Friday 30 December 2022

Pokemonica


To ja jestem. 
Kiedy jestem elegancka.
Tak mnie widzi Leon.
Ładnie, co nie?

Leon miał przez długi, długi, długi czas obsesję na punkcie Pokemonów. Przez długi czas.
Po lekcjach łazili po osiedlu. Dużo o nich opowiadał. Karty kupował, życie wokół Pokemonów się toczyło.

Kiedyś pokazał mi Pokemonicę. To jesteś Ty, mamo.
No, to jestem. 

Tymczasem teraz. 
Isa jeździ konno w Wielkiej Brytanii i pyta, czy może też w Polsce. Bo koniki są super. Jest zachwycona i jest to jedno z lepszych doświadczeń angielskich świąt. Spotyka się z rodziną. Dzięki temu, że przyleciała spotkali się ludzie, którzy się nie widzieli kilka lat. Może jak będzie częściej latać, wszyscy się tam pogodzą? 
Czekamy na sylwestra, żeby można już było wyskoczyć z tego dziwnego roku. Symbolicznie może, co? Nie wiem. Nie wiem, czy wszyscy czekają, ja na pewno. Końcówkę roku mam tak powaloną, że nie wiem sama o co chodzi, ani jak to nazwać, ani co czuję, może oprócz tego, że jestem zmęczona. 
Szaro ponuro. Ciast nie jemy, nikomu się nie chce. 

Ech, dobrze, że chociaż dobrze zaczęłam ten wpis. Ładnie. 
To może go skończę też ładnie.
Ej, ale pada, co nie? Jak dobrze, że ja tam już nie mieszkam. Choć! Czasem tęsknię, bardziej pewnie za tym co czułam, kiedy mi było dobrze.
Jak dzieci, kiedy oglądają zdjęcia z naszego tam życia.



Monday 26 December 2022

Co się wydarzyło w Boże Narodzenie

No dobrze. 

Zawieszki z imionami są, listy od Mikołaja dwa są, prezenty pod choinką są. 

Isa jest, przez wideorozmowę. 

Potem okazuje się, że trzy mapy są i prezenty można rozdawać.

Czyli co? Czyli plan przed-na-święta wykonany.

1. niebieski cieniowany łańcuch na choinkę - zrobione 35 metrówł Tymek: my też mamy taki w przedszkolu, tylko kolorowy

2. grę mikołajową na ten rok - zrobiona, wszystko na miejscu

3. ciasto na święta, żeby nie robić wszystkiego naraz u mamy - zrobione, za wysokie i mało eleganckie

4. wybrać prezent dla Leona, taki, żeby to nie była gra - niezadowolony, się okazało

5. wyekspediować Isę do Anglii na święta - tęskni, bo bez Wigilii





Dla przypomnienia, dałam się w ciągnąć w robienie gry mikołajowej, którą zawsze robi Kasia, ale czasu miała mało w tym roku, a ja czułam, że może dam radę. 
Plułam sobie w brodę, że nie opisywałam żadnej wcześniejszej gry i zadań mikołajowych, żeby wiedzieć, co dokładnie i czym się inspirować. Coś tam wiedziałam, ale nie tak jak CHCIAŁAM. Hehe.
Dlatego teraz opisuje, może jak sobie przypomnę, albo poproszę Kasię, to opiszemy te wcześniejsze. 
A, no przecież, one są nie całkiem opisywane, bo one były od Mikołaja przez długi czas, nie od Kasi, więc luźno kształt był przedstawiany.
Dopiero w zeszłym roku Leon w najbardziej możliwy z traumatycznych sposobów odkrył, że Mikołaja nie ma. Że to my. 
No, kto mu kazał podglądać.

Do odebrania prezentów należy przeczytać list nr 1, w którym Mikołaj opowiada, że jego renifery oszalały, zatrzęsły saniami, prezenty wypadły, na nich tylko obrazki bez imion. Najgorzej, bo elfy się zgubiły, drogi do domu nie znają, trzeba im pomóc. Dalej o tym, że są trzy mapy, że trzeba trzech pomocników (A my tutaj stoimy trzy dzieci pomocnicy rezolutnie zauważyła Wiktoria) i tu wchodzi list drugi, a z nim mapy. 




Jak żeśmy już wszytko odtańczyli, odśpiewali można było szukać prezentów. Mali pomocnicy potrzebowali pomocy dorosłych, ale już zadania i odpowiedzi poszły nam (prawie) szybko. Leon mówił że jest miły i pomocny, babcia byłaby najpiękniejszą gwiazdką na niebie, ciocia Kasia wiedziała ile trzeba jajek do ciasta na pierogi, dziadek, że żeby wbić gwóźdź trzeba uderzyć młotkiem raz, Wiktoria policzyła, że na choince jest 48 bombek, Tymek opowiedział w czym jest najlepszy,Mała Isa nie mogła zaśpiewać kolędy, bo ze wzruszenia drapało ją w gardle, Darek policzył, że Tymek ma 21 zębów, a Duża Iza odpowiedziała, że ulubiona piosenka Tymka to Chocolate. 

A nasze święta? No cóż. Od dwóch chyba lat powtarzam, że nie różnią się od naszych weekendów, czy wakacyjnych spotkań wiślickich. Pierwszy raz pomyślałam, że byłoby tak fajnie jechać gdzieś indziej, zrobić coś innego, popatrzeć na inny świat. Trochę tej inności namiastkę mieliśmy. Nie siedziało się w kuchni całą noc, ciasta przywiezione (i niestety zrobione także przez moją nieposłuszną i krnąbrną matkę, której się mówi, żeby nie robiła, bo chora, bo nie ma siły, a ta nie, przecież jak to! święta bez roboty!).
Ja bym tak chciała Wigilię i pierwszy dzień świąt gdzieś pojechać, a potem to już mogę wrócić do domku mamusi i tatusia. O! Może jak raz pojadę, będę wiedzieć, że nie chcę już nigdzie jeździć, że chcę tylko w Wiślicy!

Choinka w tym roku była niebiesko-biało-srebrna. W zeszłym różowa, dwa lata temu pomarańczowa. Przyjemnie się patrzyło, ale nawet Leon, który o taką kolorystykę poprosił stwierdził, że jednak kolorowa jest fajniejsza. 

