Monday 29 February 2016

Patyczki

Ray Mears to taki pan, który jest podróżnikiem, lubi wyzwania i nieznane tereny, lubi sie bawić w przetrwanie (czy to zabawa?) i pokazuje to w telewizji.
Mój szanowny małżonek bardzo lubi te programy, dostał nawet kiedyś ode mnie książkę, przez tego pana napisaną.
Siedzi teraz mój małżonek w domu, bo pracy szuka, a w międzyczasie ogląda programy w telewizji.
No i właśnie przydarzyło nam się takie przedpołudnie, kiedy w telewizji program o nieznanych i pięknych miejscach był. A Leon akurat miał wolne od przedszkola i siedział z nami przed ekranem. Po pół godzinie uważnego skupienia, nagle zerwał się z kanapy, zażądał, bym wypuściła go na dwór i naznosił kilo patyków.

Co robisz synu? zapytuję.
Ognisko! Nie przeszkadzaj! Daddy, a kiedy pojedziemy pod namiot?

Konsternacja na twarzy mego męża nie miała sobie równych.

Hm, jakby ci to synu powiedzieć...nigdy? Do hotelu owszem, do dobrej restauracji też, ale namiot, robale, śpiwór? Ekhm, to może mamusia z tobą pojedzie?!?

Niniejszym szukam dla mojego syna ojca, który zechce z nim trekking uprawiać i nauczy go rozpalać ognisko, i będzie z nim siedzieć w nocy, i opowiadać o swoich przygodach.

Dowód zamiłowań.



Sunday 21 February 2016

Paczka i ogórki

Generalnie, myślę, całkiem zdrowo się odżywiamy. Lubimy jabłka, marchewki i ogórki. Słodycze też, ale wiemy, że one tylko po obiedzie, na deser .Sporo tych warzyw jemy. Zupy też lubimy. Najlepiej z pomidorowego przecieru z babcinych słoików. Albo z ogórkowego przecieru.
Skończyły nam się już słoiki z babcinego ogródka i musiałam kupić ogórki kiszone na zupę. Niedobra była, bo ogórki nie takie jak powinny być.  Do ziemniaków i mięsa też nie pasowały. Bo one nie od babci!!!!!!

Podanie przedłożono w centrum operacyjnym w sprawie słoików z ogórkami., takich do zupy i takich do mięsa.
Paczka przyszła wczoraj. Otworzyli, przegrzebali. Wyciągnęli ubrania dla Iss (rzuciła okiem i na bok), sto milionów woreczków cukierków (nawet nie zwróciła uwagi), dwadzieścia pięć kilogramów polskich jabłek, przegrzebała wszystko jeszcze raz,w końcu westchnęła i zrezygnowana rzekła: No, ale gdzie są moje ogórki?

Saturday 20 February 2016

Ferie lutowe

Mamo, mamo, coś ci powiem. Jak się zużyje całą energię na bieganie, to zostaje nam chodzenie, oświecił mnie onegdaj Leon, ni stąd ni zowąd, przed zaśnięciem.
Takie światłe myśli zdarzają się prawie codziennie, tylko ja o nich nie pamiętam, bo zanim zapiszę, zasnę kilka razy, usypiając dzieci.
Naprawdę mam nadzieję, że to tylko wczesne przesilenie wiosenne.
Ferie u nas były, tygodniowe. Zaraz będą świąteczne, ale tak tu już jest, że daje się dzieciom odpocząć od szkoły dosyć często.
Zapytała mnie koleżanka, która dzieci na ferie zabrała do Polski, jak było. Czy gdzieś pojechaliśmy, na jakąś wycieczkę.
No więc tak.
Wiem, wiem, może mało interesujące, ale ja tu kronikarz rodzinny jestem, wiec muszę.
W poniedziałek z rana poleciałam na zakupy, do morisonka, z dziećmi. Piszę, bo dumna jestem z siebie, że się ogarnęłam, z rana, złapałam dzieci za fraki i do sklepu. Co mi się rzadko zdaża, bo w dni wolne od szkoły masz wszystko w dupie. I snuję sie do południa w piżamie. I dzieciom pozwalam.
A tu proszę.
Sora z dziećmi przyszła, na prawie cały dzień.

