Friday 18 May 2018

Bachledówka raz jeszcze 13-18 maja

Przyjechałam z Bachledówki.
Tak było na początku.

Wcale nie chciałam tu przyjeżdżać. Wcale, a wcale. Nie byłam przygotowana mentalnie i domowo. Miałam wrażenie, że nie wszystko jest w domu ogarnięte przed wyjazdem, a ja tego bardzo nie lubię. Tak to już jest jak się jest control freak. Na marginesie, takie ładne określenie, a odpowiednika polskiego nie ma. Maniak kontroli? Toż to zupełnie nie to samo.

Ale. Jak się już rozkręcam i jestem całą sobą, z tymi ludźmi, to się okazuje, że jest dobrze i chyba to jest to, czego potrzebowałam. Któżby przypuszczał.
Mam przerwę od dzieci. Tylko moja mama musi się z nimi teraz użerać. A ma z kim, bo nie słuchają się moje dzieci i uparte są jak  nie wiem co, i nie wiem tylko, gdzie popełniłam błąd?

A tak jest teraz.
Kurna, mnie sie nigdy nie zadowoli.
Już mi się nie chce rozmawiać, socjalizować i po prostu być.
Pomieszkiwanie w hotelu jest bardzo męczące i nie rozumiem dlaczego, i po co ludzie przyjeżdżają w takie miejsce. Żeby siedzieć na niewygodnych krzesełkach, a w pokoju mieć tylko łóżko, a w hotelowym lobby nie mieć gdzie usiąść.
Nie, zdecydownie nie jest to mój ulubiony hotel.

Byli tam też ludzie na kilkudniowy wypad z dzieckiem, z Groupon'a. Tak po prostu, żeby sobie w hotelu posiedzieć. Niby można iść na spacer, ale w pokoju hotelowym? Całe kilka dni i tak tylko w tym pokoju? Bo ja bym tak nie mogła.

 I jeszcze mieć do czynienia z ludźmi, którzy przez cały tydzień nie mogli się nauczyć mojego imienia i ostaniego dnia mówili do swojego męża o mnie per "she".
Sorry, ale to nie na moje nerwy...
Dobrze, że idę dziś w końcu na tańce. Wprawdzie na tańcbudy dla podstarzałych policjantów (cytat) i bez srających murzynów, ale zawsze to coś.

Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...