Wszyscy byliśmy jacyś zmęczeni. Nie wiem, co wisiało w powietrzu, ale na moich ramionach coś cały czas siedziało, w mojej głowie rozpanoszyła się mgła, ociężałość zamieszkała w każdym moim ruchu i pomimo tego, że dobrze być razem, chciałam żeby się już skończyła. Chciałam już końca tej konieczności świętowania.
Leona prezent nietrafiony, dzielnie próbował się nie rozpłakać i nie pokazać, że mu się nie podoba. Dzielnie próbował ukryć rozczarowania. To ja się rozpłakałam, żeby nie było. Tak, wiem, jestem dorosła, powinnam umieć panować nad emocjami. Może po prostu czasem się nie da. Może czasem wszystkiego jest za dużo.

Niemniej. Cieszę się, ze wszystko co się zadziało, się zadziało. Nic nie dzieje się bez powodu.


Thursday 22 December 2022

Sama na lotnisku

Nie wiem, jak oni tutaj wytrzymują. Tu jest za dużo światła. Bolała mnie głowa. 

Rzeczywiście, Warszawa przed świętami to jedna wielka choinką, przynajmniej nocą.

Isa poleciała. Sama do Londynu. LOT mówi, że trzynastolatka może latać sama, bez asysty. Stres był mocny i trwał przez cały tydzień przed wylotem. 

Cieszył mnie wypad do Warszawy i zaplanowany wspólny wieczór na świątecznym jarmarku, który na pewno gdzieś tam, w centrum był. Nie wiem, nie mogę potwierdzić, gdyż nie widziałam. Przepełniona ludźmi, zaśmiecona światłem i rozpychająca się łokciami pośpiechu Warszawa nie dla Leona.

Nie dla mnie zresztą też. Nie umęczyła mnie tak mocno, jak tego wysokoczującego dziesięciolatka, ale za dużo ode mnie chciała, za mocno cisnęła. Wiem, choć próbowałam nie czuć. Tak strasznie chciałam do tego przedświątecznego harmidru. Co pokazuje również, że zanikająca w zastraszającym tempie fascynacja świętami, lub otwartość na czucie i przyjmowania, na chwilę wróciło. W zastraszającym piszę, gdyż chciałabym, żeby jednak było. Czułość i wdzięczność zawsze łatwo przychodziły w okolicach Bożego Narodzenia. Od pewnego czasu postanowiły się nie pokazywać, a ja powoli coraz mniej zaczęłam cieszyć się z krzątaniny.

Ba! Ja tego nie lubię! Kto to wymyślił, żeby w grudniu usypiającym, miotać się pomiędzy jednym zadaniem a drugim! Z drugiej strony czasem sobie myślę, że to wszystko tylko po to, żeby w ciemnościach nie oszaleć, depresji nie dostać i być jednak blisko, bo dzięki temu energi więcej być może. Tylko. Może to po to, żeby nie zasypiać, bo przy zasypianiu za dużo myśli może, to po co? 

Pomieszałam se te dwie teorie, czuję, że gdzieś się stykają. Dla Państwa taka refleksja.

Trochę nas bolały brzuchy. Trochę się przejedliśmy chińszczyzny, bo w jadłodajni z polszczyzną (określeniotwórstwo Leona) śmierdziało kapustą kiszoną, akurat gotowaną. Trochę byliśmy podziębieni, w przypadku Leona nadal trochę chorzy. Herbata też dobra, wystarczająco dobra na warszawską przygodę.



A Isa.

Poradziła sobie. Wiadomo przecież. Trochę się nie spieszyła do bramki, więc kiedy wypytywali ją jak to ten brytyjski paszport i jak to po polsku, i jak to mieszka tu, a leci tam i ten brytyjski paszport, narobiła kroków przestępując z nogi na nogę, martwiąc się, że samolot bez niej poleci. Teraz już wie, że lepiej poczekać chwilę, niż się spóźnić. Inna sprawa, że bez niej by nie odleciał, a nawet jeśli, to zdążył by ją poinformować, że sori lecimy, bo nie rozumiemy, że paszport brytyjski, że język polski, że życia tu, a tam. 

Czy się martwiłam? Nie bardzo, nie chaotycznie, rzeczowo bardziej i jak to ja, zadaniowo. Leci, trzeba wykespediować. Co mi przypomina właśnie o liście grudniowej, o cieście, łańcuchach, grze Mikołajowej. 

Sprawdziłam tylko, czy wie, gdzie ma iść i co robić, i wróciłam z Leonem do domu. Wieczorem upiekłam trzy podpieki do Brazylianki, spakowałam nas na święta i poszłam spać. Masy zostawiłam na rano. I wszystkie punkty mogłam odhaczyć.

Sunday 18 December 2022

Niby zima, a ja o lecie


W sobotę rano Isa pojechała na harcerski biwak wigilijny. Bieg patrolowy w śniegu po kolana. Oczywiście zapomniałam jej przypomnieć/dać stuptuty. Mówi, że cała przemokła, ale nie szkodzi, bo przecież są kaloryfery. 

Wieczorem śpiewy, zamykanie belek i innych odznak harcerskich. Ona swoją ochotniczkę, na jedną belkę otworzyła jeszcze w wakacje zeszłego roku, ale nie bardzo jej się chciało robić sprawności. Olewczy stosunek do wielu spraw nadal nad nią wisi i tylko od czasu do czasu zryw się tworzy, porywa ją na chwilę, by znów czasem szybciej, czasem wolniej ustąpić miejsca olewowi.

Ten olew zawiesza się czarną chmurą i beznadziejnością świata. Chcę wierzyć, że to tylko bycie nastolatką, choć antydepresanty mówią co innego. Trudno jest być dzieckiem rozwiedzionych rodziców, z których każde mieszka w innym kraju, jedno myśli, że jej podejście jest opiekujące i może mniej szkody myśli, drugie, że wszystko to wina tej drugiej, a koniec końców oboje w swojej nieumiejętności dogadania się dla dobra dziecka szkodą. 

Chcę wierzyć, że to co robię ma na celu zaopiekowanie się i jeśli opowiadam, to po to, żeby pokazać, że ojciec traktuje ją tak, jak mnie. Kiedy dzieli się ze mną rozmowami z ojcem, bo nie umie pojąć, czego on-dorosły chce od niej-dziecka, widzę to wszystko przez co przechodziłam sama. Wymyka mi się, choć wiem, że może lepiej nie, komentarz, że on taki jest. Czy mam prawo? Czy narzucam moją narrację? Pewnie tak. Ale jak ja bym chciała, żeby ktoś mi kiedyś powiedział: nie pozwalaj sie tak traktować, nikt nie zasługuje na brak szacunku. Szukam po omacku najlepszej drogi, po której może przejdzie mniej pokiereszowana. Rodziców się nie wybiera. Nie da się też wybrać tylko tych dobrych, z naszych z nimi relacji. 

