Sunday 30 December 2018

Historia

Moja babcia od strony mamy zmarła w wieku 89 lat. Przez całe swoje życie była zaradna, dobrze zorganizowana, przedsiębiorcza, no, obrotna. Miała 8 dzieci, a kiedy zmarł jej małżonek, a mój dziadek, najmłodsze dziecko miało 9 lat.
W domu się nie przelewało, na śniadanie kromka chleba, a może i to nie czasami, na obiad wodzianka. Dziadek lubił sobie wypić z kumplami. A szkoda, bo był bardzo zdolym stolarzem. Tak mówią. Rodzinna tradycja.
Kiedy spadł z nieogrodzonego balkonu, będąc "pod wpływem", a potem w szpitalu zmarł z powodu odleżyn, babcia musiała wziąć się do pracy za dwoje. Łatwo nie było, lata 60-te. Zaczęła jeździć po odpustach i sprzedawać lody. Potem otworzyła piwiarnię, handlowała kiełbasą. Wyciągnęła rodzinę z biedy. Tych co chcieli, wykształciła. Tym, co nie chcieli się uczyć pomogła inaczej.
Mieszkała w dużym starym domu z 1920 roku. Ten dom stoi do dziś. W nim mieszkają moi rodzice.
W latach 90-tych, jak sporo innych osób, moi rodzice postanowili poprawić swój byt. Mama przeprowadziła sie do babci i otworzyła piwiarnię. Zamieszkała w domu babci, dostała parter, dwa pokoje, kuchnię i łazienkę.
Babcia się zestarzała. "Nie mogę wchodzić na górę, bolą mnie nogi. Ty się przenieś do góry"
Na górze znów dwa pokoje, kuchnia, kącik łazienkowy. Niby olbrzymi, stary dom, a w domu prawie nic.
Ostatnue lata życia babci były trudne. Miała miażdżycę. Ne poznawała mnie, nie poznawała mojej mamy, nie wiedziała gdzie jest. Nosiła pieluchę, choć właściwie nie wiadomo po co, skoro i tak wszystko lądowało na ubraniu, meblach, w pościeli. Trudna starość.
W dniu mojego wesela, kiedy wszyscy się przygotowywali, moja mama jeszcze myła babcię, bo pielucha znów "znów była niepotrzebna".
Zmarła 12 dni po naszym ślubie.
Nie dzielę się tutaj moim życiem. Piszę tego bloga jako pamiętnik, o dzieciach. O tym, co teraz robimy. Coś się jednak wydarzyło.
Kiedy dzieci były na święta u ojca, zapytałam czy idą do kina. Powiedzieli, że tak, ale nie na Mary Poppins, bo na to idziemy razem w Polsce, bo ja chcę ten film obejrzeć (jedna z książek, które zapadły mi w pamięć z czasów dziecięctwa).
Na co ich ojciec włączył sie w rozmowę z żarcikiem, że właśnie, że na ten film.
Idźcie, mówię, ze mna możecie chodzić na więcej filmów niż z tatą, to jeśli on chce na ten, to dobrze, idźcie.
Na co Leon, że nie, że oni ze mną.
Na co Isa, do ojca, że on to robi specjalnie.
Na co Leon, że nie można tak robić, tak specjalnie na złość, że to jest złe, że nie można być niedobrym dla innych.
W tym momencie połączenie się skończyło.
Pytam Isę następnego dnia, czy to tata rozłączył rozmowę.
Tak.
A o czym wam opowiadał.
Że jak było wasze wesele, to oni czekali godzinę na grila, bo ich nie przyjęliście. Że babcia ukradła dom prababci, że prababcia mieszkała w małym pokoiku, a babcia w wielkim domu, że babcia zabiła psa.
I po co to wszystko.
I jak wytłumaczyć dziecku, że jej ojciec nie wie co mówi, i że tak się zapędził w swojej nienawiści do mnie, że cokolwiek zrobię ja, czy moja rodzina będzie złe.
Przykre to jest, kiedy dorosły facet używa dzieci do rozgrywek ze swoją żoną. Bo tylko dziecko na tym cierpi, bo między młotem a kowadłem jest i każdego rodzica kocha i chciałoby zadowolić.
Jak ja mam im teraz pomóc, kiedy w głowach burdel od tatusia.

Thursday 27 December 2018

Zagraniczne święta

Rozpisałam się w brudnopisie, że z nimi nie pogadałam od razu, i że mi z tym źle było.

Oraz, że nie zabrał ich do kolegów i koleżanek, bo nie będę mu urządzać dnia i nie będę zza kanału kontrolować tego co robią, a przecież zapytałam, czy ma plany i dowiedziałam się, że nie, ale że Isa nigdzie nie chce iść, co było odwrotnością tego co Isa mówiła mi jeszcze w PL. Że nie będzie brał odpowiedzialności, za moje poczucie winy, w sensie, że czuję się winna, że zabrałam dzieciom angielskie koleżanki i kolegów. Hm, jak zawsze, świetnie mnie zna.

Tylko po co, czemu to ma służyć?
Nie będę się uzewnętrzniać. Aż tak.
Dużo się działo, nie chciałam im przeszkadzać. Poszli do teatru, poszli do Winter Wonderland, do jednej cioci, do drugiej cioci, do Hamleys'a po worki zabawek. Wyglądają na szcześliwych. To dobrze, tak powinno być.
Jedyne co mnie martwi, a nawet więcej, przeraża, to to, że chodzą spać po 23.00 i późno wstają, boć przecie wakacje. Co kogo obchodzi, że kiedy wrócą trzeba będzie ich przestawiać na normalne, szkolne funkcjonowanie.


Moje święta? Szybko, spokojnie, z Netflixem. "No co Kania? Oglądamy?" "Oglądamy :) "
No, to oglądamy i siedzimy razem na sofach i fotelach, z ciastemoraz kawą. A także z sałatką jarzynową, której miało być odrobinę, a zrobił się cały talerzyk. A i tak najważniejsze w tym wszystkim jest to, że siedzimy razem, Urszula przysypiając na kanapie, No, może Boguś trochę mniej z nami, bo siedzi przed swoim telewizorem.
Pracowałam w Wigilię, więc nie zaznałam atmosfery przygotowań, ale już przed samą kolacją wszystko było tak samo, szybko przygotować stół, przebrać się i zasiąść do stołu.
Szarad od Mikołaja nie było, bo dzieci nie było, a Mikołaj lubi dzieciom takie zagadeczki podrzucać.
Isa się zastanawiała przed wyjzdem, czy będzie, czy nie będzie. No, to już wie.
A u nas było tak.


Saturday 22 December 2018

Przedświatecznie-okołoświątecznie

OK. No to jestem u rodziców. Dzieci odtransportowałam do Warszawy, na lotnisko. Wszystko poszło dobrze, choć kosztowało nas to sporo nerwów.
Całe szczęście, dostałam wczoraj wolny dzień, który odbierałam za prowadzenie szkolenia. Nie wiem, czy udałoby mi się na spokojnie wszystko ogarnąć.
Lekcje zaczynają się w piątek popołudniu. Leon miał być na świetlicy tylko godzinkę. 30 minut z tej godzinki przesiedział ze mną na ławeczce, bo było mu cały czas niedobrze. W klasie miał być poczęstunek, więc na zaś obawiał sie zapachów. Na świetlicy też swiąteczna atmosfera, za dużo wrażeń i zapachów.
Dobrze, że mamy panią Agnieszkę, która była jego panią w zerówce. Leon ufa jej jak mało komu i tylko dzięki niej w końcu został tam beze mnie. Mam nadzieję, że to tylko dlatego, że się bardzo wylotem denerwuje i kiedy już wróci wszystko będzie dużo lepiej.
Sprawy pozałatwiałam, listę miałam, wszystko odhaczone, walizka zapakowana. Dzieci ze szkoły odebrałam.
Taksówka, na dworzec, do pociagu.
W Warszawie bylismy o 21. Tam też taksówka, do hotelu. Rozpakować się, coś zjeść. Spać. Wyspać się. Być gotowym.
Gdzie tam. 23.20, jeszcze gadają. Moje oczy już zamknięte, już ledwo mówię, jakbym się najadła niedozwolonych środków, zawsze tak mówię, kiedy zasypiam, więc lepiej ze mną wtedy nie rozmawiać, bo mówię bez sensu, a potem i tak niczego nie pamiętam. Oni jeszcze gadają. Światło zgaszone. Oni gadają.
Pobudka o 5 rano. Taksówka 5.30. Na lotnisku odprawa.
Pan daje nam torebeczki, każe wypisać dwie książeczki, te same dane chyba ze trzy razy. No dobrze. Pytam, czy mogę jeszcze z nimi posiedzieć, jeszcze ich nie oddawać. Może pani, mówi pan przy odprawie, tam nikt przy pani dzieciach nie będzie siedział.
Ja proszę pana, mówię, mam w nosie, czy moje dzieci zajmą tym ludziom za dużo czasu. JA chcę z nimi posiedziec troszkę dłużej.





Poszliśmy na herbatkę i ciastko, kolejny wydatek do mojej i tak już długiej listy przedwyjazdowych wydatków. Nie zjedli niczego, ze stresu. Dostali pieniądze, żeby mogli kupić sobie coś w samolocie.
Kiedy już paniusia przyszła ich zabrać i przeszli przez odprawę, kiedy już sobie pomachaliśmy, zapytałam pana, który też dziecko oddawał, czy to córki pierwszy raz.
Gdzie tam, od 5 roku życia tak lata. I tak sobie zaczęliśmy rozmawiać.
O, ja ignorantka. Okazało się, że rozmawiam z DJ-em, który wydaje płyty, tworzy muzykę i właśnie dziś leci do Serbii na gig, potem wraca na święta do Polski, bo ma polską żonę, potem leci na Bali, a zaraz potem ma 4 shows w Australii. To dziś to pestka. Zamęt jeszcze się nie zaczął.
Haha. Przez całą rozmowę nie miałam pojęcia z kim rozmawiam, a siedzielismy tak z godzinę. Sandy Rivera się nazywa, musiałam sobie wygooglować, żeby w ogóle mieć pojęcie kto zacz. Bardzo to była miła pogawędka. Bardzo.

Kasia na mnie czekała, żeby mnie zabrać z Warszawy, a że samolot spóźnił się o godzinę, to czekała na mnie troszkę dłużej niż pozwala szybki parking i znów musiałam wydawać pieniądze.

Nie mam pojęcia jak czuły się dzieci, kiedy wylądowały. Nie dane mi było z nimi zaraz po przylocie porozmawiać. Atrakcji mieli moc zaplanowanych.
Wiem tylko, że w samolocie ta opieka to wielkie nic. Tu proszę jest guziczek, jeśli czegoś potrzebujecie, dzwońcie.
Niczego nie zjedli w samolocie, bo stewardesa, która miała się nimi zająć, powiedziała, żeby dzwonili jakby coś się działo i tyle ją było widać. Zanim Isa się zdecydowała co chce jeść, pani z wózeczkiem już dawno odeszła, a im było głupio prosić o pomoc. Myślałam, że płaci się za pełną opiekę.
Miło było wiedzieć, jak się czuli i co im się podobało, a co nie, i czy trzeba w LOT zrobić awanturę, bo za coś się przecież płaci.

