Saturday 28 November 2015

Dlaczego mnie ostatnio nie ma

No, bo chodzi o to, że na swoje nieszczęście nie umiem połowicznie i tylko trochę. Że jak już się zajmę, to zasnąć nie mogę, tylko myślę, w nocy się budzę i spać nie mogę, bo myśle, rano wstaję przed kurami i myślę.
I żeby to jeszcze co pożytecznego wyszło z tego myślenia. A tu dupa.
Polska szkoła sobotnia, bo o niej mowa, wyprowadza mnie z równowagi. Właściwie to pani derektor, szanowna derekcja, która się z choinki urwała i nie wie niczego. Chyba, że wie i stworzyła sobie plan wycyckania rodziców. Bo przecież oni nie wiedzą, a są tacy leniwi, że nie będą chcieli się dowiedzieć.
Pech chciał, zarówno mój, jak i derektorkowy, że pewnego dnia znalazłam się tam, gdzie nie powinnam się była znaleźć - przy drzwiach wejściowych do szkoły, gdzie mnie zwerbowano do pobierania składek od rodziców.
Zapytałam, no zapytałam, czy życzy sobie, żebym wzięła pieniążki składkowe do domu, czy woli sama, czy woli, żebym wpłaciła na konto szkoły.
YYYYYYY yyyyyyy yyyyyy yyyyyy, nooooo, too może pani weźmie do domu. Bo ja mam tyle zajęć i taka zabiegana jestem.
To wzięłam. Na czas nieokreślony stałam się tymczasowym skarbnikiem szkoły. Porobiłam listy klas, choć nie mam prawa znać nazwisk dzieci. Że, to znaczy, jak ja mam zbierać pieniądze od pięciu Oliwii z różnych klas? Wspominałam, że z choinki się urwała? Akurat Święta już blisko.
Ogarnęłam wszystko, a w międzyczasie wymieniłam milion wiadomości tekstowych z derektor, wysłuchałam listy żalów i trosk, bo ona w tym wszystkim sama, samiusieńka i tyle na głowie.
Pech chciał, że zazwyczaj chętnie pomagam. Ja się dowiem, pani derektor, ja pani pomoge.
Tydzień siedziałam do pierwszej w nocy, czytając, notując, zbierając, tworząc. Po tylko, żeby się to do niczego nie przydało.
Nauczyłam się jak powinna działać taka szkoła, jakie jest prawo organizacji charytatywnych, co można, czego nie i jakie są prawa i obowiązki zarządu, który szkoła kieruje. Tak, zarządu, nie pani derektor. Pech pani de, pech, że pani trafiła na kogoś komu się chciało sprawdzić i poczytać i dowiedzieć się. Pech, bo teraz widać jaką siatkę kłamstw stworzyła. I już nie potrzebuje mojej pomocy, bo za dużo wiem i złe pytania zadaje. To się wkurzam.

W międzyczasie szkolne matki wespół ze mną stwierdziły, ż należy pani derektor pomóc przygotować Mikołajki i opłatek i Jasełka. A było to na początku listopada. Nadal nie wiemy, czy sie przydamy, czy nie, a mikołajki juz 12 grudnia. A pani derektor co jakiś czas wpada na jakiś kolejny bardzo mądry pomysł. Niczego z nami nie konsultując. To sie wkurzam.

Punkt kulminacyjny nastąpił dziś. Odbyło się zebranie rodziców, na które wkurzona przygotowałam się bardzo dobrze. Inna sprawa, że niektórym rodzicom nie podobały się niewygodne pytania, które zadawałam pani de. I jeśli się komuś nie podoba w szkole, to droga wolna, usłyszałam. Nikomu nie przeszkadza, że nikt nie wiem, gdzie jest droga ewakuacyjna, że dzieci nie wiedzą co robić w razie pożaru, że nikt nie wiem, gdzie jest miejsce  zbiórki. Że nauczyciele nie sprawdzeni, że nie ma listy obecności w systemie i nie wiadomo, ile danego dnia jest w szkole dzieci.

