Monday 25 December 2017

O hygge

Pod choinką znalazłam Hygge po polsku, oprócz oczywiście torebki, o którą poprosiłam.
Mimochodem, potwierdzę, że trudno mnie zadowolić i konia z rzędem temu, komu się to uda.
Torebka niezbyt mi przypadła do gustu, niestety, i Ula mówi, że ją weźmie.
To niech ma.
Książka już tak.
Może dlatego, że po mojej norweskiej przygodzie, wszystko co skandynawskie, budzi we mnie tylko dobre uczucia., i chyba wszystko, co skandynawskie jest hygge.
Kiedyś, kiedy troszeczkę mówiłam po norwesku, hyggelig było jednym z moich ulubionych słów.
Definicja za Urban Dictionary:

Cozy, homy, delightfully intimate, a genial moment of thing, often at home with candle lights and warm blankets.

"Nu er det hyggeligt (Now, it's cozy- Uopn lighting two candles and opening up a box of chocolates, while watching your favourite movie under think blankets)


Choć kiedy teraz przegrzebuję internet, żeby potwierdzić poprawną znajomość tego słowa, robię się troszkę jakby mniej pewna. Bo jest jeszcze kos i koselig. Ale przecież słyszałam i czułam te słowa tam, więc może to się liczy? W języku polskim też mamy bez liku ekspertów, a z wieloma opiniami internetowymi się nie zgadzam.
Tak czy inaczej, wertuję mój nowy prezent, co chwila się wzruszam i przypominam sobie, jak niewiele trzeba, żeby było przytulnie i razem.
Kiedy leżę z dziećmi na kanapie, one oglądają film, ja czytam, małe światło się sączy, a za oknem ciemno i zimno. I nic nie muszę, wszystko mamy zrobione i jesteśmy razem.
Kiedy położymy się wcześniej spać i mamy czas i na książki dwie wieczorne, i na omówienie dnia.
Kiedy siedzimy przy stole, jemy obiad,a telewizor na nas okiem nie łypie i nie przeszkadza znów być razem.
Takie moje małe rodzinne hygge.

I kiedy po Wigilii śpiewamy kolędy.
I kiedy też siedzimy z rodzicami i rozwiązujemy Zwierciadłową krzyżówkę wspólnymi siłami. Czego niestety w tym roku nie było, bo jakby nam te święta przeleciały szalonym galopem.

I tak jeszcze, to właśnie jest hygge.

Sunday 24 December 2017

Wigilia

Czekałam na te święta z utęsknieniem, bo chciałam odpocząć. Od pracy, która mnie już tak nie cieszy, jak jeszcze niedawno, od braku czasu, od obowiązków. Czekałam też, bo w ogóle ich nie czuję. Podekscytowania brak, spacerów po sklepach w przedświątecznej atmosferze brak. Wszystko jakoś tak szybko, naraz.
No i przyszły te święta i nadal ich nie czuję. Wigilia jakoś tak szybko i nagle. Miało być wcześniej, wyszło później. Musiałysmy koniecznie wycinać górki i pagórki z kartonu, na parapet.
Mam jakoś tak spuchniętą głowę i tyle spraw jeszcze do załatwienia. Skąd te sprawy się wzięły w tym czasie, który ma być spokojny i powolny?
A tu jeszcze Mikołaj spełnił prośbę Iss i przygotował grę. (Mamo- podczas spaceru nad rzekę Isa powiada-cały rok prosiłam Mikołaja, żebyśmy mieli taką grę, jak kiedyś i żebyśmy musieli zgadywać dla kogo prezent). Tyle, że w tym roku to on oszalał. Wystosował list, położył na choince. W dzwonkach powiesił figurki, na tej samej choince. Takie same figurki, obrazkowe, przykleił na prezentach. Kazał w górkach i pagórkach szukać wskazówek, bo nie powiedział który dzwonek, komu przypisany. A wskazówki nie lada. Czego tam nie było.
Kto, w którym miesiącu, że ten ma wspólny miesiąc, a tamten ma wspólny dzień, a te są z tego samego pokolenia, a tych łączy miłość do rozkładania na części i składania na powrót. Bądź człowieku mądry, taki jak ten pomocnik Mikołaja, który ma umysł tak ścisły, że kilkanaście Sudoku, jak ciastko jedno, do porannej kawy, wtranżala.
Daliśmy radę.
Prezenty rozdane.
Kania wyciąga rękawiczki i mówi- Dostałam szare, a w gratisieeee, sraczkowate.
No, chciała szare, ale pod choinkę trzeba porządne, a nie takie z bazarków. A porządne to tylko piękny brąz. Więc ma dwie pary. W tym piękny, sraczkowaty brąz.
Na moim prezencie kupa. To nie kupa!!!! To sopel lodu, taki co się na choince wiesza.
Choinkę znów ubierałam pół dnia. Bombki nam na strychu zaginęły.
Nażarłam się pierogów. Brzuch mnie boli.
Leon spróbował kaszy jaglanej ze śliwkami. Pluł.
Isa zjadła pół talerza fasoli Jaś.
Nikt nie chciał jeść karpia, a nawet nie był zły w tym roku. Podziubali innej ryby.
A tak na marginesie, naprawdę, muszę sobie kupić w końcu aparat. Ten telefoniczny wyprowadza mnie z równowagi.

