Monday 27 June 2022

Taki początek wakacji

No dobra. To zaraz po naszej wycieczce do Soko było zakończenie roku szkolnego. I ono to zakończenie było bardzo miłe, bo choć (boże, jacy ci rodzice są beznadziejni) na whatsapowej grupie rodziców z klasy wrzało od tego komu, co, ile i czy aby nie za mało, to sama uroczystość była ciepła i bez głupich komentarzy.

Widać, dyskusje na temat tego, czy wystarczy szot kąpielowy i kwiatek dla pań i panów, oraz zestaw i bukiet dla wychowawczyni, już nie były takie ważne.  Potem się okazało, że jednak nie, ale co nasze w tym dniu to nasze. A o toto się dyskusja zażarta rozwinęła.

I tak nie wiem, czy mi się chce w przepychanki rodzicielskie pchać, czy już nie. Czy jak 20 dzieci miało pasek czerwony, a piątka nie i jak pani wezwała na środek dwie różne grupy, paskowe i niepaskowe i że tym niepaskowym strasznie źle. Na pewno. Ale to do systemu trzeba mieć pretensje, że na rywalizację stawia, a nie na współpracę i wartości. Nie na panią, która robi tak, jak wszyscy inni, bo inaczej nie przyszło jej do głowy. A jeśli zmieniać, to rozmawiać, a nie atakować, że wstyd, że tak zrobiła.

I tak sobie dalej myślę, być w tej trójce, nie być. Odpuścić sobie, niech się inny starają. Może.

Weekend po zakończeniu roku był gorący. Isa umówiła się z szkolnymi znajomymi (hurra, że takich ma!) na basen. Leona wziąć nie chciała, więc pójść musiałam, żeby sprawiedliwie było i równowaga. Wyglądam, jakbym na wczasach była, pomimo w cieniu siedzenia. Pomimo w cieniu siedzenia, ledwo ze zmęczenia się ruszałam po powrocie do domu. Cóż. Lato. 

Następnego dnia Isa na festiwal kolorów poszła, a my z Leonem trochę tu, trochę tam, a potem na kawę z ciotkami. Isa do nas dołączyła cała w euforii. O free hugs opowiadała, że robiła, że chciała, się odważyła i nie bała. Tyle dobrego daje przebywanie w towarzystwie, zwłaszcza takim, które cię lubi. 

Thursday 23 June 2022

Uwaga wróciłam. A co to? To? To cerkwa.


Tutaj to właśnie ta cerkwa, od niechcenia rzucona, kiedy z wolontariuszami Europejskiego Korpusu Solidarności, dla których dobrego sampoczucia i dla wsparcia przyjechałam, lazłam przez las.
Padło hasło, że ostatni tydzień roku szkolnego właściwie nie jest taki ważny, to może jechać do Sokołowska, bo tam tak pięknie i tak warto popatrzeć, powdychać, podoświadczać.

A w Sokołowsku są ludzie, których musiałam odwiedzić ze względu na pracę. Nie bardzo chciałam na wycieczkę, bo jak praca, to co ja zrobię z dziećmi w czasie, kiedy praca i jak my razem z koleżanką będziemy mogły czas spędzać razem, skoro tam tyle pracy. U podstaw.

Okazało się jednak, że trzeba jechać natychmiast, zaraz. Wsiadłam w pociąg o 9 rano i powiozłam moje dzieci, patataj patataj (jakie piękne, nie moje określenie, ale tak dobrze pasujące) w sześciogodzinną podróż. Obawy wielkie, zupełnie niepotrzebnie. Oni są po prostu już duże dzieci i jak żeśmy wracali 10 godzin, najpierw busem do Wałbrzycha, a potem prawie dwie godziny czekaliśmy na pociąg z Wrocławia do Kielce, to wcale, a wcale nie marudzili. Jak się dobrze podróżuje w długie podróże z dużymi człowiekami.

Aaaa, bo to delegacja była. No. No, tak. Podsumowanie zmieści się w dwóch zdaniach Leona:

1. Może, jak wrócimy do Kielc, to znów będziesz miła.

2. Byłaś najfajniejszym człowiekem na całym świecie zanim pojechaliśmy do Sokołowska. A teraz się zmieniłaś i jesteś niedobra.