No i są tam. W swoim drugim kraju. Chłoną język, kulturę i wszystko, co sie wiąże z życiem na Wyspie. Mam nadzieję, że same dobre rzeczy.

W czwartek ubraliśmy choinkę. Kiedy w końcu zarezerwowałam hotel (no, to akurat zostawiłam na ostatnią chwilę), przyniosłam z piwnicy choinkę. Zrobiliśmy biały łańcuch, razem. Dawno nie robiliśmy rzeczy razem. Praca mnie przemęcza i zamęcza. Zapomniałam co to znaczy być razem i jak dobrze jest być razem. Nie przed telewizorem, ale podczas robienia fajnych rzeczy.
Zrobili też kartki dla Mikołaja, a Isa poprosiła o piżamę. Co roku dostają, zrobiła się chyba już  ztego tradycja.
Jeszcze wierzą, ale już nie chcą wierzyć. Jeszcze mają nadzieję, że to Mikołaj, ale już robią podchody. Takie to urocze.
I kartka dla mnie. Bo wiesz mamo, nie będziemy razem w świeta.




Wednesday 12 December 2018

O trudnych emocjach, nie traktat i nie esej

Nie ma kiedy jechać do babci i dziadka. Każdy weekend mamy zaplanowany. Na ten przykład w sobotę przyjęcie medalika, a w niedzielę miałam była prowadzić szkolenie.
Szkolenie odwołano, ale i tak nie było sensu tłuc się śmierdzącym busem. Poszliśmy więc do kina na Grincha. Wcale to nie był mój pierwszy wybór, bo ostatnio, jeśli mogę wybieram filmy nie animowane i jakoś tak szukam mniejszej komercji. Albo wydaję mi się, że tak robię. Ha!
Dzieci chciały jednak na film świąteczny, więc padło wiadomo na co.
Nie byłam rozczarowana, a to już coś!
Leonowi trochę trudno, bo wróciły problemy z zapachami i odruchy wymiotne. Nie chce chodzić do szkoły, bo tam śmierdzi jedzeniem. Trochę wina to sytuacji rodzinnej, trochę strach przed samotnym lotem. Tak, w końcu jakoś się dogadaliśmy i ustaliliśmy, że dzieci polecą tam na święta. Leon reaguje na to wszystko źle, głębokim stresem, bólem brzucha. Nie chce chodzić na basen, nie chce chodzić na piłkę. W szkole mieli poczęstunek mikołajkowy, musiałam pisać do pani wiadomość z prośbą o to, żeby Leon nie siedział z dziećmi przy stole. Przy okazji poprosiłam, o kontakt do psychologa. Sama mu już nie pomogę.
A film? No tak, wyszłam od filmu. Mnóstwo jedzenia tam było i Leonowi robiło się niedobrze. Połowę filmu przesiedział tyłem do ekranu. Isie przypomniał jak wyglądają święta inne niż polskie i o yorkshire pudding.

Umówiona wizyta z panią pedagog przebiegła dziwnie.
Jaki mamy problem? Leon reaguje na stres.
Lubisz szkołę? Tak, lubię?
A jest tam coś czego nie lubisz? To, że muszę wcześnie wstawać.
A jest coś jeszcze, czym się martwisz, przejmujesz? Leonowa cisza. Moje-myślę, że to sytuacja rodzinna. Taty nie widział dwa lata. Dopiero co wrócił z tygodniowego z nim spotkania. Będzie leciał z siostrą, bez opiekuna dorosłego na święta.
No, to sobie pani już postawiła diagnozę. To czego pani oczekuje? Tego, żeby mu pomóc. Może?
No, ja pani sytuacji rodzinnej nie naprawie. (Really? se myślę) a mówię, nie szukam sposobu naprawy sytuacji rodzinnej. Chciałabym się nauczyć, jak mu pomóc radzić sobie z emocjami.
Aha. No to przyjdzie pani na spotkanie do poradni. Umówimy pani spotkanie z panią psycholog. Bardzo dobra. Po KUL-u z odpowiednio ukształtowanym światopoglądem. Ja też jestem po KUL-u, mówię.  A myślę, nie wiem, czy pochwala pani moje spojrzenie na świat i hm, chybione (?) wybory.

I już, i po wszystkim. Poszłam do domu. Nie wiem, co to będzie.

Thursday 6 December 2018

Szopki

Do szóstego grudnia trzeba było oddać szopki. Nawet nie wiedziałam, że te szopki będziemy robić, bo jakoś wcale mi się nie chce mocno angażować w zadania domowe dzieci.
Nie dlatego, że ich nie lubię, haha. Po prostu nie mam czasu. Nie czuję świąt, wcale. Czuję za to pracę. W zeszłym roku było to samo. Pracuję, nie wyrabiam się, spinam się i mam nerwa. Odrabiam z dziećmi prace domowe, zaprowadzam na zajęcia i niczego innego nie robię.
Do poniedziałku muszę powiedzieć, czy sukienkę komunijną Isa będzie miała szytą, czy od siostry Antka. Przed wyjazdem nawet nie miałam czasu, żeby się wszystkim, co się po powrocie będzie działo, zająć. Odpuściłam. Dlatego musiałam w niedzielę wstąpić i sukienkę przymierzyć. 
Warszawska rodzina miała się zjawić i nie bardzo wiedziałam, jak zorganizować niedzielę, bo Isa miała też mszę przygotowującą do Komunii. Znów musiałam włączyć mój mózg od logicznego myślenia. 
No i w końcu z warszawską rodziną się nie widziałam, a na przymiarki poszłam w drodze do kościoła. I tutaj wraca wątek szopki, bo Leon powiedział, że on ze swoim najlepszym przyjacielem to on chce szopkę zrobić. Będzie ją robił z tatą Antosia. Yhm. Tyle, że tata Antosia powiedział, że sam to on tego robić nie będzie. I jak będę szła do tego kościoła, to ja mam iść wcześniej, bo szopka na mnie czeka. No i poszło. Sukienka za mała, a szopka prawie skończona. 
Miały tam być elementy świętokrzyskie, patriotyczne i misyjne: Jaskinia Raj, husaria na koniach i hm, gwiazda jako symbol nadziei. To wszystko na konkurs, nawet nie wiem, czy międzyszkolny, czy szkolny.
I plastelinowe figurki. Proszę, jak się Maryja pięknie uśmiecha.

We wtorek podrzuciłam dziecko koleżance i wzięłam Leona, żeby zdjęcie zrobić, bo się synowi mojemu skończyła ważność paszportu, a że ojciec zabiera ich w ferie do Meksyku, nowy paszport trzeba zrobić. Wczoraj dziewczynki  z klasy Isy napadły na moją chałupę, żeby zrobić jeszcze jedną szopkę. Dąb Bartek, orzeł na drzewie i studnia, jako misyjna pomoc. 
Obydwie szopki piękne i mam nadzieję, że praca nasza zostanie doceniona.

Leon mój narzeka na to, że przynoszę mu wstyd.
Prawda jest taka, że nie jesteśmy narodem wylewnym, z reguły, a już na pewno, nie wtedy kiedy trzeba powiedzieć proszę i dziękuję. Szlag mnie trafia, kiedy przytrzymuje komuś drzwi, czy to dziecku, czy dorosłemu, a tu ani dziękuję, ani pocałuj mnie w dupę. Pchają się wychodząc, pchają się wchodząc. Przepuszczam na wąskim chodniku, jakby mu się należało. Kiedyś mruczałam pod nosem, ze proszę bardzo, cała przyjemność po mojej stronie, Teraz mówię głośno, że proszę bardzo, nie trzeba dziękować. Kiedyś w końcu Leon nie zdzierżył. Przestań mamo! Przynosisz mi wstyd. 

Tuesday 27 November 2018

Ciężki powrót po wielkiej wyprawie z tatą

Po przejściach, kłótniach, rozstaniach i pojednaniach, ale nadal w wielkiej niewiadomej, wróciliśmy do domu. Później niż planowałam, więc w poniedziałek nie poszli do szkoły. Dobrze, że Halinkowa mama Maria była akurat w Kielcach, więc nie musiałam brać wolnego dnia.
Pierwsze dni były bardzo trudne. Cały tydzień chodzili późno spać. Rozrywki zapewnione, tydzień w trzech różnych miastach. Cała masa przygód.
Bardziej pewnie przez to, że strasznie tęsknili. Pierwszej nocy Isa nie mogła zasnąć przez prawie całą godzinę.
Cała ta ich wyprawa była bardzo ekscytująca. Pierwsze i najważniejsze byli z tatą. Po drugie?
Któż nie cieszyłby się z tygodniowej włóczęgi po kraju?
Z Krakowa pojechali do Warszawy na Disney na lodzie. Dzieci mówią, że super. Pojedli, popili, hamburgerów, frytek, coli i sprite'ów.
Następny przystanek, Wrocław. Kręgle, szukanie krasnali, ZOO i kino. Dziadek do orzechów. Po polsku, więc tata niewiele rozumiał, choć pewnie i tak zajarzył zarys ogólny. Podobało się wszystkim.
A potem powrót do Krakowa. Zakupy, prezenty, zabawki, ubrania. I obiad w restauracji Miód Malina
Ech, jak mnie ujęła. Uroczo, ciepło i jednocześnie elegancko. No i drogo, haha.
No, a potem zabrałam dzieci pociągiem do domu. W całym rozstaniowym galimatiasie zapomnieliśmy o legitymacjach., więc trzeba dokupić do normalnego. Poszłam więc do pani konduktor, która zapytała W jakim wieku są dzieci? To proszę się nie przejmować, usiąść i jechać wygodnie. Na koszt firmy. Z okazji Dnia Kolejarza.
I jesteśmy w domu, próbując wejść w nasz zwyczajny dziecięcy rytm. Trudno, bo jeszcze w oparach wakacji. Trudno, bo tęsknią.

Wednesday 21 November 2018

Czego to ja nie chciałam zrobić przez ten tydzień

Wyszłam dziś z domu. Było cicho i pachniało śniegiem, którego wcale nie było. Pachniało też mrozem i jeszcze zapachniało Norwegią.
Nagle zrobiło mi się dobrze.
Przypomniało mi się Bykle, mój pierwszy norweski przystanek. Zanim przeniosłam się do Oslo.
Dziś dodatkowo Święto Życzliwości.
Przydałoby się, haha, bo ostatnio niezbyt miło u mnie było.

Przypomniało mi się, jak to Leon się na nas wkurzał i powiedział:
Wasze bąki są śmierdzące. A w waszych dupach sa pąki.
Poezja.

