Tuesday 29 August 2023

Wycena spokoju dziecka

Ostatni tydzień wakacji, a my musimy do miasta, bo Leon ma spotkanie z podsumowaniem rocznej terapii grupowej, a Isa, no ona zajmuje się dziećmi i gada do nich po angielsku. 

A miałam nadzieję  na wiślicki tydzień.

Podczas spotkania  panie sie rozpływały się na Leonem, ze bedzie brakujacym puzzlem i jaki on jest współpracujący i wspierający, i trzymajacy się zasad. Tylko, żeby może nie przesadzić z tymi zasadami, bo czasami warto się dostosować i nie przeginać w tę prawilną stronę. Na koniec zapytałam jeszcze Leona, czy mogę sama z paniami, wyszedł a w drodze powrotnej zapytał, o czym ja z tymi paniami. A ja oczywiście o ojcu, który na październik planuje lot do Polski i nie wiem, jak mocno to wpłynie na dziecko, a tym samym, czy w ogóle warto.

Że warto nie przeszkadzać wiem, ale że te ich relacje niełatwe, czasem myślę, że może lepiej byłoby całkiem bez, bez tego rollercoastera. 

Opowiadam więc L., że to o pobycie ojca w Poksce, zaczyanam się rozwodzić nad detalami, kiedy słyszę: Ja pierdzielę. Dylematy omawiasz. Mówiłem ci tyle razy, że krótko i konkretnie.

Także tak. Długo mi jeszcz zejdzie na zgłębianiu tajników męskiego umysłu, a i tak pewnie nie pojmę nigdy. 

Powinnam się przygotować na trudniej, bo L. sam mówi o tym, że dorasta, dojrzewa, że sprawy takie jak ubrania stają się dla niego super ważne.

Ostatnią sierpniową niedzielę pstrykaliśmy nasze coroczne zdjęcia rodzinne. Tato się obraził, nikt nie wie dlaczego. Zazwyczaj narzeka, że mu się nie chce, ale siada. Tym razem trzeba było tabun wnucząt wysłać. Cieszę się, że przyszedł. Lubię te nasze coroczne zdjęcia i album z nimi. 


Z Wiktorią zbudowałyśmy tory, których łączenie 7 lat temu, w czasach kiedy L. kupował każdy możliwy element, a prezenty urodzinowe dla niego to była łatwizna, to była bułka z masłem. Bardzo zresztą smaczna,  a dobrych i funkcjonalnych kombinacji torów było całkiem sporo. Z wykorzystaniem każdego (!) elementu. Daleko mi już jednak do perfekcji sprzed wyjazdu z UK. Wikotria zadowolona, zajęta zabawą, nie oczekująca zbyt wiele ode mnie. Spokój. Bezcenny.

Tuesday 22 August 2023

Malinowo

Tak to jest, jak się jest jedynym pracownikiem i nie ma nikogo, kto mógłby to zrobić, a nie chce się potem ponosić konsekwencji. Bede se urlop odbierać. A pogoda taka piękna, takieee latooo, takieee latoo, że takiii smuteeeek, że zmarnowane.

Dobrze, żem dżem zrobiła z malin, według receptury norweskiej. Isa się zajadała, właściwie nie jadła nic innego na śniadanie, tylko ten dżem, tak pyszny, że można go było łyżeczką ze słoika jak mało słodki deser. 

Kiedy próbowałam naszej malinowej mikstury było jednakowoż zdecydowanie zbyt słodko. Bo co? Bo myśmy trafili na ekstra słodkie malinki. 

Procedura winna być taka: maliny zbierasz osobiście z krzaka, na farmie, takiej wiecie, co się idzie, płaci, dostaje koszyczek, i wychodzi z tym, co uzbiera. U nas chyba nie jest to jeszcze (aż taka) atrakcja. Myśmy se kupiły na rogu, u Robercika. 





Dalej maliny się ugniata. Ręcznie. Wtedy to dopiero atrakcja. Yhm. Po kilku dniach (ja nie, ja tym razem nie chodziłam w ogród) ogórków dzień w dzień i wkładania w słoiki (ja nie, ja przynosiłam, myłam, wynosiłam) to mało komu chciało się bawić w bycie gospodynią. Poszło w robot kuchenny planetarny. Szast-prast, zrobione. 

Potem tłumaczenie z norweskiego na polski, potem na angielski, po polsku nie dało się ogarnąć, potem proszek z cukrem, cukier z malynami i voila. Do pudełek, do zamrażarki. No, takie przetwory, to ja mogę robić. I jeszcze porzeczki zbierać, obierać i do słoików na kompocik. Wyciągasz zimą, rozmrażasz, jesz w ciągu trzech dni, jeśli co po pierwszym śniadaniu zostanie.

