Sunday 3 September 2017

Same imprezy

Co za crazy time.
Urwanie głowy, szaleństwo i jeszcze kilka imprez. Kolejny tydzień mija, a ja przyzwyczajam się do myśli, że już całkiem niedługo nastąpi kolejna zmiana w naszym życiu. Kolejny raz zmieniam dzieciom szkołę, znów zmieniam im miejsce zamieszkania, znów stawiam przed wyzwaniami.
Nie wiem, czy się cieszyć, czy obawiać.  Jedno jest pewne, babcia będzie z nami tak długo jak będzie trzeba, ale mam też nadzieję, że nie za długo, bo zasłużyła w końcu na odpoczynek.
Póki co, jeszcze czas na ostatnie podrygi przed szkołą. Dziatki znów przyjechały na kilka dni, bo Agata jeszcze była z chłopakami w Polsce., więc mam przedsmak obowiązków, które czekają mnie w roku szkolnym. Mieliśmy u rodziców śmiesznego grilla, no i w końcu pojechałam na kolejny program z pracy.

Tym razem niedaleko Krakowa, więc wszystko dobrze mi się poskładało, albo miałam nadzieję, że mi się poskłada. Wstałam rano, święcie przekonana, że mnie bus zawiezie do centrum. Owszem zawiózł mnie, ale nie do centrum. A  potem musiałam sobie już sama poradzić, niestety. I myślałam, że znam Kraków, ale zanim wyplątałam się spod dworca i doszłam na miejsce zbiórki, spaliłam całe śniadanie.
Po raz kolejny obiecałam sobie, że zacznę ze sobą wozić herbatę, bo tego suszu, który jest oferowany na wyjazdach, nie da się pić. Ale, z wyjazdów przez herbatę, rezygnować nie będę. Tyle okazji, żeby pogadać sobie po angielsku nie będę miała w normalnych warunkach. Zresztą, kto nie przeżył, ten nie wie. Kiedy jeszcze dodam, że mogę się, tak jak lubię, powygłupiać, to kto mnie zna, będzie wiedział, że odpuszczę sobie, jeśli naprawdę będę musiała.
A na koniec proszę państwa prawdziwa dyskoteka. Czuje się jak nastolatka pisząc to wszystko. Chyba dobrze, nie?
Niedaleko naszego obozu jest Skamieniałe Miasto, do którego odwiedzenia zachęcam. Generalnie chodzi o to, że było dwóch włościaninów, a może i rycerze. Jeden miał ziemie i był zachłanny, drugi miał dziewoję, która go nie chciała. Uciekła ta dziewoja od niego do tego zachłannego, a tenże ja ukrył i oddać nie chciał. Jedynie obietnica oddania mu wszystkich ziem tego od dziewoi sprawiła, że bramy otwarł. Jakież było zdziwienie wszystkich (choć pewnie nie zdążyli się zdziwić) kiedy w momencie otwarcia bram z nieba hukło, a wszyscy zamienili się w skały.
Jest tam też wodospad, który przemienia się w wartki strumyczek, a utworzył się z łez oszukanej dziewoi. Tym razem jednak wodospadu nie było. Jak to słusznie zauważył jeden z uczestników obozu, najwidoczniej jej przeszło. Nasza wyprawa była krótka i szybka, ale widzę na stronie, że warto wybrać się na dłużej i zrobić masę innych ciekawych rzeczy.



Ostatniego dnia obozu musiałam wyjechać trochę wcześniej, bo szykowała się kolejna potańcówka z widokiem na Wawel. Koleżanki mówią, że cały tydzień żyłam tą potańcówką. W końcu nieczęsto zdarza się potańcówka z widokiem na. Przyjechałam odpowiednio wcześnie, odebrałam Isę odpowiednio wcześnie, poszłam przejść się po Kazimierzu, zjadłam hiszpańską, przepyszną, sycącą, kremową zupę i już, już szłam się oporządzić, kiedy zadzwoniła ciocia Kania, że gps się obraził i jej nie chce przez Kraków poprowadzić. O nie! Biegiem do hotelu, po drugi telefon, szybko, szybko szukać drogi. Koniec końców miałam 25 minut na to, żeby zrobić się na bóstwo i jako tako wyglądać. Okazja zobowiązuje.
Wytańczyłam się za wszystkie czasy. Ach, co to był za bal...


Na ostatniej prostej. No i tak

 Matko Boskooo całkiem zapomniałam, zapomniałam zupełnie, że z moimi wolontariuszami spotkałam się na żywo poraz ostatni. Również poraz osta...