Wednesday 27 February 2019

O posiadaniu. Rzeczy, uczuć, umiejętności i tego co się nie lubi.

Isa jest dokładnie taka jak ja.

-Klaudia mówi, że podobno zabiera mnie w piątek po lekcjach. I ja i tak nie chce iść na zuchy.
-Na pewno nie odpuścisz zuchów po to, żeby iść do Klaudii.

Jesteś niedobra!!! Nawet nie zapytałaś co ja chcę, tylko od razu wiedziałaś co się wydarzy.

Rozmowa i przede wszystkim rozmowa. Niektórzy to mnie już nawet za to nie lubią. Bo męczę i truję. Co ja na to poradzę, że to pomaga i działa? Nie będę się sto lat zastanawiać, o co chodziło i czy nie sprawiłam przykrości. A jak dla mnie ważne, to tym bardziej.
Moje dziecko też się już uczy i ćwiczy na mnie. No, gdzieś musi.

Czym książkę, w sumie to już prawie kończę. Dumnam, bo rzadko mi się zdarza tak polubić, że czytam do końca. Nicky Pellegrino, Weneckie lato.

A pani pisze tam tak. I to właściwie jakbym ja pisała.


Ciekawe, czy się ktoś zastanawia, co tak często piszę, że nie z przerwą co trwa dwa miesiące.

No. Bo zadzwonił Darek i pyta, czy chcemy komputer, bo odda w dobre ręce. Nie wiedziałam, czy chcę, bo laptopa zamknę i schowam, a tu jeszcze jedno do ścierania kurzu.
Ale! Kiedy ja sobie tego laptopa kupię, jak tu po drodze to tamto, kuchnia, komunia i kilka innych ważnych rzeczy i spraw, które uczynią moje życie przyjemniejszym.
Poproszę, powiedziałam.

Trzeba kupić monitor.
Dobrze, poradź który.
Taki ci znalazłem. Będzie ekstra. 
Ekstra. Ile. 
No tyle. Już go mam, pojechałem z rana (cały Darek, Panie Boże gdzie masz fabrykę takich chłopów i czy ja byłam niegrzeczna, że sobie na takiego nie zasłużyłam).

Przyjechali z Kanią, w drodze do mamy.
To ja albo w ratach oddam poczynając od tego miesiąca, albo całość w przyszłym.
Ja się będę rozliczał z Leonem. Leon, złotówkę poproszę.
Proszę Wujku.
Sprawdzam, czy prawdziwa. Prawdziwa. Interes ubity.

No i mam piękny, dobrej jakości ( nie bele co Darek miał) i teraz piszę i raduję dusze innych.
Hahahahahahahahahahahahaha. No dobra, wystarczy.




Monday 25 February 2019

Na szybko. Smacznego.

Nie zgadzam się! Do 20.00 wszystko mi się układa w głowie. Słowa, zdania, związki. Elegancki wpis się szykuje.
Wystarczy, że drzwi od ich pokoju zamknę i jak co wieczór zrobię sobie herbatę. Odechciewa mi się w momencie.
Nie inaczej tym razem. Wypiłam herbatę, poczytałam. Pomyślałam. Kolejny wpis opóźniony o dwa tygodnie, bo nie chce mi się tworzyć. Nie, no kiedy to się skończy.

Piszę tedy. Lekko może w skrócie, ale potem zapomnę.
A przecież byliśmy dziś na drugim spotkaniu z panią psycholog, która miała mi doradzić jak pomóc Leonowi radzić sobie z emocjami.
Powiedziała mi tylko, że Leon nie odbiega od normy, że zadania rozwiązuje na poziomie przeciętnym, po czym szybko poprawiła, że jak jego rówieśnicy.

