Saturday 29 February 2020

Spacerkiem

Się człowiek zupełnie niepotrzebnie nastresuje. Zupełnie niepotrzebnie, bo sobie nałoży zestaw zadań, a potem się zastanawia, gdzie w tym biegu ma znaleźć chwilę na siebie.
Piątek, który zawsze był wolny od myśli, nagle się zabałaganił. Piłka, harcerze, zakupy, kolacja, wyjście na piwo, bo angielska koleżanka wpadła na kilka godzin, sen, zbiórka na rajd po Górach Świętokrzyskich, z harcerzami. No, ratunku. Zabałaganiło mi, napięło wszystko w głowie.
No.
To odwołałam piwo, żeby się wyspać.
Myślałam, że napięcie zejdzie.
Ha!
Gdzież. Do rana trzymało. Meliska chyba, czy cóś?

Dzięki temu, że jestem tak fantastycznie zorganizowana, rano jeszcze kawy się napiłam ze śniadaniową telewizją.
Wyszliśmy, doszliśmy, wsiedliśmy, wtedy napięcie zeszło.

Jaki to był cudowny dzień. 8 kilometrów na nogach.

8 kilometrów o Fortnite. Także o dwóch książkach, które Isa planuje napisać, jedna o dziewczynce, która umiała rozmawiać z ogniem, druga o zamordowanej sukience. Także o tym, że "ta" koleżanka cały czas mówi o tym, że jest lepsza od Isy. O tym, że inna mamusia powiedziała, że Isa nie powinnam mieć długich włosów, bo są cienkie. Także o tym, że pod koniec marca będzie u "tej" koleżanki sleepover, ale mama nie pozwoliła Isy zaprosić (nie powiem ci, bo ci będzie przykro, ale nie, to ciebie w ogóle nie dotyczy). O tym, że trzeci raz na Św. Krzyżu się nie liczy, bo był bez ciężkiego plecaka (a przecież podczas gry terenowej z harcerzami każdy nosił). Ratunku, nie rozumiem logiki tego dziecka.
Kiedy patrzę na moje dziecko pogubione w uczuciach, reakcjach, swoich i tej swojej przyjaciółeczki, serce mi się kraje. Bo ona traci przyjaciółkę.

Ale też 8 kilometrów po skałach, błocie, powietrzu, które pachniało! 8 kilometrów z szumem drzew i lekką głową. Odpoczęłam. Nie dziwię się, że w innych krajach przepisuje się spacer po lesie, jako terapię na wszelkie niedyspozycje.
W sumie byłam gotowa iść dalej, jakby tych kilometrów nie było. Co weekend tak powinno być. I wiem, że dla tych moich dzieci parę kilometrów niestraszne.






Zobaczcie, jak powietrze dobrze smakuje. Trzeba zrobić mostek z języka i wciągnąć powietrze. Zobacz jakie jest słodkie. 

Z codzienności. Zamiast na świetlicę Leon pomaszerował na plac zabaw. Za namową przyjaciela, razem z trzema innymi. Zrobiła się z tego afera, pani ze świetlicy planowała przyjść do klasy. 
Leon przerażony, nie mógł zasnąć. "I wiesz mamo, najważniejsze, że nie jestem w tym sam, że wszyscy będziemy musieli wstać. Muszę powiedzieć prawdę, że to nie mój pomysł (w domyśle, czy powinienem kryć przyjaciela?)"
Okazuje się, że ten łobuz, który się wścieka o wszystko i mówi, że mnie nie lubi, ma ogromne poczucie sprawiedliwości, przyzwoitości. Chce wszystkich uratować i prawdziwie kocha swoich przyjaciół.
No i smakuje świat dziwnymi zmysłami. 



Wednesday 26 February 2020

Drama, ciąg dalszy

"Wreszcie" to jest ekstra słowo.
Np:
Wreszcie mam Fortnite.
Wreszcie mam Minecraft.
Wreszcie mam Brawstars.

Weekend.
Mamo, ja chcę Fortnite.
Nie, Fortnite to zła gra, ze złymi postaciami.
Nie, nie prawda.
Hm, możesz ją mieć, jeśli przez miesiąc uda ci się nie przyłazić do mnie w nocy.

Poniedziałek.
Obudziłem się mamo w nocy. Idę do mamy, pomyślałem. Nie, chcę Fortnite pomyślałem. Przykryłem się kołdrą, tylko mi oczy wystawały.
Jeszcze tylko 28 dni.
Chyba nocy?
Tak, nocy.

Skreśla dni w kalendarzu. A miałam nadzieję, że nie przestanie. Teraz się nie mam do kogo przytulać, hahaha.

