Saturday 19 May 2018

Niedzielne lody

W piątek wracam, impreza do 4 nad ranem.
W sobotę, choć myślałam, że będę leżała cały dzień , zrobiłam zupełnie co innego.
Po pierwsze obudzono mnie o 7 nad ranem, skokami po łóżku. Kurczę, czy ktoś weźmie pod uwagę to, że kiedy wracałam do domu świergoliły już ptaszęta.
Wstać musiałam, posprzątać bałagan dziecięcy całotygodniowy, po kwiatki balkonowe musiałam iść, obiad musiałam zrobić, bo Leon szedł do kolegi, Leona musiałam zaprowadzić, Royal wedding musiałam oglądać, po Leona też iść musiałam.
A potem babcia z ciocią Kanią pojechały do domu i zostawiły mnie dogorywającą, bo naszedł mie spadek formy.
A potem wykiełkowało ziarenko zasiane przez babcię i zaczęłam przenosić meble z pokou do pokoju, i z powrotem, bo mi się nie podobało.
Poprzesuwałam więc tylko w pokoju i jestem ukontentowana.
A potem to już mogłam się położyć, żeby się zregenować, bo na niedzielę umówiłam się z Martynką na lody. Nie wiadomo kto zacz? Jeszcze. Bo to koleżanka z pracy.
Przyszła kiedy jeszcze kombinowałam trochę w kuchni, a trochę z klockami Lego Leona.
Martynka przyszła, powiedziała dzień dobry i dołączyła do mnie w kuchni i wtedy wstał Leon, i wkroczył do kuchin mówiąc: Przepraszam, ale nie zauważyłem Pani. Dzień dobry. I wrócił do bajek.
Ojej.

A potem były już lody i spacer po mieście. Poczułam się przez chwilę jak turystka.

Ptaki tam są w tych klatkach, ale dla nas największą atrakcją były brązowe myszy.





Jajka, jaskinia, pomyłka

Święta znów obserwowałam uszami.  Jedziemy z dziewczynami samochodem i rozmawiamy o socjalizowaniu się. O tym, jak ich mama lubi sobie połaz...