Sunday 24 September 2017

Kolejny wyjazd, kolejne miasto. Upajający Wrocław

A dzieci zostawię z babcią same znów. Nie wiem, czy babcia wytrzyma i kiedy się zbuntuje. Czy będę musiała szukać opiekunki na cały tydzień? o, co mi się chyba nie opłaci. Bardziej mi się opłaci poszukać czegoś nowego.

Nie da się ukryć, starzeję się. Noc przed wyjazdem na program spędziłam w hostelu we Wrocławiu, dzieląc pokój z czterema innymi paniami. Praca przyznaje nam, pracownikom budżet na nocleg przed lub po programie. Tak się niestety składa, że nie ma dobrego połączenia i najlepiej zostać na dwie noce, a żeby się w budżecie zmieścić trzeba dzielić pokój z obcymi ludźmi. I cóż, zdarzyło mi się nieraz spędzić noc w takim hostelu, w takim pokoju, tyle, że byłam młodsza. Może ludzie byli inni?
No, bo przepraszam. Jeśli kładę się spać o 20, to mam nadzieje, że ci, którzy przyjdą później będą zachowywać się na tyle cicho, że mnie nie obudzą. Ale nie, najpierw wparowała do pokoju o 22 pani z recepcji z jakimiś ludźmi, dyskutując na temat tego, które i dlaczego akurat to łóżko będzie dla niej. Zasnęłam. O północy znów światło i szeleszczenie. Paniusia wróciła z baletów. Zapewne można było przygotować sobie piżamkę, ręczniczek i mydełko przed wyjściem, ale po co!!! Przecież co mnie to obchodzi, że inni śpią!!! Najważniejsze, że ja się dobrze bawiłam, a teraz idę spać!!!
Wrocław cudny. Naprawdę musimy tu przyjechać razem z rodziną na jakiś weekend, może już jak będzie ciepło, po zimie. Poranek pachniał tak, jak wszystkie miasta, które odwiedzałam podróżniczo, nowym miejscem i przygodą.
Popołudnie było mniej pachnące, ale tylko dlatego, że padał deszcz i zrobiło się zimno.


O, to jest miejsce, gdzie się chce być. Sama przyjemność przebywania. Urocze dekoracje, lekko, przyjemnie. W sam raz dla takiej starszej pani jak ja. Hotel Chojnik, niedaleko, właściwie już beretem od zamku Chojnik jest super uroczy, jak dla mnie w skandynawskim stylu, ale co ja tam wiem? Tak czy inaczej, uroczo tam się chodziło w ciepłej chuście i popijało ciepłą herbatkę.


Tradycyjnie, po moim powrocie torba babci wypadła z szybkością światła, za nią babcia.
Nie, no byłabym niesprawiedliwa, bo po prostu babcia już nie może z nami być w tym tygodniu, musi sobie pozałatwiać sprawy zdrowotne. Nawet ją na spokojnie odprowadziliśmy na przystanek i pożegnaliśmy, zaraz po tym, jak ugotowała nam obiad, pozmywała i upewniła się, że jej stara córka, wymęczona po kolejnej bezsennej nocy we Wrocławiu, da radę ogarnąć towarzystwo.
Bo zamiast iść odpocząć poszłam sobiekupić kawę i posiedzieć na wrocławskim rynku, po prostu popatrzeć na ludzi i natknęłam się na ludzi z programu. To poszłam na pizzę i na piwo.

Jeszcze natknęłam się na coś takiego.
.


Teatr z Petersburga, przedstawienie dla dzieci. O przytulaniu, potrzebie bycia razem, uważności i byciu po prostu. Bez słów, samym gestem i śmiesznymi dźwiękami. W ramach 5 międzynarodowego festiwalu Teatrów dla Dzieci Dziecinada: 
MOONSTERS, Wędrowne Lalki Pana Pejo, Rosja.




W niedzielę pojechałam z dziećmi zamówić sofę, która na mnie patrzyła, a która ma być u nas już za tydzień i w końcu razem obejrzeliśmy Vaianę-Moanę.  Poryczałam się jak bóbr. Nie wiem, czy Disney umie tak wyciskać łzy, czy to siła kobiety tak do mnie przemawia? Uwielbiam oglądac dziećmi film, ale nie tak, że jednym okiem w komputerze, jednym na filmie, nogą w pokoju obok, a rękami w kuchni, przy garach. Tak całkiem, zupełnie, bez rozpraszania się, całym jestestwem, z dziećmi. Lubim tak, bardzo.

