Friday 27 May 2016

Tydzień w pigułce. A może w elaboracie

O, proszę. Jakby nic, jakby tydzień, jak każdy inny, a tu się oglądam za siebie i widzę, że dnia nie miałam, żebym sie położyła i leżała, i leżała, i leżała... Czasem takie tygodnie są potrzebne. Wiem wtedy, że nie tylko mamą jestem. I czas dla siebie mam. Nawet jeśli czas dla siebie spędzam na pomaganiu koleżankom.
Człowiek uczy się codziennie, podobno. Coś musi w tym być, bo do zeszłego tygodnia nie wiedziałam, że istnieje coś takiego jak Midwife and Nurses Council. A teraz już wiem, bo tam byłam. I jakież było moje zdziwienie, gdy sie okazało, że choć przyjechałyśmy w ciemno, poproszono nas o zajęcie miejsca w poczekalni, bo zaraz się ktoś nami zajmie i rzeczywiście sie zajął. I kolejne rzecz jasna nasuwa mi się porównanie, że bez kolejek, bez telefonicznego umawiania się z Urzędem, bez przepychanek. Pięknie, no. Sprawa załatwiona szybko, z zapewnieniem, że nawet jeśli koleżanka nie uzyska potwierdzenia o niekaralności z Libii, gdzie 20 lat temu pracowała, a gdzie obecnie rozpanoszyła się wojna, to po prostu złożymy przysięgę. I już. Koleżanka złoży, nie ja. I tyle. Tyle, i wierzyć mi sie nie chce, że tak można. Dla kontrastu jednak dodam, że czas zatwierdzania dokumentów i nadawania prawa wykonywania pracy jako pielęgniarka dla osób z zagranicy, winien wynosić około 3 miesiące. Czasami jednak trwa dwa lata...
Będąc w euforii po naszym spotkaniu postanowiłyśmy usiąść sobie na kawie. W Illy.  Tutaj siedziałyśmy.
I tak żeśmy se popijały moją ulubioną kawę, która była mi towarzyszką w pierwszych dwóch latach w UK.
             
 Wieczorem, jakby mi było mało wszystkiego, u Kasi Emilkowej farbowali włosy. Ściślej mówiąc, Gatti robiła Kasi pasemka, jakżesz możnaby się nie wprosić. Do domu wróciłam o 21, poczęstowana przez Gatti jednym z polskich seriali, na które namawia i reklamuje, że nie da sie bez nich żyć.
Oczywiście, że sie nie da, bo jak się już zacznie, a do obejrzenia ma się 13 odcinków, to nie spocznie się, aż wszystko się przeleci. Co z tego, że dzieci, że szkoła,obiad praca domowa, czytanie z dziećmi. Nie, nie, bez serialu nie da się żyć.
Da się, gdy sie nie wie, że są, bo w gruncie rzeczy nic się nie traci. Bo czyż moje życie uboższe by bylo, gdybym nie spędziła wekendu na oglądaniu odcinka, za odcinkiem? Myślę, że nie. I dlatego nie oglądam i jak mnie kiedyś poczęstują pierwszym ze 154 odcinków to wyjdę, zanim się zacznie. Żeby mi życia poraz kolejny nie zabrano.
Całe szczęście, że Isa na zajęciach z polskiej szkoły była,  a Leon do Filpka poszedł, to czasu miałam pełno.

W poniedziałek małżonek mój dzień wolny miał, a ja Karoli towarzyszyć poszłam do mieszkania Kasi od Emilki udawać, że to nasze mieszkanie i nasz piecyk gazowy sprawdza. Telefonu, którego numer tymczasowo podałam w przedszkolu Leona, jako kontaktowy (ważne) nie wzięłam. Mój własny, użytkowy sie rozładował. Przychodzę do domu, ładuję, wiadomość od męża. :Leon się zranił, idę do przedszkola, zadzwoń szybko. Okazało się, że chodził po plastikowym koniku do bujania dla dwójki, rąbnął o podłogę, aż się krew polała z nosa, a na czole guz wyrósł. Gdy szok minął, zastosowałam magiczną skórkę ze swieżo rozbitego jajka, z odrobina białka jeszcze na nim. Następnego dnia po guzie nie było śladu,a pani się pytała, gdzie oznaki wczorajszego wypadku, bo wszyscy sie spodziewali guzów i siniaków. Proszę bardzo,a jednak magiczne, domowe sztuczki się przydają, jednak mój witch craft (definicja męża) działa.

