Thursday 27 April 2017

O zakończeniu projektów


Zakończyliśmy prace nad zadaniami w punktach. Isa oddała w poniedziałek pracę na konkurs "Mój świat jest Eko". Efekt nas zadowolił.

Przeglądałam dzisiaj Linkedin. Trafił mi się artykuł o tym, co zrobić, żeby mieć dobry dzień. Podobno samokontrola i energia są niezwykle potrzebne do dobrego funkcjonowania.  Podobno samokontrola i energia męczą się jak mięśnie i można zmienić parę porannych przyzwyczajeń, żeby energia i samokontrola nie zużyła się z samego rana. Można między innymi nie zaglądać do maili aż do "po śniadaniu", lub załatwić trzy żaby (trzy bardzo trudne sprawy, które z reguły się odsuwa) na początku pracy, lub poćwiczyć, też z rana.
Przy okazji znalazłam cytat, który tłumaczy, dlaczego po trzech dniach umówiłam się z panią od stażu, że więcej tam nie pojadę.
Staż przydarzył mi się po wizycie na targach pracy, gdzie pani prawie wyrwała mi życiorys, po usłyszeniu, że angielski bardzo dobry. Zabrała do stolika, dała ulotkę i poprosiła o zapoznanie się z działalnością firmy. Trochę mnie to zdziwiło, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma.
Na rozmowie pani opowiedziała czym zajmuję się firma, że wprowadza innowacje firm francuskich na rynek polski, i że wszystkiego dowiem się w praniu. Jeśli nie jestem pewna, czy pasjonuje mnie zawód handlowca, to ona proponuje staż za 1500zł.  Choć mowa przecież była o normalnej pracy i normalnej płacy.
Okej, nie pasjonuje mnie zawód handlowca, ale spróbować trzeba. Już wystarczająco długo siedziałam w domu.
No i klops. Wiedziałam, że powinnam siebie słuchać i sobie zaufać. Drugiego dnia jechałam do pracy ze ściskiem w żołądku i z uczuciem, że znów robię coś wbrew sobie. Czwartego dnia napisałam więc maila, że bardzo dziękuję, ale już nie chcę być częścią projektu dla bezrobotnych i stażu też nie potrzebuję. O, na pewno zadania były dla pani za trudne, rozumiem, może pani zrezygnować. O nie!!! Za trudne? Wystosowałam maila zwrotnego:


Dzień dobry,
dziękuje za wczorajszego maila i możliwość rezygnacji z udziału w projekcie. Maila skierowałam do Pani Joanny, ponieważ to z nią rozmawiałam i uzupełniałam dokumenty dotyczące udziału w projekcie.
Jeśli chodzi o powód rezygnacji z udziału w projekcie, nie jest to poziom trudności zadań, ale brak predyspozycji do wykonywania zawodu handlowca. Nie każdy, mówiąc kolokwialnie się do tego nadaje i choć są w mojej rodzinie "geny handlowca" (prababcia,która w wieku 14 lat rozpoczęła przygodę z handlem przed I Wojną Światową, babcia, która rozpoczęła od obwoźnego handlu lodami, a doszła do swojego lokalu z lodami, czy mama, która prowadziła sklep przemysłowy i zaczynając od zera stała się ekspertką od śrubek, rur i hydrauliki) to ja tych genów po prostu nie mam. A znam siebie na tyle dobrze, żeby wiedzieć co lubię robić.
Przesyłam Pani opracowanie, które zrobiłam podczas dni próbnych.Być może okaże się ono pomocne dla osoby, która przejmie ten projekt. Jeśli będzie konieczne mogę przetłumaczyć. Oczywiście nie jest to skończona prezentacja i wymaga włożenia jeszcze pracy.

Dziękuję za możliwość współpracy i życzę powodzenia osobie, która się będzie zajmować projektem.


