Sunday 30 October 2016

Że się nie zmieniłam

Nic się nie zmieniło okazuje się.
Może nie tak, wszystko się zmieniło, ale jakby nic się nie zmieniło.
Stopień angażowania się w życie szkolne pozostał ten sam.

Leona pasowano na przedszkolaka w piątkowe popołudnie
Niewiele dało się zdjęć zrobić, bo (tutaj następuje krytyka) nie pomyślano o tym, jak rodziców rozstawić na sali, żeby każdy widok miał przedni i uwiecznić tak ważne wydarzenie mógł na wieczność.
Jak zwykle, lub często zresztą, to bywa, nie było mnie w momencie, kiedy Pani lizakiem Leona potraktowano, bo na zaplecze musiałam uciekać, żeby kostium kaczki włożyć.
Zanim to jednak nastąpiło wysłuchałam części artystycznej, składającej się z wierszy i piosenek, które Leon wyśpiewywał i takt wystukiwał nogą.
No jakżeż dumna byłam.



I jest tutaj takim małym przedszkolaczkiem, chłopaczkiem małym i jestem bardzo szczęśliwa. Może się bawić, nie musi się uczyć czytać, poznaje troszkę literek, pory roku i wszystkiego uczy się powoli i po kolei. Tak, jak według mnie powinien się uczyć.
I pewnie, że stojąc w szeregu z zerówkowiczami z UK byłby już poważnym uczniem. Tylko po co? Po co mu ta zbyt wczesna dojrzałość?

A tak i ja też mogę pobawić się jeszcze z przedszkolakami.
Jako jedna z kaczek od Kaczki Dziwaczki.
Kostium oczywiście robiłam sama.

Sunday 23 October 2016

Pierwsze odwiedziny koleżanki

Uhu, zaliczyliśmy odwiedziny koleżanki i kolegi. Przy okazji tradycyjnie malowanie twarzy, bałagan i dużo biegania.
Potraktowano mnie farbami, żeby stado lisów mogło gonić króliczka.

Przy okazji, refleksja szkolna.
Leon, chętniej jakoś udaje się do przedszkola, choć zdarza mu się wieczorem biadolić, ręce załamywać i pytać: "ale czemu mnie zaprosiłaś do tego przedszkola, przecież wiedziałaś, że ja nie chcę!"
Przynosi też z placówki urywki wiedzy nabytej, i tak zupełnie niedawno:
Mamo, mamo, jak liście przestają być zielone i zaczynają spadać, to znak, że przyszła Pani Jesień.

Ale czasem przypomina sobie wiedzę nabytą w brytyjskiej placówce' I tak:
Mamo, mamo, ale nie, przecież to ziemia kręci się wokół słońca. 

Niby taki sam wiek, tak samo powinno się te dzieci nauczać i traktować, a tutaj proszę, wiedza stricte przedszkolna, a tam proszę, uniwersytety.




 Jesień trwa. Żeby nie było za uroczo, codziennie wychodzę z domu i nie mogę oddychać. Każdy ogrzewa dom i wodę, rozpala w piecu, i nie ważne, czy to węgiel, czy eko groszek, wszystko śmierdzi jednako. 
Takie, to jednak nic, jeszcze lepiej robi się, kiedy ktoś do pieca wrzuci plastikową butelkę, czy woreczek, żeby śmieci mieć mniej. 
I nie, że komuś się przydarzy taki smrodliwy dym z komina. Każdy śmierdzi, na rynku się gromadzi, oddychać nie ma czym. Nie ma co okna otwierać, bo świeżego powietrza nie uświadczysz.
W sobotę przyjechała do swojej babci, a mojej sąsiadki, koleżanka, której nie widziałam lat chyba 20. Zachciało nam się spacerów. Nie wiem, czy to był zdrowy spacer. Na pewno śmierdzący. 
Dowiedziałam się jednak przy okazji ciekawych rzeczy, jak na przykład to, że czasami w żłobku wywieszana jest karteczka z informacją, iż ponieważ stężenie smrodliwego powietrza przekracza normy, dzieci nie będą wypuszczane na spacer.
Podobno mieszkańcy Krakowa, bo o tym mieście mowa, mają dwa lata na wymianę pieców oraz instalacji. Do czego urzędy będą im dopłacać sto procent. I jeszcze dofinansują eksploatacje. A ludzie nie zmieniają !!!