Olew znika, kiedy pojawia się praca z dziećmi i historia. Dwie pasje Isy. 

Na biwaku Isa dostała stopień ochotniczki z jedną belką, pomimo niezrealizowania wszystkich zadań z listy. Podobno próby zamyka się też za ogólną postawę. Może to za to?

Kiedy była na letnim obozie podszedł do niej druh najwyższy i najważniejszy, kiedy łódkę czyściła. Zapytał, czy w przyszłym roku będzie "coś tam" robiła (nie pamiętam mamo o co mnie druh zapytał) i dodał, że taka rezolutna dziewczyna, to on się spodziewa, że ona będzie. 

Przy kręgu przed powrotem do domu po biwaku kręciło się małe zuchowskie dziecko i nie wiedziało, jak się wcisnąć. Od razu go zobaczyła i przygarnęła.

Może to właśnie to? Postawa harcerki? Uznanie ją zmotywowało do zaangażowania się w zdybywanie kolejnych odznak, ale tym razem całą sobą. Taki jest plan.

Leon chory, a ja chciałam ten weekend poświęcić na tworzenie gry i zadań Mikołajowych, w które się wpakowałam, tzn dałam wepchać głupio, choć wiem, że tyle się dzieje, że nie mam bardziej siły, niż czasu, bo wtedy nici z odpczynku.  Leon chyba w domu zostanie, lepiej w cieple.

Gra niezrobiona. Za to wizyty w centrach handlowych odbębnione. Dwa razy, przez dwa dni, bo Isa chciała sobie zakupy i prezenty. Z czego nasze znalazły się pod choinką. 

Grudniowo mam do zrobienia. Update.

1. niebieski cieniowany łańcuch na choinkę - zrobione 35 metrów

2. grę mikołajową na ten rok - będę robić po nocach chyba

3. ciasto na święta, żeby nie robić wszystkiego naraz u mamy - trzeba mikser pożyczyć i plan ułożyć, co kiedy

4. wybrać prezent dla Leona, taki, żeby to nie była gra - eee, nie przejdzie, nie ucieszę dziecka na siłe. a może?

5. wyekspediować Isę do Anglii na święta - wszystko już mamy. wyjazd do Warszawy już w środę.

Sunday 11 December 2022

Matka jednak wie

Kiedy rodzic przestaje być wyrocznią i autorytetem? 

Poranek Isy, śniadanie, telefon. Przed wyjściem do szkoły, przed moją pracą. Kręcimy się wokół siebie, od czasu do czasu rzucając hasłami, ciekawostkami, zadziwieniami. Mamo, chodź, coś ci przeczytam. Czyta historię dziewczyny, która była w szkole odrzucona przez całą grupę i prześladowana przez koleżankę, prowodyrkę. Kończy się ciążą tej niedobrej, brakiem promocji do kolejnej klasy i puentą - nie warto się przejmować tym, co ktoś o nas myśli i czy opowiada innym bzdury na nasz temat. U nas problem przejmowania się cały czas się przewija. Koleżanka z klasy samookaleczała się w szóstej klasie, połowa klasy o tym wiedziała, harcerstwo wiedziało, nikt nic nie zrobił. Tylko Isa opowiedziała o tym swojej psycholożce, choć tajemnica jest dla niej świątą i nikomu nie zdradza powierzonych jej sekretów. Tylko dla Isy było to na tyle ważne, żeby zrobić coś więcej. Skończyło się moim zaangażowaniem, pomimo sprzeciwów Isy. Matka dziewczynki nie chciała uwierzyć, niemożliwe, moje dziecko boi się krwi. Czy się boi, czy nie boi, czy się tnie, czy nie, nie ma znaczenia. Mówi o tym, opowiada innym, pokazuje szramy na rękach. To jest wołanie o pomoc, trzeba działać. Jakis czas później odbyła się druga rozmowa z matką. Padły ciężkie słowa o braku zaufania i nieszczęściu dziecka. I wtedy się zaczęło. Od tamtej pory Isa słyszy, że wszystko zepsuła i całe nieszczęście, które na koleżankę spadło, to wina Isy. Każdy w szkole i harcerstwie, kto chce słuchać dowiaduje się, jakim złym człowiekiem jest Isa.

Na kogoś trzeba zrzucić odpowiedzialność, żeby nie musieć stawiać czoła swoim demonom. Ja to wiem, Isa niby też. Właśnie, niby. Wiedziałam, że częste poruszanie tego tematu, krótkie komentarze, anegdotki oraz zawiłe opowieści świadczą o nieprzerobionym temacie, ale miałam nadzieję, że powoli uczy się akceptować i nie przejmować. Aż tu dziesiejszy poranek z kończącym śniadanie komentarzem. To jest mamo takie, to jest takie, to jest takie, ech. Jak ty mi to mówisz, to ci nie wierzę, jak czytam tutaj, to to jest takie inne.

Dobrze, dobrze, niech ten Internet będzie. 

Spadł śnieg. Zrobiło się pięknie. W szkole przygotowania świąteczne, gorączka przedświąteczna. Zbieranie punktów. Prace plastyczne, pieczenie, działanie, charytatywność. I za punkty. Te punkty wadzą mi bardzo, ale o tym  może innym razem. 

Skoro przedświęta i śnieg, idziemy na spacer i sanki. Robimy stroiki. Ja czynię 30 metrowy łańcuch na wiślicką choinkę. Trochę te święta jednak czuć, kiedy badawczo przyglądam się moim reakcjom na przeświąteczny czas. 




Tuesday 6 December 2022

Pod poduszkę. Ekskluzywnie i nie.

Grudzień przyszedł, z nim szaleństwo.

Ukradłam komuś pomysł, który nadal uważam, jest całkiem fajny. Kupuje się dziecku co roku bombkę i wiesza na choince. Nie wiem, co planują z bombkami zrobić ci, od których pomysł zwinęłam, ale wiem, że ja spakuję wszystkie (mam nadzieję nie więcej niż 18 bombek) w pudełko i dam w prezencie na urodziny, albo na nowe mieszkanie. 