Rzecznik Praw Ucznia to jedna z lepszych instytucji szkolno-wychowawczych, z jaką przyszło mi się zetknąć. Pani mnie zrozumiała, powiedziała, że pogoni panią pedagog (niepotrzebnie, bo ta akurat się z Iss umówiła już), że porozmawia z Isą o tym, co się dzieje w klasie.
Najważniejsze, że mnie zrozumiała, że nie wydaje mi się, ze się czepiam. Choć, słyszę też, może nauczyć Isę, żeby się nie przejmowała.
Po spotkaniu z p. pedagog, jeden z wniosków jest taki, że to moje dziecko nie jest wrażliwe, tylko twarde. W szkole, pewnie tak. Nie powie, nie da poznać po sobie, sporo się w jej życiu wydarzyło, nauczyła się sobie z tym radzić. Ile razy słyszałam, mamo, ja to wszystko odsuwam, wiesz, te wszystkie smutki, bo ja nie chcę płakać. Chyba nie tak ma wyglądać dzieciństwo, żeby się uczyła, jak dorosły człowiek, jak nie płakać, żeby nie bolało?
Chyba trochę za wcześnie na nauki, że pani w szkole niesprawiedliwa i choćbyś nie wiem co robiła, i tak cię nie polubi. Co innego koleżanka z klasy. Tego można uczyć, rówieśnik nie jest autorytetem, a przynajmniej nie powinien, ale jeśli już analizujemy i będziemy się czepiać, na pewno nie na poziomie szkoły podstawowej. Można uczyć, że jeśli cię nie lubi, nie szkodzi, nie każdy musi, ty też nie każdego lubisz.

Wróciła z kolejnego konkursu, tym razem o baśniach i opowiada: byłam dla pani milsza niż zawsze, starałam się być jeszcze milsza.
Po co, pytam. Nie wiem, odpowiada.
Jak to po co. Po to, żeby ją to głupie babsko w końcu zauważyło i polubiło.
Ale, jak dziś usłyszałam od jednej pani w szkole. Drugi raz pierwszego wrażenia się nie zrobi, czasu się nie cofnie. Pani taka jest, jeśli kogoś upodobała sobie, to do końca szkoły, jeśli nie upodobała, to też do końca szkoły.

Trochę się martwię/złoszczę tym, że z wizyt u pedagoga szkolnego wynika, że ona nie jest wrażliwa. I że to ja (!!!) buduję taki jej/w niej obraz.
Ciekawe kto słuchał, mamo, brzuch-głowa-brzuch-głowa-niedobrze mi, co rano przed pójściem do szkoły. Pół godziny na słuchawce tłumaczenia, że da radę.

A teraz chodzi wścieknięta, że ze wszystkimi o niej rozmawiam. Bo potem pani będzie pytać co się stało i dlaczego chcę się przenieść.
No, i o czym to świadczy? Że co, że twarda sztuka jest?

Ach, no tak i jeszcze jedna rewelacja z dzisiaj.
Isa,  moja mama nie pozwoliła mi niczego ci pożyczać.
Nie wiem, chce mi dziecko wychować, żeby nie była taka roztrzepana?

Aleśmy sobie słodko powiedziały dzień dobry, pod szkołą. A Iss tylko skomentowała: nie wiedziałam, że kiedykolwiek to powiem, ale wolałabym, żeby ta mama nie udawała, że mnie lubi. No, cóż.

Ale, czy ja się zniżam już do poziomu tej matki, tak się tu uzewnętrzniając?
To dopiero czwarta klasa, co będzie później?




Sunday 23 February 2020

Gęsto szeleszczący weekend

Zaszeleścił szczegółami.

Miałam wczoraj dobry dzień i powinnam była siąść i napisać od razu, kiedy jeszcze to czułam. Lekkość i radość.
Trochę się rozpłynęły, te uczucia. Trochę z krzątaniny, trochę z upływającego czasu, trochę z komentarza Leona, który powiedział, że on to by nie brał leków na stwardnienie rozsiane. Wolałby szybko umrzeć, żeby się za długo nie martwić tym, że zginie.