W telewizorze reklamują nowy film o Alvinie i wiewiórach. Ulubiony moich dzieci. Wszystkie trzy części widzieli kilka razy. Czas na czwartą. Nie mogłam odmówić przyjemności oglądania w kinie i w euforii byłam nie mniejszej, niż moje dzieci. I nie z powodu Alvina, ale tego, że mogę ich na taki fajny film zabrać do kina.
No to zaplanowałam na wtorek, bo bilety tańsze.
No i nie poszłam. Isabela odmówiła, bo bez koleżanek nie pójdzie, bez taty nie pójdzie. Leon się rozpłakał, bo on bardzo chciał, a jemu nie przeszkadza brak towarzystwa. Poszliśmy do parku z Karolą, Jaśkiem i Anielą. Wiało się okazało, a gorące słońce, które na nas naskoczyło zaraz po wyjściu z domu okazało się zwodnicze i oszukańcze, i się nie ubraliśmy. Nie wzięliśmy czapek, szalik tylko jeden, kurki bez podbitek ciepłych. Zawiało nas, kurcze, niemiłosiernie. Zpomniałam, że tam zawsze wieje. Wiosny w śrdoku lutego mi się zachciało.
Zimno było , dwie godziny rześkiego powietrza. Szkoda, że się źle ubrałam, miałabym więcej przyjemności z tego zimowego słońca.

No to jutro pójdziemy do kina, powiedziałam dzieciom.
A tu z jutra rana dzwoni Gatti i pyta kiedy na kawę. Szybciutko proszę tu do mnie, nie wymigiwać się, raz, raz, na kawusię.
A ja tu kino zaplanowałam.
Od czego jednak gen podróżnika , odkrywcy i zdobywcy. Lekko wprawdzie przykurzony, czasem się przydaje. Rach ciach, morisonek, chrupki do kina kupione, zupka do cioci Gatti na lunczyk kupiona, w drodze do cioci jesteśmy.
A tam szum, rwetest i inne dzieci. Sporo nas było, żesz nas ta ciocia pomieściła. No i Leon mi się rozchorował. Tak, że zwymiotował na sam guzikowy-salonowy dywan, tuz przed samym wyjściem. Oczywiście z kina nici. Tym razem Isa sie rozpłakała. I obraziła na cały świat. Chyba to jednak nie moja wina, że kina we wtorek nie było, a w środę Leon się rozchorował? Na nic zdało się tłumaczenie.
Popołudnie przed telewizorem z filmawi. Gdyby pominąć fakt, że Leon wymiotował jeszcze kilka razy, to całkiem to było przyjemne popołudnie.

W czwartek tata był w domu. I nawet może byłaby jakaś wycieczka, gdyby nie to, że musiał sprawy spadkowe załatwiać. To do kina poszliśmy w końcu, bez taty, sami. Do biblioteki po kinie i było bardzo fajnie, bardzo.Do tego stopnia, że Isa stwierdziła, że okazuje się właściwie, że ona nie jest taka głupia, bo nawet dużo robi i nawet dużo wie.
Co w piątek było nie wiem. Niby tata był w domu, ale i tak znów coś musiał załatwiać.

Niemiły pogodowo, mokry, wilgotny i zimny był ten tydzień. Taki na siedzenie w domu, nie na włóczenie się po parkach.

