nie można od razu uczyć dziecka jak się to robi? Bo co, za głupie i nie załapie? Może. To może nie trzeba tak wcześnie zaczynać, tylko poczekać aż będzie umiało się skupić i złapać ten długopis tak jak trzeba. Nauczyli mnie czytać jak miałam trochę ponad 6 lat i jakoś nie wydaje mi się, że źle na tym nie wyszłam.

Tuesday 21 October 2014

Światłe myśli

Tak pięknie jest, że nie można marnować dni na siedzenie w domu. Do parku, do parku po szkole, i tak w czwartek i piątek.
Tak sie składa, że jak tylko kogoś do siebie zapraszamy, ten ktoś się rozchorowuje i nie przychodzi. I tak mamy już zaległe wizyty. Stwierdziłam więc, że będziemy korzystac z pięknej jesieni, co niestety pociąga za sobą moje wycieńczenie  i wykończenie.
Nie sądziłam, że świeże powietrze może podziałać otumaniająco.
Dzieci moje w łożkach już przed 20 i spią!

Ale może dzięki temu nawet mi się chcę i wraca do mnie zdolność ogarniania. (tak, tak, małżonek cały czas się martwi, że wcześniej wszystko było jak w zegarku, a teraz jakby mniej; ale może mi się po prostu już nie chce!?!) I sobota jakaś taka zorganizowana, że i posprzątane, i ugotowane, i w parku byliśmy, i pogawędziliśmy z dawno niewidzianym tatą koleżanki, i nawet lody na deser w morisonie kupione. Za to w niedzielę tylko sesja na fotelu, u nanny w domu.



A na deser, Isa przed snem postanawia kupić mi robota. Takiego, żeby za ciebie sprzątał. Bo ty, mamo, nic nie robisz, tylko sprzątasz i wcale się z nami nie bawisz. 
Małżonek stwierdził, że nic, tylko się z córką zgodzić. Naprawdę za bardzo się na tym skupiasz.
Przestałam się skupiać. Proszę, co z tego wyszło.


Tuesday 14 October 2014

bo zapomniałam

Tak się zaangażowałam w opisywanie Leoncjusza i okoliczności urodzinowych, że całkiem zapomniałam, że przecież miało miejsce to wielkie wydarzenie, jakim była impreza urodzinowa dla ciotków i pociotków.
Onek się powstydził trochę, ucieszył z prezentów i posiedział z Iss w pokoju, bo jak stwierdziła Iss, to nie było przyjęcie dla dzieci.


Jeszcze tylko otworzyliśmy wieczorem prezent od cioci Izy, pociąg Hiro (daj mi Hiro, bo ja go kocham) i dobranoc.

Monday 13 October 2014

Leonka 3 urodziny i poniedziałek po

Było tak. Zupełnie nieodpowiedzialnie i głupiutko zaangażowałam się w czytanie bardzo ciekawej książki i w piątek poszłam spać o 2 w nocy. A może nad ranem.
A powinnam była upiec biszkopt na tort urodzinowy. Bo w niedzielę impreza urodzinowa. Tak mi w każdym razie powiedziano, gdy w niedzielę rano z obłędem w głosie (wzroku zapewne też) dzwoniłam do Komitetu Ratunkowego, zapytać, jak z niczego zrobić masę do tortu.
No, bo jak nie upiekłam tego biszkopta w piątek, a w sobotę zajęłam się sprzątaniem, robieniem babeczek z dziatwą, doglądaniem dziatwy, składaniem do kupy dwóch sałatek, to zostawiłam tort na wieczór. Żeby mi nikt nie chciał pomagać.
Wieczorem lenistwo we mnie weszło i masa mi się w malakserze rozgrzała i zrobiła niezwykle ciekła. Nie udało się jej już uratować. Znów poszłam późno spać.
W dzień urodzin Leonka cała rodzina w Polsce zachodziła w głowę jak ukręcić masę z dwóch jajek, które z rana pożyczyłam od Angeliki. Sklępy jeszcze zamknięte, czasu już mało.
Ale! Udało się. Na czas i smacznie. Masa kombinowana, bo od kombinacji zrobiły się grudki w budyniu, a bez miksera nie da rady rozetrzeć. Malakser wyrzuciłam przezornie do kosza.
Trochę płatków migdałowych, kawałki czekolady, prawdziwe kakao i gotowe.
A ja nie lubię tortów i nie będę jadł, powiedział Leon.
I na co ta szarpanina.

