Saturday 23 December 2017

Przed Bożym Narodzeniem

Nie mam w domu komputera. Nie mam też czasu. Nie piszę więc.
Cały miesiąc przedświąteczny przelatuje piorunem. Powinnam tu być, żeby właśnie się przedświątecznie dzielić tym co robię i robimy, a tu lipa.
A nowego sprzętu sobie szybko nie kupię, bo urządzam mieszkanie i to muszę spłacić.
Działo się u nas właściwie weekendowo tylko.
Ile weekendów w grudniu, tyle wydarzeń.

Po pierwsze, musiałam wrócić do obowiązków, po dwudniowej labie. Już w drugi weekend, Isabela, zuch żeglarski, pojechała na wigilijny biwak w Góry Świętokrzyskie. Jakżeż byłam podekscytowana, bo po dziś dzień pamiętam mój szkolny, trzydniowy biwak z panią od polskiego, która w czasach swej młodości była harcerką. Do harcerstwa nie należałam, byłam tylko na jednej zbiórce zuchów i uważam, że dzieci trzeba troszkę ukierunkować, troszkę popchnąć, troszkę ukierunkować. Pod warunkiem, że dziecko chce. Bo ono często jest leniwe i jemu się nie chce, choć robić to nadal chce. Tak było z fletem. Bardzo chciała grać, na zajęcia chciała chodzić, ale ćwiczyć się nie chciało.

Poranek był dla nas ciężki, bo strach ją opanował i wcale nie chciała jechać. Gotowe byłyśmy na czas, a wyszłyśmy z domu na styk. Prawie już dzwoniłam do druhny, z informacją, ze nas nie będzie. Naburmuszyło mi się dziecko jeszcze bardziej. Chęć przygody, albo może poczucie obowiązku? Kto wie.
Miałam sobotę z jednym dzieckiem. O rety, o ile łatwiej! Nikt się nie wykłócał. Nie było krzyków. Pojechaliśmy do sklepu, przeszliśmy się po mieście. Nie było o nic pretensji i żalów.
Isa wróciła zadowolona i podekscytowana, bo mieli ślubowanie, dostała znaczek i oficjalnie, całkiem i prawdziwie jest najprawdziwszym zuchem.

Zaraz potem każdy dzień w kalendarzu ściennym był zapisany. Zerówkowa zabawa w bawialni, wyjazd do Faktorii Bombek i powrót z zestawem nowych bombek, dla każdego z nas na choinkę. No i oczywiście choinka, bo przecież z Anglii starej nie przywiozłam.
Podchody robiłam tak przez dwa tygodnie. Mam taki sklep po drodze do domu, a tam choinki pod tym sklepem. Upatrzyłam jedną. Pokazałam jednej koleżance, pokazałam drugiej i zapytałam panią, czy jak przyjdę w sobotę, to uniesę tę choinkę do domu. Ależ nie musi pani. Nasz Pan Dyrektor Regionalny, który akurat tutaj jest i nam pomaga się pakować, bo właśnie zamykamy sklep. Tylko niech koleżanka pojedzie z Panem Dyrektorem, żeby pokazać, gdzie pani mieszka. Koleżanka nie wie, proszę Pana Dyrektora, ja dam panu numer telefonu i adres, i przyjdę z dziećmi, jak je już odbiorę ze szkoły. Bo wie Pan, Panie Dyrektorze, ja muszę biec, bo za 15 minut zamykają mi świetlicę. To Pan mi podrzuci.
I choinka stała, w pudełku jeszcze, pod drzwiami.
Czekam jeszcze na bombki, które przeczekały cały rok na strychu u babci. Póki co mamy już pierwszą ozdobę.

No tak. Jeszcze był Jarmark Bożonarodzeniowy i mój pierwszy kubełek grzanego wina. I  w końcu kupiłam sobie wino do zagrzania, które jakoś mi w tym roku nie smakuje. A przecież to był mój przedświąteczny zwyczaj. Czyżby mi się smaki pozmieniały, po rocznym już pobycie w Polsce? Nie sądziłam, że zmiana miejsca zamieszkania może mieć jakikolwiek wpływ na kubki smakowe. Właściwie nie lubiłam angielskich, przecież, kiełbasek. Na początku. Potem już jadłam z kiełbaskowe śniadanie co niedzielę.
No, ale wracając do naszego polskiego życia. Z Leonem mieliśmy warsztaty bożonarodzeniowe, w ostatni poniedziałek przed świętami. Przypomniałam sobie, jak dobrze było kiedyś brać czynny udział w życiu szkolnym dzieci, i jak bardzo jest mi potrzebne to bycie razem. W czwartek grupa Leona przedstawiała jasełka (drugi raz musiałam się urwać z pracy i zaczynam się martwić, że mój Kierownik niedługo powie mi, co myśli).
No, a wczoraj miałam nadzieję na chwilę czasu na przygotowania przed wyjazdem do babci. Wpadłam do szkoły odebrać Leona, patrzę, a tam Isy już nie ma na świetlicy, bo gdzie jest? Na zbiórce. Co poza tym? Ano to, że zbiórka jest rodzinna, taka, Wigilia. I ja też tam powinnam zostać. Książek do biblioteki nie oddałam. Dziś też nie, bo mi zamknęli bibliotekę przed świętami, a już jedziemy z Darkiem na święta do babci i dziadka.
No i tak zakończyło się przygotowywanie do świąt. Bardzo mało świątecznie jakoś tak. Nie wiem, czy to dlatego, że dużo miałam pracy, czy dlatego, że mało czasu spędzam z dziećmi. Jak robią to inni?




Solenizantki zasady świętowania

Oto tort. Isabela skończyła 15 lat. Zmian wskazujących na dorastanie nie widzę. A nie, przepraszam, wszystko wskazuje na to, że PROCES doras...