A w tym wszystkim, wcale tego nie chcąc, zgłosiłam sie na Prezesa Rady Rodziców, bo ktoś to głupie babsko musi kontrolować. Bo ktoś musi stać blisko i patrzeć jej na ręce. Bo jej własny, ulubiony kandydat nie kwestionuje ani jednej decyzji tej paniusi, która się tytułuje Pani Dyrektor polskiej szkoły, a co za tym idzie nie robi niczego dobrego dla rodziców.

I wyszłam z tego zebrania z kacem moralnym, bo zrobiłam szopkę, której chciałam bardzo uniknąć. Bo ta szopka musiała się stworzyć, bo pani de jak polityk, na żadne pytanie nie odpowiedziała, nie dawała mi dojść do głosu i stwierdziła, że tak się dzieje, jak rodzice biorą się za rządzenie. Szkoda, że nie nauczyła się jeszcze, że właśnie tak działa każda sobotnia szkoła, że to rodzice decyduja, wespół z dyrekcją i radą pedagogiczną, a ona nie ma władzy wyłącznej.

No i jestem Panią Prezes proszę Państwa. A i tak niewiele będę miała do gadania. Chyba, że wypowiem pani de wojnę...

I nawet wizyta u Mai na Clapham nie rozluźniła moich napiętych nerwów. I nawet tam, choć i grzaniec był, i pizza, i naleśniki dla dzieci, i inne dobroci, nie umiałam zapomnieć o tym, że w nocy spać przez tę szkołe nie mogę.
I tylko coraz bardziej zdaje sobie sprawę, że nie ma sensu, i że zaniedbuję dzieci przez to wszystko.

Saturday 14 November 2015

Wspomnienia

Czytam kryminał. Rzecz dzieje się w Oslo, na starówce, przynajmniej początek. Sięgam więc po stary dobry internet, żeby sobie przypomnieć jak starówka wygląda. A to otwiera kanał norweskich wspomnień.
Szukam więc ulicy, przy której mieszkałam, bordowego domu, z niebieskimi drzwiami do garażu. Okazuje się, że okolicy już tak dobrze nie pamietam.
Dalej Facebook i moja host mother. Ma na zdjęciach córkę, która teraz ma 16 lat. Wtedy miała 4, gdy wyjeżdżałam, prawie 6. Była małą uparta dziewczynką, wiedziała czego chciała, tworzyła fantastyczne rysunki i kochałam ją jak własną córkę. Niektórzy mówili, że jest rozpieszczona. Hm, dla mnie to ona miała charakterek. Jednocześnie potrafiła być najlepszym dzieckiem pod słońcem. Uwielbiałam ją.
Kilka razy planowałam wyjazd do Norwegii, żeby się z nimi zobaczyć. Na początku dzwoniłam, oni też kiedyś przyjechali sami do Londynu na wycieczkę. Potem życie potoczyło sie szybko, urodziła się Isa, przestałam o nich myśleć.
A teraz sobie myślę, że straciłam cały ten czas, który mogłam z tą dziewczynką mieć. Jest teraz nastolatką, wyjeżdżającą na wymianę do Stanów. I już jest zupełnie obcym człowiekiem, którego musiałabym poznawać na nowo. I który pewnie już by nie chciał mnie poznawać. Ech, znów żałuje się rzeczy, których się nie zrobiło. A wystarczyło zadzwonić i raz na dwa lata polecieć do Oslo.
Zwłaszcza, że to jeden z lepszych okresów mojego życia.

A tu śnieg zaczął padać. Czyżby zima w Anglii?