Leoncjusz skończył 3 latka i już mógłby byc przedszkolakiem.

Nigdy tu na tym blogu nie rozpisywałam się jakież to skarby te moje dzieci i ile szczęścia mi dają.
Każdy wie, prawda?
Dla potomnośći, początki nasze Leonkowe były bardzo trudne. Nieprzespane i przemaszerowane na długość pokoju noce, wiecznie motanie w chuście, niezliczona ilość podejść do samodzielnego spania (w dzień), płacz, darcie, kołysanie, podrzucanie i wstrząsanie. Wstręt do wózka, wstręt do zbyt długiej (10minut) separacji. Odczynianie uroków, fale oceanu, burza na płycie, szum prysznica, znów potrząsanie. Cicho Isunia, bo Leonek śpi. 20 minut spokoju.

Testowanie mojej cierpliwości i wytrwałości.
Pewnie wiedział, że jak tylko zacznie pełzać i siedzieć przestanie mnie potrzebować. Zabawki w pudełku i dziecka nie ma 40 minut. Jakie to błogosławieństwo, w porównaniu z Iss, która nie umiała się sama bawić.


I tak do tej pory. Nadal mnie potrzebuje, ale najczęściej sam się sobą zajmie.
Przede wszystkim pociągi. Dalej hulajnoga i ukochana siostra Isabela.

na marginesie; wstała Isa rano ze łzami w oczach, czy to prawda, że jak będą duzi, nie będą już razem, ona i Onek, bo jej się tak śniło.tragedia straszna, nie może się tak stać.

W przeciwieństwie do Iss, która przede wszystkim potrzebuje towarzystwa i bawi się wszystkim na raz, i tylko czasami skupia się dłużej na czymś, Leon fascynował się zabawkami przez długi czas, fazami. Jak już się uwziął nie popuścił. Nic się nie zmieniło.
Najpierw gary w mojej kuchni, potem Król Lew, 4 książki miał, z którymi chodził i polował na czytaczy, sam też czytał, potem gra o dźwiękach Bim Bom, potem pociąg Tomek, potem oglądanie filmików raczej sfiksowanych ludzi, którzy rozpakowują na wizji jajka niespodzianki, Miejsce na miotle (Room on the broom) potem Gordon od Tomka, potem układanie puzzli, potem Strażak Sam i znów tory. Z tą tylko różnicą, że teraz buduje mosty i niekończące sie linie kolejowe. Pomysłowość nie ma granic.

Taki Leonek.
Niektórzy mówią, że jest rozpuszczony, niegrzeczny i nie do polubienia.
Ale jakżesz nie kochać kogoś, kto pisze na kartce, że on bardzo kocha mamę, mama jego i on jest od tego bardzo szczęśliwy. Jak boli pocałuje, jak sie płacze przytuli. Posprząta, powkłada w odpowiednie pudełka, wyrzuci do kosza.Powie, że tak sie bardzo źle czuje i boli go brzuch, i jedyne co mu pomoże to worek cukierków. Skrzyczany zrobi podkówkę, przeprosi i ucieknie do Isy po pocieszenie. Siedzi smutny z boku i czeka aż Tosia do niego wróci, bo akurat nie chce się z nim bawić.
 I tak rozkosznie sie śmieje.

A ja ledwo przetrwałam poniedziałek i mam nadzieję, ze jednak reszta tygodnia nie da mi w kość.

Friday 10 October 2014

O tym jak ciocia Izabela była w Anglii

Czemu Ty płaczesz? zapytał Leon Izę w dniu jej wyjazdu.
Bo mi smutno, bo już muszę jechać.
Ale, ja cię kocham. Wiesz? Ja cię kocham.