Z powodów finansowych od trzech lat nie kupowałam. Zawsze było, że może na przecenach, że nie teraz, że zaraz. W tym roku więc, aby nadrobić, kupiłam zestawy na dwa lata. Rozłożyłam, pokazałam.

 1. Zestaw Half Price, taki nawet posh.

2. Zestaw Pepco. Dużo mniej posh, podejrzewam nawet, że to szkło, z którego zrobione, mało szklane. Jednakże świetnie pasował do naszej trójki. Leon kocha jabłka (przypominam: jest w domu coś dobrego, są jabłuszka?). Isabela kocha herbatę (o, właśnie pomyślałam, że to dobry prezentowy kierunek). Dla mnie zostało "coś", pączek, ale bardziej ozdoba.

Nie pasuje do Ciebie ta bombka, mamo. Jest za mało ekskluzywna. Ta złota z Half Prajsa już bardziej.

Ha! Możecie się wszystkie moje siostry i matki teraz pocałować w żyć ze swoimi komentarzami, że nie mam swojego stylu! Moje dzieci uważają, że jestem ekskluzywna. I taka właśnie jestem!



Pod poduszkę Mikołaj przyniósł: książkę, kubek PsyTul (już wiadomo, że ukochany), talon na grę, do kupienia w sklepie Nintendo (Leon spłaca pożyczkę, którą u mnie zaciągnął, żeby sobie kupić Nintendo Switch, do komunijnych zabrakło 400 zł), ocieplacze nauszniki. Spoko. Trochę już zaczynam nie wiedzieć, co można pod poduszkę wsadzić. 

Ile miałam lat, kiedy przestałam dostawać pod poduszkę? Ciekawe.

Grudniowo mam do zrobienia:

1. niebieski cieniowany łańcuch na choinkę

2. grę mikołajową na ten rok

3. ciasto na święta, żeby nie robić wszystkiego naraz u mamy

4. wybrać prezent dla Leona, taki, żeby to nie była gra 

5. wyekspediować Isę do Anglii na święta

Monday 28 November 2022

misz.masz.taki

Wróciliśmy z Przemyśla i chciało mi się odpocząć. Chciało mi się nie planować i nie jechać. Wcale nie dlatego, że mnie wyjazd zmęczył. Pewnie, kilka rzeczy do poprawek, ale tak jest zawsze, po każdym wyjeździe, zwłaszcza po tych z dalszymi członkami mojego stada. To są wtedy wskazówki. Takie małe podpowiedzi dla ulepszenia następnych. Czy się do nich stosujemy? Próbujemy, a na pewno ja próbuję. 

Po prostu, chciało mi się odpocząć. Tak sobie świetnie poradziłam, że zaraz we czwartek poszłam se pośpiewać na Pośpiewuchach, co to ludzie się zbierają, mają gitarę, śpiewnik z turystycznymi i nie tylko piesenkami i się śpiewa. Lepiej, gorzej, nie ma znaczenia. Tam Milena wypatruje wazon ozdobny prosto z PRLu, z zakładu WPWiK w Ostrowcu. A ona ostrowczanka, wiadomo, trzeba wiedzieć co to za zakład, bo może wujek tam pracował i był derektorem. Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Wodociągów i Kanalizacji, z taką nazwą od 1976 roku. Ja nie znajdę? Ja? Wiadomo!

Zaraz potem Leon miał zajęcia dodatkowe przygotowujące do egzaminu Cambridge. Trzeba było jechać. 

Zaraz potem w następną sobotę Giełda minerałów, na którą z Martynką, tak, jak wcześniej. I na herbatę. Patrzę na te skarby i widzę, że nic na mnie nie patrzy. To i mało co kupuję. Właściwie i tak nie potrzebuję, więc po co. Na herbacie miło, ale nie cieszy mnie tak, jak zawsze. O co chodzi?

Wieczorem festiwal "Przy Kominku" na samym końcu Kielc od mojej strony. Nie podobało mi się, bo trwało 5 godzin, a na ostatni występ, który chciałam zobaczyć, już nie mogłam zostać, bo za chwilę był ostatni autobus do domu. Rzadko żałuję, a tym razem żałuję, bo nic dobrego nie poczułam. A nie, przepraszam, chłopak z gitarą byłby dla mnie parą. Tak, to już wiem teraz, że jeśli lubi tak, jak ja, to daj boże te same wartości, te same przyjemności w życiu. 


Znajdź se mamo chłopaka, powiada mi Isa, kiedy mówię, że nie chcę tego już wszystkiego robić sama. 

Nie, chłopaka do robienia tego nie. Czekam aż nastolatkowość przejdzie. A jak będę dlugo czekać, zrobię grafik i będę pobierać opłaty za niewyrabianie normy. Mam plan! Na początek miesięczny, gdzie mi tam do wielkich 6-letnich. Liczę jednakże na 300% normy. 

No. A na koniec kupię se w końcu "Kolejkę" albo "Pan tu nie stał". Planuję od ukejowych czasów jeszcze. Może właśnie dojrzałam!

No i zaraz już grudzień, a ja mam nikłe pojęcie o tym co się wydarzało i jak się wydarzało w ciągu ostatnich dwóch tygodni. I no, ja wiem z czego to się bierze. Ja tak strasznie (znów) nie lubię jakości mojej pracy. Wszystko opadło, nie unoszę się na falach zadowolenia, poczucia sprawczości i zasadności tego, co robię. I tak jeszcze do końca wakacji 2023. Bo się zobowiązałam i nie chcę zawieść ludzi. 

Sunday 13 November 2022

Patriotycznie

Oni tam mają drzwi ładne. Sporo nawet, stronę dedykowaną sobie stworzyli. Schody też, niczego sobie, ale tych akurat mniej.
Miasto piękne. Piękne na sposób: a u nas nie jest tak ładnie. Taką myśl miałam wracając przez cały kielecki deptak, z dworca do domu. Bardzo lubię Kielce, nie planuję się przeprowadzać, nigdzie indziej nie podoba mi się tak,  jak tu. W żadnym innym miejscu nie jest mi tak dobrze i tak na miejscu, jak tu. To tu, zawsze po powrocie cieszę się, że jestem w domu
Aż tu nagle, wracam z Przemyśla, idę Sienkiewką, patrzę na kamienice i myślę: nudno tu. W Przemyślu ładniej.
No tak, zdecydowanie ciekawsze centrum mają, w którym budynek po budynku, każdy kolejny więcej doznań daje. Widok z wieży Muzeum Fajek i Dzwonów niesamowity. Samo muzeum, przereklamowane, ale wiecie, muzea nie są dla mnie najlepszą rozrywką, a żeby były, muszą być naprawdę super. Może więc jestem zbyt wymagająca. W górę po schodkach, chwila na zrozumienie opisu wykonywania dzwona (mało czytelny), na dach, widok z okna i znów na spacer.