Na poprawę humoru trochę kasztanoplastyki.

Sunday 16 October 2016

Jesienny misz-masz

Chcieliśmy zabrać Leonka na wycieczkę urodzinową w weekend.
Plan miałam i poraz kolejny przekonałam się, że plan planem, a rzeczywistość będzie zupełnie inna.
W sobotę chciałam jechać, ale wujek pojechał swą rodzinę odwiedzać, ciocię Izę zostawił, a tym samym, jedną więcej osobę do kasinego samochodu, a sam auto swe zabrał.
Już się miałam zła robić (jakbym nie mogła sama wsiąść i prowadzić dziadkowego sprzętu), ale Isa zrobiła się chora. Tak nam zwyczajnie ją zawiało z gorączką i ogólnym osłabieniem.
Do lekarza jej nie zabrałam, dobrze za granicami wyszkolona, kurowałam metodami domowymi.

Siedzieliśmy w domu, a pogoda była kiepściunia.
A kiepściunia sprzyja pracom manualnym.
I tak na przykład rozpoczęliśmy produkcję broszek, które mam nadzieję będziemy sprzedawać na andrzejkowym festynie w szkole.
Zaangażowaliśmy całą prawie całą rodzinę.



 Na załączonym obrazku, obowiązkowo kawa, coś do kawy oraz ciastka, które nasza ukochana Ciocia od Ciastek upiekła. Szczególnie przypadły mi do gustu te z masłem orzechowym.

Pomimo tego, że Isa się pochorowała, a do samochodu za dużo było pasażerów, w związku z czym nigdzie nie pojechaliśmy, nie odpuściliśmy Leonkowi dmuchania świeczek. Proszę bardzo oto tort. Tym razem wspólne dzieło dwóch cioć. Babcia coś tam się dopominała, że budyń robiła, albo że kręciła. Ale nie wiem. 


Isa to się nam pochorowała, bo zachciało nam się spacerów w piękne, słoneczne popołudnie, ale jesień zwodnicza być potrafi i dla kogoś, kto kurtki nie chce założyć, niemiła. Się człowiek przyzwyczaił, że jak słońce, to już ciepło (lub jeszcze ciepło) i otulać się nie trzeba. No i efekt w postaci weekendu w łóżku murowany. 



Wednesday 12 October 2016

Urodziny Leonka Ślubowanie Isy

Urodziny Leonka zbiegły się w czasie z uroczystością ślubowania i pasowania na uczennicę Isabeli.
Przygotowania do ślubowania zaczęły się jakiś czas temu. Wiedziałam o nich, bo Isa opowiadała, że próby często mają oraz, że zapomniała, że pani poprosiła nauczyć się wierszyka.
Nikt nie dał mi karteczki wydrukowanej ozdobnie, że zawiadamiamy, iż Ślubowanie odbędzie się o godzinie 11 i co należy zrobić, żeby się przygotować.
Okazuje się jednak, że inni rodzice wiedzieli.
Wiem, bo przyszła do mnie mama, że składka jest. Na prezent dla dziecka od rodzica (25zł), na poczęstunek dla dziecka i rodziców oraz na tort do pokoju nauczycielskiego(30zł).
Klasy są dwie, 11 i 12 dzieci. Każda klasa składa się osobno.
Po co do pokoju dwa torty? Bo w tamtej klasie matka jakaś sama piecze, ciasta i tort do pokoju. To nie można się było umówić, dać pani pieniądze, żeby upiekła jeden wielki? Ależ, i tak byś się z matkami z tamtej klasy nie dogadała. Zresztą, jaki wielki musiałby być ten tort, żeby wystarczył dla wszystkich nauczycieli (24szt)!!!
Rodzice umówili się na wywiadówce (nie byłam, jechałam do Warszawy).

Aha.

Ale, tylko dwie klasy są. Nie można razem? Nie można.

