Święta mieliśmy udane. Upłynęły w serdecznej, rodzinnej atmosferze.
Nuda. Co nie? Jak zawsze. Nikt się nie obraził, nikt nie powiedział nic niemiłego. Jak zawsze. A jednak myślę sobie, że nie lubię Bożego Narodzenia. Tzn, to nie tak całkiem. Nie to, że nie chcę tych świąt spędzać, otwierać prezentów, siedzieć przy stole podczas kolacji, grać w grę Mikołajową, zjadać sałatki jarzynowej. To nie to. Mnie się po prostu nie podoba ten czas przed świętami, ta myśl, że trzeba. Ona naciska i wyciska, i człowiek robi się zmęczony jeszcze zanim cokolwiek się wydarzy. A nie od odpoczynku mają być święta? Żaden tam maraton nocny pieczenia ciast (dawno już tego u nas nie ma), żadne tam pięknie, na tiptop i zapięte pod szyję na ostatni guzik. I niby nie trzeba, nikt nie oczekuje, a jednak ta myśl zawsze jest. A nie można by tak na luzaka? Żeby się nie zmęczyć? Bo wracam wspomnieniami do wszystkich poprzednich świąt, czytam co pisałam i zawsze tam jestem zmęczona. Przygotowaniami. A potem już mi się nie chce cieszyć tym, co się w codzienności zadziewa, bo najbardziej chcę robić już nic.
Także tak. Nie lubię przygotowań do świąt, dlatego święta przestały już błyszczeć tak, jak kiedyś.
W tym roku Święta zapamiętam hasłami.
1. To był bardzo dobry dzień. Mam na twarzy szczęście, robią mi się policzki, a z oczu płyną kropelki czasami, a w nich bardzo małe bakterie nawet. Tymek, kiedy wieczorna mapa była zrobiona, kiedy spacer się odbył, kiedy książka była przeczytana.
2. Powierzyłam Ci to zadanie bo wiedziałam, że sobie świetnie radzisz z brudem. Moja siostra aptekara- managerka o tym, że świetnie sobie poradziłam z myciem kuchenki.
3. Tato, kup mi futro. Wiktoria, która znalazła babciny płaszcz jeszcze z czasów, kiedy zimy były okrutne, a marzeniem każdej szanującej się damy, było piękne futro, które można było założyć do kościoła.
4. Bo ci nie kupię futra.... tato Wiktorii.
5. A sepy nie zjedzą tego mięsa z balkonu? Moja siostra aptekara po zaniesieniu na balkon jedzenia do schłodzenia. Taka wiadomo, lodówka, jak w każdej szanującej się rodzinie z balkonem.
Poza tym gra Mikołajowa, prezenty, trochę chaosu i takie tam. Nie miałam zadania przygotowania gry, właściwie żadnego zadania nie miałam, co więc narzekam, że za dużo przygotowań? Drukowałam tylko wszystko i list pisałam, bo Kasia nie miała weny i czasu. Ha! I słusznie pisząc list przewidziałam, że kiedy padnie hasło kalambury, przez salon przejdzie jęk rozpaczy.
Poza tym refleksja, że wśród haseł nie ma ani jednego, które padłoby z ust mych dzieci.
Stąd - poza tym refleksja, że z małymi dziećmi o ile łatwiej. Kiedy się nudzą i marudzą, trzeba zabrać na spacer. Kiedy nie chcą iść, trzeba wymyślić zadanie. Drukujemy listę zadań do zrobienia i w drogę. Godzinę łażenia, wracamy zmęczeni, robimy mapę, kolację i mamy
bardzo dobry dzień. Co można wymyślić ze starszymi dziećmi, które najbardziej chcą siedzieć z rówieśnikami, a przestrzenią do spędzania czasu razem na odległość jest dla nich platforma z grami? Myślę, myślę i nie wymyślam.
Wiem jedno, z Isą dużo lepiej i dużo bliżej. Czasem trudno, ale to już w zwyczajnych trudnościach. Dostałam od niej prezent, który kazała mi otworzyć jeszcze przed świętami, tak była podekscytowana. Ja też. Gdyż kocham kolorowe skarpetki.