Tyle miałam w planach, tyle odpoczywania. Plan zrobiłam, kiedy, co, w którym kinie. Myślałam, że pójdę.
No i, no i? Usroł się i stoi, jak to powiadała, a może nadal powiada moja siostra.
W poniedziałek dentysta, a zaraz potem wycieczka do sklepu z kuchenkami gazowymi. Chwaliłam się już? Na pewno! Takie rzeczy opowiadam milion razy. Znalazłam pana, który powiedział, że podejmie się tego mini remontu, który muszę przeprowadzić w kuchni. W związku z tym wybrałam kuchenkę. O dziwo, nie zajęło mi to kilku miesięcy. Może dlatego, że sie nie znam. Hahaha.
Kuchenki nie było.
Wczoraj żaden seans mi nie wypadał kinowy, więc posiedzę, mówię, w domu.
A dziś? Dziś się bardzo profesjonalnie wymieniłam uwagami o osobowości i charakterze na wysokim C z koleżanką, co mnie tak rozstroiło, że zabrałam się i poszłam do domu.
Obejrzałam film, poleżałam, pogadałam i nie wiadomo kiedy już była pora na wywiadówkę w szkole.
Jutro gastroskopia, bo od czegoś muszę mieć ten szósty miesiąc ciąży po zjedzeniu pierogów, klusków, naleśników bagietek.
I już. I jeszcze tańce, chociaż tyle i już niedziela i trzeba po dzieci jechać.
Wcale za mną nie tęsknią. To dobrze. Dzwonią od czasu do czasu, żeby opowiedzieć, że byli na kręglach, pizzy, hamburgerach, Disney na Lodzie, kinie, zoo, Afrykanerium. Że tata prezenty kupuje, rozpieszcza i pozwala późno chodzić spać. Fajne takie wakacje.
Ciekawe czy do kina pójdę...

Saturday 17 November 2018

Będzie spotkanie z ojcem

Za dużo się dzieje, zdecydowanie.
Ojciec dzieci przylatuje na cały tydzień . Trochę strach, a trochę ciekawość.
Z nerwów kręci mi się w głowie. Ekstra. Może dlatego, że jedziemy do Krakowa, rano.
Stresujemy się. Dzieci się boją. Isa nie może zasnąć. Zapodaję zawsze skuteczne zbieranie kwiatów na łące, dla odwrócenia uwagi od niepotrzebnych myśli. Nie działa. Proponuję projektowanie-dekorowanie tortu. Też nie działa, ale w końcu jakoś zasypia.
Zazwyczaj, zupełnie przez przypadek zostawiam pakowanie na późny wieczór i chodzę przez to bardzo późno spać.
Tym razem o 20 wszystko było spakowane,
Rano na wszystko był czas. Jak to się stało? Powoli, wcale nie w biegu.
W pociągu pachnie przygodą. Chwila, która cieszy, to nie tylko wyświechtany frazes.
Cieszę się, żę jedziemy. Na chwilę coś innego. Przynajmniej dla mnie "na chwilę".
W Krakowie, spotkanie jakby nic sie nie zmieniło. Leon biegnie do ojca tak, jakby widzieli się tydzień temu. Daddy, daddy.
Plan mają napięty na cały tydzień.
Nie wiem jak się zachować i co czuję. Zostaję na kolację, w restauracji hotelu. W tym samym miejscu byliśmy 10 lat temu, kiedy kupowaliśmy obrączki. Hm.
Elegancja na talerzu i kwiatki na mięsie. Smacznie.
Dzięki temu, że byliśmy na sali sami mogliśmy pstryknąć zdjęcia.



Do domu wróciłam o 22. Wzięłam se taksówkę, bo nie mam siły wlec sie już na przystanek i czekać w zimnie na autobus.
Wróciłam padnięta fizycznie i psychicznie. Teraz będę odpoczywać. Czy jeszcze potrafię?

Sunday 11 November 2018

Że kocham Polskę

Nie jest trudno być patriotą na obczyźnie, kiedy do mamy i pachnącego rzeką lata daleko. Łatwo się wzrusza i płacze przy tańcach Mazowsza, które Isa z ciekawością ogląda. Albo przy Mamo, jesteś dumna, bo śpiewam hymn Polski i dlatego płaczesz?
Jeszcze łatwiej, kiedy łzy na wierzchu i byle pierdoła je wyciska.
Jest taka książka, którą bardzo chciałabym przeczytać, Sprawa honoru. Dywizjon 303 Kościuszkowski: zapomniani bohaterowie II wojny światowej, a której wiem, że nie przeczytam. Przez pierwsze 30 stron płakałam na każdej stronie. Stwierdziłam, że nie ma sensu się męczyć. Nie wiedziałam wtedy dlaczego. Wiedziałam tylko, że mi szkodzą i źle się po nich czuję.
Potem były wszystkie polskie filmy i seriale o tematyce wojennej, których nie obejrzałam.
Myślałam, że jest mi przyko, bo przyszło im zginąć, a to takie cholernie niesprawiedliwe. I że to tylko to.
Teraz dodałabym jeszcze ultra wrażliwość i wchłanianie emocji innych ludzi.
Powiesiłam sobie w 2016 roku na Fb ścianie film, że to okay być wrażliwym. Że nie świadczy to o twojej słabości, ale inności.
Oglądam go dziś i myślę, jakie to prawdziwe. Wtedy myślałam, że to po prostu i zwyczajnie, taka jestem zbyt wrażliwa. Dziś oglądam i myślę, kurcze, wszystko się zgadza. Każde jedno słowo. Rozumiem lepiej i bardziej. Że to nie taka zwyczajna wrażliwość płakacza przy animowanych filmach o przyjaźni. Że to ma swoje głębsze dno i bierze się z czegoś innego niż niedojrzałość.
I teraz, jak się nauczyć z tym żyć?
Kiedy tyle spraw i sytuacji mnie fizycznie przytłacza.
I proszę. I przypadła kumulacja.
11 listopada, 100 rocznica odzyskania niepodległości. Wszędzie zdjęcia, komentarze, piosenki. Isa uczy się My pierwsza Brygada, Leon Maszeruja strzelcy. Przypominaja mi się wszystkie piosenki ze szkolnych akademii. Śpiewam Rozkwitaja pąki białych róz. Ryczę. W szkole konkurs na wiersz i do niego ilustrację. Szukam, czytam, ryczę.
Mam dość.
W końcu przychodzi niedziela i jakims cudem zbieram się w sobie i czynie od rana.
Nie włóczę się w piżamie i nie z kawą przed telewizorem.
Idziemy do kościoła. Słyszę kazanie o tym, że patriota to ten, który pomaga rodzicom w domu.
Wyrzuca śmieci, nie dlatego, ze się rozfochował i niech ci będzie matko, ale dlatego, że to dobrze i chce.
No tak, a potem uroczystości na placu pod pomnikiem Piłsudskiego.
Leon namówił nas na udział w grze miejskiej. Zajęło nam to ponad półtorej godziny włóczenia się po mieście. Ale, warto było! Spędzanie z nimi czasu w sposób inny niż przed telewizorem zawsze jest dobry.
Oglądaliśmy też rekonstrucję historyczną Niepodległość wywalczona, Leon pyta, czy to naprawdę. Mamo, ja nie chcę takiej wojny. Mamo, ale ja tam pójdę, jak będzie wojna, pomagać, bo ja tak chcę.
Potem na obiad do domu i wtedy to już chciałam na tej kanapie zostać i nigdzie, ale to nigdzie nie iść. Ratunku, jacy wszyscy byliśmy zmęczeni. A tu jeszcze kino i Hotel Transylwania 3.
Mama Oli mówi, że to co? Dzieci na film, my na kawę? Ale, jak to. My na kawę. A film? Jak to, nie na film?
Siedzimy. Dziadek Wampir słysząc Macarenę mówi: Co za szmira. A trzeba wam wiedzieć, że Dziadek ma obwisły brzuch, trzy włosy na krzyż i mocno wysuniętą brodę. Może nawet i sztuczną szczękę. Uważa się za przystojniaka. Trzy czarownice wyrwał na statku.
Słucham Dziadka Wampira, patrzę na mame Oli, widzę, szczerzy się.
Dziadek mówi: Pomimo tego, że szmira, wciąga. Mama Oli rechocze.
Wychodzimy z kina. Ale fajny film. Dobrze, że nie poszłyśmy na kawę.
A nie mówiłam?
Filmy dla dzieci są lekiem na całe zło. Dla dorosłych.


Powieszę flagi, wszyscy będą widzieć, że kocham Polskę. Leon.

Thursday 1 November 2018

Czytanie

Pięknie jej poszło.
W ramach przygotowań do Pierwszej Komunii musiała stanąć przed całym tłumem kościelnym i przeczytać List do Hebrajczyków.
Kiedy już tak stała i czytała, pomyślałam sobie, że mogłam była porozmawiać z nią o tym, co czyta. Zrozumienie teksu pomogłoby jej się odnaleźć i odnieść do treści.
Poszło jej pięknie. Piękna dykcja, czysty dźwięczny głos.
Trochę się zdenerwowała na początku, pomyliła raz, ale ogólne wrażenie rewelacyjne i jestem super dumna.

Ostatni różaniec, trzeba iść. Trzeba oddać naklejki, zwłaszcza, że ksiądz powiedział, że będą nagrody.
Wcześniej wizyta u ortodonty. A jeszcze wcześniej szaleńczy tor przeszkód ze szkoły, bo szybko, bo szybko, bo się spóźnimy, bo do lekarza na opinię, co warto, czego nie warto i dlaczego warto.
Pan ortodonta biedny. Bardzo mu współczuję, bo zmęczył sie naszą wizytą. A widać, że woli na spokojnie, bez szaleństw. Taki miękki i spokojny pan.
A tu okazuje się, że trójkę dolną mleczną trzeba usunąć bo hamuje rośnięcie czwórki i trójki, które są już gotowe i prawie na wylocie.
Konsternacja, bo pamiętam jak było kiedyś, kiedy trzeba było usunąć mleczną czwórkę, a wtedy jeszcze brytyjska służba zdrowia służyła nam gazem rozluźniającym i rozpraszającym strach dziecięcy.
Teraz gazu nie ma, więc trzeba nam dobrego podejścia.
Pani doktor, która leczyła Leona pięknie by sie nadawała, ale wolne godziny przypadają na czas, kiedy nas nie ma w domu.
Ech.
Zróbmy to od razu. Pan doktor od aparatów i szczęk podejście miał bardziej surowe. Nie słodził, ale kiedy zobaczył, że tłumaczę dziecku na kliszy, że trzeba, przyłączył się.
Zrezygnowana Isa, dosłownie powlokła się na fotel. Przerażenie widać było gołym okiem. Dała radę. Ząb poszedł.
-To wróżka zębuszka przyjdzie?
-Chyba przyjdzie.
-A wiecie, że wróżka od zębów przynosi teraz 50 zł? Mieliśmy kiedyś pacjenta, do którego mówimy, że skoro wróżka przyjdzie to pewnie piątaka przyniesie. No, chyba z zerem z tyłu tego piątaka.

Extra, 50 zł pod poduszkę, w portfelu coraz mniej.

Zaraz potem do kościoła na różaniec z wygłodniałą Isą, która nie jadła przed wizytą, bo nie planowała wyrywania zębów.
Zaraz potem dziadek przyjechał i już mogliśmy jechać do babci.


Leonie, do Twojej brązowej kurtki pasowałaby Ci czapka inna niż czarna, którą ostatnio kupiliśmy na bazarkach.
Może by jakaś niebieska, a może czerwona. Jaką byś chciał czapkę synu?
-Seledynową.
Moja konsternacja. A jaki to kolor, ten seledynowy, mój siedmioletni synu?
-Taki miętowy.

Bez komentarza.
A tego samego dnia w drodze z cmentarza:
-Ale tu wali!

