Uroki pracy zdalnej są takie, że po świętach u rodziców, kiedy dzieci mają dzień wolny, wcale nie muszę pędzić do domu. Biorę laptopa i proszę, bez pośpiechu. A potem jeszcze całe popołudnie na powoli.
No i środa, i w domu. Wszystko niby tak samo, a bardzo inaczej. Całe moje życie oszalało i do góry nogami się powywracało wraz z pojawieniem się ojca. Na powrót.
Udostępniam mieszkanie ponieważ Leon nie chce nigdzie podróżować. Najlepiej, żebym nigdzie nie wyjeżdżała i jeśli będzie taka potrzeba, pojawiała się na miejscu. W gotowości była.
Chciałam mieć weekend dla siebie. Tak by mi było dobrze. Zamieszkałam u Alinki na dwa dni, dwie noce. W sobotni poranek film sobie włączyłyśmy, gdy czekałam na wspólne wyjście. Bo Isa ucho przekłuć chciała, a podobno oboje rodziców obecni być winni, a potem obiad urodzinowy w restauracji zaplanowany. Film balkonowy, nawet go w kinie chciałam zobaczyć. Życzę panu ciekawego życia, życzył mu przechodzeń. Tak sobie myślę, że mam ciekawie. I miałam do tej pory. I dobrze mi z tym co mam. Czy mogłabym więcej? Pewnie tak. Mnóstwo rzeczy mogłoby być inaczej. Lepiej? Niby tak, pewnie może tak. Tylko po co się zastanawiać. To co mam i do tej pory miałam było dobre i składa mi się na ciekawe życie. Jak z tego filmu.
A potem. Przekłuwanie uszu z kolczykiem industrialnym. Bardzo bolało, ale płakałam tylko jednym okiem. Obiad w koreańskiej restauracji i lody na deser. Bardzo, bardzo udany wieczór i mnóstwo w Isie szczęśliwości.
Tak sobie myślę, że właściwie mogłam była zostać w domu, spać u dzieci i nie pomieszkiwać kątem u ludzi. Mniej byłoby łażenia i noszenia. Zwłaszcza, że w niedzielę znów do Krakowa, żeby tatę pożegnać.
I tak sobie marudzę i myślę, że nie miałam tak, jak chciałam. Zaraz potem myślę, że to tak strasznie dobrze, że on znów jest w ich życiu. I przestaję marudzić.