Friday 15 September 2017

Pierwszy dzień szkoły

34 lata temu 1 września tez wypadał w piątek, tak jak w tym roku. Tyle, że wtedy szkoła zaczęła się w piątek, w tym dopiero w poniedziałek, 4 września. No i wtedy, te 34 lata temu, pierwszy szkolny weekend spędziliśmy u babci. No i wtedy spadłam z ławki parkowej, w moich przepięknych, łososiowych, stukających sandałkach. No i po weekendzie (bo w pierwszym szpitalu powiedzieli, że nie trzeba nic robić, tylko wysłali do domu; pamiętam, że przespałam ten weekend z potwornym bólem głowy) tydzień leżałam w szpitalu z podejrzeniem wstrząśnienia mózgu, zwichnięta kostką i pękniętą czaszką, w części skroniowej. Biedna ta moja matka.
No, ale wracając do teraźniejszości, pierwszego dnia, Pani przedstawiła Isę całej klasie, opowiedziała, gdzie mieszkała i co robiła, posadziła w pierwszej ławce. A potem przez kilka dni słyszałam historię, jak to Bartek z sąsiedniej ławki nie spuszczał z niej oczu i nawet nie chciał słuchać swojego kolegi, z którym siedzi w ławce.
Miejmy nadzieję, że pozna kogoś, z kim będzie jej miło w klasie i nie będzie się czuła samotna.
Leonowa Pani gadała i gadała, i już myślałam, że nigdy nie pójdziemy do domu.

Pierwsze dni mijają spokojnie, chodzą do szkoły, ja do pracy, babcia zajmuje się domem.
Leon uczy się nowych rzeczy i wierszyków, kręci mi palcem po plecach:

duże kółko
małe kółko
sto tysięcy kółek około nas
nie ma żadnych kątów
ja ci takie kółko dam
Zmasowało cię, mamo?

Isa też się uczy, rozwiązuje zadania z matematyki, zapisuje w zeszycie Zad. 3. Smieją się z Leonem, że zad to taki zadke, na co Leon, że zad jest potrzebny, bo się tamtędy robi kupę.
Takie rozkoszne dyskusje się u nas odbywają popołudniami.

Szukam też narożnika i jak tylko mogę siedzę na necie, bo zanim wybiorę, muszę zrobić rekonesans. Choć właściwie po co, narożnik z netu i tak będzie kotem w worku.
Taki bym chciała, ale czy się na niego zdecyduję... Hm.
Z takiej strony https://www.mebel-partner.pl/naroznik-z-funkcja-spania-na-bukowych-nogach-aura-niebieski-detail.
A może ciemnoszary welurek. Ileż decyzji...


Pojechałam też do sklepu, zobaczyć jak wyglądają sofy i sposoby ich rozkładania. Sławna bym była, gdybym tylko zaczęła opisywać wszystko, co robię w związku z poszukiwaniem narożnika do spania. Przeczytałam więcej niż połowę artykułów dotyczących narożników. Wiem już, że można rozkładać ją na delfina, na dl, na sedaka, czyli belgijkę, na klik-klak, jak zwyczajna wersalka. Że są sprężyny  takie, śmakie, w kieszeniach, bez kieszeni. Takie materiały, śmakie materiały. 
A w sklepie zawołały do mnie sofy, nie narożniki. I co ja mam teraz robić, skoro nastawiłam się na narożnik?
Pojechałam jeszcze raz z Nadzią. Nawet ona twierdzi, że skoro sofka do mnie zawołała, to muszę ją mieć. To wszystko powinnam mieć, taki kolaż uczyniła. Będę się zastanawiać.


Przy okazji zwiedzania supermarketów, zajrzeliśmy poszukać tostera i takich tam. Leon poszedł pooglądać klocki Lego. Będę tutaj Leonku, ale nie chodź nigdzie, zaraz do ciebie podejdę. 
Wracam do zabawek, szukam Leona i słyszę "Mama Leonka proszona jest o podejście do punktu obsługi klienta, aby odebrać synka" Yhm.

Tylko weekend przyjdzie, babcia ucieka. Torba stoi pod drzwiami, czeka tylko, żebym weszła, torba ucieka, a z nią babcia. No, niech tej torbie będzie, tęskni za dziadkiem i swoimi kątami, co mam ja trzymać na siłę w mieście.
Babci nie ma, chodzimy na spacery po deptaku. ale też na niedzielną mszę. Kleknij Leonku. Nie, założyłem eleganckie spodnie i nie chcę, żeby się pobrudziły.
Byliśmy też na Pożegnaniu Dworca PKS  kieleckiego. Można było zjeść smaczki, dostać kielecką torbę zakupową, zakupić koszulki, pograć na starych grach i obejrzeć zakamarki dworca. Na to akurat się nie pisaliśmy. Można też było iść na imprezę i pewnie byśmy poszli, gdyby nie to, że ja byłam na tańcach z koleżankami z pracy.
Można też było kupić pamiątkowe magnesy zrobione z talerzy, tak jak podziemia dworca. Co też uczyniliśmy.