Przesłałam razem z tym opracowanie do innowacji, którą miałam się zajmować, która była programem do obliczania co kupować, a co sprzedawać na giełdzie. Po zakończeniu opracowania miałabym za zadanie wydzwaniać do domów maklerskich i namawiać do kupna. A tego, to ja nie potrafię. I nie lubim.
I tak zakończyłam moją przygodę z pracą. Dziadek nazwał mnie "Pracownikiem Roku", a cytat ze Steve Jobs'a poprawił mi samopoczucie.

Iza z Darkiem planują przyjazd na majowy weekend. Babcia nie chce dzieciom mówić, bo żyć nam nie dadzą, pytać będą co pięć minut. Wprowadziła więc Stefana, nowego narzeczonego babci, nowego dziadka dla dzieci. Dzieci nowego dziadka nie chcą. Leon opowiada, że co ty babcia, dziadek ci napala w piecu, a ty nowego chcesz. Ty nic nie robisz, a on ci tak pomaga.
Dziadek też jest przerażony. Leon, Leon, powiedz babci, że nie chcesz nowego dziadka.
Ja mam niebieskie oczy, mówi Leon, i ja nawet widzę w nocy. No, Leon wszystko widzi, mówi dziadek, nawet to, czy przyjedzie Nowy Stefan.

 Ps
Nie nadążam z praniem. Leon zmienia koszulki i piżamy w zastraszającym tempie. Tak to tłumaczy:
Jakbyście spróbowali, to wiedzielibyście, jak to jest być takim małym chłopcem jak ja i jak to wkurza, że ubranie się pomoczy i trzeba się przebrać.

Sunday 23 April 2017

Jak zaplanowałam a co potem zrobiłam, czyli impreza urodzinowa z hiszpańskimi elementami

No cóż.
Dziecko w tym roku zażyczyło sobie imprezy.
Najpierw chciała w sławetnej Kulkolandii, której nie potrafię zdzierżyć, bo zawsze jest tak samo. Nigdy mnie nie zaskoczyła ta imprezownia, zawsze ta sama pani, zawsze te same rekwizyty, zawsze te same zabawy i zawsze te same szarobure malunki na twarzach. O, nie!
Pogadałyśmy i zaproponowałam, żebyśmy zrobiły coś innego.
I w końcu wpadłam na pomysł, że skoro chce się nauczyć mówić po hiszpańsku, to może Hiszpańska Imprezka?
Miesiąc się przygotowywałam, czytałam, planowałam, ustawiałam, rysowałam wycinałam, plan czyniłam.
A plan wyszedł wyśmienity, co do minuty. Byle tylko pogoda dopisała, bo to wszystko, w tym planie, najlepiej wyjdzie nam na dworze.
A tu prognoza pogody straszna. W sensie, że deszcz i zimno, chmury i szaro. I co ja zrobię.

Na początek znalazłam pomysł zrobienia projektora z pudełka po butach, telefonu i lupy. Pomyślałam więc, że krótki filmik o ciekawostkach z Hiszpanii to będzie całkiem interesujące. Niestety pudełko nie wyszło. Nie wiem, czy za jasno, zła lupa (choć mówią, że taka za dolara wystarczy) czy też brak moich, po prostu, umiejętności. Musiałam zostać przy laptopie, a to nie była już taka atrakcja.
Zmusiłam ich jednak do 5-minutowego skupienia się. Poznaliśmy potem nazwy owoców po hiszpańsku i jak brzmią nasze imiona w obcym języku. Tyle, że tylko moje brzmi inaczej i ja jestem Senora Ines Fresa, bo moje ulubione owoce to truskawki.
W programie mieliśmy też robienie kwiatów z bibuły na opaskę, malowanie masek Zorro (niby nie hiszpański, ale po hiszpańsku mówi), kolorowanie wachlarzy i kastanietów, które kleiłam moim ostatnio ulubionym narzędziem, pistoletem na klej.
 Na ozdabianie kastanietów brakło czasu, ale na taniec zawsze będzie czas. Wyjęłam apaszki z szafy, obwiązałam każdą dziewoję w pasie i włączyłam zestaw utworów Flamenco. Zachwyciłam dziewczyny chyba, bo kiedy powiedziałam, że czas na tort, to nikt jakoś nie zwrócił na mnie uwagi. Szaleństwo nadal trwało, muza na maksa, pląsy, stukanie kastanietów i zacięte miny tancerek.