Rzeczywiście. Bardzo mnie spiął ten wyjazd, zdenerwował, ustawił w stanie bezustannej emocjonalnej gotowości. Wróciłam po kilku dniach, ale czuję się, jakby mnie w domu nie było miesiąc. 

Miejsce (chyba) piękne. Nie wiem, musiałam się zatrzymać, żeby poczuć, że jest tam coś więcej ponad problemy ludzi, którzy czują się wykorzystywani. 

Isa z Leonem wyrozumiali, może dzięki temu, że czasu z ekranem nie kontrolowałam prawie wcale? Kto wie. 

Marzyłam o powrocie do domu. Odpoczęłaś pomimo? Bardzo nie bardzo. Kilka dni minie, zanim całkiem przetrawię to, co we mnie wsiąkłą w tym, jak mówią, pięknym i urokliwym miejscu. Miejscu, gdzie czas płynie inaczej, relacje między ludźmi są inne i rzuca się to, co się miało gdzieś w wielkim mieście.

Nazwanie i wypowiedzenie tego przypomniało mi, że kontrast pomiędzy Sokołowskiem, a Wrocławiem był odurzający, i nie dlatego, że jedno to miasto, a drugie nie, ale dlatego, że Wrocław wyssał ze mnie cały spokój, który (jednak, pomimo, mimochodem, zupełnie potrzebnie) rozpanoszył się w ciele podczas pobytu w Soko..






Thursday 16 June 2022

Świeczki

O, no to przyszły moje kolejne urodziny. Dokładnie w Boże Ciało.

Najpierw chciałam sobie upiec tort. Historia się powtarza, znów jestem zmęczona. Kiedy przestanę być zmęczona? (jak wyślę dzieci do Wiślicy na wakacje i zostanę, żeby robić to, czego nie mogę, kiedy dzieci są ze mną?) No, i tortu przestałam chcieć piec. 

Dobra, to kupię w środę. Zawiozę do Wiślicy, bo tam przecież będę przez kolejny mój długi weekend. Eeee, ale do mojego tortu trzeba biszkopta, masy krówkowej i truskawek, boć przecie moje to owoce. To kupować? Nie opłaca się. Zwłaszcza, że tak mało truskawek zjadłam w tym roku, bo jak wszystko teraz, wcale mnie nie cieszą.

To może Kasia zrobi. No. Zrobiła. Niezawodny Leon z niezawodną Isą fantazyjnie ozdobili. Kiedyś, bardzo dawno temu tak robili. 

No, i miałam. Szybko, Z winem, prezentem i 46 świeczkami, a zaraz potem deszczem z wiatrem. 

No i tak. I deski, żeby wiatr nie zwiał ognia świeczkowego, dzielnie przez matkę i siostrę trzymane. 




Tuesday 14 June 2022

Że chcą rozumieć

-Potrzebuję, potrzebuję...
-Przestrzeniiii. Ale jej nie masz, bo jestem ja!!!!

Niewiarygodne, jak mi trudno zrozumieć wnętrze głowy nastolatki. 
Najczęściej się wścieka na wszystko, lub no tak, prawie wszystko. Również w jej wykonanium, między jednym a drugim wku... jest seria miliona: ale kochasz mnie? czytul mnie. tak mi czykro nie wiem czemu. mogę sie czytulić? ale kochasz mnie? ale to się nigdy nie zmieni? 

W takich momentach mnie łapie i atakuje. 
A ja chciałam tylko czegoś innego. Wcale nie przestrzeni. Nie wiem, może po prostu pójść i coś zrobić. Może po prostu czegoś od nich chciałam. Przestrzeni w tamtym momencie jakoś nie bardzo. 
Inna sprawa, że byłam wykończona po całodniowym pieleniu i sprzątaniu. Jakżem w ogród weszła rano około 11, bo tak przyjechałam do Wiślicy, tak wyszłam o 22.15. W niedzielę zejść z łóżka nie umiałam, choć to dopiero dziś mam takie zakwasy, że noga mi się rozprostować nie chce. 

Leon zaczął spotkania na grupowej terapii. Dobrze. Całą drogę do marudził. Choć powinnam powiedzieć, że był straszliwie niemiły i tylko lata praktyki sprawiły, że nie straciłam cierpliwości i nie zaczęłam się wydzierać.
Czekanie na Leona postanowiłam wypełnić kawą i książką w galeriowej kawiarni.
Wyszło na to jednak, że jestem zbyt zmęczona, żeby się na książce skupić. Wypiłam kawę niespiesznie, właściwie ledwo świadomie i wróciłam po dziecko.