Wtorkowe popołudnie przesiedziałam w kawiarni z koleżanką, której wg jej obliczeń, nie widziałam jakieś dwa lata. A siedziało nam się jakbyśmy sie wczoraj rozstały. W centrum, z dala od mojej wioseczki.

W środę z rana załatwiałam sprawy polskiej szkoły. Mieliśmy spotkanie z panem ze szkoły angielskiej, w której będą sie odbywały nasze sobotnie zajęcia. Bardzo zadowalające spotkanie. Od razu jednak nasuwa się myśl, kurcze, że mało czasu, tyle do zrobienia, kiedy to, kiedy.... Bo wiecie, ja wszystko sama  i najlepiej... Choć skłamałabym, bo kolega współtowarzysz też dużo robi. 

We czwartek Isa miała kontrolna wizytę u dentysty, więc do szkoły rano nie poszła. Zaraz po powrocie i odprowadzeniu jej do szkoły, spotkałam się z Karolą, zeby iść wymierzyć ilość kroków, które nam to dane potrzebne będą do zrobienia mapy i wskazówek dla dzieci, które na naszej imprezie z okazji Dnia Dziecka, będą mogły skarbów sobie szukać. Musiałyśmy też współrzędne za pomocą kompasa zapisać, żeby nie na ostatnią chwilę wszystko. I miałam z Leonem do Agaty i Filpka iść, ale dzwoni do mnie mąż, że kurczaka organicznego rzucili, że wiadomość dostał, żebym leciała w trymiga do sklepu. No to poleciałam, a Leona zostawiłam z koleżanką. Zaraz potem trzeba już było po Isę do szkoły, zaraz potem na lody do Iwony i dla Isy już sie zaczęły ferie.
 Leonek jeszcze jeden dzień. Piątek właśnie, kiedy Zosia i Antosia spędziły z nami cały dzień, kiedy do parku poszłyśmy, słońce było piękne, posiedziałam i nie wiadomo kiedy można było po Leona biec. Żaneta później przyjechała, także słoneczny początek ferii!!!!

Monday 16 May 2016

Profesjonalny wekend

Weekend miałam szaleńczy. Zupełnie nie w moim stylu.
Szkołę zakładamy polską sobotnią. Można to zrobic w sposób prosty, można też sobie szukać kłód. Szukanie tych kłód pod nogami  nie wydaje sie takie nieuzasadnione, choćby z tego powodu, że odpowiedzialność to wielka, piniondze z tego żadne, pracy masa. Może lepiej więc na początku trudniej, żeby później łatwiej.
Kolega z nami to wszystko robi. Jeden problem z kolegą jest taki, że tłumaczę mu, nie wiem ile już razy i opowiadam jak się momentami czuję, z powodu jego różnych zachowań, ale do kolegi nie dociera. Mamy nadzieję, że kiedyś dojdzie. Kolega ma pamięć krótką, bo nie pamięta rzeczy, które mu pokazuję, czy proponuję, by przedstawić je potem jako swoje. Denerwujące, wiem. Opowiadam, że nie lubię i jak się czuję w takich sytuacjach, ale nie dociera. Powoli zaczynamy tracić cierpliwość. A tu trzeba się skupić. Bo czasu mało.
Kolega też nie ufa moim zdolnościom, nie wierzy (zapewne, że czytam po angielsku ze zrozumieniem oraz, że zrozumienie dokumentów prawnych napisanych dla laików nie stanowi dla mnie problemu. Tak, wiem, tłumaczę, nie dociera. Zapewne dlatego, że kolega lubi, że to on znalazł, wymyślił, zaproponował.). Zabrał nas więc na konferencję dla ludzi, którzy chcą szkoły polskie otwierać. Poranna, sobotnia, od 8.30.
Pozwolę sobie w tym miejscu pochwalić się, że kwestie  przez panią prawnik poruszane znałam, acz cenię sobie nowe wiadomości dotyczące kwestii, o których jeszcze nie czytałam.
Tak czy inaczej, wyjazd uważam za udany i potrzebny. Inaczej moja współtowarzyszka, która powiedziała, że ona sobie pójdzie doświadczenia chemiczne czynić. Kasia, mama Emilki takie ma zamiłowania.
Przyjechałam do domu późno, bo warszaty trwały sześć godzin, jakoś do mnie wcześniej nie dotarło, że tak długo.
Wchodzę do domu przed przyjazdem.
 A tam..
Jakby mnie nie było przez rok przynajmniej, a nie przez całe przedpołudnie. A zabrał ich tatuś do parku, do resteuracji innej niż wszystkie, zajęcia mieli, nikt sie nie nudził. No, to nie wiem, jak to się stało, że jedno przez drugie, mamo, mamo, mamo, mamo, mamo mamo. O każdą jedną pierdołe, naraz jednocześnie mnie potrzebowali. Jak to tak, na jedno przedpołudnie wyszłam.