Tak było w środę, a dziś już mamy piątek i wrażenie, że minął już miesiąc, a nie dwa dni od wyjazdu cioci Izy.
Półtora tygodnia z nami była i jak według niej zrobiliśmy bardzo dużo.
Jak na możliwości robienia czegoś niedzieciowego z dziećmi, domyślam się, bo mnie się wydaje, że właściwie niewiele.
Ale może wystarczy samo to, że była, i że można się było rano razem kawy napić i pogadać o pierdołach podczas robienia obiadu.
Z ciocią Izz niewątpliwie nie da się nudzić, zwłaszcza z jej poczuciem humoru, z którego nie do końca sobie zdaje, ta ciocia, sprawę.
No, bo jakżesz inaczej można nazwać to, że przyleciała, weszła do domu, poprosiła o ciepłe ubranie, wlazła pod koc i stwierdziła: No, zaczyna się kocowanie.
Rozumiem wprawdzie jej niepokój i obawę  spędzenia wakacji pod kocem, ale czyż Wyspa nasza piękna nie potrafi zaskakiwać?
Otóż to! Piękna polska jesień nastała i całe popołudnia przesiadywałyśmy w parku, patrząc na dzieci i dowoli gawędząc oraz obgadując to i owo. Brakowało nam jedynie termosu z kawusią.
Tej nie zabrakło nam w domu. W kawiarni też byłyśmy, choć trochę się obawiałam pamiętając komentarz z ostatniej wizyty w Sutton -Co to, myślisz, że w Warszawie kawy nie ma i ja na kawę nie chodzę? (jeszcze raz żarciki cioci Izz) Z drugiej strony ta kawa była nam bardzo potrzebna, bo zostawiłyśmy Leonsjusza z ojcem w domu i poszłyśmy na zakupy, które nas wykończyły (nic tu nie ma fajnego, przylecę do cię do Wawy na zakupy) i trzeba było się zregenerować.
A potem, żeby zatłuc wyrzuty sumienia, bo na tę kawę to my bez dzieci, a dzieci moje światowe i po kawiarniach lubią się kręcić poszliśmy jeszcze raz razem. Przy okazji świętowaliśmy urodziny Onka, który dostał od babci z Polski ukochanego Gordona. W domu czekał już na niego tort, a sklepie złożyliśmy zamówienie na jeszcze jeden pociąg.



Wizytowanie w czasie zajęć szkolnych nie jest najlepsze, bo nic się już nie zrobi po 16 (oprócz może parku i placu zabaw). Najlepiej w ferie przylatywać. Ale jak już się jest, to może do centrum Londynu? Pogoda, jak na złość, całkiem się .... zepsuła i w sobotę padało. Można sobie wyobrazić, jak było więc. I już, już miałyśmy się zbierać do domu, gdzie miała na nas czekać ciocia Aliss, kiedy wyszło słońce i Aliss musiała do nas dojechać. Nakupiliśmy cukierów, pałeczki do ryżu dla dzieci (i dla taty "muszą być różowe i z małpką"), pojeździliśmy na karuzeli i trzeba było do domu wracać. A na stację metrem!!!! To dopiero była rozrywka, jak kreciki pod ziemią.





Obiad, tata wraca do domu, a my na imprezę, gdzie polska szajka szalała na parkiecie, i gdzie ta polska szajka nas próbowała wyrwać wielkim zdziwem, żeśmy są polskie dziouchy, tak pięknie tańczymy i w ogóle to jesteśmy bliźniaczki. Na odchodne dwóch szejków chciało nas uprowadzić, ale całe szczęście miałyśmy ochronę w postaci naszego południowego sąsiada, zawinął się z nimi na jakąś imprezę, a my mogłyśmy wrócić do domu.
W niedzielę Aliss wraca z różowym winem. Pięknie. To w sumie miałyśmy wakacje niekoniecznie skupione na dzieciach?
Troszkę, bo jak już te dzieci się ma, coraz trudniej zrobić coś bez nich. Chyba, że ma się w zanadrzu dziadków lub ciotków. Moje zanadrze mieszka za wodą. Trochę trudno ich wyciągnąc w razie co.
Miałyśmy więc i lalki, i pociągi, i układanki, i bieganie po sklepach, i zakupy zabawkowe, i czytanie Florki bez końca, i przytulanie się.
Nie udało nam się tylko obejrzeć Krainy Lodu razem. Do nadrobienia w Polsce.


Aby udowodnić jakość kontaktów z dziećmi podzielę sie niniejszym dzisiejszymi zwierzeniami Leonka, tuż przed zaśnięciem: 
Mamo, a gdzie jest ciocia Iza?
Wróciła do domu.
Ale mamo, ja ją kocham, przyniosiesz ją tutaj?

Solenizantki zasady świętowania

Oto tort. Isabela skończyła 15 lat. Zmian wskazujących na dorastanie nie widzę. A nie, przepraszam, wszystko wskazuje na to, że PROCES doras...