Zastanawiałam się, że mieszkałam w dwóch zagranicznych krajach i w Polsce bywałam raz, góra dwa razy w roku. Poczułam pustkę i pytanie, jakże to, jakże to, że się nie buntowałam, że się wcale nie buntowałam.

A po urlopie Nadzinka zaprosiła mnie na norweskie kino na WDK-owskim dziedzińcu, o dziewczynie, która była chora na siebie. Film hm, ale po norwesku, a to teraz mocno znaczące. 

Monday 14 August 2023

Co i kogo lubimy na wakacjach. Na przykładzie au pair w Norwegii

Padało przez pierwsze dwa dni, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Cieszyłam, że spotkam się z ludźmi, którzy kiedyś byli dla mnie ważni. Wkurzali mnie niemiłosiernie, ale też dali dobre wspomnienia. Bycie au pair w Norwegii było przez bardzo długi czas najlepszym okresem mojego życia. Długo jeszcze pewne zapachy przenosiły mnie w do tamtego domu, do tamtych ludzi.

Magiczne miejsce, gdzie zobaczyłam, że weekendy z rodziną najlepiej zawsze w nautrze, gdzie pierwszy raz jeździłam na nartach, bo mnie do tego zmuszeniem zachęcili po to, żeby mi się potem po nocach śniło. Miejsce, gdzie trzeba było już trochę być dorosłym, ale można było jeszcze trochę nastolatkiem. Kieszonkowe przychodziło. Praca nie była ciężka. Miejsce, które mi dało radość z włóczenia się z miejsca na miejsce. Ludzie, dzięki którym poleciałam do Tromso, a pewnie sama z siebie bym wtedy nie wybrała się tak daleko. Widoki, które zapierały dech w piersiach, a jednocześnie pachniały tak intensywnie, że można się było zachłysnąć.

Cieszyłam się niezmiernie.Chciałam dzieciom pokazać to, co przeżyłam. Lub chociaż namiastkę.

Trochę wyszło inaczej niż myślałam, hehe. 

Okazało się, że au pairowanie jest w Norwegii, a może i wszędzie zakazane, ponieważ zaczęło być tanią siłą roboczą, slave work. Kiedy zapytałam i nie umieli mi powiedzieć co pamiętają z mojego pobytu zaczęłam się zastanawiać, czy ten mój pobyt tam nie był przypadkiem próbą zadośćuczynienia. Nie zapytałam, myślę, że nasze relacje nie są aż tak głębokie, żeby poczuli się bezpieczni w konfrontacji z moim pytaniem. A może jak zwykle analizuję za bardzo. Cóż, z reguły sporo wiem przecież i widzę. 

Niech będzie tak, jak opowiadałam w domu. 

No, nie wiem, czy odpoczęłam. Nie, nie odpoczęłam wcale. Brakuje mi fjordowej Norwegii, tej zachwycającej. W Oslo padał deszcz. Moja host mother przerzuciła nas po mieście maszerując. A ja się chciałam powłóczyć, ale nie umiałam powiedzieć, że chcę inaczej. Byłam gościem, dostosowałam się do tego, co miałam zaoferowane. Z dziewczynką, która teraz jest kończącą studia prawnicze młodą kobietą popłakałam się kilka razy. Mówią jej, że jest zbyt hormonalna, a ja jej mówię, żeby płakała, zawsze kiedy trzeba i zawsze kiedy tego potrzebuje. Isa bardzo mi ją przypomina, straszliwie uparta i z wielkim sercem. Przepiękne dziecko, które kochałam jak swoje. 

Z chłopcem zamieniłam kilka zdań dwa razy. Podobno mało mówi, w ogóle w domu jest małomówny.  Z przyjaciółmi swoimi ma inaczej. Ja widzę chłopaka, który ma w sobie tyle błyszczącego słońca, że najbardziej chciałabym go uściskać. I nie puścić. A ma lat 23. 

Zjedliśmy dobry obiad, który bardzo różnił sie od naszej italiańskiej wrzeszczącej do siebie rodziny, która "drze ryja" z pokoju do kuchni, choć można byłoby zrobić dwa kroki i już wiedzieć. 

Pierwszego dnia poszliśmy do muzeum, którego bryła jest kontrowersyjna, bo surowa i nijak mająca się do okalających budynków. Tam "Krzyk" Muncha. Rety, jak ja nie lubię tego obrazu. "Rety" świetnie oddaje mój stosunek. Ewentualnie brak mojej dojrzałości. Niech będzie. mam jak mam.


W muzeum przyłapała mnie ceramika, talerze na ścianach i lilipucie buciczki królej norweskiej. Potem norweskie bułeczki. Tam się nie da płacić gotówką!!! Zamawiam, chcę płacić, pani podaje terminal. Z gotówki wydaje używając kalkulatora. Ile reszty będzie z 500 koron, jeśli należność to 289 koron? Dziewczyna nie miała więcej niż 19 lat. Dokąd ten świat zmierza? zapytała stara kobieta...