W drodze powrotnej rozmawiamy o tym, że był niemiły  że mi było smutno i przykro z tego powodu. O byciu dobrym dla siebie i dla innych, nawet jeśli jest nam bardzo źle, była rozmowa w drodze powrotnej.

Leon rozradowany, bo sesja świetna i radosna, pełna dobrych rozmów. Chce wrócić w następnym tygodniu. Rozmawiam dalej, kiedy słyszę: A ty znów będziesz czarować. I popatrzyłam na niego z niemym zapytaniem. Bo znów gadasz do mnie o twojej energii.

No. To dobrze. Dobrze, że czują, analizują i chcą zrozumieć o emocjach i potrzebach. O szacunku też.

Poszliśmy na lody tajskie wracając do domu. Pierwsze od rozpoczęcia przeze mnie nowej pracy bycie razem. Da się, się okazuje. Da się. Cieszyć lodami, trochę przy tym wkurzając pierdołami, co nadal z rozdrażnienia relacjami w pracy wynika.


Sunday 5 June 2022

Już wiem

No i proszę. Prawie północ, Isa jedzie jutro na wycieczkę klasową. Planowała pójść wcześniej spać, ale takie plany prawie nigdy się nie realizują. 

Z kolei ja miałam taki plan, że chciałam usiąść i zacząć pisać o tym, jak mi dziś dobrze. 

Nie wyszło mi, bo chwilę po zaplanowaniu przestało mi być dobrze. Co nie jest w sumie takie złe, bo trochę wiem, skąd się moje napięcie i złość biorą.

Otóż. Historia jest taka, że kończy mi się/był to drugi weekend w Kielcach, od nieprzymierzając marca. Dwa weekendy w Wiślicy na wiosennych robotach podwórkowych. Dwa weekendy w Kielcach. 

Dalej idzie tak, że wczoraj padało, pół dnia padało. Isa z rana pojechała na angielski, ja zrobiłam zakupy, także na bazarach, Leon przez pół dnia leżał. Zmarnowany, spięty, z ciężarem na klatce piersiowej, z ciężkimi nogami, ze smutkiem w oczach. 

Patrzę na to dziecko i już wiem. Uświadamiam sobie, że od długiego już czasu w Leonie nie ma blasku. Że wstaje rano i nie mówi "dzień dobry świecie, jak ja cię kocham". I wiem już, że przez brak światła o Leonowym poranku ja się robię ciężka. Bo nawet, jeśli nie widzę, uświadomiłam sobie to przecież dopiero wczoraj, to czuję. Wszystkie smutki, obciążenia obawy. I brak przyjaciela. Największy i najważniejszy smutek, choć nie tak często poruszany. 

Obciążona deszczem, smutkiem Leona zapadam się w swoje lenistwo i czekam na Isę. Może coś zrobimy, kiedy wróci, mam nadzieję. Jeszcze trochę, żeby całkiem nie zapaść się w sobie.

Kiedy wraca już widzę, że nic nie będzie. Też zatopiona, w swoim rozdrażnieniu. Hm, ale nam tak razem ekstra, nic tylko się do nas przeprowadzać. Radość taka z nas tryska, że dla każdego wystarczy. Na pociechę, a może żeby jednak się zmusić do czegoś szukamy z Leonem filmu. Pada na Wilka i spółkę. Isa za stara nie chce iść. I już. Nie będę analizować. Tylko sobie wizualizuję i widzę scenę żywcem z filmu o buncie nastolatki wziętą.

Wieczorem oglądamy wspólnie film.

Dziś znów wszystko rozlazłe. Późna pobudka, moja spuchnięta głowa, zawieszenie i znów w głowie pytania, ja pierdzielę o co chodzi. Do ludzi mi się chcę, w codzienności. To wiem na pewno. Do miejsc, gdzie pogadać mogę, ale nie po pracy. W ciągu dnia. 