Jakiś miesiąc przed imprezą zaczęłam rysować i malować. Makietę najpierw, żeby można było zrobić zdjęcie jak na festynach się robi, a później postaci do przedstawienia o Byczku Fernando. Całe szczęście, że nie zostałam z tym sama, bo nie dałabym rady. Zaciągnęłam do pomocy Kanię do trzymania tła, którego miałam dwa-łąka i arena w Madrycie. Aliss machała byczkami i trzema panami w śmiesznych kapeluszach. Prób miałyśmy trzy, choć właściwie to ja miałam trzy, bo dziewczyny tylko po dwie, w tym jedną tylko ze mną, a drugą już generalną we trzy. A i tak poszło świetnie. Szkoda tylko, że Jubilatka miała teatrzyk w nosie i wymykała się z widowni do kuchni po soczki, razem z koleżankami. No, kto to widział, żeby po pierwsze z widowni wychodzić, choć antraktu nie było, a po drugie nie słuchać matki.


Tort uczyniła Kasia. W piątek wieczorem, a w sobotę rano kończyła. Pierwszy raz takie cudo robiła i oczywiście była niezadowolona, choć ja osobiście uważam, że takie piękne dzieła aż żal ciachać nożem.
Resztkami masy cukrowej ozdobiłyśmy babeczki, które też piekłam w sobotę rano, bo choć chciałam je zrobić w czwartek z Isabelitą, to niestety dopadła mnie 4-dniowa migrena, która odeszła chyba dopiero w piątek wieczorem. Żadna przyjemność zajmować się sprzątaniem, ozdabianiem, kupowaniem i gotowaniem z pulsującym oczodołem. I znów "całe szczęście, że", bo jakbym nie miała Kani, to wszystko spadłoby na mnie. A tak wysłałam jej listę przykładową menu na urodziny, a ona przyjechała z produktami, choć przecież nie prosiłam. Co ja bym bez takiej siostry zrobiła?
Przywiozła bataty, tortille i plan kuchennego działania. Mieliśmy wiec tortille zapiekane z serem, suszonymi pomidorami w oleju, pieczarkami i chyba papryką. Mieliśmy frytki z marchewki i batatów, a do tego dwa rodzaje dipów. Mieliśmy koreczki, ciasteczka, kanapeczki, tonę chrupków i popcorn. Oraz marshmallows from scratch, domowe z glukozy i miodu, i może czegoś jeszcze. Ech, komu by się chciało miksować miód z glukozą przez 15 minut? A niektórym się chce.







Bez czego nie byłoby  hiszpańskiej imprezy, według wszystkich poradników? No tak, bez pinaty. Pewnie da się ją gdzieś kupić, ale ja nie mam pojęcia gdzie, więc przeszukałam internet z pytaniem jak to zrobić. A potem dmuchałam, żeby schła, bo nie wiedziałam, czy te 36 godzin od czwartku w nocy, wystarczy. 
A siedziałam przecież z mamą kilka dni temu i mówiłam do niej, że jakoś tak mało mam chyba przygotowane, bo paniki nie sieję, nie latam z kąta w kąt jak poparzona i zasypiam wieczorem bez nerwówki. A mama mówi, że no, nie chciała krakać, ale jej też się wydaje, że jakoś tak mało, bo cisza w domu. 
Ale nie, wcale nie mało. Bo jak już pinatę i babeczki zostawiłam na ostatnią chwilę, to wszystko mi się poukładało i nie siedziałam bezczynnie, w oczekiwaniu na gości.
 
36 godzin wystarczyło i proszę bardzo, powiesiłam po uprzednim ozdobieniu jej w sobotę rano (!) i wrzuceniu cukierów kilku kilo.