W ramach ekspresowej wycieczki biblioteka publiczna, nowa opera, muzeum Muncha. Fantastyczne budynki. Szkoda, że moje potomstwo naburmuszone. 


Opera pięknie błyszcząca włoskim marmurem. Z dachem, z którego rozpościera się widok na nabrzeże, a schodząc wydaje ci się, że do morza wchodzisz. Biblioteka publiczna jak nowoczesna księgarnia i plac zabaw. Stanowiska do parkowania wózków. Kawiarnia i miejsce do grania w gry planszowe. Wystrój, który sprawia, że wydaje się, że spotykamy się w muzeum sztuki nowoczesnej. No cudownie. Isa, kupujesz sobie jakąś książkę po norwesku? Jesteśmy w bibliotece mamo. Tak tam jest właśnie, że zapomniałam, że to biblioteka. To miejsce, gdzie na-pew-no chodziłabym z małymi moimi dziećmi. 

Namiastka.

No i ten Munch, gdzie weszliśmy i wjechaliśmy na wysokie piętro, żeby sneakily, udając że szukamy stolika w restauracji na ostatnim piętrze, popatrzeć na widok z okna i wychylić się tak, że wydaje nam się, że zaraz całkiem spadniemy. 



The Mother; 9-cio metrowa rzeźba Tracy Emin, z brązu, zaraz obok muzeum Muncha.  Jej wieloletnia fascynacja Edvardem Munchem zaczęła się w młodym wieku i była kluczowym czynnikiem w decyzji Emin o zostaniu artystą (cytat z tej strony)


Następny punkt, w drodze do parku Vigelanda to spacer wzdłuż Kodu Paskowego. Mieszkać bym tak nie mogła, ale wygląda ładnie, co nie? 


Park Vigelanda, w którym spędziłam niejeden dzień. Nie dał mi tych wrażeń, ale czego się spodziewać przy deszczu, z naburmuszonym dziecięctwem oraz maszerującą przewodniczką. Każdy ma swój sposób zwiedzania. Na ten przykład, ja prawie nigdy nie odwiedzam muzeów. Rzadko mnie zachwycają. Dzieci średnio lubią, więc po co. Ja bym wolała się powłóczyć. A niektórzy lubią maszerować. Choć, muszę przyznać, w oslowskim muzeum było kilka rzeczy, które zatrzymały mnie na chwilę dłuższą, niż "z powinności". 
Parkiem moje nastolatki nie chciały się zachwycać, a ja nadal czułam się jakbym była w gościach, czyli nie robiłam po mojemu. I tak też było dobrze.




Wieczorem jeszcze szybka wycieczka na Holmenkolen, krótka opowieść o tym co jest ważne do zapamiętania. Lepiej, bo wolniej, bez marszu. Trochę o domach w trawą na dachach oraz z kamieniem na dachach i rzut okiem na parking pełen camperów, bo Isa planuje spędzić w camperze pierwszy rok po maturze, zanim zdecyduje co chce robić w życiu. Norwegia to pierwszy punkt. A parking, który zwiedzaliśmy to dziki kemping. Niechże wie, na co się pisze.

Dnia drugiego to Grünerløkka, czyli dzielnica słynąca ze sztuki ulicznej, barów i miliona sklepów Vintage, które oferują asosrtyment z naszych lumpeksów, ale w stylu mocno wyszukanym, gdzie czujesz się, jakbyś w wjątkowym sklepie i miejscu był/-a. 

Chcieliśmy też kupić winyle w sklepie z super ciężką muzyka, ale niewiele było w cenie pieniędzy, które chciałam dziecku memu dać, a w cenie, którą dawałam nie było nic fajnego, co chciałaby sobie przygarnąć. 

Okazało się również, że potrafię chodzić za pasterzem jak owca bezwolna. Czy mi się to podobało? Bardzo nie, ale myślę, że czasem tak trzeba.


Jadłodajnia w starym basenie. Na zdjęciu proszę sobie wyobrazić talfę wody. My jedliśmy na widowni. Właśnie tu przekonałam się, że za wszystko kartą. Cały czas jest we mnie ogrom niezgody. Jakże to! Ktoś będzie mi mówił jak mam wydawać moje pieniądze?!?!

Musiałam się dostosować. I mieszkać tam nie zamierzam!
Jeszcze refleksja, gdyby nie lokals nie zwróciłabym uwagi na to, że BASSENGET. Chyba, że przegrzebałabym przewodniki.