Dzień był dobry chyba dlatego, że spokojny. Powoli bez pośpiechu, pogodnie. Isa na próbie scholi, ja na zakupach. Balkon posprzątałam, bo gołębie znów jajka znoszą.
A potem poszliśmy na giełdę minerałów. Spodziewałam się, "chodźmy już do domu", ale nie. Leon wybrał dla siebie dwa kamienie, kryształ górski i fluoryt. Ciekawe, czy-wierząc, że kamienie moc mają-potrzebuje ich i czy jakieś znaczenie ma to, że wybrał akurat takie.
Osobiście upatruję tu wpływu Minecrafta, ale kto wie...
Nie spodziewałam się, że pochyli się nad każdym prawie kamieniem, do ręki weźmie, pokaże mi, zwróci uwagę na szczegóły. To było niesamowite i zarazem piękne.
Może to właśnie dało mi częściowo uczucie dobrego dnia.

Ja też wybrałam. Szłam tam z zamiarem zakupu afrykańskiego turkusu i nabyłam surowy kamień. Bo mnie zawołał.
Zawołała mnie też bransoletka, której nie kupiłam, bo doczytałam właściwości. Kiedy właśnie wchodziłam w dyskusję ze sprzedawcą, swoim zwyczajem wyjaśniając, dlaczego tak, a nie inaczej (na pewno bardzo go to interesowało), moja koleżanka z pracy dyskretnie się usunęła. Żebym jej wstydu nie przynosiła, haha, dodając przedtem, weź co ci się spodoba.
I wzięłam, choć brązów nie kocham aż tak. I co? I właśnie dobrze. Bo własnie wszystko co ma, jest akurat dla mnie.
Tygrysie oko. Śliczna, błyszcząca bransoletka.

Wczoraj też postanowiłam przenieść Isę do innej szkoły, jeśli nie załatwię niczego w szkole.
Uspokoiłam się, napięcie ze mnie zeszło.
To wczoraj. A dziś? Znów nie wiem. Ale jej dobro jest tu najważniejsze.

Dziś też gęsta była niedziela, co uświadomiłam sobie przy telefonicznym pytaniu: jak weekend?
Choć przy tym przyjemna.
Nie leżąca.
Powinnam chyba rzec, pożytecznie wykorzystana. I Isa pośpiewała, i Leon pograł w piłkę, podczas rozgrywek wewnętrznych.
Czuję się matką lekko wyrodną, bo pytam trenera w piątek, co ten mój syn przybity. Nic, przenieśliśmy go do wyższej grupy, sprawdzić.
A ja tak patrzę na to dziecko i sobie myślę, zawodowym piłkarzem nie będzie. Nie żebym planowała mu karierę.
Przychodzę na rozgrywki, patrzę. Po pierwsze widzę, że większość gra tak, jak on, po drugie całkiem nieźle sobie kilka razy poradził, pięknie gra zespołowo. Tylko odwagi mu brak.
Wszędzie mu brak tej odwagi, tam gdzie czuje się obserwowany, siły przebicia nie ma.

Mam listę rzeczy do zrobienia, powtórkę tabliczki mnożenia. Sprawdziany dopóty, dopóki się nie nauczą.
Oprócz tego, konkursy plastyczne w szkole.
Oprócz tego, projekt w robocie, do czego trzeba weny, a ona nie chce przyjść od czterech dni.

Chyba mi ten gęsty weekend pomógł, bo jakoś poszło do przodu.
Nawet prace na konkurs też. Baśnie Narodów Związku Radzieckiego. Jak się czułam czytając te baśnie w dzieciństwie, przypomniało mi się. Zaczynam się robić nudna z tym przypominaniem uczuć. Albo stara. Nie wiem, co gorsze.

O złotopiórym gołębiu. Baśń białoruska.
O latającym statku. Baśń rosyjska.

Jak zwykle Isa duża forma, Leon skupienie na szczególe. O czym to świadczy?





Wednesday 19 February 2020

Co robić

 Mamo, niedobra ta jajecznica. W niedzielę smakuje lepiej. 
 Ciekawe czyje to hasło, haha. Leonek.
To tyle, jeśli chodzi o przyjemne wieści.

Chciałam sobie wczoraj odpocząć, tak zwyczajnie psychicznie. Dużo się ostatnio dzieje w mojej codzienności i mniej mam siebie z dziećmi. Brakuje mi tego. Jednocześnie potrzebuję od nich oddechu. Miałam nadzieję, na kilka dni "wolnego" w czasie ferii, ale jakoś wyszło inaczej.

Zaplanowałam (nie powinna byłam!) sobie seans filmowy, razem na kanapie. Przyszłam do domu, poszłam do biblioteki, telefonicznie dowiedziałam się, że będą robić projekt na angielski. Niech to szlag. A tak bardzo chciałam.   