Wednesday 10 February 2016

O słowach co ranią

Jestem wstretną matką.
Bo mało tolerancyjną. Bo wszystko mnie denerwuje, ale bardziej w Isie, niż w Leonie. Może nie wszystko.
A może, proszę Państwa, winnam winić siebie.
Bo gdybym się darła od początku (czy wspominałam, że normalny ton głosu nie wystarcza, trzeba się wydzierać), gdybym uczyła od początku, że usta się po posiłku wyciera, to może nie musiałabym się teraz denerwować.
Choć właściwie, Leona nie uczyłam. Leon sam wie, że usta w czasie jedzenia się wyciera, gdy się dookoła pobrudzą. W rękaw swojej koszulki.
Nie o to więc chodzi.
To może trzeba mieć to w genach. Albo w matce chrzestnej? Koleżanka opowiada Isie, że matka jej to modelka, bo kozaki na obcasie założyła. Dziecko spojrzało raz, spojrzało drugi. Spojrzało na koleżankę. Ciocia Iza to jest modelka, ona zawsze nosi spódniczki. Takie, takie, takie co dotykają. Dopasowane ma na myśli? Że zawsze wszystko dograne? A ciocia Iza matką chrzestną Leona. Pewnie dlatego nie widuję go z brudną buzią.
Co innego ta moja pannica. Nie czuje, że się pobrudziła, nie ma potrzeby wycierania sie po obiedzie, po kubku kakao, po lodach, po wszystkim, co się zgrabnie rozprowadza wokół ust.
Opowiadam, proszę, truję, przypominam, grożę.
Nie pomaga.
No i właśnie dziś, zęby umyte, siusiu zrobione, książkę wieczorną zaraz będę czytać, patrzę, a to moje dziecko się nie umyło, jakimś cudem twarzy nie domyło. Noż kurdę, ileż można przypominać, noż kurdę dopiero umyła zęby, a jakoś twarzy nie umiała umyć.
No i się wściekłam. Oczywiście, gdybym miała więcej cierpliwości, była mniej zmęczona i bardziej szczęśliwa, moja reakcja byłaby zupełnie inna. Niestety trafiło na zły wieczór.
Nie wiedziąc już co mam zrobic palnęłam jej, że jest obrzydliwie wstrętna. Bardzo wyrafinowany komentarz. Wiem.
Mi pomógł. Złość od razu przeszła.
Isę wcisnęło głębiej pod kołdrę.
Tymbardziej, że Leon skorzystał z okazji, ze byłam niemiła i stwierdził, że sam może też powiedzieć kilka słów. Że jest niedobra, że niedobra i że niedobra.
No i mi sie Isa popłakała, bo po pierwsze matka jest dla niej niemiła, a zaraz potem jej ukochany braciszek. I że skoro tak mówię, to ona na pewno jest obrzydliwa i do niczego się nie nadaje. I płacz ten nie dlatego, że źle się do niej odniosłam, ale dlatego, że ona uważa, że jest obrzydliwa. I do niczego.

Przeprowadzona rozmowa wyjaśniła powód płaczu, nieszczęście uświadomiła i przypomniała, że nie ważne jak wściekła na nich mogę być, nie mogę ich tak poniżać.
Bo ty mamo, taka kochana i dobra jesteś, ale czasami to bardzo dla nas niefajna.

Monday 8 February 2016

Refleksje

Mam weekend wyjęty z życiorysu. W piątek miał miejsce pogrzeb mojej teściowej. I choć blog ten o dzieciach i ich życiu traktuję, ostatnio jakbym mniej czasu poświęcała na obserwowanie ich, a skupiała sie na sobie. W perspektywie dzieci rzecz jasna, ale mimo wszystko, nie tak jak planowałam.  Zastanawiałam się czy pisać o tak przygnębiającym wydarzeniu, ale nie da się ukryć, że jest częścią naszego życia. Co więcej, jest jedną z tych spraw, o których się z dzieckiem nie chce rozmawiać, a które są nieuniknione.
Cała uroczystość była według mnie za mało uroczysta. Że zasługiwała na lepszą, bardziej podniosłą, z lepszą oprawą. Acz rodzina uważa, że było tak, jakby ona chciała. Może wcale jej więc nie znałam.

