Monday 29 June 2015

O modzie

Poprosiłam swego czasu ciocię Kasię, czy by nie mogła kupić chrześnicy czego ładnego, a dokładnie leginsów, bo nie mamy. A leginsy i koszulka to podstawa tegorocznej letniej szafy Isabeli. Od czasu do czasu jeszcze sukienka, ale naprawdę rzadkość.
Dostałyśmy więc pieniążki, za które udało mi się kupić dwie pary spodni, trzy pary leginsów i dwie koszulki "z dziurą na plecach". Zawsze gdy to słyszę muszę się zastanowić dwie chwile, o których to koszulkach mowa.
I dociera do mnie, że to te moje ulubione, hehe.

Tegoroczne upodobanie letnie.


Saturday 27 June 2015

Wszystko

Dzień ojca. Wycieczka do strażaków. Urodziny koleżanki. Oko Isabeli. Sports day. Maja. Nowe buty Leona.

Dzień ojca. Kurcze, jak ten czas leci. To już kolejny rok, kiedy przegrzebuje cały internet w poszukiwaniu prezentów niepraktycznych i niebanalnych. Kurcze, nie zawsze to proste, ale zawsze sprawia mi wielką przyjemność. Tym razem postawiłam na identyczne bransoletki skórzane, z Isabeli "I love you daddy" jej pismem, oraz znanym cytatem z Leona "daddy, daddy one morning...", bo tak się zaczynały wszystkie jego opowieści jeszcze dwa miesiące temu.


I jestem zachwycona.
Trochę mniej byłam zachwycona faktem, że musiałam dbać o ojca moich dzieci przez całą niedzielę, która niestety przytrafiła się zaraz po dosyć intensywnej nocy na lokalnym dancingu, w towarzystwie ulubionych koleżanek.
Cóż, człowiek myśli, że może. No to może.

We wtorek Leon wybrał się na urodziny do przedszkolnej koleżanki. Pierwsze prawdziwe urodziny, na które zaproszony był właśnie on, a nie jako osoba towarzysząca Isabeli. A nie, drugie takie urodziny.
Pech chciał, że tego samego dnia wycieczka do strażaków się odbyła. Nie mogę się pochwalić zdjęćmi, bo upubliczniać nie wolno. Leon się umordował i zasnął w drodze na urodziny.
Ja się umordowałam w drodze do domu.
W domu Isabeli wpadło coś do oka. Przez pół godziny nie mogła otworzyć. Następnego dnia rano oko nadał było czerwone, a tu sportowy dzień w szkole. Niby coś robiła, ale zabraliśmy ją do domu, bo się bardzo męczyła.
Przychodnia udzieliła nam informacji, że pielęgniarki nie ma, wszystkie wizyty u lekarzy zarezerwowane i proszę jechać na pogotowie, bo oni dziecka nie mają zamiaru oglądać.
A potem gazety biją na alarm, ze pogotowie oblegane i ludzie z pierdołami przyjeżdżają.
Apteka dała nam płukanke na oko i zapytała czy dziecko nie ma alergii. Bo katar jej leci. No, oko łzawi i całe czerwone to i katar leci.
Ponieważ wydażenie to miało miejsce już jakiś czas temu, nie jestem taka wściekła, ale myślę sobie tylko, ze poszłabym do okulisty w Pl i nikogo bym sie nie prosiła.
Poczym dowiaduję się od osób świeckich, że w suttonowskim szpitalu przyjmuja nagłe wypadki bez skierowania na okulistyce. Świetna ta nasza przychodnia.  Doinformowana.

Była u nas Maja także. Przywiozła prezenty książkowe, w związku z czym moje dzieci mówią, że ona jest bardzo fajna, ta ciocia.
Jeśli już mowa o prezentach, Leon dostał nowe buty. Co się rzadko zdaża, nie znienawidził swoich nowych butów. Założył, zachwycił się, wyszedł na dwór i poprosił, żeby wziąć go na ręce, bo on ma takie piękne buty i nie może zabrudzić swoich pomarańczowych podeszw.
Jak również wybiegł w nich nieświadomie na ogród, wrócił, zmienił buty i oświadczył, że szaro pomarańczowe są zbyt cenne by biegać po mokrej trawie, bo one mu się za bardzo na zabrudzenie podobają.

I na zakończenie wygrzebane w czeluściach szuflad papierkowe notatki "na później":
Isabela powiada : Pitolisz głupoty Leon; ups, to jest brzydkie słowo, nie powinnam tak mówić, zapomniałam.