Saturday 23 December 2017

Przed Bożym Narodzeniem

Nie mam w domu komputera. Nie mam też czasu. Nie piszę więc.
Cały miesiąc przedświąteczny przelatuje piorunem. Powinnam tu być, żeby właśnie się przedświątecznie dzielić tym co robię i robimy, a tu lipa.
A nowego sprzętu sobie szybko nie kupię, bo urządzam mieszkanie i to muszę spłacić.
Działo się u nas właściwie weekendowo tylko.
Ile weekendów w grudniu, tyle wydarzeń.

Po pierwsze, musiałam wrócić do obowiązków, po dwudniowej labie. Już w drugi weekend, Isabela, zuch żeglarski, pojechała na wigilijny biwak w Góry Świętokrzyskie. Jakżeż byłam podekscytowana, bo po dziś dzień pamiętam mój szkolny, trzydniowy biwak z panią od polskiego, która w czasach swej młodości była harcerką. Do harcerstwa nie należałam, byłam tylko na jednej zbiórce zuchów i uważam, że dzieci trzeba troszkę ukierunkować, troszkę popchnąć, troszkę ukierunkować. Pod warunkiem, że dziecko chce. Bo ono często jest leniwe i jemu się nie chce, choć robić to nadal chce. Tak było z fletem. Bardzo chciała grać, na zajęcia chciała chodzić, ale ćwiczyć się nie chciało.

Poranek był dla nas ciężki, bo strach ją opanował i wcale nie chciała jechać. Gotowe byłyśmy na czas, a wyszłyśmy z domu na styk. Prawie już dzwoniłam do druhny, z informacją, ze nas nie będzie. Naburmuszyło mi się dziecko jeszcze bardziej. Chęć przygody, albo może poczucie obowiązku? Kto wie.
Miałam sobotę z jednym dzieckiem. O rety, o ile łatwiej! Nikt się nie wykłócał. Nie było krzyków. Pojechaliśmy do sklepu, przeszliśmy się po mieście. Nie było o nic pretensji i żalów.
Isa wróciła zadowolona i podekscytowana, bo mieli ślubowanie, dostała znaczek i oficjalnie, całkiem i prawdziwie jest najprawdziwszym zuchem.

Zaraz potem każdy dzień w kalendarzu ściennym był zapisany. Zerówkowa zabawa w bawialni, wyjazd do Faktorii Bombek i powrót z zestawem nowych bombek, dla każdego z nas na choinkę. No i oczywiście choinka, bo przecież z Anglii starej nie przywiozłam.
Podchody robiłam tak przez dwa tygodnie. Mam taki sklep po drodze do domu, a tam choinki pod tym sklepem. Upatrzyłam jedną. Pokazałam jednej koleżance, pokazałam drugiej i zapytałam panią, czy jak przyjdę w sobotę, to uniesę tę choinkę do domu. Ależ nie musi pani. Nasz Pan Dyrektor Regionalny, który akurat tutaj jest i nam pomaga się pakować, bo właśnie zamykamy sklep. Tylko niech koleżanka pojedzie z Panem Dyrektorem, żeby pokazać, gdzie pani mieszka. Koleżanka nie wie, proszę Pana Dyrektora, ja dam panu numer telefonu i adres, i przyjdę z dziećmi, jak je już odbiorę ze szkoły. Bo wie Pan, Panie Dyrektorze, ja muszę biec, bo za 15 minut zamykają mi świetlicę. To Pan mi podrzuci.
I choinka stała, w pudełku jeszcze, pod drzwiami.
Czekam jeszcze na bombki, które przeczekały cały rok na strychu u babci. Póki co mamy już pierwszą ozdobę.

