Friday 13 April 2018

Niby bez szaleństwa, a jednak nie

Ech, wróciłam do domu. W Lany Poniedziałek, żeby wtorek po prostu sobie poleżeć i robić nic.
Co za ironia. Losu chyba, bo przecież się nie przyznam do głupoty.
Chyba robiłam nic.
A nie, byłam z dziećmi po obuwie letnie. Moje dni wolne obracają się wokół robienia wszystkiego, na co nie mam czasu w weekend.
Zaraz potem wróciłam do pracy, a tam niestety, atmosfera ciężka, bo ktoś powiedział, a ktoś nie powiedział, a ktoś nie zapytał. Generalnie, wszystko to moja wina. Jak się ma miękkie serce, trzeba mieć twardy tyłek. Znów się przekonałam.
Przyszedł piątek, Isa po zuchach poszła do koleżanki na noc.
Przyszła sobota, zaprowadziłam Leona do szkoły. Po to, żeby iść a bazary, torebkę sobie kupić. A nie mówiłam, to na co nie mam czasu kiedy dzieci są ze mną. Kiedy ja będę sobie mogła poleżeć.
Znów przeklinam mój kosztowny gust. Nie dla mnie bazary i tamtejsze torebki. Pozostaje mi online, a i to nie zawsze, bo imitacja skóry nie taka, jak trzeba.
Przy okazji obcięłam włosy, nie tak jak trzeba, a potem pojechałam z dziećmi po buty. Dla siebie. Nie takie, jak trzeba. Albo jakbym chciała. Co roku mam głupia nadzieję, że ktoś wyprodukował wąski but wiosenny. Co roku przeżywam rozczarowanie.

Szkolenie miałam w firmie z obsługi klienta trundego, także też trochę ze sprzedaży. E, może trochę rodzinnych genów handlary jednak mam? Bo prababci od chustek, babci od lodów, piwa i kiełbasy, i mamy od śrubek, kabli i mufek. Opowiadałam już tę historię prawda? Nic sie nie zmienię.
Ale, wracając do szkolenia. Przyjechała Kania, bo, kurczę, jakżeż mogłam była zapomnieć? Babcia pojechała do sanatorium. I właśnie w piatek o 23.00 odwoziliśmy ją na dworzec (czemu ciśnie mi się na usta lotnisko, że niby, jeśli odwozić, to tylko na lotnisko. Taki związek frazeologiczny i innego nie będzie).
Stoimy tam razem, tato mój rozgląda się po sali (odlotów?), gdzie państwo z walizkami czeka i rechocze pod wąsem, rzucając od niechcenia "Te wszystkie dziadki tam, to do sanatorium". Sam w tym roku będzie obchodził 70-te urodziny.
No i dlatego w niedzielę była Kania.
A na szkoleniu nauczyłam się , że na pewno coś mnie pociagnęło w stronę mego męża, dlatego wyszłam za mąż. Tylko potem zabrakło intymności i bliskości. Z perspektywy czasu widzę, jakie to prawdziwe.
Zrobiło się nagle bardzo ciepło.Takie letnie ciepło. Do pracy jeżdżę na hulajnodze. Potrzebuję też powiększyć wiosenna, biurową garderobę.
A propos garderoby.
Przychodzę dzieci odebrać, a Pani ze świetlicy szepcze szeptem konspiracyjnym, że "może bym tak mogła zagrać z Leonem w piłkę, bo się podobno chłopcy z niego śmieją, że nie umie grać." Dziwne, bo wydaje mi się, że radzi sobie świetnie. Może się nie znam.
"Nie chcę" odszeptuję. "Musi pani, to taka praca domowa ode mnie".
A niech to. Odstrojona w jasne spodnie, poszłam grać. Eee, było super. Spodnie do prania.
Codziennie wychodzimy na dwór. Wszystko wydaje sie takie łatwiejsze, kiedy świeci słońce.
A kiedy jeszcze ma się wolny piątek, to dopiero radość.
I jeszcze kiedy w taki piątek pomyka się po Sienkiewce na hulajnodze, bo się zakupy na urodzinową imprezę robi i słyszy się, na swój widok "To będę ja, w przyszłości"
Urodziny Iss, no tak. Ale to już na kolejny post.


Leon o swoich kuzynach:
-Oni mają domek elegancika. No wiesz, taki z sauną i Jacuzzi. A w saunie szczypią mnie oczy.
-To ich hotel?
-Taaaak???? Aha.

O nie! Jak ja mogłam zapomnieć, Kot spadł z balkonu. Baba się na mnie wydarła, sąsiadka z dołu, bo Marianka wisiała na smyczy, na jej antenie. Że jestem nieodpowiedzialna, że zwierząt nie powinnam mieć, że się udusi.
E, no nie miała obroży, tylko to inne takie chomąto.
Zresztą, nic jej się nie stało. Może się nauczy, że z 5 piętra się nie skacze.
Potem okazało się, że ta wrzeszcząca sąsiadka to straciła tak psa. Z 4 piętra jej spadł.
To chyba ja jestem mądrzejsza, z tą naszą smyczą?


Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...