Wednesday 30 July 2014

Rzeka

Jest we Wiślicy rzeka. Była niegdyś atrakcją numer jeden naszych wakacji, dziecięcych i młodzieżowych.
Przestała być atrakcją, bo nikt się nią nie zajmuje, nie ścina trawy, nie ścina krzaków i drzew.
My tam czasem chodzimy na dziko. Na takie dzikie plaże.
Poszliśmy dzisiaj, okazało się, że rzeka wylała i ponieważ nie znamy głębokości przybrzeżnej, która co roku jest inna, woleliśmy nie wchodzić. Udało nam się za to poskakać w bajorach trawiastych.
Bez kostiumów, bez ubrań na zmianę. Niech żyje przygoda.


Monday 28 July 2014

My nie jesteśmy zmęczeni!!!!!!!!

Budzę się rano, godzina szósta z hakiem, chciałabym jeszcze poleżeć, ale od lat niezmienny element wiślickiego folkloru spać nie daje. Kiedyś zupełnie tego nie słyszałam, teraz budzi mnie co rano. Dzwony na wiślickiej dzwonnicy. Z okna widać, więc właściwie dzwoni u nas w domu.
I budzę się i co widzę? Onek już siedzi na łóżku i stawia żądania. O szóstej z hakiem. Mamo, chce zobaczyć dzwony.
Zaraz potem budzi się Iss. Powoli zbieramy się w sobie, żeby zejść na dół. Po drodze, na schodach Onek: Mamo, gdzie jest dziadek?
W pracy, dziecko, nie, nie możesz jeszcze do niego iść, później pójdziemy. Zjemy śniadanie. Tak? A gdzie jest ciocia Iza? Pojechała do pracy, do Warszawy. Aha, bo on musi w takim razie do Warszawy.
I bądź tu człowieku mądry, miej nerwy ze stali i odpowiadaj na wszelkie pytania i żądania.
Stawiane prze umordowane i niewyspane dzieci. Bo spać chodzą tak bliżej 22.00.
Ale: Ja nie jtem wcale zmęczona!!!!! W ogóle nie jtem zmęczona!!!!
Yhm, i dlatego tak się szybko złościsz. Bo to dzięki wypoczynkowi tak cię wszystko, łącznie z prostymi pytaniami, denerwuje.
Dziś wpadliśmy do domu na obiad, bo całe przedpołudnie na chałupkach a popołudnie na placu zabaw. Chwilę przed tym obiadem Onek usiadł mi na kolanach, przytulił buzię do piersi i nie wiem nawet kiedy zasnął. Nie pamiętam kiedy był ostatnio tak umordowany.

Sunday 27 July 2014

Jesteśmy w Wiślicy

Po pierwsze aklimatyzacja. Rok nas nie było i nie umiem nazwać uczuć i myśli, które mi przechodziły przez głowę, a bardzo bym chciała.
Ale szybko nam poszło, bo przede wszystkim lody, tak wymarzone i wyczekiwane, najlepiej kilka razy na dzień. Oprócz tego dobroci obiadowe, śniadania w piżamach, wygłupy i tańce wygibańce. Nie ma to jak dwie ciotki wariatki.
Kania odebrała nas w lotniska w czwartek, pogoda była taka sobie, więc posiedzieliśyw domu nic nie robiąc. W piątek już lepiej i od rana lody!!! A wieczorem dowieźli nam ciocię Izę i wtedy zaczęła się impreza. W ruch poszły gry i układanki sprezentowane prze Izę, a w sobotę rano tańce w piżamach i śniadanie. W piżamach. I obiad w plenerze pod wielgim parasolem, ale zanim dużo pracy włożonej przez Iss w przygotowanie szaszłyków.
Trochę nam się obiad spóźnił, skończyliśmy go około 20 i już nie było czasu, żeby Iss mogła pomóc cioci Izie upiec sernik jagodowy. Mamo, ja tylko będę oglądać. 

Pyszny wyszedł, w sam raz do porannej kawy, oczywiście pod naszym ekskluzywnym parasolem. Jak myśmy przeżyli zeszły rok bez pomocy tego przyjaciela-na-upalne-dni?
Ale zanim, obowiązkowo niedzielne śniadanie z kiełbasą na gorąco i sałatką z pomidorów w roli głównej. I proszę spojrzeć, jakie ekskluzywne!
Porcelana prosto z (oj, trzcionka się rozmyła).


