Monday 29 March 2021

Jak długo non stop?

Hura! Posiedzę w domu i zupełnie legalnie będę robić nic. Haha, to chyba moje ulubione słowo, to nic, ostatnimi czasy.

No nic, tak sobie pomyślałam i nawet wstałam rano w poniedziałek z myślą, ale cudownieeee, będę odpoczywać oddając się słodkiemu lenistwu.
A tu wiadomość, czy ty Agnieszka pracujesz zdalnie?
Zdalnie? Że co? Że jak? O nieeeeeeee.
No tak. Wirus od korony nie zwalnia z obowiązku pracy, jeśli się jest zdolnym do pracy, kiedy ten nie bardzo daje się we znaki. 

Mój dał się we znaki przez jeden dzień, a i tak miałam wrażenie, że to początki grypy. Pogoniona przez matką swą, ugotowałam sobie piwo z żółtkiem i miodem, które mnie wewnętrznie rozgrzało i już było lepiej.

Było to tak, żem wróciła do domu w piatek i pomyślałam, coś nadchodzi. Ale przeszło. A potem w sobotę przyszło z powrotem. Przeleżałam, przespałam, odpoczęłam, wypiłam grzane piwo. W niedzielę już tańczyłam przed lustrem w piżamie. Lekkie przeziębienie, czy może szybka reakcja na zbliżającą się grypę?
Wracam do pracy w poniedziałek, a w środę dowiaduję się, że koleżanka z pokoju udaje się na test, bo straciła węch i smak. Cóż mi pozostało? Czwartkowy test, piątkowy wynik i izolacja domowa do soboty, akurat przed świętami. Czwartek, piątek, wiadomo, praca zdalna, ale skoro jestem chora, to przecież nie powinnam pracować tylko się regenerować, czy nie? 

No nie. I tak oto, od dziś z dziećmi w domu, przez cały tydzień, jeszcze. Do świąt w domu. Ja w pracy, oni w szkole. Ciekawe, jak to będzie. Ciekawe ile ważnych, a ile mniej ważnych rzeczy zrobię, albo zrobimy. 

Tyle przecież można zrobić rzeczy popołudniami z dziećmi, w końcu to przedstawienie, ach, jak będzie dobrze, przecież tak lubimy. 

A może ciekawe, ile ze sobą wytrzymamy?

Monday 15 March 2021

A na koniec i tak jest dobrze

 Leon mnie chyba przyucza do życia, jakkolwiek to brzmi. Może do takiego życia w zgodzie ze sobą w znajomości swoich emocji, nie rzucania się, jak wesz na grzebieniu. On wie. Wie dużo i mam wrażenie, że dużo więcej niż ja, na temat tego, jak rozmawiać, kiedy zapytać, kiedy się nie obrazić, a kiedy postawić granicę i na chwilę pójść do swojego miejsca, gdzie nikt nie ma wstępu, bo "jestem na ciebie zły".

Leon umie pięknie przepraszać. Najczęściej za to, że mi zrobił przykrość. Jego rozumienie robienia przykrości polega na zauważaniu, że się dosyć mocno zdenerwowałam. Dziś na przykład, kiedy przyszłam do domu, nic z tego, co zawiera nasza umowa, nie było zrobiona. Przez nasza, rozumiem domowników.

Sprawa dotyczy telefonów i telewizora, z grubsza, czyli czasu, który spędzają na oglądaniu telewizji i grzebaniu w telefonie. Był czas, kiedy Isa na swoich zdalnych lekcjach nie całkiem w nich uczestniczyła, był czas, kiedy bez konsultacji z zainteresowanymi postanowiłąm zabierać telefony do pracy, razem zresztą z pilotami do dekodera i Netflixa. Przerażało mnie ile czasu im to zabiera.

Minus był taki, że kiedy wracałam z pracy, trzeba było nadrobić zaległości, w grach, wiadomościach, ważnych sprawach. Nie było czasu na odpoczynek, bo przecież komputer tak czy inaczej zostawał, więc całkowitej asbtynecji nie było.