W końcu wychodzimy z domu. Zwyczajnie na spacer i lody, kiedy Leo mówi, chodźmy pod dworzec pkp, zobaczymy co się stało. A remontują go, więc co jakiś czas trochę go mniej jest, a teraz tylko boki zostały. Idziemy Leon mówi, że on chce zejść na dół. Wsiądziemy w pociąg do Buska i pojedziemy do Wiślicy.
Potem pyta, czt możemy pójść do tej ściany, do której nigdy nie dochodziliśmy, tam na końcu. To poszliśmy, na górę też. Siadamy na murku. Leon pyta, czy możemy chwilę tu pobyć, bo mu się podoba.
Ja bardzo mogłam pobyć, bo czułam się turystką. Rzadko tam chadzam, a z dziećmi w ramach spaceru nigdy. Więc nowość dla mózgu to była, prawie, jak wycieczka w odległe miejsca. 

Ja bym chciał być teraz w lesie. Tak, żeby wyjść z lasu na brzeg, usiąść i zjeść kanapki z masłem. I szynką. I pomidorem. Albo ogórkiem.
A pamiętasz, dziadek nam takie robi wieczorem w wakacje i mówi, żebyśmy jedli. 
Nooo. Lubię kanapki dziadka.
Ja też.


Thursday 2 June 2022

Przebłyski na błyszcząco

Ja już wiem o co chodzi. Leon nie budzi się już z uśmiechem, jest tam więcej smutku niż radości życia, Coś jest nie tak i to nie tak wchodzi we mnie. Tak było w weekendowe rano. Wstałam, lekko, spokojnie, nic nie muszę. Isa pyta, co ja taka śmieszna w fajny sposób jestem dziś. Leon wstaje uśmiechnięty, wszystko super, tak mi dobrze, że się nad ziemią unoszę i fajna jestem. Potem pada deszcz, Leon się spina, dużo na mnie złości, wszystko znów tak samo, jak przez ostanie miesiące. Znów szarość.

Przez chwilę mi lepiej, bo siadam do robienia kartek dla nauczycieli na zakończenie roku. Fiolkę z szotem dostaną do kąpieli, pięknie pachnącą, więc nadaje się do nich kartka z dedykacją. 


Robię te kartki na koniec roku, wycinam, przyklejam, składam. Cieszy mnie to, przez chwilę jest dobrze. Siedzę sobie na podłodze i wraca spokój.

Potem patrzę na balkon, który zawsze o tej porze roku jest już pełen kwiatów, liści i całej reszty. W tym nie, bo przez większą część wakacji będę w rozjazdach. Patrzę i myślę, że o kurczę, jak bardzo mi ich brakuje. Takich ładnych rzeczy wokół. Tej stałej balkonowej, co to co roku była. Smutno mi się robi z powodu braku, ale też uświadamiam sobie, że taki brak, takie "jedno mniej" sprawia, że jest mi mniej dobrze. Wystarczyłoby zasadzić. No, a potem zawieźć do mamusi. To chyba jednak nie.

Leon ubarwia mi rzeczywistość. "Tymczasem ja..." "poszedłem, by..." "w trymiga (to zjem/zrobię)"

No, co????? Przecież ty tak mówisz, w trymiga. 

Żeby nie było za dobrze, w Dzień Dziecka Leon nie wie, czego chce. Nie bardzo jest głodny, więc nie musimy tak szybko wychodzić. Nie możemy się dogadać gdzie i czy chcemy iść. To może zamówimy pizzę, a może jednak pójdziemy. Jak zamówimy to skąd. Ale jak pójdziemy to dokąd. 

Odechciało mi się radosnego wychodzenia w otoczeniu naburmuszonych .... i tutaj O RETY!, dostałam olśnienia, nastolatków??? Może Leon zaczyna się zmieniać, dojrzewać (czy nie za wcześnie?) Może całe te zmiany w zachowaniu i brak porannego zadowolenia ze świata (dzień dobry świecie, jak dobrze cię widzieć) wynika ze zmian hormonalnych. Rośnie, mężnieje, a ja się zastanawiam, dlaczego się popsuł i do głowy mi nie przychodzi, że to tylko wyjście z dziecięctwa.

Pizza, na którą czekaliśmy w towarzystwie lemoniady i piwa prawie godzinę, była wyśmienita. Warto było czekać, warto było posiedzieć, warto było pogadać. Bo, jak mi fejsbuk z okazji święta powiedział, ale nie podał źródła skąd wziął takie przesłanie, więc ja też nie umiem podać (znalezione u kogoś na grupach):

Ps Czy chłopaki są podlotkami, czy to tylko dziouszki?

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...