Mniej kulinarnie, Isabela śmiga na rowerze, Onek zaczyna kręcić pedałami. Pewnie po wakacjach będą pędzić na rowerach bez problemu. Chodzą spać bardzo późno, przez to ja też. Ale co tam. Wakacje!!!

Wednesday 23 July 2014

Patykowanie


Wczoraj skończył się rok szkolny.
Jako żeśmy są wspaniałymi rodzicami zostaliśmy dobrowolnie wydelegowani przez nasze dziecko (daddy ty idź pomagaj) do rozkładania stoisk z lodami dla całej szkoły.
Chętnie się zgodziłam, bo upał i nogi mogę opalić.
Proszę bardzo, nasz tata ze szkoła w tle.

Wydarzenie krótkie i szybkie, ale wieczorem nie mogłam na nogach ustać, a i dzieci się pokładały.
Całe szczęście, że dziś dzień wolny i mogliśmy wstać później, nie spieszyć się, na deptak po walizkę dla Onka i do parku na "Kto rzuci dalej patykiem." Dobrze jest mieć tatę w domu.


Monday 21 July 2014

Na spontonie

Zapowiadało się na spokojny wekend. Miało być w domu, bez wypraw, ewentualnie do parku.  Nasza polska wyspiarska rodzina wybierała się cała grupą nad morze i chciała nas upchnąć w swoich samochodach, ale bałam się, że Isa nie da rady bez mojego moralnego wsparcia, a i tak pewnie sama by nie chciała, bo panikuje przed każdą podróżą. Jedyny samochód, do którego nie czuje awersji to mamo, patrz, samochód ciociKasi!. Tylko tam nie robi jej się aż tak niedobrze.
To i zostaliśmy w domu. Zresztą szaro było i duszno jednocześnie. Wzięłam się więc za doprowadzanie mieszkania do porządku, bo przez ostatni tydzień (z bardzo ważnych powodów) pozwalałam bałąganowi się rozpanoszyć. A tu telefon dostarcza mi wiadomość, że może bym się spotkała z koleżanką, której nie widziałam pare miesięcy, choć jej mieszkanie mijam zaprowadzając Iss do szkoły. Się sprężyłam, ogarnęłam siebie i mieszkanie, i przyjełam wizytę. Zanim się rozsiadłam wygodnie, zadzwonił telefon, czy ja nie mam może ochoty na rodzinny obiad niedzielny u teściowej, bez teściowej, bo ta pojechała na dwa tygodnie nad morze. Zgodziłam się, bo zaraz na początku rozmowy przyznałam się, że nie mamy na popołudnie żadnych planów. Iss rozpaczała, bo tam nie będzie nikogo z kim można się bawić i ona musi zostac w domu.
Co się okazało, na nudę czasu nie było, bo najpierw trzeba było poćwiczyć kręcenie hulahop, następnie pozamiatać suche liście, następnie podlać popękaną ziemię w doniczkach z kwiatami, następnie już był obiad, a zaraz po obiedzie pojawił się rekin w salonie i wszyscy musieli wskakiwać na kanapową wyspę. A na wyspie podawali pina colada, i po trzech takich pina coladach , poprzedzonych dwiema lampkami wina nie wiedziałam, czy jeszcze na wyspie jestem, czy to już może statek mnie na morzu kołysze.