Ale na przykład nie załapał absurdu. Czyli, chłopiec ubierał się, założył buty, skarpetki i spodnie. Na morzu Karaibskim była góra lodowa, która stopniała. Leon nie załapał, że na Morzu Karaibskim jest za ciepło i tam nie może być gór lodowych. Nie wiem, czy on wie gdzie i co to, to morze. Nie mówiąc o górach lodowych tam.
Pani ma plan, że może się z Leonkiem spotykać raz w miesiącu, bo generalnie to ona jest od diagnozy, ale będzie z nim rozmawiać o uczuciach i jak on je rozumie. Ekstra, to ja tak, to se mogę sama z nim porozmawiać, a i urlopu nie będę musiała specjalnie brać, żeby go tam prowadzać.

Poszliśmy potem do Maca. Wstajemy od stołu, pani z mopem lata obok naszych stóp. Młoda pani lata z tym mopem i ani słowa.
Przewracam oczami patrząc na Ise, bo se myślę, że zaraz Leonowi buty tym mopem wymyje.
No nic, idziemy do domu, Isa komentuje: Żadnych tam manier nie mają w tym macdonaldzie."
No, moja hrabini :)

Rozmawiamy o jedzeniu. Sprawdzam, co też ten Leon zjada, czy nie zjada w szkole. Wyznacznikiem jego dobrego samopoczucia to jest. Chwali mi się więc. że dziś zjadłem dwa dania, tylko makaron mi nie smakował (Isa:był pełnoziarnisty), taki zardzewiały.
A jak już jesteśmy przy jego nawykach żywieniowych, dwie rzeczy, które utkwiły mi w pamięci, tylko nie wiem, które lepsze:

  1. Bym chciał jabłko, to jest moje marzenie
  2. Dlaczego w moim sosie na makaronie nie ma warzywek?
Isa lubi inne smakołyki: wiesz, ja jestem chomikowampirem, bo jak leci mi krew to ją spijam.


Sunday 24 February 2019

Znów film. Lubim i już

Isy nie ma w domu, pojechała na noc, zaraz po zuchach do koleżanki. Miała była przyjechać jakoś w takie normalnej porze, ale nie.
Powiedzieli mi, że przywiozą mi dziecko popołudniem. Zapytałam, czy z papierami adopcyjnymi, żebym tylko złożyła podpis.
No nie, zostawią, odbiorą po studiach, bo tak mi dobrze wychowanie idzie.
Jaka ja jestem fajna :)
Przywieźli, ja poszłam na pracownicze party. Zakończenie sezonu. Przypadkowo, bo miałam nie iść. Chciałam pieniądze za to dać. Nikt nie chciał. Nadzia się nade mną zlitowała. W domu żem była już po 21, ale piwo wypiłam.
Ekstra.

W kinie też byliśmy, na Corgi, psiak królowej, pokaz przedpremierowy. Straszne.
Za dużo brutalności, walki psów, niby miały być "haha", ale za dużo i za dużo odniesień seksualnych, skierowanych do dorosłego widza, niby, ale dzieci też takie rzeczy widzą, nie wiem kto pisał dialogi, ale też kiepskie. Płytki zarys postaci, historia niedopowiedziana. A normalnie kocham animacje. Bardzo się zawiodłam.
Było nas siedmioro, dzieci moje, ich kolega i koleżanka, i siostra kolegi. Jeszcze jedną sztukę miałam mieć, ale nie dojechała.
Podobały mi się może dwie, trzy sceny oraz zdziwiłam się, że tak mocno obśmiewa amerykańskiego prezydenta, który przyjeżdża do Elżuni z wizytą i robi sobie selfie oraz zapytamy przez królową o pieska na rękach Melanii: Ach, cóż to za przytulanka, odpowiada: to moja żona Melania.
A na sam koniec 11-letnia siostra kolegi mówi, że woli Multikino. Szkoda, bo ja uczę moje dzieci doceniać coś więcej, a stare kina i kina studyjne mają swój urok.
Poszłam kiedyś do Multikina znów, żeby się przekonać, czy to z oszczędności chodzę do kina Moskwa, tak jak mi kiedyś koleżanka powiedziała. I nie. Huk z głośników, tłum ludzi, szeleszczące papierki. Nie. Wolę moje kino. I tak, czuję się snobem, bo wybieram nie-komercję.