A teraz, dlaczego chciałam.
Ostatnie dwa tygodnie są pod znakiem Isy.
Jakiś czas temu miał miejsce konkurs polonistyczny, Alfik. Isa sirota przychodzi do domu i pyta, jakie znaczenie dla ogłoszenia wyników ma to, że pomyliła się i napisała zły numer, który ma w dzienniku. Żadne, mówię, napisałaś nazwisko.

Jakżeż się myliłam.
Przez ten jeden błąd rozlało się emocjonalne bagno, co może zakończyć się zmianą klasy.

W zeszłym tygodniu do szkoły przyszły wyniki:
Numer X, zajął miejsce trzecie.
Numer X zajął miejsce dwudzieste ósme.
Będziecie pisać jeszcze raz dziewczynki, aby rozstrzygnąć, która z was zajęła, które miejsce.
Niech będzie, myślę sobie, dodając w duchu, córko moja, masz nauczkę, żeby być bardziej uważną. Niechby już zostało, jak było, trudno. Skoro jednak pani chce sprawiedliwości, tym bardziej się cieszę.

Jakżeż się myliłam.
Następnego dnia (relację dostaję codziennie z tego, co było) pani podeszła do koleżanki i zapytała: Koleżanko, czy na pewno napisałaś numer X na pracy.
Tak, proszę Pani.
W takim razie gratuluję, masz miejsce trzecie.

Mamo, bardzo mi się chciało płakać, kiedy pani to powiedziała, a do mnie nie powiedziała nic.

Piszę do pani wiadomość z awantura, że sprawiedliwości, to ona na pewno nie uczy dzieci, i że przyjdę na rozmowę. W odpowiedzi widzę wiadomość: udało mi się dotrzeć do wyników, obie dziewczynki będą miały trzecie miejsce.

Noż k..wa mać. Nie o to mi chodzi, głupia babo! Mam gdzieś szóstki i trzecie miejsca. Ignorując moje dziecko i pokazując, że nic dla ciebie nie znaczy, bardzo ją skrzywdziłaś.

Opowiadam o tym wszystkim w domu rodzinnym podczas weekendowego pobytu, wkurwiona, bo jak inaczej to nazwać i jakoś przyszło mi do głowy, że może można sprawdzić.
Można! Dostałam odpowiedź na formularz, że numer X ma miejsce trzecie.
Napisz maila, mówi Kania.
Napiszę, w poniedziałek. Albo nie, napiszę teraz.

W poniedziałek dostałam odpowiedź, ze Isabela zajęła miejsce trzecie. To jest trzecie w województwie, sześćdziesiąte szóste w kraju.

Wczoraj w szkole Isa podchodzi do pani i mówi, że wie, że ma trzecie miejsce. Co mówi pani? Nie szkodzi, już niczego nie będziemy zmieniać. Obydwie macie trzecie miejsce.

Wydrukowałam maila, zaniosłam do szkoły. Nadal oficjalnie nie było powiedziane.
Ale przynajmniej udało się zdenerwować mamę tej koleżanki.

Cytat z koleżanki: Isa, teraz to wkurzyłaś moją mamę.

A bodaj wciórności! Musiałam se zakląć, bo ta mama zabroniła koleżance, którą nawiasem mówiąc Isa bardzo kocha, przychodzić do nas. Bo Isa ma na nią, tę koleżankę, zły wpływ.

Ostatnio taka sytuacja. Isa mówi do niej, żeby nie przychodziła. I wiem, że to boli koleżankę i jest jej przykro, że Isa taka jest, czasem humorzasta, ale z dobrym sercem.
Z drugiej strony, jeśli mi dziecko płacze, że ona się z koleżanką ZAWSZE kłóci, kiedy się spotykają po szkole, to ona tak nie chce, co mam zrobić. Bardzo się cieszę, że mam asertywne dziecko, bo ja tak nie umiem. Dobrze, że o siebie dba i wie czego chce. Szkoda, że nie dane jej było ogarnąć tego z koleżanką. Najprawdopodobniej nie tylko po stronie Isy jest wina. I znów szkoda, że mama koleżanki nie widzi i idealizuje, a tak robi. Ja nie jtem od wychowywania cudzych dzieci.

I czego to się jeszcze moje dziecko dowiedziało w dniu, kiedy pani powiedziała, że nic nie będą zmieniać? Że TA mama uważa, że Isa manipuluję koleżanką i jeszcze drugą taką, co się razem trzymają.
Moje dziecko manipuluje!

Takie się rzeczy dzieją.
Dlatego potrzebowałam spokoju w towarzystwie potomstwa. Nie dane nam było. Dziś też nie, bo dziś analizowałyśmy uczucia, ciało, dobre myśli, dobre samopoczucie.
To jest tak, jakby moje ciało nie chciało, żeby inni wiedzieli, że jtem jeszcze zła.

