Thursday 30 July 2015

Wakacje nr 2

W drodze do Warszawy.
Nadal słyszę pytanie czy to już.
Pada to pytanie szybkościowo pomiędzy jednym a drugim wydarzeniem. W biegu. W biegu nam się dzieje, ale jeśli dzieje się po okresie nicnierobienia to "w biegu" nie bardzo nam przeszkadza. Nawet lubimy. Swobodnie i łagodnie prześlizgujemy się między jednym, a drugim wydarzeniem i czerpiemy z tego radość. Co wiecej, dzieciom moim, jeśli się nie dzieje, w głowach zaczyna się mieszać i raczej nieszczęśliwe się stają.
Co ja zrobię przez te dwa tygodnie przed wyjazdem do PL obawiałam się. A tu rachu ciachu i już prawie lecimy. Jeszcze tylko parę spotkań ze znajomymi, obowiązkowa wizyta u dentysty, a kolejnego dnia kolejna wizyta z nagłym przypadkiem i już można iść do nanny, pożegnać się.

Wygląda na to, że zaprogramowała mi się głowa na wekendowe lenistwo. Wyciągnięcie mnie z domu wymaga opanowania nie lada sztuk. Wojennych. Padający deszcz nader sprzyja mojej niechęci do wychodzenia.
Ale przychodzi poniedziałek i nagle jakby wszystko łatwiejsze.

Iss ma panią dentystkę, jednyną której ufa. Powątpiewam w jej zdolności stomatologiczne, ale zdołała przekonać Isę do fotela dentystycznego. A po przeżyciach ze znieczuleniem miejscowym i roczną traumą na niczym innym mi nie zależało tak bardzo.
Tylko od czasu do czasu zastanawiam się, gdzie się ta pani uczyła. I czy naprawdę muszę pokazywać palcem, że się dzieje, i w którym zębie. Noż miesiąc temu dzwoniłam, bo krwawiło jej dziąsło. E, nic się nie dzieje, na pewno weszło jej jedzenie i mależy odczekać.
Odczekałam dwa tygodnie do kolejnej wizyty, zrobili lakowanie i umówili na poprawienie dwóch wypadniętych plomb oraz tej właśnie krwawiącej.
Wróciłam, mówię, że trzeba zrobić. Nie, nie trzeba, dowiaduje się. Nic sie tam nie dzieje.
Ok, wierzę, nawet to, że przez ponad miesiąc to dziąsło od czasu do czasu krwawi, co u sześciolatki chyba nie jest normalne, nie budzi czujności matki-strażniczki. Pani doktór uśpiła.
Następnego dnia z rana, na dzień przed wylotem dowiaduję się, że ten ząb boli. I nadal krwawi.
Dzwonię więc z reklamacją. Z łaska mi pani mówi, że proszę przyjechać. Przyjmiemy panią w czasie lanczu. Pani doktór ma masę roboty.
Noż.... czy to moja wina, że spartaczyli?
Nie mam już siły do rozmów telefonicznych, w których traktuje sie mnie z góry, bo mam angielski z akcentem.
Ale nie będę się poraz kolejny rozpisywać.
Jakimś cudem pod dziąsłem znalazło się jedzenie. Takie sobie maleńki nie problem, a trzeba było rozwiercić cały ząb. Doprawdy? Doprawdy?
Całe szczęście, że Gatti miała chęć z nami jechać, bo nie wiem jakbym sobie poradziła.

Sunday 26 July 2015

Wakacje. Tydzień nr 1

Leon, zanieś swoja bluzkę do pokoju i schowaj ją z powrotem do szafy.
Nie, ja się boję.
To ja zaniosę!
Dzięks Iss.
Znaczy się rankuję?

Czy ja tłumaczyłam już niegdyś lingwistyczne rozumowania Isabeli?
Bo jeśli nie, służę wyjaśnieniem, iż dziękuję mówi się:
o poranku-rankuję
wieczorem-wieczorkuję
w nocy-nockuję

Chciałam kiedyś wziąć udział w tym tworzeniu i mówię do niej dobranockuję dziecko.
Dobranockuję, to się mówi, jak się mówi dobranoc, a nie, dziękuję, w nocy.
Wygląda na to, że najprawdopodobniej niedługo nie będę już autorytetem językowym. Rozumiem, że po angielsku. Posiadanie w domu tzw native speaker'a pomaga w szybkim i w miarę bezbłędowym (hehe) chłonięciu języka angielskiego i koniec końców, będzie się mnie poprawiać w wymowie, mam nadzieję, mniej w gramatyce. Ale, żeby w polskim?!? Mamo, nie mówi się, bawić się wodą, tylko z wodą.

Poza tym, Ratunkuuuu!!!!
Moje dzieci bawią się ze sobą. rozmawiając po angielsku. Sprawia to ból moim uszom. Niestety.