Ostatnio dużo oglądamy. Co mam powiedzieć. Lubim i już.

Thursday 21 February 2019

Kawa z książką

Myślałam, że będzie tak fajnie. Bo ciepło, bo wezmę i wyjdę.
Wyszłam, no, do kina raptem. I jeszcze pomyliłam filmy.
Rano zastanawialiśmy się nad dwoma, ale Isa nie chciała "Mia i biały lew", bo się poryczę.
Pech chciał, choć powiedziałabym nawet, że to dobry jest pech i robi dla nas dobre rzeczy, pomyliłam godziny i zamiast na koty poszliśmy na Mię.
No i dobrze. Bo dobry to film, choć nie w sensie "widziałam dobry film", tylko ciepły, nie raniący, łagodny.
Potem Leon spędził pół dnia u przyjaciela, więc pewnie grał całe popołudnie, albo patrzył w ekran i zmieniające się obrazki.
W niedzielę pomyślałam, że, eee, nie, w sumie to dobrze jest. Jak niewiele trzeba, żeby się dobrze poczuć. Wystarczy dobrze rano wstać, posprzątać kuchnię i zrobić porządny obiad. Wystarczy, żeby zrobiło się lepiej i łatwiej. No, a potem pomyślałam, że dobrze byłoby gdyby ktoś mnie tak kopnął w tyłek i wyrzucił na długi spacer, w pięknie wiosenną lutową niedzielę. A tu nic i nikt. I tak z wyrzutami sumienia przetrwałam ten weekend, co to miał być taki ekstra.

Leon był u psychologa. Sprawdzamy dalej, jak to jest z tymi jego emocjami.
Z tego tytułu wzięłam dzień wolny i poszłam na kawę do maca. Dwie godziny z książką.

Pani posłuchała co mam do powiedzenia na temat mojego syna, sytuacji życiowej, przeszłości i "co jest problemem" i zawołała Leona na pogaduszki.
Te pogaduszki okazały być się testem z tysiącem pytań, którego nie udało się skończyć, w związku z powyższym musimy iść jeszcze raz.
I nie wiem co ta pani będzie robić. Ale wiem, że coś jest nie tak, a mój syn już nie jest tym chłopcem, który był jeszcze we wrześniu. Robię wywiady na świetlicy, bo nie wiem, co się dzieje i jeśli nasza pani ze świetlicy pyta mnie, czy zauważyłam, że ma problemy ze zrozumieniem i opowiada, że się wycofał, i już nie mówi, że mu się coś nie podoba, i ten skrzat mały zniknął, to coś musi być nie tak.
Nawet nie nasza pani, co go ma codziennie po kilka godzin i tylko jedną klasę, bo ona jakoś chyba nie wie na co patrzeć.
Kiedy w końcu okazało się, że sobie nie szukam problemu, że mam rację, bo coś zmieniło, jakoś się uspokoiłam. Mam nadzieję, że te spotkania pomogą. I najbardziej na świecie chciałabym wyrzucić ten jego telefon.
I myślę, że Isę, która wszystko ściska i czasem mi powie, że okropnie jest żyć też zabiorę.

Czytam. Jakie to dziwne, że gotowanie daje mi tak niewiele radości, a książki o smakowaniu i gotowaniu, jak najbardziej. Afrodyzjak, Anthony Capella i to co czytam teraz. Z całej listy, którą czytałam jeszcze kiedy czytałam prawie cały czas, niewiele pamiętam. A Afrodyzjak jest z czasów angielskich. I pamiętam.

dorosłego widza, niby, ale dzieci też takie rzeczy widzą, nie wiem kto pisał dialogi, ale też kiepskie. Płytki zarys postaci, historia niedopowiedziana. Jakby za długa i brakło im taśmy. A normalnie kocham animacje. Nie, nie polecam

Friday 15 February 2019

Znów, a może na nowo

Leon schował galarety do lodówki (pięć!!! właśnie się zadarł, bo piszę i na głos mówię, co piszę) i mówi, że wszystko w tym domu musi robić.
To jak zmywnę jeden garnek, to też będę mogła powiedzieć, że wszystko robię w tym domu, oświadczyła Isa.