Monday 9 November 2015

Św Cecylia

Zapomniałam, jakżeż mogłam była. Jakżeż.
Zapomniałam, że miał miejsce szkolny bal Wszystkich Świętych. Dla tych, którzy nie chcą i nie lubią halołina.
My lubimy, dlatego nie planowaliśmy uczestniczyć.
Było nam to jednak przeznaczone. Polska szkoła nie dostała zezwolenia na użytkowanie szkoły angielskiej tego dnia i nasza pani derektor przeniosła zabawę na 7 listopada.
Jako matki jedyne takie na świecie, nie chcąc zawieść naszych pociech, pomimo niechęci do pozostania na zabawie, przygotowałyśmy kostiumy świętych i księżniczek i stawiłyśmy się w szkole.
Pani derektor zapytała czy by tak nie można by było zorganizować jakichś zabaw. W piatek wieczorem to powiedziała. Wiem, bo mama,do której pani derektor zadzwoniła podzieliła się z nami informacją.
Będąc matkami jedynymi takimi na świecie, nie chcąc zawieść naszych pociech, pomimo niechęci do pozostania, zabrałyśmy się za tworzenie scenariusza. Ktoś przyniósł ciasto, któś kupił soczek, pączki też były. I zabawy. I impreza, o której potomni opowiadać będą. Tak była niedoskonała. Chyba, że zapomną, żeby się nadto nie denerwować.
Musiałabym zacząć się tutaj denerwować i opowiadać o niedoskonałościach organizacyjnych szkoły i pani derektor. Ale podpisałam deklarację, że będę dbać o dobre imię szkoły.
No to proszę bardzo. Isabela wygrała konkurs na przebranie tematyczne.
Od Meridy Walecznej do Św Cecyli, patronki chórzystów i kościelnych grajków.
Ps. Na tym flecie uczyłam się grać na lekcjach muzyki w 4 klasie. Kto by pomyślał...
Sama też jest flecistką. Uczy się gwoli ścisłości. Nawet koncerty daje. Wszystko, żeby chciała ćwiczyć. Bo nie chce. Ale jak mówię, że nie musi, i że chętnie przeznaczę pieniądze na jakiś inny cel, to sie oburza...




Sunday 8 November 2015

Ciociu Izo, kiedy znów przyjedziesz

Rodzinne spotkania nieuchronnie kończące się rozstaniami pozostawiają melancholię. Zawiesi mi się nad głową i muszę cierpliwie czekać aż się rozmyje.
W międzyczasie mogę się bezkarnie posmucić, że tak krótko, że już, że jak to, niemożliwe, że to przecież było 10 dni, które powinny trwać zdecydowanie dłużej. Mogę też się cieszyć tym, co było.
Ciocia Iza wróciła do domu. Po kilku intensywnych dniach, które zapoczątkowały jej wakacyjny u nas pobyt, przyszedł czas na łażenie po deptaku i relaks.
Na początek kawa, tradycyjnie w tej samej kawiarni, razem z dziećmi po szkole. Isabela nie darowałaby mi gdybym poszła bez niej. Następny punkt programu zakupy, ale że już trochę byłyśmy zakupowo odrobione, skończyło sie na kolejnej kawie i obserwacji ludzi. Jak ja to lubię... Jak ja dawno tego nie robiłam...
Zupełnie inaczej spędza się kawowy czas bez dzieci. Ech.

A na zakończenie, sprawa miała się tak.
Wstęp proszę państwa do historii. Wycieczka do Hever Castle odbyła się bez małżonka. Małżonek obiecał ugotować obiad. Zrozpaczony był, gdyż zostawiłam go z trzema rodzajami ryb, których nie dało się elegancko podać, a małżonek mój lubi elegancko. Zwłaszcza kiedy mamy gości. A tu lipa.
Ja wam zrobię pyszny obiad.  Wybieram mój dzień wolny ochotniczo na pracę w kuchni. Powiedział.
Dzień wolny przypadł w czwartek, dzień przed wylotem. Czekam, czekam, czekam. W kuchni nie dzieje się nic. Obiad podał nam więc Nandos. Bardzo dobrą decyzję podjął małżonek. Urocze zakończenie uroczego pobytu,

A nie, przepraszam. Najlepszym uwiecznieniem pobytu naszego uroczego gościa było to. Ach, zima idzie, święta idą, grzane wino będzie...




Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...