Sunday 8 November 2015

Ciociu Izo, kiedy znów przyjedziesz

Rodzinne spotkania nieuchronnie kończące się rozstaniami pozostawiają melancholię. Zawiesi mi się nad głową i muszę cierpliwie czekać aż się rozmyje.
W międzyczasie mogę się bezkarnie posmucić, że tak krótko, że już, że jak to, niemożliwe, że to przecież było 10 dni, które powinny trwać zdecydowanie dłużej. Mogę też się cieszyć tym, co było.
Ciocia Iza wróciła do domu. Po kilku intensywnych dniach, które zapoczątkowały jej wakacyjny u nas pobyt, przyszedł czas na łażenie po deptaku i relaks.
Na początek kawa, tradycyjnie w tej samej kawiarni, razem z dziećmi po szkole. Isabela nie darowałaby mi gdybym poszła bez niej. Następny punkt programu zakupy, ale że już trochę byłyśmy zakupowo odrobione, skończyło sie na kolejnej kawie i obserwacji ludzi. Jak ja to lubię... Jak ja dawno tego nie robiłam...
Zupełnie inaczej spędza się kawowy czas bez dzieci. Ech.

A na zakończenie, sprawa miała się tak.
Wstęp proszę państwa do historii. Wycieczka do Hever Castle odbyła się bez małżonka. Małżonek obiecał ugotować obiad. Zrozpaczony był, gdyż zostawiłam go z trzema rodzajami ryb, których nie dało się elegancko podać, a małżonek mój lubi elegancko. Zwłaszcza kiedy mamy gości. A tu lipa.
Ja wam zrobię pyszny obiad.  Wybieram mój dzień wolny ochotniczo na pracę w kuchni. Powiedział.
Dzień wolny przypadł w czwartek, dzień przed wylotem. Czekam, czekam, czekam. W kuchni nie dzieje się nic. Obiad podał nam więc Nandos. Bardzo dobrą decyzję podjął małżonek. Urocze zakończenie uroczego pobytu,

A nie, przepraszam. Najlepszym uwiecznieniem pobytu naszego uroczego gościa było to. Ach, zima idzie, święta idą, grzane wino będzie...




Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...