Friday 19 June 2015

Ascot

Jestem nieodrodną córką swojej matki. Przyszłam z baletów (kościoła w przypadku rodzicielki) i rzuciłam torebkę z apaszką i płaszczykiem na jeszcze rozstawioną deskę do prasowania, jak rodzicielka. Nawet sobie nie zdałam z tego sprawy, dopóki nie zaczęłam się rozpakowywać, rozdziewać, zzuwać obuwia i rzecz jasna, szukać torebki.
A było się z czego rozpakowywać i co zzuwać, bo małżonek mój w prezencie urodzinowym dostał dwa bilety na wyścigi konne, dzięki czemu nauczyłam sie raz na zawsze, że matka zawsze ma rację. Moja ma zawsze rację. Po pierwsze i najważniejsze, jedyne i najważniejsze: bez kapelusza ani rusz.

Ascot proszę państwa, wyścigi królewskie, parada koni i Jej Wysokość Królowa.. Wyjazd około 10 rano i cały dzień na słońcu.
W telewizorze wszystko jest wielkie i majestatyczne. Na żywo było mniejsze.
Mimo tego już dziś zaczynam zbierać na wyścigi w przyszłym roku.
Ach, ten zapach luksusu, diamenty, złoto, młode dziewczyny uwieszone ramion dżentelmenów w słusznym wieku, alkohole lejące się strumieniami i program wyścigów. Na którego konia kurcze postawić. Gdy się bladego pojęcia o tym nie ma.
Wygrałam 60 funtów!!! No, imię konia mi się spodobało, Amazing Maria.


Dzieci moje odebrała Żaneta, nakarmiła, zabrała do parku, wykąpała, nakarmiła ponownie i odstawiła do domu, parę minut po naszym powrocie o 20.15.
Isabela, która absolutnie nigdzie beze mnie nie chciała jechać, do domu nie chciała wracać.

A dziś leży w łóżku i nie może uwierzyć, że Leon poraz setny wybrał tego samego Mr Small na wieczorne cztanie, i mówi, że zaraz z tego powodu pęknie. Albo zaraz zdechnie.

Ascot nie był jedyną atrakcją upływającego tygodnia.  Oprócz tego przekłuliśmy Isabeli uszy. Cała operacja trwała parę minut, zakończyła się cichym, acz rodzierającym serce łkaniem, nad którym Isa nie umiała zapanować, choć bardzo się starała. Kolczyki są piękne.
Miał również miejsce mój urodzinowy obiad na świeżym powietrzu oraz dmuchanie znacznej liczby świeczek.
Oglądając zdjęcie uświadomiłam sobie, żeśmy rozgrzali Minionkowi twarz do czerwoności.

Z serii "O Wąchaczu"
Całuję syna w zranioną dłoń. Nie chcę, żeby cierpiał.
Ej! Ty lubisz ogórki z chlebem!!!!!! Moja ręka pachnie jak tak!!!!!
No tak, jadłam kanapki z ogórkami z babcinego słoika.

Sunday 7 June 2015

Rzeka

Tak to jest, jak się człowiek nie zorganizuje wcześniej i na ostatnią chwilę zostawia.
Spodziewałam się, że sezon letni będzie intensywny, ale nie aż tak. Non stop przyjęcia urodzinowe, spotkania, wyjścia. Wekend przychodzi, szkoda marnować na siedzenie na oklepanym placu zabaw.
A tu energii nie ma, nie chce się nigdzie jechać, więc jakby automatycznie pojawiają się wyrzuty sumienia, bo znów te dzieci nie zrobią niczego nowego. Może wcale nie chcą? Nie wiem. Może wystarczy im ten oklepany plac zabaw, pod warunkiem, żę są tam ich przyjaciele? Nie wiem. Może to ja jestem zmęczona i znudzona chodzeniem do tego samego parku.
Jakkolwiek było i jest, w sobotę było ponuro. O wycieczkach  sie nie myśli. Aż do niedzieli, kiedy słońce zaczyna grzać od rana, a wyrzut sumienia znów czycha i się na nas czai.
Zadzwoniłam więc do paru osób, skoordynowałam taksówki i tym sposobem, dzięki udziałowi gangu od Gatti oraz Agaty dostałam się nad rzekę.
Podobno śmierdzącą i z rybami pływającymi do góry brzuchami, ale co tam. Wycieczka to wycieczka!!!!


Friday 5 June 2015

Leniwy tydzień

Całą niedzielę cierpiałam. Przewiało mnie, gardło mnie bolało i byłam wykończona, bo spałam tylko 3 i pół godziny.
Całe szczęście w poniedziałek pogoda dopisała i zabrałyśmy się do parku. Poszliśmy na trawkę razem z Hanką. Dołączył do nas jej tata i dzięi temu dostaliśy po pysznym lodzie, który tego dnia był już Isabeli trzecim lodem.
Proszę zauważyć jaki piękny makijaż Isabela uczyniła na oczach ciotki. Nie poszły na darmo godziny spędzone swego czasu wśród pędzelków, cieni i błyszczyków cioci Halinki.