To był drugi  po "pin the tail" punkt programu. A może trzeci po flamenco? Nie wiem, wygląda na to, że wszystko się podobało. Nawet te edukacyjne elementy na początku były do przeżycia.
W planie był jeszcze Color colorito, gra w szukanie kolorów i La Arana, czyli pająk, który wyłapuje przebiegające dzieci. Chciałam jeszcze potyczki Zorro, albo byka z czerwoną płachtą, ale po pierwsze nie było już czasu, a po drugie chłopaków i tak wyniosło do Leona i jego zabawek.


Niedosyt czułam, bo tylko 12 dzieci miałam, a ja przecież na minimum 40 wolę robić i dopiero wtedy czuję się spełniona. A poza tym, co trzy głowy to niejedna. Nie ma to jak burza mózgów, pomysł na pomyśle, no i jeszcze akceptacja tego co powstało, krytyka tego co niezbyt i podpowiedzi. No tak było, kiedy robiłyśmy nasze imprezy na emigracji. Tutaj czytam scenariusz, opowiadam o pomysłach i punktach od tej do tej minuty, a reakcji żadnej. No może "aha, no, no i co dalej, aha, no, no nie wiem" . I tak siedzę i opowiadam i czytam co będzie po kolei i co będziemy mówić i myślę sobie: "gdzie są moje koleżanki od eventów?!?!?!?!".

Rodzice przyjechali po dzieci o umówionej porze, rozsiedli się na kawie i ciastkach. Mogłam sobie w końcu usiąść, poplotkować i cieszyć imprezą "po dorosłemu"

Wednesday 19 April 2017

Intelektualiści

Kupujemy Zwierciadło chyba z przyzwyczajenia, bo od jakiegoś czasu zrobiło się bardziej psychologiczne niż kiedyś, więc czytanie go nie daje mi tyle przyjemności.
Kupujemy je także dlatego, że zwierciadłowe krzyżówki są trudniejsze od innych, a rozwiązanie ich daje nie lada satysfakcję.
Jakiś czas temu, zupełnie nie pamiętam jak dawno to było, odkryłam, że felietony (forma, którą uwielbiam) pisze K. Nosowska. No i właśnie w ostatnim numerze, który zakupiłyśmy, by wspólnie, rodzinnie rozwiązywać krzyżówkę przy po-śniadaniowej kawie, znalazłam nowy.
A nowy traktuje o pamięci komórkowej, bardzo w skrócie mówiąc.
Może to moja odpowiedź na rozdzierający smutek powojenny?

Wspólna krzyżówka zrobiła furorę. Tak, nadal uważam, że rodzinny wysiłek intelektualny to bardzo przyjemne przedsięwzięcie.
Mieliśmy dwa dodatkowe mózgi w tym roku, tym bardziej interesująca była nasza praca.
I tak też w wyniku wspólnej pracy wpisaliśmy to, co nam najbardziej pasowało, ponieważ nikt nie wiedział co tam powinno być.
15 poziomo, 15 pionowo, 16 pionowo, 26 poziomo. Proszę obejrzeć.



Leon nadal truje o Minecrafta. Nie chcę mu pozwalać, bo Aliss podrzuciła mi jakiś czas temu artykuł o dziecięcym uzależnieniu od tej gry. Przestraszyłam się nie na żarty. Zwłaszcza, że moje dziecko opowiada mi historie, których nie chcę słyszeć od pięciolatka.
I tak, razu pewnego zaczyna:
-Nie mów do mnie, że nie będę dziś mógł grać w grę, przecież wiem. Ale czy to znaczy, że jutro będę mógł zagrać?
-Na razie trujesz mi dupę Leonku.
-Mamo, mówi się tak: Leonku, czy możesz nie mówić do mnie od tablecie?
-Leonku, czy możesz nie mówić do mnie o tablecie?
-No. Tak to się załatwia.