Żeby nam było fajnie, wydrukowałam quest: Przemyśl - na stylu trzech kultur. Trzy stare nudne baby i dwoje nastolatków może nie będą chcieli cały czas razem i intensywnie, pomyślałam. Zrobimy quest, ma trwać dwie i pół godziny, zobaczymy co jest fajnego, a potem to może być i kawa, i spacer, i co każdy chce. Może i Pokemony nawet. Chciałam, żeby nie było nudno, żeby się wszystkim chciało i żeby to chcenie było widać na twarzach i mowie całego ciała. Nie chciałam naburmuszenia, nie chciałam znudzenia.

No. na moim chceniu się skończyło. W piątek spotkałyśmy się z naszą wspólną koleżanką ze studiów, a że pora kolacyjna była, przeszłyśmy się dookoła centrum Przemyśla w poszukiwaniu jedzenia. Następnego dnia zawędrowaliśmy na kopiec tatarski, a do centrum dotarliśmy w czasie przedobiedniej kawy. Zimno było, chciało nam się odpocząć. Znów centrum trzy razy dookoła, żeby miejsce na kawę znaleźć. Tam, gdzie nam się podobało, nie było miejsc. Gdzie były miejsca, coś nam się nie podobało. Komu by się potem chciało za questem chodzić, zgadywanki robić, na pytania odpowiadać, kiedy te trasy przechodzone już kilka razy. Nieskończone więc zadania, moje rozczarowanie, że im się nie chce, że najlepiej z Tik Tokiem lub Pokemonem. I że znów wszystko sama. I że może, jakby były inne dzieci, to byłoby inaczej, lepiej, bardziej się chciało.

Oglądałam potem nagranie Gabora Mate, o relacjach z dziećmi. Potrzebowałam odpowiedzieć sobie na pytanie o dziecięcym nazywaniu emocji, roli rodzica i połączeniu matka - dziecko. Dowiedziałam się bowiem, że Leonowe problemy to moja wina, połączyłam dziecko ze sobą emocjonalnie. Powinnam przestać cały czas mówić mu o swoich problemach oraz nie pytać, jak on się czuje. W nagraniu usłyszałam, że dziecko powinno spędzać czas z dorosłym, bo niedojrzały emocjonalnie nastolatek nie pomoże drugiemu niedojrzałemu emocjonalnie nastolatkowi odnaleźć się w życiu, nauczyć nazywać, zobaczyć co dobre. Usłyszałam, ze weekendy powinny być z dorosłym. Nie zapraszać znajomych z dziećmi, nie wysyłać na sleepovery, nie pozwalać włóczyć się tylko z innymi dziećmi. Pozwalać na budowanie realcji z dorosłym, na interakcje z dorosłym. 

Widzę więc, że dobrze, że te trzy stare nudne baby są. Że jeżdżą razem, że moja niedojrzała emocjonalnie dziatwa może chłonąć dorosłego człowieka. Że im się nudzi? Trudno, trzeba na to pozwolić. Można też zastanowić się, jak zgrać stare nudne z młodym znudzonym. Znaleźć rozwiązanie.

Spaliśmy w wynajętym mieszkaniu, jak to Leon powiedział: w stylu patriotycznym. Jest krzyż, jest zdjęcie Matki Boskiej, pan Piłsudski i godło. Przyjazd nasz przypadł na 11 listopada, święto niepodległości. Taki tam, patriotyczny wyjazd. Google uhonorowało Przemyśl grafiką doodle, biało-czerwona flaga powiewająca nad panoramą miasta, jako hołd za to, co robią dla uchodźców z Ukrainy. 
Właściel opowiedział od razu gdzie powinnyśmy iść, gdzie zjeść, co zobaczyć, co jest must have, a co, jeśli nam zostanie czasu. Koniecznie chciałam spróbować przemyskich gołąbków z ziemniaków. Smak znam, bo Słonina, jedna trzecia trzechstarychbab przywoziła z domu na studia blaszki ziemniaczane, taka nazwa zapiekanki? Czy jakoś tak. Uwielbiałam! To i te gołąbki były uwielbiane. O centrum mówili, zamku, wojaku Szwejku, spacerze po ogromnym parku, z elementami fortów, które zresztą są częścią umocnień Twierdzy Przemyśl i występują na logo miasta. Całkiem sprytnie. O co chodzi z fortami nie całkiem się dowiedziałam, a ciekawe, ciekawe. 

Czy nam się podobało? Mnie bardzo. Bardzo mi tam było dobrze. Quest na pewno był super, byłby gdyby nam się chciało. Kilka razy podsłuchałam przewodników, może profesjonalnych, może pasjonatów, opowiadających małym, klkuosobowym grupkom co, gdzie i kiedy było. Chyba czuję, że potrzebuję posłuchać takich historii. Następnym razem, w innym miejscu. Może wtedy Leon nie będzie spiskował z Halinką: zadzwońmy na 112, żebyśmy mogli jechać do domu (już teraz). Może też nie spędzi większości czasu szukając Pokemonów. 





 











Friday 4 November 2022

Aparat Golgiego


W szkole jest nowa pani od biologii. Od geografii też, ale o biologii mówimy teraz. 
Pani, która uczyła geografii i przyrody odeszła pod koniec zeszłego roku szkolnego na emeryturę. Nowa pani, nowe porządki, a dla Leona więcej czasu ze mną. 
Zapomnieliśmy całkiem o tym, że praca była zadana, a to zaraz po Wszystkich Świętych, więc jednego dnia pomysł, zakupy, formowanie, pieczenie i  malowanie. Wyszło całkiem przyzwoicie, a i tak najważniejsze, co usłyszałam. Lubię tak mamo robić z Tobą rzeczy. 