Rodzina, rodzina, święta, gadanie, picie. Jak co roku planuję zorganizować świetną imprezę dla całej rodziny, żebyśmy siedzieli, gadali, pili i tańczyli całą noc. Jak na prawdziwych Polaków przystało.
I jak co roku kończy się na chceniu. Bo ani siły, ani czasu.
I mogę się założyć, że w tym roku będzie to samo, więc nawet się nie deklaruję.
Więc do następnego roku!

Saturday 20 October 2018

Czternastego dnia października poszłam się odchamić.
Jej, jak to okropnie brzmi.
Poszłam się ukulturalnić. Obejrzeć Piotra Bałtroczyka, a właściwie posłuchać z Martynką z pracy i było to bardzo miłe doświadczenie.
Rodzice przyjechali, żeby z dziećmi zostać, wrócili tego samego wieczora.
Isa nauczyła się wiersza, o którym całkiem zapomniała.
Kolację zjedli, kakao od dziadzi wypili.
W związku z powyższym, znów poproszę samochód. Skoro to rzut beretem do rodziców i nazod. Będę częściej do nich jeździć i nie będę musiała zawsze czegoś robić naraz.
Rozłożę sobie projekty ogrodnicze i domowe na parę tygodni, co będzie oznaczało, że może nawet uda mi się przy sobocie nie robić nic.
Choć właściwie wątpię.

Mieliśmy też jechać do babci na urodziny, tyle, że pojawił sie szkolny projekt o ciekawostkach w Europie. Praca w grupach, do których odbyło się losowanie, "bo może będziecie pracować z kimś z kim nigdy wcześniej nie pracowaliście"
Co myślę, jest super, bo zbijamy sie zazwyczaj w te nasze grupki, strefy komfortu, a potem nie umiemy współpracować z innymi ludźmi. Zwłaszcza w klasie, gdzie dzieci są trudne, a rodzice oczekujący i nie współpracujący.
Patrzę na naszą panią i myślę sobie, że arbo jest smutna, albo jest bardzo zmęczona. Dziećmi, które za nic nie chcą słuchać i pracować na lekcji, rodzicami, którzy nie widzą w tym problemu.
Mam wrażenie, że jej się już nie chce, i że się powoli poddaje. Podstawy programowej nie zrobi, bo połowę lekcji musi dzieci uspokajać.
Smutno mi sie przez to robi.
Takie nasze polskie, bo sie postawię, bo nikt mi nie powie, że mam zrobić. Mundurek! Po cholerę! Dziecko ma takie piekne ubrania, nie ma gdzie ich nosić.
To po cholerę ten mundurek. Może przestańmy.
Albo jak wam nie pasuje, przenieście dzieci do innej szkoły i przestańcie narzekać.

A, tak mi się zebrało, bo mnie to zaczyna już wkurzać. Popatrzeć z boku, na nas jako naród, nie dziwię sie, że wiecznie jakieś nieporozumienia. Inaczej nie potrafimy.

Kupiłam sobie książkę "Jakoś to będzie. Hygge po polsku" Jeszcze nie przeczytałam całej, ale piszą tam o tych naszych przywarach i dobrociach. Koniec końców nie jesteśmy tacy źli. Niektórzy nawet myślą, że fajni z nas ludzie. I ja też znam te nasze dobre cechy, ale chyba, może to dlatego, że siedziałam obok pani w szkole, czekając na dziecko, w poczekalni. I tyle było w tej pani takiej złej energii, takiego zniesmaczenia (domofon jest, rodzice nie mogą bez potrzeby wchodzić do szkoły), takie nadąsania i złego nastawienia do szkoły, że mi się przelało.
Z dala od takich ludzi, z dala.
Lepiej chyba już znam siebie i to co jest dla mnie lepsze i gorsze.

Zrobiłam moje notatki z działalności i dzieci i cih językowości. Nie bardzo wiem o co mi chodziło, kiedy pisałam, że Isa mówi totalna piżamowość. 
Ale, ścielę łóżko. Wkładam Isy kołdrę między łóżko a ścianę, bo w nocy kołdra tak skopana, że sie jej nie da rano ogarnąć. Wracam, Isa gada  przekręciłam kołdrę, żeby było ekstremalnie, totalna piżamowość. Ale się matka wkurzyła. 
Bo kołdra wywleczona. Ja ci dam matkę.

Saturday 13 October 2018

Urodziny syna mego. Siódme

Leonciu, Leonsjo, Leonek, Leoś.
No Leon po prostu. Skończył 7 lat i świętował dwa dni.
Urodziny były w piatek, a w piatek też jest trening piłki nożnej. Zabraliśmy więc cukierki a chłopaki z Panem Trenerem zaśpiewali mu Sto lat! Tak wyglądaja chłopaki na hali sportowej z Leonem w kółeczku.
Dzieciom jest łatwiej, dwa razy się spotkają i już się przyjaźnią. O ile to jest łatwiejsze.


Z powodu takiego, że dzień mieliśmy strasznie zajety od rana do wieczora, nie zaplanowałam nic. Zwłaszcza, że w sobotę przewidziano bieganie przez dwie godziny w bawialni.
Nie byłam za tym balem, ale nie byłam też przeciw.
Zaakceptowałam decyzję Leona i uznałam, że jest najlepsza ze wszystkich. Właściwie zaakceptowałam, że jest najlepszą ze wszystkich. Wcale nie uznałam i niestety. Potwierdziły się moje obawy. Wróciłam z tych urodzin bardzo zniesmaczona.
Wcale nie poczułam, że była impreza. Posiedziałam, pogadałam z mamami. Leon pobiegał z dziećmi, Isa się wynudziła.
Dwie godziny minęły nie wiem kiedy i trzeba był zbierać się do domu.
Nie poczułam, że mój syn miał urodziny.
Może dlatego, że nie podałam tortu, że nie wstawiłam świeczki, że nie zrobiłam zdjęcia przed podaniem? Że niczego nie musiałam organizować? Że była masa innych ludzi i nie czułam specjalności tego dnia?
Po powrocie spałam, pół godzinki, taki power nap. Stres ze mnie wyszedł. Stres, bo nie wiedziałam jak będzie, stres, bo mam piekarnik niedobry i całe szczęście Aliss upiekła mi babeczki i trzeba było po nie iść. Stres, bo czy wszyscy mieli dobre dane urodzinowe podane na zaproszeniu.


W prezencie Leon dostał zestaw książek do Minecrafta i mówi o nich teraz, mój podręcznik. Poprosił, żebym sobie poczytała i upewniał się, czy aby na pewno przejrzałam go sobie porządnie.

Może to i lepiej, że nie musiałam nic prawie przygotowywać, bo skąd miałabym wziąć na to siły? Biegam od rana, z przerwą na pracę, haha! Po lekcjach piłka, basen i zuchy. Całe szczęście, że jeszcze języków do tego nie ma. Kiedy te dzieci miałyby czas na zabawę. Piłkę Leona traktuję jak zabawę, w końcu biega po boisku z bandą chłopaków i gra. Isy zuchy to nauka zasad, dobrych manier, współdziałania przez zabawę, spotkanie w grupie dobrych znajomych. To też jest ważne.
Oprócz tego różaniec, bo październik i przygotowanie do Pierwszej Komunii.
Ale! Przecież jestem MatkaNieDoZdarciaNiezwyciężona! Dam radę! Po co mi pomoc.
W międzyczasie Leona pierwsza wizyta u dentysty i Isabeli ortodonta. Teraz tylko zdjęcie szczęki zrobić, kiedyś pomiędzy pracą, szkołą, zajęciami i różańcem i wszytko w porządku.
A ja czekam na weekend.

Monday 8 October 2018

Emocje i stres

Po prostu. Zaczęliśmy znów rozmawiać o tym, żeby zamknąć już ten rozdział.
Przy okazji dzieci zaczęły z nim, ze swoim tatą rozmawiać i wszystko wygląda dobrze.
Mam nadzieję, że tak juz pozostanie, bo boli mnie serce, kiedy patrzę na nich i myślę, że tata nieobecny i daleko. Kiedy nie ma kto Leona na piłkę zabrać a z Isą o głupotach pogadać.

Rozmawiają codziennie. Póki mam urlop nie ma problemu, choć jestem psychicznie wykończona. Nie mam już siły na nic. Niech się wszystko za mnie zrobi.

Przypomina mi się artykuł o dwujęzyczności i jak można mieć dwie osobowości, kiedy patrze na Isę i słucham jej rozmów.
Widzę zwyczajną angielską dziewczynkę, które znam z pobytu w tamtym kraju. Rozgadała się i już nie ma problemów z wyrażaniem siebie. Gorzej z Leonem, mówi, że nie chce rozmawiać, że nie wie jak i o czym.
Isa wysyła GIF-y. Pomagam jej coś znależć i szukam "szukaj". Paaaacz tu! Isa krzyczy z niecierpliwością, bo nie moge tego "szukaj" znaleźć. Poczułam się jak stara matka, której dziecko jest rozwinięte technologicznie i wie wszystko lepiej.

Isa, też, opowiada mi:
Mamo, mam serce podzielone na pół. Połowa to są rzeczy, które bardzo lubię robić, a połowa druga jest podzielona na 4 części. Z tych czterech części jedna jest dla taty, druga dla mamy, trzecia dla Leona, a czwarta dla całej reszty rodziny. I ta jedna część dla taty zalała mi się tęsknotą.

Wróciłam do pracy.
Nigdy więcej urlopu kiedy nie mogę wyjechać, nawet do rodziców. Nic nie odpoczęłam, musiałam wstawać rano, musiałam załatwiać sprawy, dzieci ogarniać, na piłkę, basen prowadzić. Nie przeczytałam nawet pół książki, bo zżerał mnie stres. Dwa tygodnie zleciały na zwyczajnej codzienności.
Czekam więc na wakacje...



Saturday 29 September 2018

Kwiatki osobowościowe

Piękna końcówka września. Isa została zaproszona na urodziny do parku linowego, więc znów możemy cieszyć się słońcem i leśnym powietrzem.
Nie chciałam Isy wysyłać samej, bo i z rodzicami mogę pogadać, poznać ich lepiej, przestać się dopytywać czyja to mama i czyj ten tata. A i Leon niech pobiega. A że jest sobota, bo to nie zawsze dziecięce imprezy urodzinowe przypadają na sobotę, pojechaliśmy razem.
Zakolegował się z chłopcem z Isy klasy, takim samym drobnym jak on, ale chyba tylko na chwilkę. Pod koniec imprezy starszaki wymyśliły sobie zabawę w chowanie kolegi przed Leonem i wskazywanie mu złego tropu.
Isa, dlaczego się z nimi nie bawisz?
Bo nie mogę, bawią się przeciwko Leonowi i on nie wie co się dzieje.
To dlaczego mu nie powiesz, gdzie się ten kolega schował?
Bo nie mogę, powiedzieli mi, żebym nie mówiła.

Większe to jeszcze było rozczarowanie, bo to najlepsza Iss koleżanka z klasy w takie zabawy się bawiła. I powoduje to wrzaski u Isy, takie niemiłe, te wrzaski. Cytat z Isy.