Mam (znów) czas na słuchanie i obserwowanie dzieci.

Więc tak, Leon nie cierpi szkoły. Nie cierpi piłki. A także nie cierpi mnie. Chyba w tej kolejności. Może zależy od nastroju.
W poniedziałki nie cierpi piłki, ale kiedy odbieram go z treningu udaje, że mu się nie podobało. Rozmawiam z trenerem, mówi, że widać, że dziecko kocha bieganie za piłką. Może nie jest gwiazdą, ale nikt go nie zmusza.
Ale, w środę nie płakał w drodze do szkoły. We czwartek nie płakał w drodze do szkoły.
Zaczynam się zastanawiać i dzielić z innymi spostrzeżeniem, że może dlatego, że mnie więcej jest. Tak wiem, powtarzam i powtarzam, jak to dobrze, że przestałam pracować z domu, że dumna z siebie jestem i że tak ekstra. No, ale to prawda, bo nagle zrobiło się spokojniej i mniej jest płaczu i nerwów.

Obejrzeliśmy sobie dziś film, bo jutro będziemy oglądać program telewizyjny.
To znaczy było tak.
Rodzice malują szkole w czynie społecznym. Nasza klasa ma zbiórki w piątki popołudniu. Też planowałam się dziś zgłosić, jak również iść na tańce, ale nic z tego nie wyszło.
Plan był taki, odebrać Leona, zabrać na piłkę, zrobić zakupy, zrobić szybko obiad, iść pomóc malować obrazki na ścianach, odebrać Leona i Isę z zuchów, odpocząć.
No. Tyle, że Leon wył, że mnie nie cierpi i nie chce na piłkę, w związku z czym planu nie wykonałam po pierwsze, a po drugie byłam tak psychicznie wykończona, że siadłam na kanapie i zakręciło mi się w głowie. Zaraz też musiałam wracać po niego. Kolacji nie było, zamówiłam pizzę.
Pizza przyszła, Isa mówi, no to teraz film.
Ekstra, teraz mi mówisz, o ósmej wieczorem?!? Bo ja chciałam do pizzy ten film.
Włączyliśmy "Małą Stopę", kolejny, którego nie chciałam oglądać w kinie. A on uczy otwartości na inność, odwagi, wiary, zaufania. Pytam, czego jeszcze. Leon "że trzeba sobie pomagać".
No i taki miałam wieczór. W sumie te piątkowe seanse to całkiem dobry ślad zostawiają.

A jutro do kina. I jeszcze pogoda wiosenna. Całkiem fajny weekend będzie.
Tylko muszę się w końcu wyspać. Hahahaha!


Saturday 9 February 2019

Zrozumienie i przyjaźń

Rety, jak mi dobrze! Nie wzięłam komputera do ręki od środy. Jestem spokojna i wypoczęta, jest mi dobrze, bardzo dobrze.
Chyba zaczynałam już powoli szaleć od tej pracy.

Jeszcze nie wychodzimy z domu, bo trochę mi się nie chce, ale Isie mówię, że to "po chorobie". No przecież, u nas w Polsce się nie wychodzi od razu, a jak się da, to się dziecko zostawia w domu, żeby się nie zaraziło. No, to ja kolejny weekend, po całym tygodniu siedzenia i gorączkowania zostałam w domu.
Isa już męczy, czy możemy wyjść. Albo choć zróbmy sobie wieczór filmowy.
I tak, mieliśmy popcorn, a na ekranie był Książe Czaruś.
Isabela podczas oglądania: tak pewnie się skończy, że on się dowie, że Leon to Laura i się w sobie zakochają. Każdy film się kończy tak samo. Ja nie lubię, jak się tak samo kończy.