Saturday 19 July 2014

Mądrości dziecięce

Ciąg dalszy o tym ,jak tydzień leci.
Czwartkowe popołudnie w parku, bo ileż można w ogrodzie siedzieć, zwłaszcza, że babuchy zza ściany patrzą krzywym okiem, i o ile twierdzę, że mam je w nosie, a Angela szepcze, że nasra tej wstręnej babie na wycieraczkę, o tyle niesmak pozostał i już luzu nie ma. Krzyczę i ustawiam biedne dzieci. Dlatego z Zosią i Tosią posiedziałyśmy na huśtawkach. A na piątek zaprosiła nas koleżanka ze szkoły na skoki do basenu. I tu uwaga!
Dzień był straszliwie goracy, wielu narzekało, że im za gorąco, mnie to akurat cieszyło, ale dla dziecka zdecydowanie za ciężko. A Onek nie chciał się zdrzemnąć. Kole piątej zaczął już narzekać i marudzić, basen mu się znudził i w drodze do domu płakał, że on chce z powrotem do dziewczynek. I przed samym domem zasnął. Tak po prostu. A siódma była dopiero. Bez kolacji i porządnego obiadu. I tak przespał do 8.30 dziś rano.
No, a dziś Iss zabrała się w gości do Emilki-od-Kasi. Musiałam ją z Leonkiem odebrać, a w drodze, jak zawsze, dyskusje.
Mamo, pyta Onek, dlaczego samochód zabrał Isę. Ależ nie zabrał, odpowiadam, albo właściwie zabrał, bo ciocia Kasia przyjechała po nią autem, ale to nie był obcy samochód. I tak sobie dywaguję i się zawieszam, i nie słyszę, żę muszę odpowiedzieć na pytanie Onka, dopóki przez ścianę zawieszeni nie przebija się krzyk MAMO, DLACZEGO?, POWIEDZIAŁEM.
Iska odebrana, godzina 6 popołudniu, młoda godzina sobie myślę, trzebaby dziatwę do parku. Zabrałam więc i Emilkę, i poszliśmy. Nie za gorąco i przyjemnie.
W drodze do domu, jak zwykle, dyskusje.
Ja, opowiada Iss, nie lubie biegać, ale lubię rysować. Kredkami. Mazaki są do dupy. Że co? Się uśmiałam.
Nie śmiej się mamo!
Ależ muszę, bo to śmiesznie brzmi, bo dzieci nie powinny tak mówić.
To dlaczego wy tak mówicie!? Nie możesz tak mówić, bo musisz tak robić, żeby ja się od ciebie nie uczyłam [1] niedobrych słów.
I czy dzieci nie są mądre?

 [1}wyszło na jaw, że nie tylko Iss stosuje formę żeby ty nie robiłaś, żeby ja nie musiałam; wszystkie nasze koleżanki. uff,całe szczęście.

Friday 18 July 2014

Tydzień zleciał

W niedzielę były urodziny Maxa, na których też miałam się udzielać malarsko, ale tata Maxa nie lubi bałaganu i zmartwił się, że się mogą wykładziny pobrudzić, więc sobie odpuściliśmy. Ale za to tort był piękny.


We wtorek Iss śpiewała w szkole piosenki z dziećmi, taki koncert był, a tata Iss wrócił do pracy po wakacjach.
Angelika, a dlaczego ty nie chodzisz już do Agnieszki [1]?Bo jej mąż ma wolne to nie chcę mu przeszkadzać. Aaaaa, to dlatego czarownice nie przychodzą? (z rozmów Angeliki z małżonkiem)
No i w środę nastąpił zlot czarownic. Dziewięć matek, z czego pięć z dwójką dzieci, a czworo z jednym.
Zaraz na wstępie sąsiadka wystawiła głowę, sycząc, że jeszcze ich wiecej tutaj jest?
Pięć minut później zarządziła ciszę, bo ona rozmawia z koleżanką (na fotelu pod samymi drzwiami na ogród, przy uchylonym lufciku) i dopiero co miała operację. Ewelina-od-Filipa grzecznie ją poinformowała, że nie ma jeszcze ciszy nocnej, a dzieci to dzieci i cicho cały czas nie będzie.
Piętnaście minut później przyszła pani od komitetu blokowego, że to nie ona, ale tyle osób składa zażalenie, że nie może tego już lekceważyć. I że nasza sąsiadka ma numer telefonu do właściciela maszego mieszkania.


Około dwudziestej zadzwonił do mnie Pan Właściciel, że maila dostał z listą rzeczy zabronionych, ale że on się nie martwi, bo on nam ufa.
A w czwartek stała już tablica o powinności szanowania sąsiadów, zakazie grania w piłkę i zachowaniu ciszy, dosłownie ograniczeniu hałasowania do minimum. Czyt: niech dzieci nie wychodzą  na ogród.