Dzień ślubowania.
Isa wykąpana, włosy umyte, zestresowana do granic możliwości, ale jakżeż dzielna.
Ja niewyspana, bo wieczorem przygotowywałam cukierki dla Leona do przedszkola z okazji urodzin.
Nic się nie zmieniło, wszytko na ostatnią chwilę.
Ale, na 11 byłam w szkole.
Uroczystość piękna. Ślubowanie na sztandar szkoły, wprowadzenie sztandaru, poczet, hymn. Wszystko z powagą i patosem, od którego odzwyczaiłam się w kraju, gdzie mało kto zna hymn państwowy.
Dalej pasowanie wielkim ołówkiem. Piękna sprawa.
A na sam koniec nasza klasa wyskakuje z bukietem dla pani dyrektor i prezentem. Patrzę, oczy przecieram i nie wierzę. Bo Ib na ławce siedzi i patrzy jak ta Ia z kwiatami stoi (nie bardzo wiedząc o co chodzi i co z tym fantem zrobić).

Jak to ja, w klasie już, nie omieszkałam wspomnieć i zapytać co to, z tymi kwiatami. Ano, bo trzeba było. Aaaaa, i w związku z tym, należy dyszkę dopłacić.
A czemu druga klasa nie dała? A, bo oni się nie dogadali. A nie można było z nimi od wszystkich dzieci? Yyyyy, ale po co?

No, choćby po to, żeby uczyć dzieci współpracy, nie tylko rywalizacji.

Ech, wiele się muszę nauczyć jeszcze. Chyba, że zacznę się szarogęsić.

A Leonek? Nie mógł się doczekać, kiedy będzie w domu, żeby zamówić sobie prezent Brio pociągi za pieniądze od cioci z Anglii.
Padało, więc postanowiliśmy przenieść świętowanie urodzin na weekend. Mam nadzieję, że pojedziemy na wycieczkę z Mc Donaldem jako głównym punktem programu. Goście z Warszawy przyjadą, więc mamy nadzieję, że będzie się działo.



Sunday 9 October 2016

Warszawa

Warszawa, weekend. 
Pociąg IC , elegancja francja.
Tak myślałam, ale siadł za mną pan uroczy, którego elegancja francja szybkiego pociągu tak rozluźniła, że zzuł obuwie i rozsiał po wagonie jedyny w swoim rodzaju zapach skarpet męskich, zasmrodzonych. Takie grzybki z lasu, suszące się to przy nim nic!

Nic to, to tylko troszkę ponad dwie godziny. Cóż to jest wobec wieczności.

Pojechałam na dwudniowe Szkolenie międzykulturowe dla osób powracających do Polski organizowane przez Powroty.
Jak to na takich szkoleniach bywa trzeba było się integrować, rozmawiać, wskazane było opowiadanie o sobie, lub precyzyjniej, o swoich doświadczeniach i przeżyciach.
Były osoby z różnych środowisk, z różnym spojrzeniem na świat, wyjazd i powrót.
Pojechałam tam, żeby się dowiedzieć, czy to jest to czego chcę.
Dowiedziałam się, że to zupełnie normalne, że się miotam, że nadal nie wiem.
Że to normalne, że tęsknię, choć przecież tak wiele nie mogłam znieść.
Dużo było o stresie, o zmianie jako procesie, o szoku kulturowym, o tym jak się zmieniamy tam i jak musimy się zmienić, a może lepiej, nauczyć na nowo, gdy przyjedziemy tu.
I o tym, że to trwa i trwa, i może trwać i 15 lat, i że może nigdy nie nastąpić.
Żeby się nie nastawiać, tylko przyjmować. Bo zmiana jest wszędzie i zawsze, i Ser, którego tak mocno pragniemy może nam zniknąć. Bo się skończy, bo ktoś go zabierze, bo się zepsuje. Trzeba go, tego Sera wąchać, żeby być gotowym na to, że może go nie być i umieć zareagować na zmianę, albo chcieć zmienić się samemu.
Tak, o tym było.
Przede wszystkim jednak o tym, że są dziewczyny, które mają takie jak ja doświadczenia, a nawet odczucia. I że można o tym pogadać.

A w drodze powrotnej herbatka w pociągu.


Thursday 6 October 2016

Gwoździk

Zwerbował mnie dziadek razu pewnego do pomocy w piwnicy.
Ścianki działowe na węgiel, miał i przetwory.
Dom w 1920 roku budował mój pradziadek, więc trudno oczekiwać przestrzennych piwnic i kotłowni osobno.
Siedziałam sobie i książki z Leonem czytałam (babcia w tym czasie w kościele różańce i Iss odmawiała przy październiku), gdy dziadek z piwnicy zawołał.
Siedziałam, siedziałam, a właściwie stałam i przytrzymywałam deski i kawałki blachy, które mają ochronić ścianę, śrubki podawałam, aż się Leon znudził i przyszedł do nas.
Ze swoją skrzynką na narzędzia, a jakżesz.
Młotek mu zginął, więc dałam mu dziadkowy.
I proszę, co dzięki temu uzyskaliśmy.