W międzyczasie Leon krzyczy: Mamo, mamo, mamooooo. Idę do łazienki.  I znika w lesie.

Popłakałam się wczoraj, bo mam dość rodzicielstwa w pojedynke.
Leon dostał piłkę na Dzień Chłopaka w szkole. Każdy chłopak dostał. Przyszłam go odebrać, spieszę się, bo trening zaraz, a on, że on chce do domu.
Nie! Nie lubi już piłki nożnej. Nie! Nie pójdzie na trening. Ostatnio tam płakał! On chce najpierw do domu, bo tam się zastanowi, czy chce.
Nie mam już siły perswadować, dyskutować, układać się.
Chcę, żeby wróciły czasy Bo tak! Bo tak powiedziałam! Bo jestem rodzicem i wiem lepiej! Bo nie obchodzą mnie Twoje potrzeby!
Wzięłabym wtedy za frak, wyprowadziła i kazała siedzieć cicho.
A tak, cała drogę mi płakał, że on tam jest nieszczęśliwy! Że jest głodny (bułkę jadł!), że nie idzie. Dobrze, że nie rzucił Jesteś najgorsza! jak to się Isie zdarza, kiedy chce oglądąć telewizję, a tu trzeba już iść spać, bo szkoła jutro.
Czy Leon żałował? Oczywiście, że nie. Super było! Wraca w poniedziałek. Nie, nie żałuje.
Całe szczęście, bo trener jest całkiem przystojny, szkoda, że taki młody. Haha.

No tak. Urlop pod znakiem zajęć. Ale i spotkań towarzystkich. Wprosiłam nas do Ewy na herbatkę. W tym samym czasie Ewa poszła do fryzjera, a my na chwilę na plac zabaw.
Nikogo innego nie było, więc się z nimi bawiłam w restaurację włoską i nażarłam się paniniego, makaronów i pizzy, z piasku i kamieni.
Nie powinnam się dziwić, że mnie potem brzuch bolał.

Ach no i byłabym zapomniała. Na Zuchach rozmawiali o tym, że:
  1. Zuch zawsze mówi prawdę
  2. Zuch pamięta o swoich obowiązkach
A o czym rozmawialiśmy rano przed szkołą? Właśnie o tym, że według Isy, to ona nie musi mieć żadnych obowiązków.
I jak już przyszła do domu i z rozbrajającą szczerościa przyznała, że musiała wymyślać na zbiórce swoje obowiązki, bo ich nie ma, odezwał się Leonciu: Isa nie kłamie i jest zuchem, a ja nie jestem. Chciałbym być zuchem, ale kłamię...też z rozbrajającą szczerością.

Wednesday 26 September 2018

O muszeniu, muszowaniu i muszach

Już wiem na pewno, że żeby odpocząć muszę zmienić otoczenie. Chciałam napisać, że trzeba, ale w porę sobie przypomniałam, że to, że ja muszę, nie znaczy, że wszyscy muszą, co oznacza, że wcale nie trzeba. A można. Mi można i trzeba.
Stałam dziś na placu w prawie centrum miasta, obok sklepu obuwniczego, śmierdzącego chińszczyzną, w którym zresztą byłam, bo z okazji nadejścia sezonu jesiennego, znów mam nadzieję, że nagle gdzieś znajdę szczupłe obuwie na chude nóżki.
I tak będę szukać aż do zimy, kiedy to się okaże, że już nie trzeba i zrobię sobie przerwę aż do wiosny.
No, ale stoję tak na placu i obrzucam spojrzeniem budynki, które znam od niepamiętnych czasów i patrzę na to miasto, które oglądam tak samo codziennie i myślę sobie, że to źle, że nigdzie nie pojechałam. Że nawet ten tydzień na wsi u rodziców, ale taki pełny, byłby lepszy niż zezwolenie na to, żeby ani na chwilę nie odpocząć od tego, co mój mózg zna tak dobrze.
Tyle, że niewiele mogłam w tym roku zrobić.
I po prostu muszę zaakceptować to, że mój przymusowy dwutygodniowy urlop mija pod znakiem wczesnego wstawania i kanapek do szkoły.

Dzięki urlopowi mogę być wcześniej w szkole, ale też później ich podrzucać. Idę tak więc codziennie i codziennie pytam, Isa a czyja to była mama, która powiedziała mi dzień dobry?
Nie mam pojęcia z kim mam do czynienia. Ludzie mówią mi dzień dobry, grzecznie odpowiadam, ale nie wiem komu.
Narzekam tak bardzo, bo znów mam listę. Nie, nie zestresowałam się tym razem, bo czasu mam więcej, a dzieci w szkole, mimo wszystko, jednak.
Postanowiłam zamknąć "tamten' rozdział mojego życia, więc muszę o poradę. Leon stuknął okularami o ławkę, zepsuł, muszę naprawić. Isa potrzebuje zaświadczenia z kościoła, że może przyjąć komunię w innym kościele. Muszę iść i nas do kościoła zapisać. Leonowi coś się zrobiło w szóstce, ja nie widzę, całe szczęście, ale dentysta widzi. Muszę znaleźć kogoś u mnie w mieście, żebym do mamy specjalnie jeździć nie musiała. Isie warto założyć aparat. Muszę umówić się do ortodonty. Urodziny Leona niedługo, muszę zarezerwować bawialnię.
Muszę i muszę. Dużo tych muszów. A ja mam urlop.
Załatwiłam bardzo dużo muszów. W kancelarii parafialnej ksiądz, młodszy ode mnie.
Szczęść Boże, czy mogę? A i owszem. W sprawie pozwolenia przyszłam. Należę tu, ale dziecko będzie przyjmować tam. Muszę się też zapisać.

Kolęda była!? zatroskał się pasterz mojej i dzieciątek moich dusz.

Że co? A może jakieś "czy" czy coś?

Była, odpowiadam, ale z racji tego, że nie chodzę do waszego kościoła to mnie ksiądz zaskoczył 3 stycznia, zaraz po powrocie ze świąt od rodziców, a do zaskoczonej (nieprzygotowanej, bez świec, święconej wody i kopertki) wejść nie chciał. Domostwa nie pobłogosławił, kazał się zapisać.

I się pani nie zapisała od tamtego czasu?????? I ani słowa o tym, że ksiądz nieprzygotowane domostwo, olał.

Słabo mi się zrobiło i gdyby nie to, że to był jeden z tych muszów, bo chcę, aby dziecko do Komunii poszło, to bym powiedziała mu co myślę i wyszła.
A na pozwoleniu stoi, że do wielebnego księdza proboszcza, że udzielam ja, proboszcz naszej parafii, zgody na Komunię w parafii czcigodnego księdza proboszcza.
I ta ich czcigodność odbija mi się póki co czkawką.
Bo z boku stoi jak byk, Numer Konta do przymusowych składek i wpłat dobrowolnych.
Czy to się kiedyś skończy i czy będzie tak kiedyś, że wszyscy księża będą dla ludzi, a nie odwrotnie?

Z dobrych njusów, Isabela została wybrana na przewodniczącą klasy. Pięknie.



Sunday 23 September 2018

Biały Kieł

Mamy z Isą taki deal, taką malutką umowę, czytelnicze wyzwanie.
Robię to dla siebie i dla niej. Nie tylko po to, żeby ją nakłonić do czytania, ale także, żeby siebie oderwać od komputera.
Nie siedzę w necie przerzucając strony, oglądając obrazki i obserwując innych. Trochę mnie to nie interesuje. Ale, zawsze przecież jest coś do kupienia i do dokupienia. Nadal nasze mieszkanie jest "niedokończone". Nadal mam listę "do zakupienia w celu polepszenia wystroju wnętrza" i nie wiem, kiedy wszystko wykreślę. Siedzę zatem, szukam i sprawdzam.
Zauważam, że za dużo tego, że komputer ciągnie mnie i nie pozwala zająć się innymi sprawami.
Wrócę więc do czytania, a ponieważ rywalizację mam we krwi, na pewno będę czytać.
Kto przeczyta więcej książek w ciągu jednego miesiąca (52 książki w jeden rok)-wygra. Kto wygra, wybiera kino i film na który idziemy, i czy popcorn będzie z kina, czy ze sklepu.
Powinno mi zależeć na wygranej, bo zaoszczędzę. Bo, hm, wygram.
Nie chcę Isy zniechęcać, więc pewnie nie będę chciała wygrać, żeby miała taki pierwszy zastrzyk endorfin. Satysfakcji. Potem zobaczymy.

Marshall wrócił do domu. Tęsknimy za nim, bo choć choleryk czasem był, to nam bułki o 6.30 rano kupował, na piłkę zabierał i robił głupkowate miny.
Ostatni weekend mieliśmy Wielkie Nicnierobienie. Leżeliśmy na kanapie, oglądaliśmy filmy, w piątek jedliśmy wielką pizzę, a w niedzielę na spotkaniu przedkomunijnym ksiądz powiedział, że Dobrowolna Składna na Kościół od Dzieci Komunijnych wynosi 100zł. Oprócz tego, potrzebna jest zgoda czcigodnego księdza proboszcza parafii z rejonu, na dziecka przystąpienie do komunii w innym rejonie. Ciekawe jaka będzie dobrowolna składka na to.

 Teraz byliśmy w kinie. Żeby coś zrobić, nie z powodu wygranej, bo miesiąc się jeszcze nie skończył, a Białego Kła mogą już w przyszłym tygodniu.nie grać w tańszym kinie
Poszliśmy i to była bardzo dobra decyzja. Do tańszego kina, bez popcornu (z danych na dziś wynika, że prowadzę w czytelniczym wyzwaniu, przeczytawszy w ciągu tygodnia książek sztuk jedna- Katie w świecie mody, przeurocza historia o dziewczynie, która chce osiagnąć coś w świecie mody i nie do końca wie, że ma już to, co chciałaby najbardziej. Lekka, acz nie-głupia, dowcipna i do przecztania w kilka dni. A to, że rzecz dzieje się w Londynie i wiem, o czym mówią, dodaje kolejnego plusa).
Gdzie to ja byłam? A, no tak. Wybrałam film i wybrałam, że bez popcornu. Choć film o jeden tydzień za wcześnie.
To była bardzo dobra decyzja.
Film na podstawie książki. O psie, który jest troche wilkiem (moje ukochane zwierzę), bez koloryzowania, realistycznie zrobiona natura. Postaci troszkę kanciaste, ale może tak miało być.
Podobało mi się, że wszystko było tak jasno przedstawione, nie musiałam się zastanawiać i zgadywać, a to chyba ważne dla dzieci, zwłaszcza, kiedy przedstawiona historia jest tak bogata w wątki. Trochę amerykańskiej historii, trochę zła,miłość, strach, wewnętrzna siła, tęsknota, smutek, przywiązanie i puenta, że każdy z nas czegoś pragnie, i dobrze jest do tego dążyć. Pozwolić innym wybrać to, co według nich jest dla nich dobre.
A co najważniejsze, zwierzęta nie mówiły ludzkim głosem.