W drodze do szkoły Iss pyta kiedy jedziemy do Polski. Bo tam jest tak fajnie i sklep z lodami jest tak blisko, a tutaj trzeba tak daleko do supermarketu.
Koniec doniesień z tygodnia.

Saturday 12 July 2014

Kawa z Aliss i Mają

Ale mamo-zwróciła się do mnie moja rozżalona, zawiedziona i rozczarowana moim postępowaniem córka Isabela-nie możesz spotykać się z ciocia Halinką beze mnie. Powiedz cioci, że nie może cię zabierać na date, na kawę beze mnie.
No to powiedziałam dziś cioci Halince, żeby sobie zapamiętała, że każde nasze następne kawowe spotkanie będzie się odbywać w towarzystwie mojej córki i mojego syna.
Który także się oburzył, że nie był na kawie, ale tylko dlatego, że on lubi na kawę chodzić.

Przy okazji zaskakujących komentarzy przypomina mi się droga do szkoły i lista obserwatora przyrody, którą Isa uzupełniała. Znalazła wszystko, oprócz wiewiórki i westchnęła: Taki mały wstyd mamo. Zapytałam więc czemuż, bo powodów nie widziałam. Bo nie znalazłam wiewiórki.

Zrobiła kartkę na urodziny. I zrobiłam tutaj pogłośniki. Ale myślisz, że to jest sens?

Dyskusja przed spaniem. Opowiadamy sobie jak bardzo się kochamy. I, że nawet jak na nich krzyczę to i tak ich kocham, i że wiem, że nie powinnam krzyczeć, i że jak będę następnym razem krzyczeć, to niech mi przypomni, że przecież obiecałam, że nie będę więcej krzyczeć.
-Przypomnę ci, ale ja ci czasami mowię, że cię nie kocham.
-Wiem córko, ale i tak wiem, że tylko tak mówisz, bo naprawdę mnie kochasz, tylko jteś na mnie bardzo zła
-Ja ci mówię, że cię nie lubię, ale się potem wyszczęśliwiam.
-Ale i tak mnie kochasz.
-Tak. Albo po prostu nie wiem już czy cię kocham.
-Hm.
-Dobrze, że masz taką fajną córkę mamo.

Ps. A w prezencie urodzinowym dostałam od Aliss bardzo piękną i niezwykle mi potrzebną biała spódniczkę

Friday 11 July 2014

Piątek

Czuję się jakbym wróciła z wakacji.
Dwa dni poza domem, dwa dni w parogodzinnej podróży z dwiema przesiadkami i trochę inna okolica, i proszę.
A byliśmy na pogrzebie, nie wycieczce.
Słuchające dzieci to bardzo pomocna sprawa w przypadku takich wypraw.
Całe szczęście, że takie mam.
Iss najbardziej ucieszyła perspektywa spania w hotelu. Prawie jak piżamowe przyjęcie, hura!!!!
Onek nie zwracał na to aż tak uwagi. Domagał się tylko skupiania uwagi na nim.
-Mamo, ja ci coś powiem.
-Mamo, ja ci coś powiem.
-Mamo, ja ci coś powiem!!!
-Mamo, ty mi nie pozwalasz powiedzieć!!!
A ja tylko dyskutowałam z Iss.
-Słucham cię synu. Przepraszam, że ci nie pozwalam.
-No. Mamo, bo ten samochód jest taki szybki i tak mu się kręcą koła.
Niezwykle ważne spostrzeżenie synu, niezwykle ważne.

Tuesday 8 July 2014

Urodzinowe Filipowe

Moja Mała Pocahontas.