Zasiadłam tedy z dziatwą do stołu i zaproponowałam, a oni przystali na propozycję. Nie, nie musieli, mogli nie przystać, ale wtedy pewnie musiałabym wprowadzić "bo tak!". Nie bardzo mi się "bo tak" uśmiecha.

Nowe zasady służą i mnie, a są bardzo proste. Do czasu mojego powrotu z pracy telefony i programy w telewizji są dostępne. Kiedy wracam, wszyscy, a mówiąc wszyscy mam na myśli i siebie, odkładamy telefony na półeczkę, wyłączamy internety i żyjemy analogowo. Czytamy, gadamy, gramy, Isa maluje, ja gotuję na następny dzień, oglądamy Fakty o 19, a czasem Uwagę o 19.55 (Isa pamięta dokładnie godzinę), jemy kolację i oni idą do siebie. Ja odzyskuję telefon, a dzieci około 21 gaszą światło. 

Taki popołudniowy detoks okazał się fantastycznym lekarstwem na zamotane zwoje w mózgu. 

Warunek jest jeden. Lekcje muszą być odrobione, to co trzeba przygotowane na następny dzień, naczynia pozmywane i ogólny ład w mieszkaniu. Działa, czasem się nie dozmywa (bo zupełnie zapomniałam), czasem w ostatniej chwili odrabia się lekcje, ale ogólnie działa.

W te "czasem" dni, kiedy przychodzę do domu i widzę, że z pokój zabaw z salonu sobie zrobili, a kuchnia wygląda, jakby właśnie skończyła się tam impreza, nie jestem zbyt miła i wytykam, od progu. Wiem, że nie powiannam, ale kiedy gotowanie obiadu zaczynam od sprzątania kuchni, to nie bardzo chce mi się dbać o to, żeby "na spokojnie", z poszanowaniem dobra. 

Też mam swoje granice. Leon ze swoją wysoką wrażliwością odbiera to dużo mocniej niż Isa i widzę, jak się spina, bo źle zrobił. Przychodzi potem i mówi, przepraszam mamo, bo zrobiliśmy ci przykrość tym, że nie posprzątaliśmy. Zastanawiam się wtedy, jak to jest, gdzie jest granica szacunku, gdzie zaczyna się moje prawo do wymagania, jak duże znaczenie ma sposób, w jaki mówię (ogromne!), jak bardzo ranię i coś psuję takim zwyczajnym rodzicielskim "miało być zrobione!".

I znów piszę, a w głowie analizuję i nie mam pojęcia, czy w ogóle umiem nazwać to, o co mi chodzi. 

Z drugiej strony, rozmowa z Isą. 

Bo będziesz musiała zrobić tak, jak ci każę, bo jestem twoją mamą.

Nie będę musiała.

Jak to, przecież ja tobą rządzę, bo jestem twoją mamą.

Nie rządzisz mną, ja jestem osobną osobą. 

Pięknie, prawda? W tym moim, bo jestem twoją mamą, było trochę prowokacji, trochę przekory, trochę wygłupu i Isa świetnie wyłapała ten moment, bo się nie wkurzyła, nie obraziła, a jeszcze cudownie zripostowała. Może nie mam się czym martwić? Zwłaszcza, że spotkania z panią psycholog działają cuda. Moje zszarzałe jeszcze parę tygodni temu dziecko, znów błyszczy, znów się śmieje, znów się przytula, znów ma chęć. 

Weekend zostaliśmy w Kielcach. Niechcący zaplanowałam milion spotkań, bo przecież kiedy mam je odbyć, skoro często do Wiślicy jeździmy? W samą niedzielę cztery różne wydarzenia. Mocno się przebodźcowałam i teraz wiem, że już nigdy więcej tak nie uczynię, bo weekend to mój czas na nicnierobienie. Odrobinę nicnierobienia, bo oprócz tego jeszcze spacery i spotkanie, one at the time. 