No i w końcu nad fjordem. Po zachodniej stronie Drammensfjord. Pogoda nagle się zmieniła. Ciepło, wakacyjnie. Dzieci w basenie. Był dwugodzinny spacer brzegiem fjordu, była łódka, było skakanie do wody o temperaturze 18 stopni i głebokości 5 metrów (idź do wody Agnieszka, you chicken; ale jakże, jak tam zimno, sparaliżuje mnie i koniec, spadam na samo dno, tylko dlatego, że jest zdecydowanie za zimno), były wspólne posiłku oraz oglądanie norweskiego serialu o matce samotnej z dwójką roszczeniowych córek. Nasłuchałam się norweskiego. Wróciłam z angielskim z norweskim akcentem.  Może bym się teraz mogła nauczyć norweskiego, kiedy mówię płynnie po angielsku? pytam mojej wiedzącej, nastoletniej córki,  tylko po co mi to? Jak tak będziesz podchodzić, to nigdy nic nie zrobisz. 
Proszę. Mądre? Mądre.





W tym domku kupiłam sobie ceramiczną miseczkę. Ceramika znów mnie woła. Może sobie poszukam zajęć. Jak tylko znajdę jakieś popołudnie wolne.






Z moich wakacyjnych wniosków. Isa chce na swój harcerski obóz żeglarski w przyszłym roku. Hurraaaa! 

Isa pyta na kiedy zaplanowałam wyjazd w góry. Hurraaa! Podczas spaceru po lesie, wzdłuż fjordu opowiedziała mojej gospodyni wszelkie możliwe, ważne dla niej historie.

A ja? Ja jestem wdzięczna. Może nie wiem, dlaczego mnie zaprosili, ale wiem, że czuję wdzięczność za całą masę dobrych spraw i obserwacji. I za to, że Isa i Leon bardzo się lubią. Na wakacjach. 

Saturday 5 August 2023

Powrót Isy i lato jak jesień

Dopiero się sierpień zaczął, a ja mam wrażenie, że jesień i nowy rok szkolny się zaczyna. W jednym takim sklepie ze wszystkim wystawili już Halloween. Pidżamy dla Leona szukam letniej, a przy okazji dla siebie patrzę. Długie nogawki i rękawy robią mi ciepło na sercu i przytulnie. Jak nic, w kominku rozpalać, gdybym go tylko miała i pod kocem na fotelu siedzieć.

Źle mi, bo nie dam rady napełnić się słońcem na cały rok do kolejnych wakacji. Brakuje mi powolnych słonecznych weekendów, które są obrazem "życie w Afryce płynie powoli". Przesuwamy się w ukropie, ładuję baterie, robię się szczęśliwa. Skąd wezmę szczęśliwość, jeśli naburmuszona, szara, ciężka i bez słonecznego blasku wejdę we wrzesień? 

A przed nami jeszcze cały miesiąc, tydzień w Norwegii, tydzień w Wiślicy. Dwa tygodnie nie wiadomo jakie. Proszę, proszę, niech będzie gorąco.

Isa wróciła. Jedziemy pociągiem z lotniska, gadamy. Isy gadanie jak klisza filmowa - wyrwane kawałki. Pociąć całą historię na małe odcinki i wyrzucić z siebie te kilka, które akurat się w głowie pojawią, zamiast je przesuwać powoli, jeden po drugim tak, żeby się w całość układały. Wkurzamy się na siebie, bo nie wiem o czym do mnie mówi, jak się łączą ze sobą elementy. Jak mogę wiedzieć, jeśli połowa nie jest opowiedziana? Dla niej oczywiście to jest jedna całość. 

Mówi do mnie po polsku z angielskim akcentem. Planuje Wielkanoc w UK oraz przylot ojca na urodziny Leona. Daj Boże. 

Na weekend do mamy, pokazać Isę dziadkom, bo przez całe wakacje była tam może ze dwa tygodnie wszystkiego razem. Po Leona też, żeby w poniedziałek lecieć do Oslo, na zaproszenie moich host parents, których nie widziałam 20 lat, licząc, że przyjechałam mając lat 26, a wyjechałam mając 27 i pół. 

Trochę jestem podekscytowana, a trochę "jak to będzie".

Internet pokazał mi Albanię, jako oczywiście nieoczywistą destynację. Patrzę i czuję podekscytowanie. Od rana grzebię w internecie szukając miejsc do zobaczenia, ucząc się jak dojechać, gdzie spać, a przede wszystkim planując trasę po-kraju, a nie po-mieście.

Rety, czuję się znów jak małe dziecko. Kasia się ze mnie nabija, bo teraz wszyscy do tej Albanii. Wszyscy, bo taniej niż Chorwacja, do której wszyscy kiedyś. Zupełnie mnie to nie obchodzi. Etap uczenia się o miejscu i planowania daje mi już namiastkę przygody. A wszystko mi mówi, że tego mi najbardziej, najbardziej, najbardziej potrzeba. Przygody w wakacje. 

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...