Całe szczęście już we wtorek Zosia zaprosiła nas do siebie.
Całe szczęście Isa nie chce sama chodzić w gości, więc chcąc nie chcąc jej mama musiała mnie gościć na swojej kanapie.
Razem z kanapą zaoferowała kawę i ciastko, trochę kawiarnianego luksusu, dobry obiad i chwilę oddechu od moich dzieci.

 
I tak myślałam, że najprawdopodobniej wyczerpałam już limit naszych tygodniowych przyjemności, ale nie. W czwartek rano, kiedy składaliśmy Antosi życzenia urodzinowe z okazji bycia cztery (dosłowne tłumaczenie naszych dzieci z angielskiego), gdy słyszę, że może przyjdziemy na tort po szkole? Tym sposobem kolejne popołudnie spędziłam niewiele robiąc.
Sto lat Antosia!!!!
A Isa sypie sobie cukru do płatków sniadaniowych. O, chyba przesadziłam.

Monday 1 June 2015

Niech żyje bal...

Zadzwoniła do mnie onegdaj Agata z zapytaniem czy mam chęć zapakować mą dziatwę w ich samochód i jechać na basen, by Isa poćwiczyła pływanie z Maćkiem, a Leon mógł się w końcu wyszaleć w wodzie.
Miałam jedak jednocześnie w planach wielki bal i nie wiedziałam, czy dam radę wszystko połączyć.
Miałam jednak jednocześnie świadomość, że okazja taka może się nie szybko powtórzyć, więc zadzwoniłam rano i się umówiłam.
Na basenie szaleństwo. Skoki do wody na głęboką wodę. Leon chce mi udowodnić, że on potrafi bez motylków. Na głęboką wodę. Isa nurkuje i pływa. Prawie jak ryba. Moje nogi jakby nagle szczuplejsze.
Po powrocie do domu wszyszcy zmęczeni. A tu trzeba obiad zrobić i przygotować się do wyjścia.
W trakcie produkowania kurczaka na obiad dzwoni telefon.
Odbieram.
To brat męża mego.
Czy sie na bal wybieram. Bo jeśli, to wszyscy spotykają sięu teściowej. I jeśli zdążę, to mogę z nimi.
Nie wiem, czy zdążę. Mogę nie, ale nawet jeśli nie, to nic nie szkodzi, bo ja lubię sama. Chętnie sama jeżdżę. Chętnie sama zrobiłabym sobie wypad. Tak bez nikogo.
Ależ, ty przecież co roku jeździsz sama. Do PL na wakacje.
Ożeszty. Chciałam mu tam napluć do tej słuchawki, ale po pierwsze naplułabym sobie, a po drugie, kobieta z klasą tak się nie zachowuje. Nie wypada mi się zniżać. Zaznaczyłam tylko, że chciałabym, byłabym wdzięczna, gdyby wszyscy w tej rodzinie przestali wreszcie wmawiać mi, że ja tam sobie latam na cudowne wakacje w ciepłych krajach, i zeby zrozumieli, że jak się lubi swoją rodzinę, to się chce spotykać z nią troszkę częściej, niż raz w roku.
Oj już nie marudzić. Don't wish just do!
O, ok. To może ja rzeczywiście do. Ciekawe jak się spodoba to moje do.

Bal, jak to bal. Trochę alkoholu, trochę stania na dworze, troche wiatru i przewiania, troche truchtania w butach na obcasie, do których stopy nie przyzwyczajone. Za to masa komplementów, jaka ja atrakcyjna i udana gwiazda z lat dwudziestych.
Nie wspomniałam, że bal na lata dwudzieste stylizowany. Sukienkę już miałam, kupiłam sobie perły, opaskę na czoło. Zakręciłam loczki, poprosiłam Gatti, żeby mi podpięła, bo oczu z tyłu głowy nie mam. Spryskała to cudo lakierem. Całą noc się trzymało.
Ach, bo nie wspomniałam również, że znęcona zapachem balu eksluziv, przyszła do mnie Gatti z obstawą Hankowo-Jarkową. Przyniosła dobre trunki, które fantastycznie się wkomponowały w przedbalowe przygotowania. Zrobiła mi makijaż, którego sama bym sobie nie odważyła się zrobić, bo tak dużo na oko to ja nie potrafię położyć i wyglądałam tak.

Isabela użyczyła mi swego naszyjnika i pomalowała paznokcie na czerwono. Jak profesjonalista.
A potem lekko pochlipała, bo ona lubi zasypiać obok mnie...


Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...