W sobotę kino Co ci w duszy gra. Film o tym, co akurat jest teraz dla mnie ważne. O tym jak ważne dla rozwoju, wiary w siebie i poczucia własnej wartości jest to, co mówią lub chcą nam wmówić inni. Trochę tak, jak Isa, która mówi do mnie Już myślałam, że się na mnie wydrzesz, że nie chowam talerzy do szafki. Talerzy, które ściągałam z suszarki, żeby zrobić miejsce i naprawdę nie oczekiwałam, że się tym zajmie. Trochę się przyzwyczaiłam, że trzeba jej wskazać, bo nie pomyśli, trochę też, że się nie spieszy za bardzo. Tyle, że nie o to, czy robi, czy nie robi tu chodzi, a o to, że już ma zakodowane, że tak uważam i jej to mówię, że nie jest dobra, bo nie pomyśli. No cóż, czas na zmiany. Ale, czy mam prawo czasem, żeby już nie mieć siły się potwarzać? No!

Tak, czy inaczej film zabawny, wzruszający i ciepły. A wszystko dobrze się kończy. Bohater uczy się, że warto żyć i czerpać radość z codzienności, ze spadającego liścia, ze smaku pizzy, z bycia z ludźmi, z radości, jaką daje czyjaś pasja, z gry na puzonie.

I ja tak czynię. Kocham to rozlewające się po mnie uczucie wdzięczności, jak puchata kołdra spada na ramiona, żeby zaraz owinąć się wokół mnie i spłynąć w dół. I nikt nie zabroni mi robić tego, co lubię. No, chyba, że Leon, kiedy mówi Tę kołysankę to śpiewasz nawet okej, ale w kościele to nie śpiewaj. W kościele przynosisz mi wstyd, wszyscy się na nas oglądają, jak śpiewasz.


Sunday 7 March 2021

Absolutnie amejzing

Chciałam sobie zaplanować samotny wyjazd, baterie naładować, pobyć tylko ze sobą, odpocząć od ludzi.

Przegrzebałam internet ze stronami oferującymi noclegi i zmieniłam zdanie. Trochę dlatego, że nie bardzo wiem, czy chce mi się z dala od ludzi, na skraju lasu, tak, żeby ptaszęta i dzikie zwierzęta z rana, czy też miasta i ludzi, którzy spacerują niedzielnym rankiem. Nie wiedziałam też dokąd, żeby nie za daleko, ale żeby w jakieś ładne miejsce, ale żeby można było busem dojechać.

W związku z tym, haha, pojechałam do rodziców, tatę odciążyć troszkę od robienia wszystkiego i może odpocząć. No, ciszy i spokoju nie zaznałam, ale świeżego powietrza ze słońcem i wiatrem, a i owszem. Kolejny raz lepsze to, niźli jakiekolwiek wczasy gdziekolwiek. No chyba, że bierzemy pod uwagę zwiedzanie. To trzeba będzie znaleźć może to miejsce na jednonocne wczasy?


Śmiałyśmy się też, że święta mamy z głowy, bo i śniadanie było z jajkami, i ciast wybór wszelaki do kawy. Nawet krzyżówka zwieciadłowa była, choć mniej ochoczo, niż zwykle rozwiązywana. Mimo to, było fantastycznie, razem ze wszystkim.








Thursday 4 March 2021

Proces w zmianie

Czuję się, jakbym cofnęła się w czasie, a dopiero niedawno mówiłam, że prawie nigdy nie chciałam tego czasu cofać. Prawie robi różnicę, jak powiada moja siostra. 

No i tak, właśnie jestem znów w 2017 roku, kiedy musiałam się wszystkiego uczyć, ogarniać poranki, popołudnia, szkołę, zakupy, zajęcia. Przeprowadzka, od razu wszystko i działanie. Trzeba było czasu, na dostosowanie się, na przeniesienie się do swojego pokoju, kiedy już miałam pewność, że wszystko jest okej. Zaraz potem szybko, wdrożyć planowanie zaawansowane. Ale co, nie dało się? Dało się. Wszystko śmigało fantastycznie. 

