Monday 27 November 2017

No to mamy kota

Jest kot. W domu.
A ja jestem przerażona.
To jest najdoskonalsze z doskonałych słów, które opisuje mój obecny stan.
Jedynym równie dobrym określeniem byłoby to, że postradałam zmysły.

Pojechaliśmy po kota z Kanią. Jak dobrze, że przyjechała, nie musiałam się tłuc autobusem, a taki miałam plan.
Poprosiliśmy o panią kotkę, bo tak zarządziła Isa . Potem się okazało, że bała się, że kocur będzie znaczył teren, więc kotka miała być bezpieczniejsza.
Czy tak będzie, dopiero się okaże.
Na razie to mały szaleniec, wariatka, rzekłabym. Wspina się a firanki, ale też umie korzystać z kuwety.
Czy żałuję? Nie wiem, niekoniecznie. Wiem tylko, że zastanawiałbym się teraz dużo dłużej nad wzięciem kota. A oddać jej nie mogę, nikt jej do schroniska nie weźmie, a nawet jeśli weźmie, na pewno będę na czarnej, ogólnopolskiej liście schroniskowej.
Czuję się przez to jak w więzieniu, ograniczana i pozbawiana wolności. Już nic nie będzie takie, jak kiedyś. Zawsze będę musiała o niej myśleć, a to mnie przeraża. Bo wzięłam odpowiedzialność za jeszcze jedno stworzenie. A co, jeśli nie będzie mnie na to stać?
Budzi mnie w nocy. Pierwsze dwie noce spałam półsnem. Bałam się, że nam zeżre chomika, po pierwsze. Po drugie nie wiedziałam, jak się będzie zachowywać w nocy i czego mam się bać. Całe szczęście, choć wcale mnie to bardzo nie cieszyło, przychodziła prosić o przytulanie i głaskanie.
No, moja droga, ja już swoje odrobiłam. Kilka lat nieprzespanych nocy mogę dopisać do życiorysu matki. Kolejny taki obowiązek do niczego nie jest mi potrzebny. Będę musiała zamknąć drzwi od pokoju, a wcale tego nie lubię. Zwłaszcza, że śpię z dziećmi, bo tego potrzebuję. Nie mam się do kogo przytulić, więc przytulam Leona. Nas troje w jednym pokoju, troszkę za dużo.
Choć, może pora już wrócić do siebie? Isa mówi, mamo, nie śpij już z nami. Jak z nami śpisz, to mam wrażenie, że mamy tylko jeden pokój, łazienkę i kuchnię w domu. A przecież mamy więcej.
Będę musiała zamykać dwa pokoje, chyba, że kot nie będzie budził dzieci i tylko na mnie tak źle działa.

Pojechaliśmy do schroniska i poprosiliśmy o szaro-burą kotkę, takiego zwyczajnego dachowca. Dziewczyny przyniosły dwa koty. a gdzie te 50 kilka sztuk, o których mówiła pani przez telefon.
Pokazują tylko te, które mogą iść, są zdrowe, nie mają kociego kataru i innych chorób.
Wybrałyśmy (Leona mało to interesowało, zresztą narzeka teraz, że zaniedbujemy chomika, a zachwycamy się kotem) szaraka, z grubymi polikami, leżało to i miało w nosie cały świat.Spokojne i dostojne stworzenie. Jeszcze tylko sprawdzamy, czy na pewno kotka. A niech to, Kot.
No to druga. Białe z czarnymi łatami żywe srebro. Szaleniec. Nie, no, nie no. Miała być szara. Co to za elegantka się nam trafia.
Marianka, proszę państwa. I już nie możemy jej nie wziąć, bo po pierwsze pani od zarządzania schroniskiem nie wygląda, jakby chciała nam dać więcej kotów do oglądania, a po drugie, drugie imię Isy, to Marianna, a to oznacza tylko, że jest nam przeznaczona.
Podobno to nie pan wybiera kota, tylko kot pana.
No to jest. Marianka. I teraz muszę nauczyć się z nią żyć.
Póki co, nauczyłam się już jej pierwszego "miałku", którym żąda głaskania, o 3 nad ranem.
A Isa już ja kocha.