Bardzo się bałam dziecięcych pytań, choć nieraz już rozmawialiśmy o tym, jak tam jest i co się tam, w niebie robi, ale chyba niepotrzebnie. Smutno było, ale bez strachu i pytań o stratę.
Do Leona chyba nie dotarło.
Ja z kolei odchorowałam w sobotę zbyt mało piątkowego wzruszenia. Muszę się wypłakać. I nic na to nie poradzę. Całe szczęście, że dzieci pojechały do kuzynki na noc.Popołudnie przesiedziałam na sofie a wieczór miałam dla siebie i męża.
Kurcze, jakie to ważne się okazuje.
Siedzenie w domu z dziećmi i nierobienie niczego razem z ukochanym okazuje się być, po krótkiej i płytkiej analizie, problemem. Wydawałoby się, że wcale nie musi.
Ale gdy się tak zastanowić, że od ponad 6 lat niewiele czasu spędzam sam na sam z ojcem moich dzieci, a wszystkie nasze rozmowy zaczęły się ograniczać do dzieci, nie powinnam sie dziwić, że jakby mniej się lubimy. I że problem się pojawił.
Kolejne więc wzruszenie i refleksja nad tym, czego mi właściwie potrzeba. Mniej dzieci od czasu do czasu, hehe.

Co do szkolnych przedsięwzięć, impreza pierwsza klasa. Tak mówią. Parę spraw można było inaczej, parę rzeczy ustalić wcześniej, nie spóźnić się, ogarnąć ludzi, ale i tak było wyśmienicie.Pierwsza impreza firmowa, z dziećmi, których nie znamy, dla rodziców, o których niczego nie wiemy, a którzy mogą mieć wymagania. A i tak poszło bardzo dobrze.
I już sobie nie pozwolę siebie wykopać z uczestnictwa z imprezy, choćby nie wiem co. Taka refleksja.

Thursday 4 February 2016

O tym,że świat się nie zawalił

Dobrze, że mam koleżankę, która zapisuje ważne sprawy na swoim blogu, to sobie przypomniałam, że zabrałam się z Basią i jej dziećmi na soft play. Rzadko bywam, nie bardzo lubię, ale czego się nie robi dla potomstwa. Gatti z Hanką i ukochanym też tam była. Szał ciał, tańce i kawa.
W poniedziałek zaplanowano spotkanie dotyczące balu walentynkowego, ponieważ jakoś dotąd nie ustalono, kiedy, jak, kto i dla jakiej grupy wiekowej będzie prowadził zabawy na balu. A wiadomo wszem i wobec, że bez planu ani rusz. Poszło nam sprawnie. Po wypiciu kawy, jakieś dwie godziny od pojawienia się w progach Karoli zabrałyśmy się za planowanie. No, bo nie chciało mi się, mówiłam, że się obraziłam na świat, i że postanowiłam nie robić nic. Udało się jednakowoż.
Tego samego dnia zawiodłam Iss na całej lini, nie kupiłam przekąski, o której marzyli z Bratem od dłuższego czasu. Rozpłakało mi się dziecko pod szkołą. Aż się Żanecie serce pokrajało i zaprosiła Isabelę na poszkolne spotkanie, na wtorek. No. To poszłyśmy we wtorek do Zosi i Tosi. Olałam wszystkie moje ostatnie zasady.
Bo, czy ja się juz dzieliłam refleksją? Odkąd mam dziecko w drugiej klasie i nagle jakoś dużo zaczęło sie szkolnie dziać, przestałam bywać w gościach po szkole. Przestałam też zapraszać znajomych. Jedyny dzień jaki zostawiłam na spotkania, to piątek. Jakoś tak nie mogę i nie umiem.
Tym razem jednak poszłam.
I nic sie nie stało. Świat się nie zawalił. Okazało się.

Może więc należy wyluzować? I przestać myśleć.

Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...