A wieczorem Żaneta zaprosiła na urodzinowy wieczór, który przeciągnął się do późnych godzin nocnych.
I tak mnie zastała niedziela i nicnierobienie.

Friday 13 May 2016

O dumie matki

Trzy bardzo ważne wiadomości.
Chwaliam się już, że mam niezwykle uzdolnioną córkę, która jako pierwsza, w karierze naszejpani, drugoklasistka, już zaczęła się przygotowywać do pierwszego egzaminu z instrumentu, czyli w jej przypadku, fletu poprzecznego. Po niecałym roku ćwiczeń.
No to się jeszcze pochwalę, że przychodzi do domu po zajęciach z fletu i oświadcza mi, że będzie grać na szkolnym festynie letnim, na zakończenie roku szkolnego. A jeśli będzie grała lepiej niż ktośtam, to i trudniejszy utwór dostanie. No, dumnam.

Następnie, wchodzę ja ci, proszę ciebie bardzo, do domu wczorajszego poranka, patrzę, poczta przyszła, kartke przyniosła. Kartka pismem, którego w szkole uczą, całkiem jak mojego dziecka. Pewnie znów dla rodziców niespodzianka, myślę. Czytam, a tam piszą, że:


 Szkoła ma przyjemność poinformować nas,
 iż mamy, jako rodzice,
 powód,
 by być dumnymi,
 z osiągnieć naszego dziecka w szkole.


A dalej stoi już tak:




A trzecia wiadomość to dyskoteka, że była. I że one wszystkie takie gwiazdy, z kwiatem we włosach. 



Tuesday 10 May 2016

Kobiecy problem

Jakżesz ja mogłam była zapomnieć o tak ważnej rzeczy to ja nie wiem.
Moje dziecko ma szafę ubrań i nigdy nie wie co ma na siebie włożyć. Ja się już dawno nauczyłam, że mniej to lepiej, ale wprowadziłam tę zasadę tylko do mojej garderoby. Dzieci moje mają sztuk odzieżowych sporo całkiem. Leon, gdy ukocha sobie jakąś sztukę, nie odpuszcza i mogłabym prać codziennie, byle była gotowa do założenia. Od przybytku głowa go nie boli. Inaczej sprawa ma się z Isabelą, ooooooo, proszę państwa, Isabela ma za dużo. Do tego stopnia za dużo, że nie wie co ma na siebie włożyć. I tak się właśnie przydarzyło w ubiegłą niedzielę. Kiedy całkiem straciłam cierpliwość, kiedy poraz kolejny dałam sie nabrać na "oj mamo, założę co mi dasz, tylko idź mi proszę coś wybierz, nie będę marudzić", przypomniałam sobie, że Gatti nam dała kilka sztuk odzieżowych w spadku. Spodobało się. Wybrałam pasującą spódnicę. Ucieszyłam się na spokojny prysznic. Pięć minut później wpada dziecina i pyta, czy dobrze dobrała dodatki. Pięć minut później przegląda się w lustrze i pyta  Czy ja wyglądam stylowo???


Monday 9 May 2016

Cd rodzicielskich rozterek naukowych

No, dobra, wprowadziłam zmiany. Ileż można katować dziecko nauką? Odpuściłam popołudniową matematykę i uczę systematyczności. Przychodzimy do domu, robimy co trzeba od razu. Nie włączam bajek, nie pozwalam na you tube dopóki nie nauczy się, że "najpierw obowiązek, potem przyjemność" Nasłuchałam sie tego jako dziecko wystarczająco, żeby mi się dobrze w pamięci wyryło, i żebym mogła teraz dzieciom moim powtarzać. Działa.
Więcej czasu spędzamy dzięki temu razem. Rysujemy, wyciągamy gry. W końcu zagraliśmy w "Gorącego ziemniaka", którego dostaliśmy od babci w paczce. Któż mógłby sie spodziewać, że to taka świetna gra, której runda za rundą nie chcieliśmy kończyć! 
Jednak najbardziej zachwycił mnie Leon, ze swoimi odpowiedziami na pytania.
Co robią ludzie, żeby być w dobrej formie i nie chorować. - nie piją brudnych napoi, żeby nie chorować.
Czego nie należy moczyć - instrukcji nie można moczyć, bo jest bardzo ważna.
Gdzie chciałbyś jechać na wakacje- na wakacje tam, gdzie jest bardzo, bardzo cichutko.
I o ile, czyta się te odpowiedzi i myśli, że takie zwyczajne i o co mi chodzi, o tyle, kiedy musisz szybko znaleźć odpowiedź, bo nie chcesz się sparzyć nerwowo szukasz odpowiedzi, i masz 4 lata i rzucasz hasła, że na wakacje w jakieś cichutkie miejsce, o tyle nie możesz się nie zachwycić.