Monday 17 April 2017

Wielkanoc

Święta w tym roku gwarne. Zjechała się rodzina, jedna z dziećmi, druga bez dzieci i zrobiło się wesoło. Moje dzieci miały upragnione towarzystwo, a to dla nas super ważne.
Jak zwykle w piątek malowanie jaj techniką polską, ale nabytą za granicą. Woskowanie, malowanie, skrobanie. Przepiórcze-drozdowe nam te jaja wyszły i uważam, że są przepiękne. Rankiem sobotnim na pierwsze święcenie się wybieraliśmy, ale trochę tzw roboty zostało i uznałam, że po co. Po co się spieszyć. Dobrze jest się nie spieszyć i czerpię teraz garściami z niespieszenia się. Na nowo odkrywam powolność i stwierdzam, że natłok zadań i spieszność są zdecydowanie przereklamowane.
Zresztą, zmierzyłam, droga do kościoła zajmuje nam 2 minuty i 36 sekund.
Tak się przestałam spieszyć, że dopiero późno w nocy robiła farsz do jajek i wysyłałam dzieci na ogród po szczypiorek, w ciemną noc, na straszliwie niebezpieczną wyprawę.
 

A niedziela, ach niedziela. Uroczysta, podana ekskluziw i wzbogacona polowaniem na zająca, albo na to, co zostawił.
Ileż to radości, takie zbieranie czekolady w liściach, na gałęziach, a jeszcze jak ta czekolada ma taki sam kolor jak liście. O, to jest dopiero radocha. Staruchy dawno poszły do domu, uznając, że wszystko, co się pochowało zostało odnalezione, ale nasze dzieci nie. Nadal szukały. I co dziwne, znalazły to, czego my byśmy już nie szukały.
Ładna pogoda nie obraziła się na nas i została. Mogliśmy iść na spacer, na rolki, na rower, bo Leon właściwie już jeździ, po trzech podejściach.
Pięknie tu u nas. Jak się to ma cały czas to się nie widzi, ale jak się z miasta przyjedzie, to jakoś tak wchodzi w kości i spokój błogi ogrania.



W poniedziałek powódź w domu. Leon z Isą, zmotywowani przez wujka napadli na nas i na dziadka. Tyle, że dziadek nie w ciemię bity. Złapał broń i tak powstał powódź. Jak za starych czasów.
Ech, sentymenty.
Piękne, wiosenne święta.

Saturday 15 April 2017

Ósme urodziny Isabelki

Całe szczęście, że się Skoczek znalazł. W przeciwnym razie babcia wyrzuciłaby nas chyba z domu.
No bo, Isa obchodziła wczoraj ósme urodziny.
Smutna była, bo wypadły jej w tym roku w Wielki Piątek i jasne było, że żadnej wielkiej fety nie będzie, po pierwsze dlatego, że post, po drugie, dlatego, że przygotowania do świąt, więc wszyscy zajęci gotowaniem i pieczeniem.
W przeddzień urodzin, wieczorem, zanosiła się płaczem w łóżku. Bo to niesprawiedliwe, że jej urodziny wypadają w taki dzień, kiedy nikt nie może zjeść z nią tortu, nikt nie może się z nią cieszyć, nic fajnego nie zrobimy. I co z tego, że ona może jeść słodycze, skoro z nikim nie będzie dzielić swojego szczęścia. Święta Wielkanocne w Polsce są beznadziejne.
Dlatego też obiecałam poprosić ciocię Kanię, żeby zabrała nas do miasta na kawę i ciastko. Leon przekonywał, że to będzie prezent dla Iss od Pana Boga, że pojedziemy do kawiarni w taki dzień, kiedy tak naprawdę nie chadza się do kawiarni.
Rano na stole znalazła część prezentów z listy urodzinowej oraz rolki, niespodziankę od babci i dziadka. Po śniadaniu pojechaliśmy w końcu na kawę. Pani w kawiarni powiedziała nam, że jeśli to jubilatka, to wiadomo, że ukroimy dla niej kawałek ciasta czekoladowo-pomarańczowego, które właśnie w całym kawałku wjechało do lodówki. Leon tłumaczył nam, że ta kawa nasza rozpustna z Isą, to prezent od Pana Boga dla Isy na urodziny. On wie przecież, że Isa ma urodziny i nie chce, żeby była smutna i na pewno chce, żebyśmy kawę wypiły.