No tak. Jeszcze był Jarmark Bożonarodzeniowy i mój pierwszy kubełek grzanego wina. I  w końcu kupiłam sobie wino do zagrzania, które jakoś mi w tym roku nie smakuje. A przecież to był mój przedświąteczny zwyczaj. Czyżby mi się smaki pozmieniały, po rocznym już pobycie w Polsce? Nie sądziłam, że zmiana miejsca zamieszkania może mieć jakikolwiek wpływ na kubki smakowe. Właściwie nie lubiłam angielskich, przecież, kiełbasek. Na początku. Potem już jadłam z kiełbaskowe śniadanie co niedzielę.
No, ale wracając do naszego polskiego życia. Z Leonem mieliśmy warsztaty bożonarodzeniowe, w ostatni poniedziałek przed świętami. Przypomniałam sobie, jak dobrze było kiedyś brać czynny udział w życiu szkolnym dzieci, i jak bardzo jest mi potrzebne to bycie razem. W czwartek grupa Leona przedstawiała jasełka (drugi raz musiałam się urwać z pracy i zaczynam się martwić, że mój Kierownik niedługo powie mi, co myśli).
No, a wczoraj miałam nadzieję na chwilę czasu na przygotowania przed wyjazdem do babci. Wpadłam do szkoły odebrać Leona, patrzę, a tam Isy już nie ma na świetlicy, bo gdzie jest? Na zbiórce. Co poza tym? Ano to, że zbiórka jest rodzinna, taka, Wigilia. I ja też tam powinnam zostać. Książek do biblioteki nie oddałam. Dziś też nie, bo mi zamknęli bibliotekę przed świętami, a już jedziemy z Darkiem na święta do babci i dziadka.
No i tak zakończyło się przygotowywanie do świąt. Bardzo mało świątecznie jakoś tak. Nie wiem, czy to dlatego, że dużo miałam pracy, czy dlatego, że mało czasu spędzam z dziećmi. Jak robią to inni?




Sunday 3 December 2017

Wyjazd do Bachledówki

Jest taka reklama banku, w której bierze się pożyczkę na namalowanie oświadczyn. Opowiada się w niej o wsparciu, jakie pomysłodawca i wykonawca otrzymał od swoich przyjaciół i rodziny.
Tak mniej więcej wyglądała reakcja części mojej rodziny i znajomych na wieść o przygarnięciu kota.
Moja własna, rodzona matka zapowiedziała, że jej noga nie postanie w domu, w którym panoszy się kot. Na zdjęcie Marianki zareagowała ciszą. Od wielu osób usłyszałam- po co ci ten kłopot.
Tak właściwie, to nie żaden kłopot, to dodatkowy obowiązek tylko.
A tu zbliża się termin wyjazdu na coroczny, dwudniowy zjazd firmowy. Dzieci, a tym bardziej kota, zabrać ze sobą nie mogę do 3-gwiazdkowego hotelu. Z babcią już dawno umówiona jestem, ale moje przerażenie sięga teraz zenitu, bo umowę podpisałam przed przyjęciem kota, więc istnieje obawa, że babcia nie przyjedzie, a ja zostanę z kotem w domu.
Nie wiem komu mam dziękować, że babcia ma dobre serce i pomimo obecności kota, przyjechała zająć się dziećmi.
W górach byliśmy. Sprawy firmowe, jak to sprawy firmowe. Potem część artystyczna, czyli tańce przy muzyce z jutjuba, potem widoki.
I nie wiem, czy już nie umiem się cieszyć drobiazgami, czy też, ku czemu się skłaniam, nadal niewiele rzeczy mnie zachwyca i nad niewieloma rzeczami potrafię się rozpływać w peanach.
No, pięknie tam jest. Góry, śnieg, zimne powietrze, cisza i cisza. Pięknie, ale chyba nie na tyle, przynajmniej dla mnie, żeby się zachwycać tak, jak inni. Hm, se chrząknę. Bo co innego mi pozostaje.






 Kazali nam tam biegać po mrozie i bawić się, celem integracji zespołu. Jak zawsze, gen rywalizacji się uaktywnił, dodałam odrobinę kierowniczenia, organizacji grupy i dzięki wspaniałej współpracy wygraliśmy butelkę czegoś.
W sumie, to nie wiem o co mi chodzi, hahaha. Spokój miałam i zimową zimę
Szkoda, że nie mogę jeszcze dzieci zabrać na takie wyprawy, ale jak to mówią, wszystko w swoim czasie.
A w domu babcia na kanapie, a na jej kolanach i brzuchu, zamiennie, kto? Marianka! I niech mi nie mówi, że nie lubi zwierząt w domu.

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...