Sunday 19 November 2017

Kulturalna jesień

I przyszedł listopad, i jakoś mnie to wcale nie przeraża. Mam nadzieję na mroźną zimę, ze śniegiem i łyżwami.
1 listopada z rodziną, ważne, bo przede wszystkim z tą dalszą. Kuzynów mojej mamy nie widuję za często. Tym razem spotkanie przeciagnęło sie do późnego wieczora, co dla mnie było ważne, ponieważ z wujkiem wracałam do miasta na dwa dni. Dzieci miały dwa dni wolnego. Szkoła robi, a może przygotowuje się, do wielkich wakacyjnych remotów. Nie mogę się doczekać, bo choć lubię tam codziennie przychodzić, w końcu sentyment, ta sama szkoła, to przydałyby się tam zmiany. Z tego co wiem, będą zmieniać łażienki, korytarze, ocieplać budynek. Znalazłam niedawno moje zdjęcie z ósmej klasy, szkolny korytarz wygląda indentycznie :)
Spotkania rodzinne są ważne i fantastyczne. Tak mnie rozgrzały, że postanowiłam zorganizować rodzinne wakacyjne spotkanie. Czy się do tego zabiorę, nie wiem.
Tak czy inaczej, miałam czas dla siebie, żeby odpocząć, czy też zdziwić się, że można mieć dzień bez dzieci, ale też, że nie do końca w takich dniach się odnajduję. Nie bardzo wiedziałam gdzie i jak mam sie obrócić , co mam robić, co mam odrobić :)
Dałam jednak radę i proszę bardzo, oto jestem znów w Wislicy, która po długim czasie nie widzenia, okazuje sie bardzo potrzebna dla równowagi psychicznej niezrównoważonego człowieka.

Dni są leniwe i spokojne. Każdy weekend siedzimy w mieście i nie planujemy odwiedzin u babci i dziadka, ale nie przeszkadza nam to wcale. Mamy w planach inne rzeczy, na przykład wizyte w Muzeum Zabawek, gdzie można zagrać w grę planszową, napić się kawy, zjeść pyszne ciastko i pogadać. Szkoda tylko, że męczy mnie straszliwy, suchy kaszel i obawiałam się, że rodzice innych dzieci mnie zlinczują. Nikt tego nie zrobił całe szczęście.
Na załączonym obrazku klocki, jakimi bawiłam się w dziecięctwie. Takie starożytne klocki, mamo, były? Leon.


Na niedzielę kupiłam bilet do Filharmonii, zabraliśmy z nami Becky, bo czemu nie? Nie przeszkadza przecież, że nie rozumie za bardzo po polsku. W końcu muzyka jest językiem uniwersalnym.
Nie wiem, czy jestem całkiem zadowolona, bo miałam nadzieję na tańce góralskie, trochę więcej typowej, skocznej muzyki i ogólnie, troche ciekawiej dla dzieci, ale i tak Isa była zadowolona. Leon po 20 minutach zapytał kiedy pójdziemy do domu.


W tygodniu byłam też na wywiadówce. Biegałam z jednej na drugą i znajduję to troszkę trudne, ale co uczynić, jeśli ma się dzieci w dwóch różnych klasach. Opłacało się, opłacało się. Isa okazuje się orłem. Wywiązała się dyskusja w klasie na temat tego, czego można i powinno sie oczekiwać od dzieci, ile pracy powinno się włożyć w rozwój dziecka. Ktoś się odezwał, że w Anglii nie zadaje się prac domowych, niczego nie wymaga, a potem jakie efekty są, każdy widzi. Kuzynka jakiejś pani podobno niczego sie nie nauczyła w swojej angielskiej szkole. Na co wychowawczyni Isy rzecze, że mamy w klasie dziewczynkę, która trzy lata swojej edukacji spędziła właśnie w Anglii, i że chciałąby, żeby każde dziecko w jej klasie miało taki poziom wiedzy. Na zestawieniu ma wszystko wysoko, albo bardzo wysoko, przede wszystkim obeznanie sie w pieniądzach. Handlarskie nasze geny. Nie moje wprawdzie, ale rodzinne.
U Leona natomiast, ogólny poziom klasy to 70%, a Leon? Na zestawieniu ma 80% razem wzięte. 

No i co z tego? Skoro w domu nie mam do nich siły. Zupełnie. Becky przychodzi pogadać sobie z nimi po angielsku, a oni jak maja focha, to mają.Nie przeszkadz, że to Becky i że nie wypada. Pytam więc Isy, czy byłaby taka niemiła, gdyby była z ciocią Izą i ciocią Kanią. I co słyszę? Przy cioci izie nie mozna sie tak zachowywzc. Ciocia Iza to elegantka.

Na ostatniej prostej. No i tak

 Matko Boskooo całkiem zapomniałam, zapomniałam zupełnie, że z moimi wolontariuszami spotkałam się na żywo poraz ostatni. Również poraz osta...