Ma chłopak rację. Dobrze się takie rzeczy robi, a nie pamiętam kiedy ostatnio coś robiliśmy tylko dla siebie, tylko razem. Nauki przy tym pobieram, o aparatach. 


Tuesday 1 November 2022


Po lewej od tego widoku są całe rzędy pięknych, zadbanych grobów. Tam też, zaraz z brzegu jest grób pani, którą znałam od dziecięctwa, której dzień dobry mówiłam na ulicy, nawet ze trzy razy dziennie, bo tak to działa we Wiślicy, że się ludziom mówi za każdym razem, jak się spotka.

Że ten grób tam jest wiem, bo wycieczką poszliśmy oglądać, jak to dali jej zdjęcie, co się tak śmieje, że aż nie przystoi. Jaki cel mieli inni nie wiem, ja poszłam zobaczyć, czegóż to nie można sobie na płytę nagrobną, bo zlinczują. No, może bez linczowania, ale bez gadania się nie obejdzie. 

Na zdjęciu pani się miło szczerzy, czy taka była naprawdę, nie wiem. Na wiślickich rynkowych szlakach chadzała zawsze poważna. Ważne, że ci, co zostali tak ją zapamiętali. Tylko tych komentarzy po co tyle. 

A no tak, zapomniałam. Jak umierasz, nie wypada sie przecież uśmiechać. Najlepiej, jakbyś się w sobie zapadł, bo tylko tak wypada. Nie mówię o żałobie, takiej ciężkiej, głębokiej. Ogólnie mówię, o tym, czym jest pamięć o bliskich.

No. No i właśnie. Na zajęciach angielskiego, gdzie chadzam se pogadać i może coś nowego się nauczyć, rozmowa o dniu zmarłych i czy można się cieszyć, w tym dniu czy można. Czy trzeba się umartwiać refleksję uprawiać? Może lepiej historie nie z tej ziemi opowiadać o dziadkach, który gównem gruszki w swoim ogrodzie smarował, żeby mu chłopaki nie kradły. Albo o prababci, która jak ją za mąż chcieli wydać, kiedy ledwie 14 lat miała, a której przyrzeczony narzeczony do Australii z rodzicami wyjechał, do księdza poszła co robić, bo ją za starucha, co ma 30 lat chcą za mąż wydać. Skłamać, że pacierza nie umie. Jak nie umie, ślubu nie dam. Skłamała, list do narzeczonego napisała, do Polski wrócił, czworo dzieci mieli.

Te i inne historie. Tyle razy je słyszałam, wcale ich wszystkich nie pamiętam. Chyba je spisać trzeba. 

Wszystkich świętych cenię bardzo. Raz do roku spotykam naszą dalszą rodzinę. Jemy gołąbki. Tylko wtedy tak smakują.  Czuję, że jestem ważna. Czuję, że jestem elementem skomplikowanej układanki. Urok niknie, kiedy wszystkich nie ma. Mogą być nawet we wspomnieniach.

Friday 28 October 2022

Pod koniec miesiąca

W twoim wieku powinnaś mnie nie lubić, a Ty siedzisz w pokoju!

Jakaś refleksja na mnie spłynęła. Jakże to, dziecko ma lat trzynaście, prawie dorosłe już. W takim wieku powinna mnie nienawidzić, chcieć być daleko ode mnie i na mnie nie patrzeć.

Ale nie. Ona przecież siedzi na kanapie, na krześle, żeby ją "czytulić", żeby być obok niej cały czas i dużo.

Nie powinna przypadkiem w swoim pokoju się zamykać i NIE WCHODZIĆ na drzwiach przykleić? To, że dzieli z Leonem pokój nie ma tak naprawdę znaczenia, gdyż Leon i tak siedzi u mnie prawie cały czas. 

Przesiaduje więc ze mną i nadal godzi się na wspólne wyjścia i wyjazdy. Jak Zakopane, jak Kraków i jak zbliżający się Przemyśl. A te wyjazdy z różnymi ludźmi przecież, którzy nie są w jej wieku. I nie całkiem narzeka. Choć ostanio mówi, że najlepiej do domku w lesie, daleko od ludzi, tych co ich znamy, i tych co ich nie znamy. 

Zanim to jednak nastąpi, jeszcze ten Przemyśl i rodzinne wizytacje, choć krótkie bardzo. Urodziny babcia miała i na tort pojechaliśmy. To znaczy, nie wiedzieliśmy, że tort będzie, jakaś taka niespodzianka wyszła. A zaraz jeszcze będzie Wszystkich Świętych. Ale zanim, to jeszcze wizytacja u przyjaciół na pizzy i bardzo wyszukanym jedzeniu. Chciałam napisać sophisticated, ale pomyślałam, że zostanę oskarżona o brak dbałości o polskość języka polskiego. Ach, gdyby tak do XVIII w. Oni se tam po francusku wtrącali, bezkarnie, nikt się nie czepiał. Ba! Nawet o doskonałym wychowaniu to świadczyło. Tylko, czy prysznic z gorącą wodą mieli? Bo jak nie, to zostanę gdzie jestem.

Przy okazji przypominam sobie, w kontekście powyższych dywagacji, wspólny rajd rodzinny siódmoklasistów, na którym dyskusje były o kupowaniu ubrań córkom i jak bardzo nie lubią, żeby im kupować. Zadziwia mnie to, gdyż ja nie mam problemu. Wysyłam, jak się podoba kupuję, jak się nie podoba nie kupuję. Dawno się nie zdarzyło, żeby się nie podobało. Nigdy jeszcze nie usłyszałam (chyba) "ale beznadziejne". Może dlatego, że jej słucham i widzę, co lubi?

Ale wiesz, że jesteś fajna? nie bez powodu słyszę.

Wracając do jedzenia, czyż nie sofistikejted?

No.

Odkrywam talenty Leona. Na konkurs projektu okładki książki. Sam rysował, nie kalka to. Niech wie, że matka dumna.

Na koniec cytat tygodnia: Najważniejsze jest zdrowie i dobre samopoczucie, którą to mądrością podzielił się ze mną zawsze uśmiechnięty pan, codziennie spacerujący z psami na naszych alejkach.

Sunday 16 October 2022

A w Krakowie uroczo

Spotkanie po latach.