Wieczorem kolejna niespodzianka. Warszawska ciocia Izz kupiła biurko (w imieniu cioci Kani), krzesełko, no i właśnie Skoczka, czyli lilipuciego chomiczka. Całkowita niespodzianka, bo mieliśmy małą myszkę, która niestety zdechła i zastanawialiśmy się nad małym gryzoniem, a chomik był na liście prezentów, ale uznaliśmy, że może jednak inne zwierzę. Chomik śpi w dzień, wariuje w nocy. Zrobiłam rozeznanie. Chomik może nie chcieć się zaprzyjaźniać, będzie się chował, nie będzie chciał, żeby mu przeszkadzać. Po co nam zwierzę, które nie będzie się chciało przytulać. Świnka morska, albo szczur. O, to jest dla nas zwierzę. Może się nawet nauczyć reagować na swoje imię, będzie wierny. I jest inteligentny. A tu proszę. Mamy chomika. Isa oszalała ze szczęścia.
Tyle, że kiedy rano się z nim bawiła, oblał ją Leon wodą z jajecznej psikawki, czy też pistoletu. Co za różnica, jeśli chomik wyskoczył przestraszonej Isie z rąk i zaginął?
Gdyby się nie znalazł, istniała obawa, że się rozmnoży z myszami, zamieszka w mysiej dziurze i trzeba będzie wpuścić do domu kota.

Lista urodzinowa tworzyła się kilka tygodni, ale właściwie niewiele się zmieniała.
  1. biurko
  2. chomik
  3. zegarek
  4. łańcuszek
  5. własny pokój
  6. zabawka nakręcany chomik
  7. ciastolina  
Rzeczywiście, około wielkanocne urodziny nie są najlepszym wydarzeniem, ale mam nadzieję, że całkiem zadowoliły moją, jakże już dużą, córkę.
Przed nami przyjęcie dla koleżanek i kolegów.

Sunday 9 April 2017

Palma

Nie, no, nie, no.
Jakbym nie poszła do koleżanki z dziećmi, to pewnie bym nic nie zrobiła i nikogo nie nakłoniła do nocnego siedzenia.
Chodzi o to, że co roku jest konkurs na największą i najładniejszą palmę.
Ciocia Kasia rzekła: Bierzemy udział.
Hm. Dobra, możemy jeśli chcemy.
Niedziela się zbliża, nikt nic nie robi, kwiatki się nie produkują. Eee tam. Jaka palma?
No. A potem poszłam do koleżanki, która mocno się zaangażowała w konkurs i palmę swą czyniła już kilka dni. Przyszłam do domu, palmy domowej nie ma, sklepowej też nie ma. Żebym wiedziała, że tak będzie, tobym se jaką kupiła.
Więc do pierwszej w nocy robiłyśmy wczoraj kwiatki. Rano raz dwa na hulajnodze na łąkę po trawy, a potem z ciotką naszą artystką Kasią, żeśmy wymodziły.
Efekt końcowy nas zadowolił. Dopóki nie poszłam i nie porównałam z innymi. Na przyszły rok mamy już plan.


 Na zakończenie dowiedziałam się dziś, że świetnie mi idzie chowanie dzieci. Tzn, jest to moja opinia, którą sobie wyrobiłam na podstawie historii. Takiej oto.
Siostra moja najmłodsza, wespół z wujkiem Darkiem zabrali dzieci moje na spacer. Leon, jak to Leon, nie przestawał mówić. Niestety nikt go nie słuchał. A Leon lubi mówić, umie wyrazić swoje upodobania i domaga się sprawiedliwości. No i jak go tak nikt nie słucha wkurza się Leon i rzecze do cioci. Musisz się nauczyć, że dzieci trzeba słuchać, bo jak urodzi się dzidziuś musisz nauczyć jak wychowywać dziecko. Czy jakoś tak, bo historia ta wydarzyła się miesiąc temu i nie doszła do mnie z oryginalnego źródła.