Zadzwoniła do mnie koleżanka i pyta co robiłam przez pierwszy tydzień wakacji. W pierwszym momencie musiałam się zastanowić, bo wydało mi się, że niewiele. Czyżby nadmiar wrażeń spowodował u mnie zaćmienie mózgu? A może to brak stymulacji? Trudno nazwać moje codzienne zmagania wystarczająco pobudzające.
Ale po chwili... nie mogłam przestać mówić. Typowy dla mnie słowotok. (Ciekawe po kim Leon dziedziczy zdolność rozciągania wypowiedzi do granic możliwości. Możliwości typowego słuchacza zaznaczam).
I tak w pierwszy dzień wakacji przyszedł Maciek z rodziną i zabraliśmy go na Minionki.  Park miał być, ale pogoda nie dopisała, a mój przyjaciel Leń, który od czasu do czasu jeszcze daje znać o sobie nie narzekał. Cały dom ludzi.
Ale to jeszcze nic. We wtorek przyszła do nas Hanka. Pojawiła się też z rana Amelka. Zaraz niedługo i Maciek i jego cała reszta. Czy dodałam, że Hanka sama i Amelka sama? Za niańkę robiłam. Maciek przypadkowo, bo na plac zabaw się umawialiśmy, a wszystkie drogi prowadzą przez nasze podwórko.
Otóż tak, Hanka stała się pełnoprawnym członkiem szajki. Raz jeden nawet nie zapytała o matkę swą.
Zaangażowała się w kluski i szynkę, i tylko jej głowa z nad stołu wystaje.

Jeszcze dwa dni z tatą, wyprawa do Kingston i wyprawa na basen. Zaangażowanie tatusia opiekowanie się podopiecznymi, w kieszeniach.
Lubię te nasze wypady, które się niestety zdarzają zbyt rzadko. Lubię też łapać te momenty na zdjęciach.
Póki pogoda pozwala.
Bo po dwóch dniach z tatą przyszedł wekend i deszcz. I siedzenie w domu.

Saturday 18 July 2015

Przygotowania do wakacji

Rozjechało się towarzystwo. Przede wszystkim do Polski. Jedni na wekendy, inni na parę tygodni. Wrócą dopiero po wakacjach.
Pod szkołą pustawo, wiadomo ostatni tydzień, połowa dzieci wyjechała na wczasy.
Ostatni dzień szkoły to 17 lipca. Trzeci rok już jestem częścią tutejszego systemu edukacyjnego i nadal nie mogę przestać tęsknić za dwoma miesiącami wakacji w Polsce.
Już teraz oficjalnie Leon codziennie rano pyta, czy to już. Czy to już dziś lecimy do babci. I czy jestem pewna, że to jeszcze nie dziś.
Isabela odlicza dni, jeszcze jedenaście. Tylko.

Ale zanim, jeszcze trzeba było zakończyć rok i wziąc udział w letnich atrakcjach szkolnych.
U Isy szkolny piknik w ramach poznawania brazylijskiego karnawału. Kolorowe ubrania obowiązkowe. Proszę bardzo.
 Akurat udało nam sie uchwycić moment, kiedy dwie panny się uśmiechają, bo choć trudno uwierzyć tym, którzy w życiu codziennym znają osobniczki ze zdjęcia, występy pieśniarskie i pokaz samby zaplanowany na ten dzień przez klasy pierwsze, odbył się, tak, ale z dużo mniejszym entuzjazmem.

Co robił Leon. Ano, syn mój dostał dyplom, a wszytko w atmosferze uniwersyteckiej.
Zapraszam.


A tu ciepło, dzieci po dworze biegają, strach się bać co się będzie działo, jak będzie głośno na trawie za blokiem. A tu sąsiadka babsztyl z domu wychodzi  i nawet okiem na nas nie rzuci.
Za to Leon rzuca:
MAMO, CZY TO JEST TEN WSTRĘTNY BABSZT?



Sunday 12 July 2015

Zmiany

Dostałam w spadku szafę, która niezwykle pięknie wkomponowała się w moją sypialnię, dając mi poczucie luksusu i niezwykłego komfortu. Ma lustro, troje drzwi i miejsce na wszystkie moje bluzki wieszakowe. Czuję się damą....z szafą.
Niestety zajęła miejsce łóżka Leonka i trzeba było go ekspediować do sypialni Isabeli. Uczynił to chętnie, a i Isa z przyjemnością przyjęła brata. Mniej radości miałam z tego ja, nie tyle z powodu tęsknoty za obecnością Onka w mojej sypialni, bo wiedziałam, że będzie się budził w nocy i tak czy siak będzie do mnie przychodził, ile z powodu zmian w pokoju Isy.
Straszne rzeczy. Leżałam, kontemplowałam i nie mogłam zaakceptować. Braku jakiegokolwiek wolnego miejsca do zabawy i bycia. Zrobiła się z tego sypialnia-pudełko. Nie do zaakceptowania.
Łóżeczko Leona trzeba było wyrzucić.
I proszę bardzo.