Chciałabym napisać, że dziwnie, no, dziwnie, bo tyle lat, sześć lat, tyle co ja już w Polsce. Siódmy rok mi właściwie idzie, to tyle... No, ale nie mogę, bo te sześć lat, to jak jeden dzień. Jakbyśmy się wczoraj nie widzieli. A przecież młodszej córki nawet nie poznałam, jak na świat przyszła.

Oni mieszkają w górach, tych co tak blisko, ale tak daleko, bo żaden pociąg tam nie dojeżdża. Trzeba do Krakowa, a stamtąd autobusem. Dwie godziny! Dwie całe godziny, a my nie lubimy. A Beskid Wyspowy taki piękny. I tak cztery lata nie możemy się wybrać. 

Zarządziłam więc, choć może zaproponowałam właściwie, a oni się zgodzili! Dwa dni w Krakowie z Gatti, małżonkiem Jarosławem, Hanką i Julką.

Jakby pogrzebać gdzieś w blogu głęboko, to by się i Gatti, i Hankę, i Jarosława znalazło, jak jeszcze w Brytanii Wielkiej mieszkaliśmy. Julki właśnie się tam nie znajdzie. Znalazła się teraz. 

Kraków wspólnie podzieliło się na dwa: 1. na nogach po mieście; 2. po barach, też na nogach.

Każdy miał w planach co innego. Ja sobie nie zaplanowałam, ale jak już ktoś rzucił hasło, ja rzucałam się do jego realizacji. 

I tak, po pierwsze idziemy na obiad. No, to poszliśmy, blisko, smacznie i jakoś nie wyjątkowo drogo.

Potem, po drugie, do smoka, bo Hanka narysowała jednego i musiała sprawdzić, czy dobrze narysowała/wyobraziła/zaplanowała. No, to poszliśmy. Z rozpędu zaproponowałam Wawel, jakżeśmy już pod nim byli. Nie do końca się podobało, ale tu sobie przypominam z mojego wyjazdu #trzystarebaby, że nauczyłam się, że trzeba na wstępie ustalić, żeby nie było niezadowoleń. Chyba się źle nauczyłam, obiecuję, zrobię powtórkę.





Potem, chciano do CatCafe. Ja bardziej towarzysko, ostatnio nic mi tam nie smakowało. Dzieci całkiem aktywnie, małżonek Jarosław niechętnie.

W międzyczasie chciano Costę Cafe. Małżonek Jarosław bardzo, ciocia Halinka (która na każdy, oprócz leśnych i górskich, wyjazd ze mną jeździ, bo inaczej nie może, hehe) dołączyła do jego drużyny.

Skończyło się kawą u królików. Kotów nie, Costy nie, w każdym razie nie pierwszego dnia. Króliki na wybiegu, żeby do nich wejść należy uiścić opłatę w wysokości 20PLN. Szkoda, bo chciałam pogłaskać, a szkoda mi było piniądzów. Tera, kiedy patrzę na zdjęcia i widzę bobek na bobku, wiem po co ta zagroda.


Potem ktoś siedział do 2 nad ranem, ktoś (ja) poszedł spać o 22.30, chyba. 

Następnie wspólna poranna gra w planszówki, bierki i Dobble. Otwartość starszaków, odwaga średniaków. I brak kawy.

Więc.

Potem była ta wymarzona Costa, która małżonka Jarosława zawiodła na całej linii, gdyż huku uderzanego o pojemnik szota z kawą nie było. A urok kawiarni, to huk energicznego wyrzucania zużytej kawy. Tak, jak to Halinka w Ukeju czyniła.

Potem zapiekanki, kebab i frytki. Hankowa i Julkowa gonitwa za Leonem po wyznaczonych liniach na Małym Rynku. I Leon, który się obraził, że nie zapisałam się do jego drużyny. 

I tak żeśmy doszli do końca dnia i powrotu do domu. Niesamowite, jak to działa. Że tyle lat nie gadałyśmy, nawet życzeń urodzinowych nie wysyłałam z grzechu zaniechania, a tu proszę takie urocze dwa dni, takie urocze...

Wednesday 12 October 2022

Jedenaście świeczek i Pokemon

Leon skończył 11 lat. 

Od początku roku szkolnego stał się wespół z klasowymi kolegami jeszcze większym fanem Pokemonów. Łazi po mieście, robi raidy, łapie, wymienia się, zacieśnia nie wiem, chyba nie przyjaźnie, ale znajomości może? Raz wraca rozżalony, raz rozanielony.

Mimo to, zapytany, czy chciałby kogoś zaprosić na tort, powiedział, że nie. 

Zaspaliśmy dziś, w dzień urodzin Leona, kiedy poranek miał być powolny i bliski. Z tych dwóch był bliski. 

Czekał na Leona Charmander, na łóżku, powiedział: Dzień dobry Leonie. Dzień od razu zabłyszczał. Dobrze się szło do szkoły. "Happy birthday"rozwieszone na ścianie podniosło poziom trybu bycia docenianym i ważnym: Jak oni mnie kochają. Popołudniu 11 świeczek na torcie bezowym, nie tak dobrym, jak cioci Kasi. Śpiewanie, dmuchanie, pizza i wspólny film. Jeden telefon za drugim, Tymek z Wiktorią, i ich mamą z Krakowa, na wideocall. Najlepszy dzień, najlepszy dzień urodzinowy. 

Sunday 9 October 2022

Kiedy wyrzut sumienia

Kto by się spodziewał, że dzień zaczęty totalnym zmęczeniem i niechceniem czegokolwiek, tak przyjemnie się skończy.

Kto również przypuszczał, że piwo zagrzane bez bajerów, na które tak pomstowałam, kiedy się jednemu, czy drugiemu w spelunce moich rodziców, koneserowi piwa zimą zachciało, będę pić na tarasie PTTK w Świętej Katarzynie.

A tu proszę.

Ciężki sobotni poranek miałam, gdyż całe moje ciało i cały mój umysł (a mózg to będzie, że ciało, tak?) były obolałe. Przeforsowałam całkiem i zupełnie. Nie posłuchałam się i przeorałam to moje ciało przez Zakopane, a potem zaraz przez zjazd w Warszawie organizacji, które robią to, co ja, a potem zaraz przez kurs "Discover your values proposition and SDG's Certification for a better world", który odbywa sie w weekendy. Dlatego też piję to piwo zagrzane w mikrofali bez bajerów, co na nie tak żem w młodości pomstowała. Kurs jest weekendowy, dzieci mają spotkanie integracyjne na Łysicy i potem ognisko, ja mam kurs i siedzę na tarasie PTTK Jodełki. Prawie dwie godziny. Umarzałam. Wzięłam se piwo. 