Sunday 2 October 2016

Przygody

Planowałam sprawy organizować. Obiecałam do urzędów się wybrać. Zrobiłam.
Powodzenia w polskich urzędach, słyszałam, gdy dzieliłam się ze światem informacją o planach.
Cierpliwości! pobożnie mi życzono.

Uzbrojona po zęby weszłam do budynku, ustawiłam się w kolejce.
Przyszło dwóch panów, stanęli pod drzwami. Po sali przeszedł szum, że oni tak bez kolejki!, uważać na nich, bo się wepchną.
Oj tam, oj tam. To powiem im, żeby wyszli.

Się nie wepchli. Poczekali na swoją kolej.
Weszłam ja. Podałam pani za biurkiem trzy papierki oraz listę prac, które wykonywałam za granicą, żeby mogła w systemie umieścić. Może należy mi się zasiłek, stwierdziła.
Niestety część moich papierów zawieruszyło się podczas przeprowadzki, a panowie z firmy nie poczuwają się do winy. Mam tylko spisane daty.
Ja to wezmę, pani za biurkiem powiedziała, oni do pani pewnie zadzwonią, żeby się pani stawiła w głównym urzędzie. Proszę jechać, nic się nie tłumaczyć, pokazać co pani ma. Oni resztę załatwią. Mają swoje dojścia.
Proszę, jak miło.

Ubezpieczyłam panią zdrowotnie. Córkę też, proszę przywieźć Pesel syna, dopiszemy go do ubezpieczenia w pokoju nr2.
Dwa dni później, pokój numer dwa. Miły, młody pan z szerokim uśmiechem na twarzy, ze zdjęciem synów bliźniaków na biurku. Obok inny młody pan. Dalej pani. Żarciki, żarciki, szast prast, jeden podpis, syn dopisany.
Tylko sprawy załatwiać.

W tym tygodniu zaprosiliśmy też kolegę Leona z przedszkola na całe popołudnie. Bawili się przednio, bez krzyków, przepychanek i kłótni.

I tak doszliśmy do weekendu, który nam słońca nie poskąpił i chęci do pracy przyszły.
A w domu i w ogrodzie pracy nigdy nie brakuje.
I tak. Stos gałęzi z obciętej na wiosnę czereśni leżał na podwórku. Zabrałyśmy się do sortowania. Co robicie, Leon zapytał, w ręku trzymając swą skrzynkę z narzędziami.
Dywany prałyśmy szczotkami ryżowymi. Co robicie, Leon zapytał, trzymając swą skrzynkę z narzędziami.
Isa zamknęła się w pokoju. Nie wiem czemu.
Zostawiła pod drzwiami kartkę do not come in. Czytam i nie wiem. Wchodzę do pokoju, nic się tam nie dzieje. Do tej pory się nie dowiedziałam, ale znalazłam dowód na frustrację dziecka.


Hm, chyba jednak dobrze, że wysłałam ją do pierwszej klasy, bo nie bardzo utrwalona jest wiedza nabyta w zeszłym roku.
W ferworze porządków i przygotowywania ogrodu do zimy udało nam się przyjrzeć przyrodzie.
I znaleźliśmy jajo drozda, a właściwie skorupkę po małym ptaszku.
Babcia mówi, że łaziły jakieś takie ptaszki po ogrodzie wiosną, ale żadna to dla niej nowość, że jej coś się po ogrodzie kręci.


A dziś wsadziłam na rower i przegoniłam przez wieś i jeszcze po połowie dwóch innych wsi.
Leon padł, jakby nie było, dwie godziny na hulajnodze robi swoje.
Popołudniowa sesja na placu zabaw mu nie podeszła, przesiedział na ławce, loda nie zjadł i zapytał czy może iść do domu.
A dzięki temu ja też mam dobry dzień.

Solenizantki zasady świętowania

Oto tort. Isabela skończyła 15 lat. Zmian wskazujących na dorastanie nie widzę. A nie, przepraszam, wszystko wskazuje na to, że PROCES doras...