Też nie wiedziałam o co chodzi, ale doszłyśmy do tego.
Kiedy jest zła, to ciało się źle czuje, a umysł jest zły.
Kiedy inni zauważają, że jej zły humor przechodzi, to ciało samo z siebie zaczyna się lepiej czuć. Wymusza na umyśle, żeby też miał się dobrze. Żeby inni nie wiedzieli, że  wcale nie jest lepiej.
Nie rozumiemy? No właśnie.

Dziś powiedziałam, że nie musi iść jutro do szkoły. Napięcie z niej zeszło. Ciało się uspokoiła, przestała non stop płakać. Mówię, że jej lepiej. Nie jest mi lepiej!!!

Bo to ciało zaczęło się mieć dobrze, za tym poszedł umysł. Udawać. Żeby inni myśleli, że jest lepiej. A nie jest, bo złość jest nadal, schowana z tyłu. Trzeba jej pozwolić wrócić na wierzch, żeby całkiem wyszła. Wtedy będzie lepiej.
To nie jest moja analiza. To dałam radę zrozumieć z analizy Isy.

Będzie zmieniać klasę.


                                                                                                                                                                                                                                                                                                                     

Saturday 15 February 2020

Dobrze, ciepło, artystycznie

Od czego tu zacząć?
Może po prostu, że jest dobrze?

Skończyły się ferie, dziatwa wróciła do dom. W noc poprzedzającą pierwszy dzień w szkole, szybciej zabiło mi serce, ze strachu. Haha, zdążyłam się przyzwyczaić do porannego luzu, spokojnych wieczorów.

Przyjechaliśmy na weekend do dziadków. Tu jak zwykle śmierdzi z kominów, ludzie palą czym popadnie, ale i tak jest super. Znów ta energia miejsca i znów te śmichy-chichy.

Poszłyśmy rano do pana po mięso. Stoimy w kolejce, ludzie gadają do siebie, żartują, śmieją się. Kiedy się nie ma tego codziennie, jakoś mocniej wszystko się czuje. Takie małe szczęścia, pan z karczkiem i golonką, który ciepło się uśmiecha, pani w kolejce, która się nie wkurza, że stoimy i gadamy.

Przestrzeń na łąkach.

Kania, która na moje "co u Ciebie, co słychać, co się zmieniło, co tam" odpowiada "nie zadawaj pytań, bo Cię następnym razem nie zabiorę".

Nie dodałam, że przyjechałam z nią, jak się z domu swojego tłukła i jeszcze czekała na mnie ze dwie godziny, a przecież mogła wcześniej do mamusi dojechać.
Bo my tego weekendu u mamusi nie planowaliśmy. Zadzwoniła, że jedzie i czy chcemy.
A chcieliśmy, tyle, że musiała poczekać. Bo się z Isą moją wybrałyśmy na spektakl teatru tańca, o tytule "Brodzić po wodzie".

Czuję się jakbym była dorosła, nie wiem czemu zupełnie.

Tak powiedziała, w drodze do, zła, że nie może założyć nowych spodni, bo jej do butów nie pasują, ale też podekscytowana, bo to pierwsze takie poważne wyjście, kiedy zdaje sobie sprawę, że to działanie z zakresu kultury.
Wizyty w krakowskim i gdańskich teatrze na spektaklu dla dzieci nie mają znaczenia. Filharmonia dla dzieci też nie. To! To już jest zupełnie co innego.

Spektakl w porządku. Jako w-tańcu-zakochanieć czuję niedosyt. Za dużo tego samego, za mało technicznie zgrania, a przecież jestem tylko laikiem. No, i dlaczego to się nazywa Brodzić po wodzie, jeśli tylko jedna scena była  z wodą. 

No tak, sama nie wiem.
Ale doczytałam i już wiem, że to zbiór choreografii do afroamerykańskich pieśni. Gospel, po prostu.
Duch chrześcijańskiej kultury zachodu razem z afrykańską tradycją wyrażania się przez taniec i śpiew.
No i dobrze.
Mówią, że Gospel tworzy wspólnotę artystycznej modlitwy, dając nadzieję i ukojenie. Coś w tym jest.
A na koniec:
Mamo, tak się robi na spektaklu, że tak się stoi i klaszcze?, zapytała, kiedy wszyscy staliśmy i biliśmy brawo. Wtedy sobie uświadomiłam, że dla niej, to bardzo ważna chwila.

"Brodzić po wodzie" Kielecki Teatr Tańca

Image result for brodzić po wodzie

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...