Oczywiście film skończył się tak samo, ale nam to nie przeszkadzało, bo spędziliśmy wspólnie czas, a to było najważniejsze.
Film był, tak na marginesie, super. Nie chciałam na niego iść do kina, bo były inne, fajniejsze, nie jakiś głupkowaty czaruś, który omamia księżniczki, i o matko, czy nie można było wymyślić czegoś lepszego dla dziewczynek, tylko kolejna szmira, jak to się kochają?
A tu nie, proszę państwa. Bo to nie szmira i nawet właściwie nie film o miłości. To przygoda i przyjaźń, a to dla mnie najważniejsze. Zrozumienie i bycie razem. No, ale o tym, to ja się znów powtarzam.
Mam nadzieję, że dla nich to też będzie ważne. Czasami sobie myślę, jakie to trudne, jak to zrobić, żeby umieli czuć się szczęśliwi. Czy ja to w ogóle dobrze ujęłam?

Wednesday 6 February 2019

Chorobowy tydzień

Sobota to był taki dzień, że kiedy się obudziłam powiedziałam "w takie dni jak dziś potrzebuję pomocy". Znów jestem niewyspana, boli mnie głowa, nic mi się nie chce i jeszcze Leon się rozchorował. Prawdopodobnie to trochę moja wina.
W piątek wracaliśmy z piłki i pozwoliłam mu, choć nie był to przecież pierwszy raz, wrócić do domu w krótkich spodenkach.
Może nic by się nie stało, gdyby Isa wyszła jak zawsze ze zbórki zuchów i zaczęła iść w naszą stronę. Ale nie, ona wyjątkowo sobie "przypomniała", że my się przecież zawsze umawiamy co do sposobu powrotu, czyli, czy ja odbieram, czy spotykam w połowie drogi do domu.
Oczywiście czekała na mnie pod szkołą, a ja z Leonem marzłam. Bardziej on, w tych krótkich spodenkach.
Marudził, a w domu usiadł pod kocem i ucichł. W nocy przylazł do mojego łóżka. Spałam przy otwartym oknie, nie lubię kiedy jest duszno, budzę się z bólem głowy. Kiedy przyszedł wiedziałam, że powinnam była zamknąć to okno, bo mi dziecko się rozchoruje. I cały weekend przesiedzimy w domu.
I co, no. Na łyżwy mieliśmy iść, do kina. Zostaliśmy z gorączką na kanapie.
Chorujący Leon, to Leon kanapowiec, wyciszony i spokojny.
Do poniedziałku nie przeszło. No i jeszcze Isa trochę od Leona wzina i cóż, przychodnia w domu.

Umawiałam się z mamą, że przyjedzie na kilka dni. Po pierwsze, bo na wtorek zaplanowałam urlop, po drugie, montowali mi radiowy wodomierz i jeszcze trzeba było do spółdzielni czynsz zmienić, więc przydałaby się ta jej obecność.
No i zadzwoniłam do niej w poniedziałek, kiedy postanowiłam już, że nie idę do pracy ani oni do szkoły, żeby zapytać, czy na pewno chce przyjechać. Tego, że się pewnie zarazi nie powiedziałam. Bałam się, że jednak nie przyjedzie.
Pracowałam z domu, w godzinach pracy i po godzinach pracy. Dzieci pokazywały mi, że już 16 i czas kończyć, ale przecież, po co. Jak maile nie odpisane, a narzędzie mojej pracy świeci się na czerwono, bo jeszcze się nie wygrzebałam po feriach zimowych.

Ale. Dziś jest środa i dziś już nie pracuję po godzinach i jest mi z tym wyśmienicie. Nie czułam się lepiej od dłuższego już czasu.
Śmiem twierdzić, że całe to moje zmęczenie, to wyczerpanie pracą, zmęczenie, zniechęcenie. I już. Ale! Nigdy więcej, już to wiem, na pewno.

Mama jedzie jutro, a dziś jeszcze oglądamy seriale i nadrabiamy zaległości nie robienia nic i picia kawy i herbaty w spokoju.
I jest extra.

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...