Sunday 9 September 2018

Let's go apple hunting

Jeśli mi ktoś powie, że ale ci fajnie, bo masz parkę, w sensie, dziatwę dwojga płci to mu się w twarz roześmieję.
Niedziela była, najpierw pochmurna, potem wyszłam na spacer.
Zabrałam to całe towarzystwo, bo nie będziemy siedzieć w domu. Przez cały miniony rok chciałam iść tam, gdzie łaziłam po szkole w ciepłe, wiosenne dni, kiedy jeszcze było mokro, śnieg dopiero topniał i mogłam połazić po wertepach.
Nie byłam pewna, czy dobrze szłam, bo w końcu to było sto lat temu, ale wiwat moja doskonała orientacja w terenie!
Idziemy. Isa narzeka bo już zmęczona. Nie lubi natury, nie chce łazić po manowcach, gałezie chłoszczą ją po nogach, ręce chowa w długich rękawach. Mamo, wracajmy do domu.
Dodam, że to wszystko w ciągu pierwszych 15 minut spaceru w łąkach.

Po drodze dzikie (już) jabłka, gruszki, śliwki i winogrona.
Leon się drze: Let's go apple hunting!!!
Nieeee, mamooooo!!!!! nieeeeee!!!! Tam jest jeszcze więcej natury - Isa wyje.
Leon odpowiada: Fajnie, że nas zabrałaś mamo!!!!

Postradał rozum ten, który cieszy się, że ma dwoje dzieci różnej płci. Jak to ogarnąć, jak sprawić, żeby spędzali czas razem, oglądali te same firmy razem, nie kłócili się, chcieli robić to samo w tym samym czasie. I w tym samym czasie mieli dobry humor, i tym samym zły.
Żebym miała choć odrobinę spokoju.

Spacer ten odbył się na Wietrzni. Po dziczy i głuszy ślad przepadł. Wytyczono ścieżki, postawiono ogrodzenia, tablice informacyjne. Dobrze, więcej ludzi tam chodzi, jest gdzie się przejść w naszym mieście. Ale prawdziwą dziką naturą już nie jest. W każdym razie nie dla mnie.



Poproszę o samochód

Nie pamiętam kiedy mi się taki krejzi wikend przydarzył. A nie planowałam.
W piątek Isa miała spotkanie z zuchami, którzy byli na kolonii nad jeziorem.
Kiedy ją odbierałam, tata Mai rzekł, że zabiera nas na lody, na Złotą.
Wstyd nad wstydy, że nie wiedziałam, że takie miejsce tam jest, a jest ono od zarania dziejów. Olbrzymie lody w olbrzymich waflach.
W sobotę zuchy pływały na łódkach, i nie wiem czemu, ale pomyślałam, że całe rodziny będą na tym spotkaniu, a kiedy powiedziałam tacie Mai, że jedziemy, ale środki komunikacji publicznej będę wykorzystywać, rzekł do mnie, że gdzie tam. Zaprasza do swego samochodu.
Nad zalewem okazało się, że wystarczyło dziewczyny podrzucić.
Nie, nie pojechałam do domu.
Pojechaliśmy do Nielegalnej Pączkarni. Do której pewnie bym nie zaszła, bo nie wiedziałabym jak się mam zachować.
Pączki pachną prawdziwymi pączkami. Produkcja ma miejsce w piwnicy. Schodzi się schodkami w dół, prosto z podwórka. Takie miejsce, które pamięta się z dziecięctwa i żal serce ściska, że się człowiek starzeje. A to zdarza mi się niezmiernie rzadko, więc jeśli się zdarza, to naprawdę z powodu.
Szyld jaki jest każdy widzi, na reklamę nie trzeba wydawać. Jakość i smak obronią się same. Anegdotka jest taka, że kiedyś przyszła KorpoPańcia. Ominęła kolejkę i poprosiła o 600 pączków dla swojej Korporacji.
-Kolejka jest tam, rzecze Pan Właściciel.
-Pan nie wie kto ja jestem? Ja przyszła z tamtąd a tamtąd.
-Ale. CO mnie to obchodzi. Kolejka jest tam.
 Na zdjęciu poniżej Leon stoi w drzwiach, u szczytu schodów.


Po tych pączkach, szczerze mówiąc, nie wiem jak to się stało. Co robicie? Nic. A ty Agnieszka to nie wiem czemu, tak sobie upodobałaś siedzienie w domu. Nie upodobałam. Tak mi wychodzi. To lubisz inaczej. No lubię. To jedziemy do nas na kociołek zapiekankę.
I nie wiedzieć kiedy zapakował nas w samochód, zrobił zakupy, odebrał dziewczyny z żagli i zawiózł do siebie, do parku linowego. Tuatj byliśmy klik.
Prawie jakby mnie ze smyczy spuścili. Cztery trasy zrobiłam. Pewnie tylko dlatego, że pierwsze trzy robiłam już wcześniej.
Na czwartej chciałam krzyczeć, żeby mnie ściągali. Że nic mnie to nie obchodzi, ale ja nigdzie dalej nie idę.
Poszłam, oczywiście, że poszłam. Nikt by mnie nie ściągał.
Na deser potrawka z kociołka. Taka z ogniska najlepsza. "Kiedyś próbowałem zrobić w domu, ale to nie to samo. To musi być na świeżym powietrzu, trochę brudne, żeby w zębach strzelało..."
Chciałam polemizować...



W związku ze wszystkim powyższym poproszę o samochód.
A, prawie bym zapomniała. Rok szkolny rozpoczął się bez problemów. Leon zadowolony. Ja znów uczę się rodziców.

Friday 31 August 2018

Przed programem i po programie

Jadę na kolejny program, ale też ostatni mój w tym sezonie. Jestem znów w Warszawie. W pałacu śpimy. Na antresoli. Brudno i śmierdzi kurzem, czego nie omieszkała zaznaczyć Aliss.
Czułam się tam dobrze na początku tylko, właśnie dlatego, że to pałac.
Miałam nadzieję, że dzięki wysokim sufitom poczuję się, jakbym na chwilę przeniosła się w dwudziestolecie, mój ulubiony czas w historii.
No tak. Walizki wnosiłyśmy na piętro trzecie, w kamienicach z epoki wind brak. Schody pachniały jak te w XVIII wiecznej kamienicy, która kiedyś należała do mojej babci. Kamienicy już nie ma. Zburzyli ją nowi właściciele, bo było taniej wybudować nowy sklep na jej miejscu, niż remontować. Wbrew prawu, ale kto bogatemu zabroni. Tak czy inaczej, zapach jeszcze pamiętam. Identyczne drewniane schody były właśnie w Warszawie.





Więcej tam spać nie będziemy, ale to dlatego, że warto poznawać nowe miejsca, haha, no i , nie ma tam windy.
Tak się złożyło, że nie tylko my spałyśmy tej nocy w Warszawie. W tym samym czasie zaczynał się jeszcze jeden program i kilkanaście osób próbowało umówić się na kolację i wieczorne piwo. A ponieważ jak to bywa, kilkunastu osobom nie zawsze udaje się umówić, poszłyśmy we cztery na tajski obiad. Z Aliss, Nikolą i Mileną, która już jeden program z nami zaliczyła.
Tajskie obiady w Polsce smakują często rosołem i nie jest to kulinarny orgazm. Tak było i tym razem, choć może dlatego, że często wybieram nienajlepszą pozycję z karty dań. Dlatego ucieszyłam się, że na deser towarzystwo wybrało Manekina. Przednia sieciówkowa naleśnikarnia, której dzieł zasmakowałyśmy w Poznaniu, a jakże, po programie.

Zamówiłyśmy naleśnika na słodko, z oreo, czekoladą mleczną, serkiem maskarpone. Na spółkę.
Do tego lemoniadę.
Lemoniada w tej historii jest dość istotna, bo wcale nie wiedziałam, czy ją chciałam. Kosztowała 7 zł, a ja już wystarczająco dużo wydawałam podczas moich wyjazdów firmowych i nikt mi za to nie odda.
I kiedy już mi ją przyniesiono, okazało się, że se kupiłam lodu za 7 zł w szklance.
No to se zjadłam lodu za 7 złotych.
Ale. Kiedy przyszedł naleśnik. Hmmmm. To była poezja smaku.Jak dobra książka, której nie chce sie kończyć. I ani na chwilę nie żałowałam, że tam przyszłam.
Przestałam też żałować, że zapłaciłam 7 zł za szklankę lodu z odrobiną lemoniady.
I cieszyłam się, że był na spółkę, bo po całym turlałabym się do naszego przykurzonego pałacu z antresolą i schodami do nieba.

A na programie gadałam przez sen. I proszę, widać jak kocham te moje dzieci.
Aliss zapisała moje przez sen wypowiedzi:
"One more, to co wy mówicie, to są śmieci, paprochy i to wszystko  co to wstrętne bachorstwo wyprodukuje."
To na pewno tylko moja podświadomość. Przecież moja praca wyglądała właśnie tak:



Friday 24 August 2018

Miejskie wakacje

Nie no, nie no. Jeszcze się nie zaczęło na dobre, jeszcze nie mam ich na stałe, a już mam dość.
Chyba zapomniałam co to znaczy mieć moje aniołeczki w domciuniu. Hm, hm, hm.
Jak ja się do tego przyzwyczaję.

Przyjechaliśmy na cały tydzień.
Miałam plan, kurna, działań na cały tydzień i najbardziej się obawiałam bieganiny i tego, że się nie wyrobię.
Zrobiłam plan. Stres sam się zaprosił, na chwilę wprosiła się obronna reakcja mojego organizmu na stres i bodźce w postaci jednorazowych napadów depresyjnych. Nie depresji, ale tego osłabienia, mroczków przed oczami i miękkich nóg. Świetnie, właśnie tego mi było trzeba.
Zrobiłam listę działań i zaczęłam odhaczać. Pomogło. Trochę się uspokoiłam.
W poniedziałek umówiłam się z Halinką na pizzę w "Kilo mąki" Mówią, że dobre jedzenie tam podają, a ja chciałam iść gdzieś indziej niż tam gdzie zawsze. I nie podobało mi się. To znaczy nie smakowało, bo miejsce całkiem ładne, z pięknym kącikiem dla dzieci, ale mimo to okazało się, że dzieci moje się zepsuły. Szczyciłam się obyciem i dobrym wychowaniem moich dzieci, a tu proszę. Nie minęło pół godziny, Leon pyta, o której idziemy do domu. No, straszne rzeczy.
Piwo mieli dobre. To przyznam.
Potem już poleciało na spotkaniach z Agatą i chłopakami. Nowe okulary dla Leona, skierowanie do psychologa, bo Isa nie wyrabia z reakcją na stres, odebranie wykładziny do pokoju dzieci, biblioteczka dla bibliofila amatora, bo tylko pięć niezbyt szerokich półek na książki, wniosek na 500plus oraz nowe mundurki szkolne. Ciężka praca, ale lista do odfajkowywania się przydała. Wszystko załatwiłam.
I to wszystko w międzyczasie spotkań towarzyskich oraz Isy kursu żeglarskiego, na naszym zalewie,  którego nie skończyła, bo pan od żagli się wydzierał, a ona nie lubi jak ktoś się drze. Od tego boli ją brzuch, płacze i panicznie się boi. Więc przestała jeździć.
Co robiły moje dzieci, nie wiem. Ha! Bo byłam w pracy, ale byliśmy też na basenie, na lodach, na pizzy. Okazało się też, że nadal współpracują i dajemy razem radę.
A potem dziadek przyjechał i zabrał aniołki, bo przede mną kolejny wyjazd.

