Thursday 16 May 2024

Puszczający czwartek

Dzisiaj jest czwartek. Trzeci dzień egzaminów Isy. Zrobiłam jej rano tosta z czekoladą, bo kaszy manny na mleku z sokiem malinowym nie chciała. Wystarczyło jej przez dwa poranki dwóch pierwszych dni egzaminów ósmoklasisty. Poszłam oddać książki do biblioteki i wypożyczyć nowe. Ktoś zamówił Popłynę przed siebie jak rzeka, musiałam ją już oddać, więc przeczytałam ją w dwa popołudnia. Uryczałam się potem do bólu policzków. Siostra Aptekara mówiła mi dawno temu, że nie lubi, kiedy płaczę. Wyglądam, jakby mi kwas wyżerał twarz. No, niewiele chyba w życiu robię połowicznie. W płakaniu jestem mistrzynią, która (podobno) wygląda tak uroczo, że nic tylko do filmu. Wróciłam do domu, zrobiłam obiad, przyszedł przyjaciel. Poszedł. A ja się zastanawiam, czy to dziś był ten egzamin? Czy to wczoraj Isa zdawała matematykę? Czy to wczoraj zasiedliśmy we trójkę do Akademi pana Kleksa, a Isa się zmyła, zgasiła światło i już jej nie było. Wykończona stresem egzaminacyjnym, który wciśnął się  w zakamarki ciała tak, że nic prawie nie było widać.

Ja natomiast w ogóle nie czułam stresu. Wiem, że tyle ile potrzebuje do liceum, do którego się wybiera, na pewno dostanie. Przed samym egzaminem napisała trzy rozprawki. W końcu uwierzyła, że potrafi, a nawet więcej, że w rozprawkach będzie świetna. Czytała, powtarzała, robiła zadania. Więcej niż się przygotowała już się nie da przygotować. Niezrobionej pracy nie nadrobi się w dwa tygodnie. A i tak zrobiła dużo. Nie czułam stresu, bo wierzyłam, że będzie tak, jak powinno być. 

Czułam za to jej stres. Wpełz we mnie przez pootwierane w całym ciele otworki na emocje. Te, z których wypływa mi empatia. Te, które mają wypustki wyłapujące emocje wszystkich dookoła. 

No.

I dlatego nie wiem teraz, czy te egzaminy to były. Bo właśnie w tym momencie poczułam, że przez trzy dni byłam zakokoniona w Isy strach. Że nie było mnie, że siebie nie czułam, a tylko na autopilocie zupa pomidorowa, hamburgery, fajity, skrzydełka i zakupy. I Leon, który najprawdopodobniej, choć nazwać tego jeszcze nie umie, tak samo czuł Isy strach. W ucisku w klatce piersiowej.

Dziś puściło, w końcu poczułam siebie. Przed nami weekend. Noce w muzeach i koncert. Jeśli się zmobilizujemy, zechce nam się ruszyć zadki, być może będzie to weekend przyjemny.

Choć spacerowanie ze mną po Sienkiewce jest dla niego mocno stresujące. Gdyż się wydzieram i gdyż ludzie na nas (czyli na niego ze współczuciem, że taką ma obciachową matkę) patrzą. Czas dojrzewania dziecka numer dwa uważam za otwarty. Już nawet od zeszłej niedzieli, kiedy to siłą woli wywlekłam siebie z domu (nadal jestem chorująca i bez energii), zabrałam dzieci i również do Pałacyku wybrałam się na koncert Natalii Kwiatkowskiej, a Leon marudził, że musi, a następnie opuścił nas zaraz po, bo miastem ze mną nie da się iść.

Na ciepło

No, drugi tydzień minął. Każą się już uczyć na kartkówki. Dzieci nadal szkolnie, ja kulturalnie. Alinka miała urodzinki, poszłyśmy na jedzen...