No i myślałam, że tak będzie zawsze. Tyle, że sama sobie zaserwowałam zmianę, chcianą i oczekiwaną. Zmianę, którą zaakceptowałam, gdyż przecież to ja złożyłam wypowiedzenie. To ja przecież szukałam sobie nowej pracy. I oto jestem w nowym miejscu, dalej od domu, z nowymi zadaniami.

Padam ze zmęczenia. Mózg boli mnie od myślenia i układania sobie wszystkiego, czego muszę się nauczyć. Tak, sama chciałam. 

Przychodzę do domu i przez chwilę muszę porobić nic, bo choć tak, sama tego chciałam, tej zmiany, to jednak muszę pomarudzić. Może jak pomarudzę, szybciej mi przejdzie. 

Gdyby jednak chcieć zracjonalizować, to oprócz rzeczy tak oczywistych, jak nowe koleżanki i koledzy, (którzy mają dzieci w wieku moich oraz są niezwykle symaptyczni, co akurat już nie musi być oczywistością), zmiana otoczenia, ćwiczenia wzmacniające dla mojego rozleniwionego mózgu, znajdzie się szereg mniej oczywistych przy zmianie pracy zalet.

Bo czy na przykład, to że jednak bardziej planuję, przynajmniej na razie, nie jest zaletą? Tak, tego też chciałam. Powrotu do zorganizowanych dni, z planem i pewnością, że się wydarzy.

Na przykład, zadzwonił kuzyn o 22.35, że przyjechał do miasta i czy może jutro się spotkamy. A ja już w głowie, że basen, że sprawdzian z geografii, że będę bardzo zdenerwowana, bo nic, a nic nie odpocznę, że zrobię się niesamowicie (takich eufemizmów tu pięknych używam) zła, i od razu byłam na nie. Gdyby mi powiedział kilka dni wcześniej, no to pewnie wszystko byłoby zaplanowane. Jak ja nie lubię niespodzianek. Trafiam od czasu do czasu na artykuły o wysokiej wrażliwości i pocieszam się, że to wszystko przez to, i że wcale nie jestem nienormalna.

Czuję się, jakbym pracowała na drugim końcu miasta, a to raptem pół godziny szybkiego marszu lub jazdy komunikacją miejską. Chodzę, lepiej się czuję dzięki temu, ale uczucie bycia hen daleko nadal jest. Znów trzeba sobie poukładać w głowie i wiadomo, raz łatwiej, raz trudniej. Mimo wszystko to już nie jest 12 minut piechotką. Czy lepsza kondycja nie jest mniej oczywistą zaletą.

Dzieci zostawiam tak daleko, tęsknią na pewno, martwią się, że mamusi nie ma za rogiem, haha. Czy dzwonią, gdy jestem w pracy? Nawet raz nie zadzwonili. Czyli kto tu powienien znormalnieć? No, ja, tak wiem, ja. Czy to, że jeszcze bardziej są samodzielne nie jest mniej oczywistą zaletą, no może następstwem jest, a z tego można i zaletę wyjąć. 

Czy to, że woda stoi na biurku, a ja wypijam jej dużo więcej, niż moja dotychczasowa norma dzienna, tylko dlatego, że po prostu stoi?

Zapewne wszystko się poukłada, wszystko będzie mieć ręcę i nogi, a dzięki temu znów zacznę o siebie dbać, bo zapomniałam, że trzeba to robić, a trzeba. Już troszkę czuję efekty o-się-dbania. Wczesne chodzenie spać to jest to! Czy to nie jest... Haha, tak wiem, już się potwarzam.

A najlepiej, bo nawet z wyglądu pasuję do działu, tak zasłyszałam. Czy nie pięknie.

A to, że samo mi spadło z nieba? Bo kiedy się mocno wierzy i wie, że będzie dobrze, to zawsze jest dobrze, już w procesie, jeszcze zanim się staje.

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...