Friday 7 April 2017

Co się robi przed świętami

Piękna pogoda nadal się utrzymuje, ale fajnie. Odpięłam dodatkowe kółka z leonowego roweru, bo najwyższa pora. Zaśmiewał się do łez.
Ale także:
W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Co ty robisz Leon?!?!?!
Chcę przeżyć!!!

Wiara czyni cuda. Leon bardzo ma nadzieję na udział sił wyższych.
I jeszcze proszę Cię Panie Boże, żeby mama w końcu pozwoliła mi pograć na tym Maincrafcie.
Myślisz, że jak Go poprosisz, to On mi każe?
No, On tak z góry popatrzy na ciebie, postuka cię w głowę i ci powie, żebyś mi pozwoliła.

Z racji zbliżających się świąt oraz wszechobecnej wiosny, ludzi opanowało szaleństwo. Głównym tematem rozmów są porządki i czy już posprzątałaś na święta. Szaleństwo, które paraliżuje normalnych ludzi. Bo się nie zdąży. Strasznie mnie to denerwuje, bo wciska we mnie nerwowości, palpitację serca, ucisk w mózgu, drżenie rąk i ogólne poczucie, że coś nade mną wisi, nie zdążę, święta mnie zastaną i generalnie koniec świata.
Ratunku!!!
Co się nie zdąży? W jeden dzień się zdąży, jak się chcę, a zadań dodatkowych w postaci skracania, przez obcinanie, karnisza, który ma lat tyle co ja, się nie wymyśli.
Im bliżej świąt, tym mniej pytań. Najwidoczniej wszyscy się już ogarnęli i nie potrzebują wsparcia moralnego.
U nas oprócz porządków, przygotowania do urodzin.
Była dziś Isa na urodzinach u koleżanki w Kulkolandii,a rozdała też dziś w szkole swoje urodzinowe zaproszenia. Rzecz jasna na imprezie spotkałam innych rodziców.


Ich reakcja: a czy to będzie na dworze?????!!!!!?????!!!!!
No tak, jak będzie zimno, to będzie w domu, jak ciepło, to na dworze.
Ale, zaczynam się zastanawiać, czy nie powinnam przypadkiem w ogóle nie brać pod uwagę imprez plenerowych pod koniec kwietnia. Polski rodzic wie lepiej, że jest zimno, a nawet jeśli nie jest zimno, to i tak urodziny plenerowe w kwietniu to bardzo dziwna sprawa.
Hm, nawet się nad tym nie zastanawiałam...
Koleżankę mam tutaj, mamę koleżanki Isy
Analizuję więc rekcję powyższych, na co ona, rzecze: No wiesz, czasami zastanawiam się, kiedy ci rodzice mnie zlinczują, widząc moją najmłodszą, ledwo odzianą, biegającą po mrozie. Moje koleżanki chuchają na swoją dziatwę, tulą, opatulają i krzyczą-uważaj, bo się przeziębisz. No i wiesz, te mamy zazwyczaj wiedzą, kiedy dziecko ma się rozchorować. Bo jak im mówią, że się przeziębią, to im się te dzieci przeziębiają. Ot tak.
Najwyżej przeniesiemy się do domu. Gdzie się zmieścimy, nie wiem, ale planuję więcej zabaw niż biegania, więc jestem dobrej myśli.
Element pierwszy wydarzenia prawie gotowy.


Z innej zupełnie beczki.
Mamo, chcę ci pomóc zrobić kotlety w panierce.
Nie dziś Leonku, dziś nie mam wystarczającej cierpliwości na twoją pomoc.
Mamo, a gdzie masz chleb schabowy?
Bo nie było chleba suchego na bułkę tartą, więc używałam panko panierkę.

Na ostatniej prostej. No i tak

 Matko Boskooo całkiem zapomniałam, zapomniałam zupełnie, że z moimi wolontariuszami spotkałam się na żywo poraz ostatni. Również poraz osta...