I tak nam intensywnie mijają pierwsze tygodnie szkoły. Dobrze nam razem.

Sunday 3 September 2017

Same imprezy

Co za crazy time.
Urwanie głowy, szaleństwo i jeszcze kilka imprez. Kolejny tydzień mija, a ja przyzwyczajam się do myśli, że już całkiem niedługo nastąpi kolejna zmiana w naszym życiu. Kolejny raz zmieniam dzieciom szkołę, znów zmieniam im miejsce zamieszkania, znów stawiam przed wyzwaniami.
Nie wiem, czy się cieszyć, czy obawiać.  Jedno jest pewne, babcia będzie z nami tak długo jak będzie trzeba, ale mam też nadzieję, że nie za długo, bo zasłużyła w końcu na odpoczynek.
Póki co, jeszcze czas na ostatnie podrygi przed szkołą. Dziatki znów przyjechały na kilka dni, bo Agata jeszcze była z chłopakami w Polsce., więc mam przedsmak obowiązków, które czekają mnie w roku szkolnym. Mieliśmy u rodziców śmiesznego grilla, no i w końcu pojechałam na kolejny program z pracy.

Tym razem niedaleko Krakowa, więc wszystko dobrze mi się poskładało, albo miałam nadzieję, że mi się poskłada. Wstałam rano, święcie przekonana, że mnie bus zawiezie do centrum. Owszem zawiózł mnie, ale nie do centrum. A  potem musiałam sobie już sama poradzić, niestety. I myślałam, że znam Kraków, ale zanim wyplątałam się spod dworca i doszłam na miejsce zbiórki, spaliłam całe śniadanie.
Po raz kolejny obiecałam sobie, że zacznę ze sobą wozić herbatę, bo tego suszu, który jest oferowany na wyjazdach, nie da się pić. Ale, z wyjazdów przez herbatę, rezygnować nie będę. Tyle okazji, żeby pogadać sobie po angielsku nie będę miała w normalnych warunkach. Zresztą, kto nie przeżył, ten nie wie. Kiedy jeszcze dodam, że mogę się, tak jak lubię, powygłupiać, to kto mnie zna, będzie wiedział, że odpuszczę sobie, jeśli naprawdę będę musiała.
A na koniec proszę państwa prawdziwa dyskoteka. Czuje się jak nastolatka pisząc to wszystko. Chyba dobrze, nie?
Niedaleko naszego obozu jest Skamieniałe Miasto, do którego odwiedzenia zachęcam. Generalnie chodzi o to, że było dwóch włościaninów, a może i rycerze. Jeden miał ziemie i był zachłanny, drugi miał dziewoję, która go nie chciała. Uciekła ta dziewoja od niego do tego zachłannego, a tenże ja ukrył i oddać nie chciał. Jedynie obietnica oddania mu wszystkich ziem tego od dziewoi sprawiła, że bramy otwarł. Jakież było zdziwienie wszystkich (choć pewnie nie zdążyli się zdziwić) kiedy w momencie otwarcia bram z nieba hukło, a wszyscy zamienili się w skały.
Jest tam też wodospad, który przemienia się w wartki strumyczek, a utworzył się z łez oszukanej dziewoi. Tym razem jednak wodospadu nie było. Jak to słusznie zauważył jeden z uczestników obozu, najwidoczniej jej przeszło. Nasza wyprawa była krótka i szybka, ale widzę na stronie, że warto wybrać się na dłużej i zrobić masę innych ciekawych rzeczy.



Ostatniego dnia obozu musiałam wyjechać trochę wcześniej, bo szykowała się kolejna potańcówka z widokiem na Wawel. Koleżanki mówią, że cały tydzień żyłam tą potańcówką. W końcu nieczęsto zdarza się potańcówka z widokiem na. Przyjechałam odpowiednio wcześnie, odebrałam Isę odpowiednio wcześnie, poszłam przejść się po Kazimierzu, zjadłam hiszpańską, przepyszną, sycącą, kremową zupę i już, już szłam się oporządzić, kiedy zadzwoniła ciocia Kania, że gps się obraził i jej nie chce przez Kraków poprowadzić. O nie! Biegiem do hotelu, po drugi telefon, szybko, szybko szukać drogi. Koniec końców miałam 25 minut na to, żeby zrobić się na bóstwo i jako tako wyglądać. Okazja zobowiązuje.
Wytańczyłam się za wszystkie czasy. Ach, co to był za bal...


Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...