Saturday 18 August 2018

Bardziej na wsi niż w mieście

Trzy dni w pracy, dwa dni u rodziców, dwa dni w pracy, pięć dni u rodziców.
W międzyczasie wata cukrowa i małe zakupy, żeby otrzymane tradycyjnie pieniądze zaoszczędzić.
Odpust, to dopiero było wydarzenie. Co wakacje dostawałyśmy pieniądze od wszystkich możliwych ciotek, babci i wujka. Chyba wydawałyśmy wszystko? Pamiętam, że po odpuście chodziłyśmy sprawdzić, czy nie zaplątał się jakiś piękny pierścionek w trawie.
Moje dzieci, ponad połowę tego co dostają oszczędzają, co mnie bardzo cieszy.
W międzyczasie też gril-niespodzianka i urodzinowy tort dziadka. Nie wiadomo kiedy w najbliższym czasie znów będziemy wszyscy razem. Miał to być kameralny, rodzinny wieczór, z ilością jedzenia, która nas nie przerosła i nie wylądowała w koszu. Kania zrobiła nasz letni hit, Pavlovą, tata się nie spodziewał, a you tube zaoferował mi jakieś biesiadne tony, tata się rozochocił, kazał po koleżanki dzwonić.
Siedzieliśmy przy drinkach, cieście i resztkach grillowanych skrzydełek do późna.

Kiedy przyjechałam do mamy na 5-dniowy urlop, ciocia Iza rzuciła historią: Jak mama przyjedzie, to wezmę tablet i załaduję sobie grę. To znaczy, najpierw z nią troszkę pogadam, a potem poproszę o tablet, nie tak od razu.
I tyle, bo potem babcia dostała tydzień wolnego, hahahaha, od moich dzieci. Zabrałam ich do domu, Agata z chłopakami z UK przylatuje z dziećmi.

Również dlatego, że nie wiadomo kiedy znów będziemy razem ustawiliśmy się do corocznego rodzinnego zdjęcia.
Czuję się, jakbym cały sierpień miała wakacje. Dzięki temu trochę mniej nie lubię tego co mam tam robić. Bo naprawdę, strasznie jestem zmęczona, fizycznie i psychicznie.




Tuesday 7 August 2018

Rzeka. Chyba nigdy nie będę miała jej dość

Fajnie, co nie?





















Mam wrażenie i z wyliczeń także wynika, że w mieście mjego zamieszkania będę w tym miesiącu
tylko kilka dni. Albo wracam z tzw delegacji, albo jadę do rodziców.
4 sierpnia wróciłam z programu, z Warszawy, a zaraz potem do rodziców i dzieci. Gorąco jak nie wiem co, korzystamy z rzeki. Uwielbiam, po prostu uwielbiam.
Mam swoje trzy dni urlopu, doskładam jeszcze kilka pojedynczych przez cały miesiąc i będę miała urlop sierpniowy. I tak będę miała jak właśnie na zdjęciach.

Sunday 29 July 2018

Lato w Warszawie i nad morzem

Pachnie, pachnie przygodą. Na warszawkim dworcu.

Przyjechałam do miasta stołecznego z rana, bo mi firma kazała, zająć się wycieczką. Grzało jak nie wiem co. Obiad dostałyśmy w restauracji na Nowym Mieście. Kotlet z byle jakim ryżem. Za to pan przewodnik interesujący, ze względu na wiedzę i zamiłowanie do miasta.Przerzucił nas po uliczkach w dwie godziny. Miałam wrażenie, że nie zobaczyłam nic. Może dlatego, że byłam w Warszawie kilka razy w ciągu ostatniego roku i zwiedzam to miasto na swój sposób. Na pewno wolniej. Może dlatego, że trudno w dwie godziny, w upale skupić się na odczuwaniu przyjemności ze zwiedzania. A może dlatego, że nie mogłam się po prostu powłóczyć?

Po południu lunęło. Przemokłam do suchej nitki w drodze do apartamentu. Dosłownie. Za to kilka godzin później wszytko było już suche.

Przyjechała Halinka i Nikola. Zrobiłam tysiąc kilometrów z dworca i z powrotem, i zaczęłam się zastanawiać, cy ten obóz na który jadę ma szansę na sukces. Szef mi życzył szczęścia i powodzenia przed samym wyjazdem. Ależ, to mój ulubiony, to moje dziecko, nie może nie być dobrze. A jednak. Na sam początek zmokła mi walizka i materiały na zajęcia razem z nią. Porozkładałam wszystko na podłodze w miejskim ukropie. Zadziałało. Spodnie też momentalnie wyschły.
Poszłyśmy późno spać, bo jeszcze to i jeszcze to, i jeszcze lista, i może jeszcze parę pomysłów na zajęcia, bo potem nie będzie czasu i wszystko będę robić na gwałt.
Isa skończyła obóz.
Drugi tydzień był już dużo lepszy, bez płaczu i narzekania. Za to z opowieściami, jak to nie może już znieść tego, że ma tyle obowiązków. Jak to był chrzest i jaki by okropny. Jak to byli na dwumasztowcu i jak to spała na łódce i gniotła się z koleżanką na jednym łóżku. Zaraz po obozie pojechała z Mają nad morze. Nie rozmawiałam z nią codziennie, więc zakładam, że miała się dobrze. Dziś wraca do domu, a w związku z tym trzeba było włączyć logistykę zaawansowaną. Bo ja przecież w Wawie, u nas w domu nikogo, dziadek musi przyjechać po dziecko. Wszystko dobrze poszło, a ja znów, nie chcę pisać, że jak zawsze, nawet nie miałam kiedy zapytać, jak było na obozie i co dokładnie robiła.


Monday 23 July 2018

Nad rzeką

Płakałam ostatnio bardzo, że za mało czasu spędzam z dziećmi. Isy nie ma, Leon spędza całe dnie u Tobiasza. Przełażą przez płot, nie mogą bez siebie żyć.
Kiedy jest chłodniej, Leon ma krótkie spodenki, Tobiasz zmienia swoje długie na krótkie. Dzielą się kartami z piłkarzami, grają w piłkę, grają w gry na telefonie.

Dzieci mnie nie potrzebują, same o tym decydują. Nie martwi mnie to. Dobrze, że Leon się usamodzielnia. Pomimo tego płaczę.
Płaczę, bo Isa na obozie płacze, bo za mało czasu z nimi spędzam, bo praca wyprowadza mnie z równowagi, bo psychicznie nie mam już siły na "za dużo".

Dlatego, kiedy świeci niedzielne słońce i obiecuję Leonowi pójście nad rzekę, i Leon wpada do domu, że Tobiasz już pojechał, to zapakowałam nasze rzeczy, wzięłam koc i ręcznik, wsiadłam na rower i nad rzekę. Od 12 w południe, do 18 popołudniu. Z krótką przerwą na obiad i szybką kawę.

Dlatego, kiedy myślę wakacje, to pierwsze skojarzenie to nie Grecja, Hiszpania i Chorwacja, ale wczasy pod gruszą i codzienne kilka godzin nad rzeką.



Wednesday 18 July 2018

Leon nadal podróżuje we śnie

Nie no, nie no. Nie zrobiłam zdjęć porzeczkom. A takie ładne były. 8 kilogramów porzeczek zerwałyśmy z dwóch krzaczków. Jak leci rwałam. Jakbym wiedziała, że będę potem obierać z gałązek, kulka po kulce, bardziej bym się starała na krzaczkach. A tak mam czerwone palce od czarnych porzeczek.
Ślimaki i robale przyszły z tymi kulkami. Słodkie i urocze, a i tak ich nie znoszę. Podobno przypadłość ogrodników.
Weekend na wsi.

Isa ma się lepiej, już nie płacze. Może dzięki temu, że w sobotę pojechała z rodzicami Mai do Giżycka?
Leon za to łobuzuje. Babcia mówi, żebym sobie zabrała syna, bo ona nie ma gdzie spać. Włazi im w nocy do łóżka, rzuca się od dziadka do babci. Budzi ich w nocy.
Kładzie się u siebie, ale zanim babcia dotrze do swojego łóżka, ten już tan sobie bogato z dziadkiem śpi. Proszę sobie syna zabrać, hm.
Dzwonię do mamy z zapytaniem co u nich. Rozmawiam z Leonem i słyszę: Babcia chce na mnie naskarżyć. To dam ci babcię.

Friday 13 July 2018

Obóz zuchowy. Tydzień pierwszy, 9-13 lipca

Wyjeżdżamy, tzn moje dzieko wyjeżdza i nie wiem, kto się bardziej stresuje, ja czy ona.
Pakuję plecak dwa razy, bo może za mało, bo może za dużo. Zwłaszcza, że jedzie po obozie nad morze z mamą Mai.
Lista do plecaka długa. Latarka, menażka, śpiwór. Dres, spodnie ciemne, mundur. Buty sportowe, czapka na słońce, gumowce, igła i nici, spodnie na deszcz. I jeszcze sztormiak. I jeszcze drobiazgi i ubrania.
Boję się, że będzie miała za dużo, boję się, że będzie miała za mało.


W dniu wyjazdu kręcimy się po domu. Zbiórka o godzinie 7 rano. Mamo, przestań się tak denerwować, bo niedługo ty będziesz musiała wziąć melisową tabletkę.
Racja, muszę się uspokoić.
Pierwszy dzień, Isa ma się dobrze. Nie płacze, rozmawia ze mną tylko podczas ciszy poobiedniej, mówi, że jest super. Drugiego dnia już płacze. Serce mi się rozdziera, ale co zrobię. Niech walczy ze smutkiem i tęsknotą. Trzeciego dnia płacze tak, że się zanosi i nie może się uspokoić. Mówi, że nie będzie ze mną rozmawiać, ani do mnie dzwonić, bo wtedy bardziej za mną tęskni. Boli ją głowa, ale nie chce powiedzieć druhnie, że jest jej źle. Dziś boli ją już brzuch, nie wiem, czy jest chora, czy tak zmęczona, że jej organizm ma dość. Budzą się rano, późno chodzą spać. Cały dzień coś się dzieje, a Isa lubi ciszę i spokój. Nawet jeśli sama od czasu do czasu zachowuje się, jakby się najadła szaleju. Zajęcia jej się podobają, szkoda tylko, że tak mało mają czasu na regenerację.
Mamo, mamo, ja tu muszę ścielić codziennie łóżko, w taki specjalny sposób! Ja nie chcę! Ja już wolę ścielić łóżko w domu codziennie!


Tuesday 3 July 2018

Stres przedwyjazdowy i co robię, jak jtem sama

Nie no, nie no.
Nie moge sie ruszać. Całe sobotnie popołudnie wyrywałyśmy chwasty w ogrodzie. To nawet nie plewienie, tylko wielka bitwa. Rozpanoszyły się wszędzie, bo tato ma bóle w plecah, promieniujące do nogi, mama ma swoje inne problemy zdrowotne oraz dwoje uroczych wnucząt do ogarnięcia.
A wnuczęta są tak słodkie, że babcia codziennie powtarza, żeby je sobie zabrała.