Kurs super. Piwo rewelacyjne (pani w ramach wyjątku podgrzała, bo się znamy z poprzedniego zlotu dziecięco rodzicowego, dla klasy Leona. Właściwie, to przez atmosferę na ognisku w klasie Leona, taki pomysł, żeby w klasie Isy. O, tak bardzo w moim stylu taki chaos tu powyżej zapanował). Widok leśny prawie przede mną. Dobra niedziela.

A wczoraj? No, wczoraj jak już skończyłam sobotnią sesję kursu, jak już ogarnęłam siebie, i jak już miałam tyle wyrzutów sumienia, (że dziecko na dwór nie wyszło), że ich udźwignąć nie mogłam, (choć po prawdzie od 15.00 planowałam wyjście na świat), wzięłam się w garść, wydrukowałam Quest (oraz wkładka do questu)  z Muzemu Lat Szkolnych Żeromskiego i o 18.10 wyszłam z Leonem do świata. Po drodze zgarnęliśmy ciocię Halinkę, która nie była zadowolona z ciemności, ale dzięki której pierwszy raz jadłam lody z Fragoli (nieee, to nie są lody czekoladowe, to jest budyń czekoladowy. Zgadza się, próbowałam) i w drogę.

Quest po ścieżkach znanych mi od lat, ale czy ja kiedykolwiek zwracałam uwagę na to, że ława kamienna z dwoma baranami w parku, za czwartą latarnią (Stefan z Heleną tam siadywali), czy dwa barany widziałam u wejścia do parku miejskiego, czy wiedziałam, że przy źródełku Biruty czternaście schodków na górę prowadzi, a że jeden generał orła za wierzchowca ma? No nie! Kościuszki nigdy tam nie widziałam, a jest!

A na koniec smakowity kąsek. Pieczątka w najciemniejszym kącie. 

I w sumie to bardzo dobrze, że tak późno i po ciemku. Nigdy bym nie zauważyła, że mamy w Kielcach disneyowski pałac. 




Na tym warszawskim zjeździe dali nam sesję zadbania o siebie. Można było w sali, o sobie, o dbaniu, o sferach różnych. Można było w lesie, na kąpiel po japońsku.
Las wybrałam. Półtorej godziny patrzenia na to, co mam w środku i słuchania co las ma mi do powiedzenia. Wyszłam wygnieciona, jak po masażu mięśni głębokich z dziurami, co robale się przez nie przeciskały. Dużo jeszcze pracy przede mną.
Pod nogami grzyb na grzybie. We mchu.

Monday 3 October 2022

W Tatrach

"Odporne na wodę i rozdzieranie". Znaczy się można spokojnie płakać ze zmęczenia i miętosić ze złości, jak się człowiek zgubi. Powiedziała o ślicznej, nowej i świecącej laminatem mapie Martynka, kiedy się razem zastanawiałyśmy, którędy w tych Tatrach, co ich nie znamy, a które wielkie są, więc i wysokie, i żeby nie było tak, że w połowie szlaku już nie dajemy rady.  

Koniec końców mapa nie była potrzebna, gdyż szlaki tak są oznaczone, że nie da się zgubić, a ludzi na tych popoularnych tyle, że jakby na deptaku. 

Martynka się nam rozchorowała, więc nie mogła nas obdzielać swoim poczuciem humoru i komentarzami na trasach, a szkoda, bo pewnie jeszcze radośniej by się zrobiło, a śmiech przez łzy rozmasowałby zmęczone mięśnie. A tak, poszliśmy we trójkę, ja i moja dziatwa, której połowa parła w górę, jak taran, a druga połowa informowała co jakiś czas, że ona wraca na dół.

Dobrze, że nie wróciła, bo radość i duma z odniesionego sukcesu była taka, że prawie ją na dół na skrzydłach niosła. 

Co nam się przydarzyło? Nic wielkiego. Jak to górach, obserwacje, przyroda, inni ludzie, bolące mięśnie, zwracanie uwagi na szczegóły - mamo zrób zdjęcie w przybliżeniu tej kropli na liściu. Tam jest chyba kamień, chciałbym go zobaczyć. Mamo, a zobacz, ten liść wygląda, jak skóra. 

Na Przysłopie Miętusim nas zawiało tak, że Isa się mocno opatuliła, jak nigdy. Gdyż nie wiedziałam, jak sie odmienia Miętusi, sprawdziłam i okazało się, że kiedyś, w latach 1934-1968, było tam schronisko  prowadzone przez Bronisławę Staszel-Polankową, nieoficjalną mistrzynię świata w Narciarstwie Klasycznym z 1929 roku. Takich rzeczy się dowiaduję przy okazji uzupełniania wiedzy z gramatyki języka polskiego. W drodze na Czerwoną Przełęcz chciałyśmy sobie z Isą wypluć płuca, a Leon leciał. W drodze na Sarnią Skałę Leon zastanawiał się, jakby Isie było, gdy jednak z nami na górę poszła. Na Sarniej Skale pogadaliśmy z ludźmi o butach i chodzeniu. W Dolinie Małej Łąki nie było ludzi, no może cztery sztuki. Za to kupy były. Sprawdzę czyje. Nie, Internet nie wie, ale może niedźwiedzie? 

W drodze w dół zachwycaliśmy się widokami i byciem razem.

Wieczorami za to, już z Martynką oglądaliśmy filmy. Również z Martynką, jak przystało na prawdziwych turystów, pojechaliśmy kolejką na Gubałówkę, gdzie widok gór przyciągnął mą uwagę, a najbardziej tych po lewej stronie. Nie po polsku się nazywały. Na pewno dlatego mi się spodobały najbardziej, że nie po polsku, to nie w Polsce, za granicę mi się chce. Podróżniczo tylko, żeby była jasność. 

Grzane wino, pamiątkowe magnesy, gorąca czekolada, turyści i domki z dachami w dół. Ach, i jeszcze pani ze sklepu z bułkami, co to mnie okłamała, że nie wie, jak busy jeżdżą, bo ona samochodem. Jakżem ją następnego dnia na przystanku zobaczyła, Martynka mnie siłą odciągać musiała, żebym jej krzywdy nie zrobiła. Zakopiański weekend.












Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...