Padło na sobotę. Wyjątkowo wiedziałam, że chcę mazurka i ciasto marchewkowe. Wszystko miałam, czym tu sie przejmować. Oprócz przepisu na ciasto marchewkowe. Szukam. A tam orzechy, ananasy z puszki i inne cuda. No, kto to widział, żeby do prostego ciasta. Takie wymyślanie.
A potem upiekłam mazurka.
I nastawiłam na sałatkę.
Odebrałam zakupy.
Zrobiłam sernik. Wsadziłam do piekarnika po dwukrotnej konsultacji z ciocią Kasią w Pl. Pokroiłam sałatkę.
Trzy razy dzwoniłam do cioci Kasi zapytać, czy sernik na pewno już upieczony, bo pękł.
Położyłam dzieci spać.
Zrobiłam ciasto marchewkowe i masę serkową, która poszła do lodówki.
Ogarnęłam chatę. I była dopiero 22.30! Nie żadna tam "po północy"!
No i co z tego? Przestawiłam zegarek i juz była 23.30. Zanim się położyłam spać i sprawdziłam jak się ma Isa, która całe popołudnie miała tak wzdęty nie wiadomo od czego brzuch, że jej żebra wypchało, było już dobrze po nowej północy. Świadomość, że rano wstaję z budzikiem, żeby na mszę iść wcale nie pomogła. Parę godzin później obudziły sie obie sztuki, jedna pić, druga siku. Przy okazji odkryli kilka jaj porozrzucanych przez Easter Bunny. Spania nie było przez najbliższe pół godziny.
Równie dobrze mogłam była piec całą noc. Tak samo byłabym zmęczona. A i tradycji domowej stałoby się zadość.
Jeśli o tradycji mowa, zaraz po polowaniu na jaja, poupychane przez królika i tatę w nocy po kątach, śniadanie wielkanocne. Zwłaszcza, że Isa uwielbia pieczony karczek z paczki od babci z sałatką jarzynową. Podobno najlepsza jaka zrobiłam. A nie wiem, może się mojemu mężu kubki smakowe zmieniaja na bardziej polskie, po latach ćwiczeń i praktyk.
I pomyśleć, że to już koniec świętowania, bo Lany Poniedziałek jeszcze nie jest dzieciom moim znany, ale oto:
-wychodzimy z domu popołudniem na rowery do parku, a tu jak nie lunie, nagle, jakby sie chmura urwała. Odpuściliśmy sobie park, zrobiliśmy małą rundkę, wracamy do domu. Przestało padać.
-siedzę na kanapie, piszę niniejszy post uważnie skupiona a tu jak nie spadnie na mnie kroplicho wody ze szklanki małżonka
To żeśmy odrobili. Szkoda tylko, że nie odkryłam zaangażowania małżonka w polską tradycję wcześniej. Dzieci miałyby rozrywkę i śmieszny dzień.