Całe sobotnie przedpołudnie kupowałyśmy buty dla Isy. Trzeba sie już przygotować, pakować, wszystko zgromadzić.
Nie wiem, jak to będzie, bo Iss się cieszy, ale też mocno stresuje. Bardziej tym, że trzeba będzie jechać daleko i będzie jej niedobrze, niż tym, że bedzie beze mnie.
Mówiłam już? Pewnie milion razy, że zaraz potem jedzie nad morze i nie będzie jej w domu ponad trzy tygodnie. Nie wiem, czy to wyzwanie większe dla mnie, czy dla niej.

Nic się nie dzieje. A nie przepraszam, Byłam w zeszłym tygodniu w kinie dwa razy. Na filmie dla dorosłych!!!! Kochając Pabla, nienawidząc Escobara oraz Zimna Wojna.
No to tak. Żaden z tych filmów mnienie zachwycił. Pierwszy, bo się umęczyłam próbując zrozumieć, co Pablo (Javier Bardem) mówi po angielsku z okrutnie hiszpańskim akcentem, choć pod koniec filmu chyba już sam był zmęczony zniekształcaniem angielskiego, haha!
Drugi film? Hm. Nie wiem. Powinnam być zachwycona. Ale, no właśnie. Nie wiem, czy dlatego, że tłumaczyłam Marshallowi co się dzieje, czy dlatego, że zeżarłam wielką zapiekankę, która była obrzydliwa i czekałam, aż zacznie boleć mnie brzuch.
Historia miłosna, o miłości wielkiej i niespełnionej, była zbyt płytka. Dziewczyna wyprowadzała mnie z równagi tym, że nic nie mówiła i myślała, że on się domyśli.
Ale Marta mówi, że to był bardzo dobry film. Więc może się mylę. Hm.



Wednesday 27 June 2018

O pierdołkach

Była kiedyś w biurze mowa o tym, że mam wysokie poczucie sprawiedliwości. Zamawiałam jedzenie z naszej lokalnej jadłodajni i powiedziałam pani, że jesteśmy im winni parę złotych, bo pan, który dzień wcześniej przyniósł obiad, wziął od nas za mało pieniędzy. No i tak mnie koleżanka z pracy podsumowała. Co mnie bardziej cieszy, niż smuci, bo cóż, tak mam i pewnie to się nie zmieni. W każdym razie taką mam nadzieję.
W związku zatem z tym poczuciem sprawiedliwości, które chyba u nas rodzinne, muszę wrzucić sprostowanie. Katarzyna, moja siostra, po przeczytaniu wpisu o lecie, wytknęła mi, że zdjęcia nie moje i jak już piszę, to niech piszę prawdę. To piszę. Zdjęcia Marshall robił, bo go Wiślica zachwyciła i urzekła.

W ramach sprostowań i dodatków, po powrocie z Bachledówki i po naszych grilowanych urodzinach, w pracy dostałam tort dla 100 latki (to nie mój komentarz, takich mamy kolegów i szefów) oraz kartę do Empiku. Ponieważ nie kupuję książek, z powodów dwóch. Po pierwsze, jeśli mi się nie spodoba, a wielkie jest prawdopodobieństwo, bo zrobiłam się wybredna, to będę żałować, że wydałam pieniądze i poszłoooo, w błoto. Po drugie, mało mam miejsca w mieszkaniu, a lubię przestrzeń, więc książek nie gromadzę. Po drugie i pół, niedawno komuś wyliczałam, że od czasu studiów przeprowadzałam się 18 razy. Nie mam chęci i siły na przenoszenie kilkunastu pudełek z książkami do nowego miejsca. Z tychże więc powodów, książki nie kupię. Zastanawiam się więc, czy to będzie długopis, czy przepisy na dietę bezglutenową. Chyba, że gra planszowa. I tu właśnie mamy przedmiot do dyskusji: czy warto matkom kupować karty upominkowe. Do sklepów, gdzie można kupić coś dla dziecka. Oraz, co zrobić i jak to zrobić, żeby kupić dla siebie i o siebie zadbać.


Marianka, o której mało wspominam siedzi na wakcjach u babci. Są tam też małe kotki z innej kotki, która sie rozchorowała, więc trzeba ich wszsytkich zabrać do, jak się to mówi we wiejskiej gwarze, do weteryniarza.
Rozmowa schodzi na sterylizacje.
Ciocia Kasia rzecze: Marianna ruszała uszami i sygnalizowała kotu, gdzie jest, ale on jej nie widział, bo Marianka jest przezroczysta.
Leon rzecze: Marianka sygnałowała, ale ciocia przeszkodziła i nie będziemy mieć małych kotków.

Isa cierpi, bo jej sąsiadka koleżanka, powiedziała, że jej nie lubi, że Leona lubi dużo bardziej.
Opowiada mi jak się to wszystko stało, jak nieszczęśliwa z tego powodu była i słyszę: Rozumiem, że nie musi mnie lubć, ale po co od razu komuś to mówić.
Inna sprawa, że i tak nie przychodzi ta koleżanka, bo uszczypała Leona. A kiedy Leon poskarżył się babci na swoje nieszczęście i ta powiedziała mu, że powinien był jej oddać, okazało się, że on już jej oddał. I koleżanka przestała przychodzić.

Leon, choć krętaczem jest i lubi opowiadać dziwaczne historie, od czasu do czasu rzuca też hasłami. I tak więc, na przykład.
Dziadka boli noga. Poza tym siedzi na górze i ogląda swoje PIERDOŁY.

Monday 25 June 2018

Mundial, Mundial

Od dłuższego już czasu Leon ma nową miłość.
W każdą swoją nową miłość Leon angażuje się bez pamięci. Na każdej sprawie koncentruje się na maksa i we wszystko angażuje się w stu procentach. Wszystkie nowe miłości to prawie obsesja mojego syna. Tak jest też z piłką nożną. Codziennie wychodziliśmy na boisko. Zbiera pieniądze z kieszonkowego na korki. Uczy się trików z meczy i ma nową ulubioną bajkę. O piłkarzach.
Pierwszy mecz Polski oglądał Leon z dziadkiem. Ja z ludźmi z pracy, najpierw, troszkę. Potem poszłam na Rynek, bo stolik zarezerwowano w palarni, dosłownie, papierosów. Prawie się popłakałam, ze złości, że jeszcze ktoś znajduje sale dla palących, z rozpaczy, że nie mogę zostać bo mi niedobrze i od odruchów wymiotnych.
Zostawiłam więc towarzystwo. A jak się już skończył mecz, wszyscy razem poszliśmy rozpaczać po przegranej na piwie i jedzeniu. Na zdjęciu szakszuka, moje nowe ulubione danie.
Bardzo to był przyjemny wieczór.
A prasowanie nadal nie zrobione... A przecież jadę do mamy na weekend  i teraz aż do końca wakacji co piątek będę wyjeżdżać. A popołudnia mam jakoś tak wypełnione, że na prasowanie czasu nie ma. A może chęci?

Jeszcze tylko na chwilę dzieci przyjechały do domu, odebrać świadectwa w atmosferze mniej uroczystej, bo nawet nie w naszej szkole i już. E, co się będę zastanawiać. Wakacje pełną gębą.
Tak czy inaczej drugi mecz oglądałam już u rodziców, z Leonem. Tak się wkurzyłam, że po pierwszej połowie wyszłam z pokoju. I tylko od czasu do czasu wracałam przed telewizor.
No, to jakby już więcej nie muszę oglądać. Za to Leon nadal siedzi po nocy z dziadkiem, spać chodzi po 22.00 Każdy mecz jest ważny, każdy trzeba komentować. Zasypia u dziadka na łóżku, potem trzeba go nosić. Urósł. Nie wiem nawet kiedy.
No i o korkach marzy jeszcze bardziej...

Sunday 17 June 2018

Lato

Hm. Z reguły nie wstawiam dużo zdjęć, zwłaszcza, że nadal nie mam aparatu fotograficznego. Tym razem musim. Jak mogłabym się nie podzielić tym, jak jest na naszej wsi. 
Wiślica ma miejsca mocy, podobno. Żebym nie powiedziała, że cała jest miejscem mocy. Stąd mam najlepsze wakacyjne wspomnienia, tutaj letni poranek pachnie jak nigdzie indziej, tutaj wieczorem słychać żaby z nad rzeki. Tutaj przesiedziałam cały rok po powrocie z Anglii i wiedziałam, że tylko tutaj uda mi się siebie ogarnąć. Tutaj mówi się co drugiej napotkanej osobie "dobry" i tylko tutaj chce się wracać, "bo nawet nie zdążyłam z tobą mamo pogadać"
Dlatego, kiedy idziemy na długi spacer i robimy milion zdjęć, nie mogę ich nie umieścić.


 







Saturday 16 June 2018

Urodziny Tymka. I moje też. W sumie.

No to tak, grila zaplanowali. W chrzciny Tymka zapadła decyzja, że 16 czerwca będzie gryl. U babci i dziadka na podwórku, bo tutaj jest naj-le-piej na świecie całym. Z okazju ukończenia przez Tymka pierwszego roku życia.
Moje urodziny przypadają na ten sam dzień. Straciłam wyłączność. Co więcej, teraz pewnie już nikt nie będzie o mnie pamiętał. 
Cały miniony tydzień był szarobury i deszczowy. Miałam nadzieję, że się na tej delegacji opalę i będę piękna, a tu nie. Nawet nie odpoczęłam. 
Dlatego tym bardziej chciałam szybko jechać do mamy. Wiedziałam, że wcale nie odpocznę, bo się będzie działo, ale co tam. Ważne, że po prostu mogłam tam jechać.
No i gryl był. Ludzie byli, rodzina była. Marshall był, bo stwierdził, że dlaczego nie. 
Zrobił zdjęcia kuchni, bo taka ładna. Zrobił zdjęcie piwnicy, bo wow!!!, prawdziwa piwnica!!!! i prawdziwe słoiki!!!! Zrobił zdjęcie okolic, bo wsi spokojna i wsi wesoła. Z Ameryki jest.
Bardzo to udane były urodziny moje. Dostałam piekne prezenty, wcale się nie spodziewałam. Tort miałam super słodki, orzechowo-cytrynowy, Flowery-Fruity-Nutty, czyli zupełnie taki jak ja według Marshalla. Dla nie wtajemniczonych w arkana języka angielskiego, nutty znaczy orzechowy, ale też troszkę stuknięty. Troszkę stuknięta jestem. Jak ten tort.
Tak czy inaczej, ciocia Kasia jest super zdolna, zrobiła Tymkowi tort. Moja mama jest zdolna, zrobiła dla mnie tort. I Iza duża i Isa mała i chyba Leon też, są zdolni, bo ozdobili tort zgodnie z moją osobowością. Czego jeszcze można pragnąć od takiego dnia urodzin? Skoro był perfekcyjny? A tort zgodnie z moim życzeniem miał 42 świeczki?
Hm, to nie mam się czego obawiać. Moje urodziny nadal będą wystawne, nawet dzielone z najmłodszym w rodzinie.






Solenizantki zasady świętowania

Oto tort. Isabela skończyła 15 lat. Zmian wskazujących na dorastanie nie widzę. A nie, przepraszam, wszystko wskazuje na to, że PROCES doras...