Będziemy teraz zmieniać dekor. Na różowo niebieski, wg zaleceń Leonka, a wchodząc w szczegóły Isabeli różowe meble i niebieskie ściany. I bedzie gites.

Friday 10 July 2015

Kolorowa masa

Zbiorę włosy, żeby mi sie nie umleczyły.
Stopień zaawansowania znajomości języka oceniam na podstawie umiejętności tworzenia nowych słów, z zaznaczeniem, że słowa te mają sens oraz polskie brzmienie.
Poraz kolejny zachwycam się zdolnościami mojej córki, głównie dlatego, że się w Polsce zachwycają, że angielskie dziecko, a tak pięknie po polsku mówi.
Choć pewnie powinnam przejść nad tym do porządku dziennego.

Leon odkrył samochody. Pociągi poszły w odstawkę. Byc może tymczasowo.
Tworzy historie strażackie i rozpala ogniska.
Moje serce jednocześnie. Z dumy, że taki mądry.



Od czasu do czasu robi sie gorąco. Wstaje mi się wtedy łatwiej, myśląc, że oto mamy jeden prawdziwie letni dzień podczas bylejakiego lata.
Zajęta jestem jakoś niezmiernie. Koniec roku sie zbliża, mam wrażenie, że non stop coś się dzieje. Jednodniowe upały potęgują zamieszanie w mojej głowie. Na jeden dzień.
Nie twierdzę, że mi się to nie podoba.
W związku z tym, nie umiem się ogarnąć i wszystko zlewa mi się w wielokolorową masę. Dobrze, że nie szarą. Najwidoczniej całkiem mi z tym dobrze.
Zaczynam się powtarzać.
Poukładana niegdyś, z terminarzem w ręku i notatnikiem na wydarzenia odbyte, nagle obudziłam się w nieznanej sobie rzeczywistości, w której zupełnie nie potrafię oddzielić dni.
Zbieram pieniądze od rodziców, żeby kupić prezent dla nauczycieli, szukam kartek, zamawiam w sklepach internetowych, zaczynam się stresować, a tu rodzice nie przynoszą mi karteczek z wpisem od pani dla dziecka. I nikt sie nie przejmuje i trzeba będzie potem na hura.
Butów szukam dla siebie i rodziny. Poluję na tańsze na ebayu i marnuję na to dwa tygodnie, bo sprawdzam codziennie po kilka razy, czy aby czegos nowego nie ma. A potem słyszę, że ten czy tamten, tak czy tak i se myślę, że zmarnowałam dwa tygodnie mojego życia, żeby zaoszczędzić 5 funtów. I czy warto. Bo przez to moje dzieci znów niczego ode mnie nie dostały i niczego ze mną nie robiły. Bo ja znów w komputerze.
A potem na urodzinach u kolegi, gdzie maluję dzieciom buzie słyszę ochy i achy, bo uzdolniona jestem, i że Aga to taka mama, co wszystko z dziećmi robi, i klei, i wycina, i maluje.
A nieprawda, bo Aga już nie taka sama. I dzieci zaniedbuje. 
Młodsze dziecko oddałam Isie do pokoju. Wstawiłam mu łóżeczko i pół niedzieli przeklinałam pod nosem. Nie umiem się odnaleźć w klitkach.
W związku z tym rozkręcę łóżeczko. Leon śpi na dostawce dla gości. Isabela mu tłumaczy, że powinien się zgodzić, żeby ona spała, bo to jej łóżko i ona powinna móc zdecydować. Kłócą się jak o piętrowe. Dodaje, że to też mamy łóżko, bo ona je kupiła, ale Isy, bo dla Isy kupowane. Więc wspólne mamy i Isy. Ale może kiedyś Leon będzie miał swój pokój i swoje w nim łóżko. Na moje nieśmiałe, że być może nigdy to nie nastąpi i byc może będzie musiała dzielić pokój z bratem, zapewnia mnie, że byc może jednak to się uda, jak sobie kupimy większy dom, bo przecież tata pracuje i zarabia.
A na urodziny do Zosi Isa założyła swoją ulubioną kreację z dziurą na plecach.

Z innej beczki, Leon przestał nagle być małym chłopaczkiem. Nie wiem kiedy. W pakiecie dostałam jego brak umiejętności radzenia sobie ze stresem, złością i każdą inną negatywną emocją.

Na ostatniej prostej. No i tak

 Matko Boskooo całkiem zapomniałam, zapomniałam zupełnie, że z moimi wolontariuszami spotkałam się na żywo poraz ostatni. Również poraz osta...