 
Zostawiłam głowę rodziny z Onkiem i pognałam z rana na targ. Zakupiłam kawałki szmatek, sznurków, gumke i biała koszulkę za funta pięćdziesiąt. Półtorej godziny zajęło mi uszycie stroju. Jeszcze się Gatti załapała na południową kawę. Chciałam, żeby mi się udało skończyć przed jej przyjściem, ale na moje nieszczęście ma ona punktualność we krwi.
Jeszcze tylko po Isss do szkoły i szuuu, na urodziny do Filipa. Z nowym strojem.
Przy okazji stroju, który wg wszyskich świetnie jej pasował. Rzadko narzekam na ukochanego ostatnio, ale się pożalę, bo uważa, że nastąpiło pranie mózgu, Isa założyła strój, bo nie chciała mi sprawić przykrości, chociaż tak naprawdę, to nie chciała, bo nikt się nie przebierał i ona sama taka jedna się z tłumu wyróżniała, i na pewno przy jej nieśmiałości to ją deprymowało. 
No i ja mam zdanie odmienne. Nie zmuszałam dziecka, gdyby chciało sie przebrać w sukienkę, miałam w zapasie. Dla dziecka bycie przebranym na imprezie, na której inne dzieci nie są przebrane, nie jest problemem. Chyba, że się mylę. I lata obserwacji (bo psychologii dziecięcej nie studiowałam) nic nie dały.
I czy ty byś sie droga żono przebrała na imprezę, na której nikt inny nie jest przebrany?
Juhuuuuu! Dajcie mi tylko jakiś fajny strój!
Zakładam więc biznes. Przebrania imprezowe i malowanie buzi.
Proszę, oto moje portfolio z Filipowych urodzin.

Friday 4 July 2014

Popołudniowy ukrop w parku

I kto by pomyślał, że to już tydzień minął od mojej z Leoncjem wizyty u cioci Gatti, która na jedną godzinkę zajęła nas w zeszły piątek kawą i ciasteczkami. I wodą z cytryną w pięknym baniakowym dzbanku. (czemu ja nie zrobiłam zdjęcia!?!). O ile smaczniejsza jest woda pięknie podana.
A na godzinkę tylko, bo z rana kończyłam sukienki, a po szkole przecież był u nas zlot.
A dziś? Dziś też nam odbiło.
Leonowi uderza do głowy. Mi też. To siedzenie w domu i w ogrodzie przydomowym, więc od pierwszej siedzieliśmy w parku.  Żeby Onek się rozerwał i zmienił środowisko, bo zaczynam nie mieć do niego cierpliwości. Najpierw w jednym parku, potem w drugim, zaraz po szkole. Prawie pusto już było jak już wróciliśmy do domu, do tatusia, który leży obolały, bo mu się coś w kolanku naciągnęło. Oj, biedny ten nasz tatuś. Hm.
No i woda w dzbanku by sie przydała, bo tak gorąco dziś, że sobie nogi opaliłam. Nogi opaliłam, powtórzę.
Lubię jak mi tak gorąco.

A jeszcze wczoraj ćwiczyłam malowanie buzi, bo będę panią od malowania u Filipa na urodzinach.



Ach, no i w środę. W środę chciałam iść do parku i tak mi było dziwnie z niezorganizowanym czasem (nikt do nas nie przychodził i nas nikt nie zaprosił do siebie), że nie mogłam się w tym ogarnąć. Oraz z tym, że nigdzie w końcu nie zabrałam moich dzieci, bo Onek zasnął, a Isie odechciało się parku.


Tuesday 1 July 2014

Urodziny u Zosi

Spać poszłam wczoraj z dzieciami. Przysnęło mi się o 21 i obudziłam się dziś o 7.45. Za pół godziny powinnam być gotowa do wyjścia.
Okazuje się, że to akurat tyle, ile potrzebuję na przygotowanie wszystkiego.
Nie jakieś tam półtorej, w co święcie przez ostatni rok szkolny wierzyłam.
Agata zaciągnęła mnie na grupę, bo Onka nie było tam widać od miesiąca chyba.
Zaraz potem wybrałam się na deptak, bo Onek nie miał dla Zofii prezentu.
A Zofia nas zaprosiła na torcik.
Przyszłam do domu i zaraz trzeba było wychodzić na co wtorkowe czytanie książki w klasie Iss. Po polsku. Do niepolskich dzieci.
A potem to już tylko ciacha, cukierki, owoce, soczki, tort i prezenty.
A dla nas łiski -s -kolą. W obliczu wyboru między naszą staropolską wódeczką a nowobogackim wiskaczem, zdecydowałam stać się na jeden wieczór przyjaciółką lepszej sfery. Staropolska dawno przestała mi służyć.


Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...