Isabela uczy się nowych słów.
Pranie mi kiśnie, żalę sie niby do siebie, niby do Isy w pewien deszczowy wieczór.
Co to znaczy kiśnie?
Że jest mokre i nie chce wyschnąć.
O, to tak jak kisiel?

Friday 6 May 2016

Słońce i lato kontra nauka

No kurcze przyszło do nas słońce w końcu, przez chmury się przebiło i zrobiło się gorąco. Tak gorąco, że można było w sałdałach i krótkich spodenkach na plac zabaw pomknąć. A ponieważ umówiłam się z Basią i Emilką na spotkanie, tom je zaciągnęła do parku. Przy okazji przyciągnęło sie za nami całe towarzystwo i już można było zrobić piknik polskiej mafii. Nie kłamię, tak musiało być, o tej mafii mówię. Ludzie obok nas przechodzili i patrzyli dziwnie na to chmarę na trawce rozsiadłą.
Hanka z Gatti też przyszła. Najpierw we czwartek z polskim towarzystwem, na loda się załapała i nie tylko.


W piątek z angielskim towarzystwem ze szkoły Iss. Na Doritios się załapała. I inne dobre rzeczy, ale przed wszystkim na chrupki.

Oj, jak mi było dobrze sie wygrzać, twarz opalić, loda zjeść, do domu wieczorem późnym wrócić.
Jedyne co spędza mi sen z powiek są Isy prace domowe. Kiedy ja mam czas znaleźć, żeby z dzieckiem po prostu posiedzieć, kiedy to dziecko ma flet, pracę domową z matematyki, czytanie po angielsku, czytanie po polsku i jeszcze uczenie się zegara. Siedzimy na aplikacji do matematyki i ćwiczymy, bo pod koniec maja będzie egzamin, który niby nie ma znaczenia dla przyszłej edukacji dziecka, ale wolałabym , żeby się dziecko nie denerwowało, że nie umie. Flet gonie też codziennie, bo płacę sporo i jeśli nie chce ćwiczyć, to chętnie zrezygnuję z płacenia, bo ja nie potrzebuję osobiście fletu. Super, że gra. Pod warunkiem, że robi to dla siebie, ale jeśli robi to dla siebie, to znaczy, że chce. Jeśli chce, to ćwiczy codziennie, tak? Jeśli nie codziennie, to nie musimy grać.  Z drugiej strony, Iss jest pierwszym dzieckiem z drugiej klasy, które już przygotowuje się do pierwszego egzaminu z grania na flecie. Ej, no może przestanę marudzić.

Tylko kiedy ja mam czas znaleźć na chodzenie do parku, na zabawę?
Kurczę, jak ja nie lubię tego systemu.
Przerwy w nauce są tu takie: koniec października tydzień, Boże Narodzenie dwa tygodnie, koniec lutego tydzień, Wielkanoc dwa i pół tygodnia, koniec maja tydzień, wakacje sześć tygodni. I po co tak często pyta babcia z Polski. Ano, nie wiem. Dla mnie to już nie dziwne i nie bez sensu, bo funkcjonuję w tym systemie już czwarty rok. Półtora miesiąca mija, widzę, że dziecko zmęczone i odpoczynek mu się przyda, więc nie narzekam. Ale potem przychodzą takie ciepłe dni i myślę sobie, że jak jest zimno i są ferie, dzieci siedzą przede wszystkim w domu. Przychodzi lato i zamiast wygłupiać się na podwórku, ta moja biedna córka musi przychodzić do domu i czytać, i robić liczyć, i pisać. A dupę się pocałujcie. Dajcie im trochę dzieciństwa.
Bo Leon na ten przykład nie uczy się jeszcze za dużo i jemu to wolne nie jest tak potrzebne, on nie okazuje zmęczenia. Isa też nie byłaby zmęczona, gdyby w wieku 4, 5 lat mogła się jeszcze bawić a nie uczyć literek.
Jak ja nie lubię tego systemu.

