Thursday 4 March 2021

Proces w zmianie

Czuję się, jakbym cofnęła się w czasie, a dopiero niedawno mówiłam, że prawie nigdy nie chciałam tego czasu cofać. Prawie robi różnicę, jak powiada moja siostra. 

No i tak, właśnie jestem znów w 2017 roku, kiedy musiałam się wszystkiego uczyć, ogarniać poranki, popołudnia, szkołę, zakupy, zajęcia. Przeprowadzka, od razu wszystko i działanie. Trzeba było czasu, na dostosowanie się, na przeniesienie się do swojego pokoju, kiedy już miałam pewność, że wszystko jest okej. Zaraz potem szybko, wdrożyć planowanie zaawansowane. Ale co, nie dało się? Dało się. Wszystko śmigało fantastycznie. 

No i myślałam, że tak będzie zawsze. Tyle, że sama sobie zaserwowałam zmianę, chcianą i oczekiwaną. Zmianę, którą zaakceptowałam, gdyż przecież to ja złożyłam wypowiedzenie. To ja przecież szukałam sobie nowej pracy. I oto jestem w nowym miejscu, dalej od domu, z nowymi zadaniami.

Padam ze zmęczenia. Mózg boli mnie od myślenia i układania sobie wszystkiego, czego muszę się nauczyć. Tak, sama chciałam. 

Przychodzę do domu i przez chwilę muszę porobić nic, bo choć tak, sama tego chciałam, tej zmiany, to jednak muszę pomarudzić. Może jak pomarudzę, szybciej mi przejdzie. 

Gdyby jednak chcieć zracjonalizować, to oprócz rzeczy tak oczywistych, jak nowe koleżanki i koledzy, (którzy mają dzieci w wieku moich oraz są niezwykle symaptyczni, co akurat już nie musi być oczywistością), zmiana otoczenia, ćwiczenia wzmacniające dla mojego rozleniwionego mózgu, znajdzie się szereg mniej oczywistych przy zmianie pracy zalet.

Bo czy na przykład, to że jednak bardziej planuję, przynajmniej na razie, nie jest zaletą? Tak, tego też chciałam. Powrotu do zorganizowanych dni, z planem i pewnością, że się wydarzy.

Na przykład, zadzwonił kuzyn o 22.35, że przyjechał do miasta i czy może jutro się spotkamy. A ja już w głowie, że basen, że sprawdzian z geografii, że będę bardzo zdenerwowana, bo nic, a nic nie odpocznę, że zrobię się niesamowicie (takich eufemizmów tu pięknych używam) zła, i od razu byłam na nie. Gdyby mi powiedział kilka dni wcześniej, no to pewnie wszystko byłoby zaplanowane. Jak ja nie lubię niespodzianek. Trafiam od czasu do czasu na artykuły o wysokiej wrażliwości i pocieszam się, że to wszystko przez to, i że wcale nie jestem nienormalna.

Czuję się, jakbym pracowała na drugim końcu miasta, a to raptem pół godziny szybkiego marszu lub jazdy komunikacją miejską. Chodzę, lepiej się czuję dzięki temu, ale uczucie bycia hen daleko nadal jest. Znów trzeba sobie poukładać w głowie i wiadomo, raz łatwiej, raz trudniej. Mimo wszystko to już nie jest 12 minut piechotką. Czy lepsza kondycja nie jest mniej oczywistą zaletą.

Dzieci zostawiam tak daleko, tęsknią na pewno, martwią się, że mamusi nie ma za rogiem, haha. Czy dzwonią, gdy jestem w pracy? Nawet raz nie zadzwonili. Czyli kto tu powienien znormalnieć? No, ja, tak wiem, ja. Czy to, że jeszcze bardziej są samodzielne nie jest mniej oczywistą zaletą, no może następstwem jest, a z tego można i zaletę wyjąć. 

Czy to, że woda stoi na biurku, a ja wypijam jej dużo więcej, niż moja dotychczasowa norma dzienna, tylko dlatego, że po prostu stoi?

Zapewne wszystko się poukłada, wszystko będzie mieć ręcę i nogi, a dzięki temu znów zacznę o siebie dbać, bo zapomniałam, że trzeba to robić, a trzeba. Już troszkę czuję efekty o-się-dbania. Wczesne chodzenie spać to jest to! Czy to nie jest... Haha, tak wiem, już się potwarzam.

A najlepiej, bo nawet z wyglądu pasuję do działu, tak zasłyszałam. Czy nie pięknie.

A to, że samo mi spadło z nieba? Bo kiedy się mocno wierzy i wie, że będzie dobrze, to zawsze jest dobrze, już w procesie, jeszcze zanim się staje.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...