Monday 2 May 2016

Wolny poniedziałek

Jakoś do siebie doszłam po tym niepojętym czwartku, który dla mnie łaskawy nie był. Nawet chciało mi się w piątkowy poranek pochodzić na bieżni z Karolą. Witaminy zaczęłam brać, przespałam się i tadam, funkcjonuję.
A potrzeba była, bo zamówiła mnie Żaneta na babysitting sobotni, gdyż ponieważ, wraz z mężem oraz tłumem przyjaciół mieli zamiar wybrać się na koncert polskiego zespołu i przykro byłoby, gdyby tak w ostatniej chwili okazało się, że mi organizm nie funkjonuje jak trzeba.
Kolejna sobota zaplanowana z minutami. Obowiązkowe poranne spotkanie grupy oszołomów od polskiej szkoły i polskich rodziców. Okazało się, że Kopciucha nie będziemy grać w maju, bo nie ma sali. Jakoś tak nam się nie zebrało, żeby zarezerwować. Ja też jakaś taka rozlazła i się rozeszło. Dobrze, bo nie muszę się spinać, a zmęczenie mnie nie opuszcza, polubiło mnie tak, jak kiedyś Pan Leń i nie zapowiada się na razie, że mnie opuści. Chyba, że jak już zrobię badania krwi wyjdzie co mi jest i zacznę sie kurować.
Popołudniu Isa jak zwykle polska szkoła. Podczas gdy starsze dziecko się uczyło, zabrałam młodsze i podążyłam na odsiecz młodzieży, która się jeszcze po koncertach włóczy.
Po polskiej szkole Kasia odstawiła mi Isędo Żanety i już mogłam się nastawiać na wojnę z czterema małoletnimi wiatrakami. Ależ, jakżem się myliła snując swoje obawy. Dziecięcia idealne, nie zalazły mi za skórę i grzecznie poszły spać, młodsze o 22.10, starsze o 23.15. Zaraz potem zasnęłam ja.
W niedzielę umówiliśmy się z rodziną męża na małego grila, więc nie mogłam się zasiedzieć i na obiad i kolację zostać u koleżanki i z rana odwieźli mnie jak księżną udzielną do domu.
Na tarasie przy domu teściowej pogoda piękna, ciepło, słońce swieci, w ogrodzie stopy grzejemy, piwo popijamy. To my. Moje dzieci w salonie, przed telewizorem. Może dlatego, że zmęczone?
No i znów późna kolacja, późne spanie i zmęczenie poranne. Dlatego dzisiejszy dzień leniwy, nikomu nic się nie chce. Spodziewamy się jeszcze szybkiej pożegnalnej wizyty od siostry małżonka. A tu naraz Isa wyskakuje, że ona chętnie na plac zabaw. Naprawdę? Jak ja chce robić nic? Alem się przemogła. I jak zwykle nie żałowałam. Takie rodzinne wyjście na całkiem swieże powietrze to przyjemne jest. Człowiek wróci do domu, zadowolony, że wyszedł i nie przebimbał dnia na kanapie.
A świeżość umysłu w moim wieku już nie taka łatwa do utrzymania. Okładam godzinami snu, ograniczaniem ciężkich programów telewizyjnych i internetu oraz czytaniem przyjemnych historii. Muszę. Nie to, co Leon. Ten ma umysł wyostrzony, żeby odkrywać, a chłonny jak gąbka jednocześnie. Proszę bardzo:
-Mamo, a bejbisie to którędy wychodzą? 
-No, z brzucha.
-Nie, nie wiesz co ja mówię. Którędy, z moomy (anglojęzyczne określenie waginy) czy pupy?
Nie, no nie no, nie no. Co to za pytania.
-No z moomy.
-A. Bo wiesz, jest taka reklama, w której od pani wychodzi bejbiś i on jest już duży i ma ręcznik, i kluczyki, i pani stoi obok, i mówi, "that's amazing".
Co ja tu będe tłumaczyć. Zobaczyć tu proszę.




Puszczający czwartek

Dzisiaj jest czwartek. Trzeci dzień egzaminów Isy. Zrobiłam jej rano tosta z czekoladą, bo kaszy manny na mleku z sokiem malinowym nie chcia...