Sunday 27 March 2022

Z tatą

 To ja sobie wezmę książkę, bo jak będziecie grać, żebym się nie nudziła.


No, to tak właśnie czytałam tę książkę. Sobotnie półtorej godziny spędziłam na grach, w które nigdy nie chciałam grać będąc nastolatką, bo przecież wiedziałam od razu, że nie będę w nich dobra. A jak nie jestem dobra, to nie będę próbować. Tępię to podejście u moich dzieci. Siebie uczę nie bać się porażki. Jak widać, nigdy nie jest za późno na naukę i zmiany. 

Tak. W piątek przyjechałam do Krakowa. Wykończona. Trzy dni intensywnych warsztatów, dwie podróże pociągiem dziennie. Ciasny pokój bez przestrzennego widoku. Trudno się dziwić, żem potrzebowała spokoju. 

Kiedyśmy się w pokoju rozgościli, a na kolację przyszło niedobre tejkewej, mogłam się rozłożyć. I bardzo, naprawdę bardzo chciałam iść spać. Ale się ktoś zaczął na dachu kamienicy bawić w umc-umc i tyle było mojego głębokiego snu. Potem Leon musiał mi koniecznie o pierwszej w nocy opowiedzieć ten film, który oglądali i znów umc-umc. A w międzyczasie jeszcze, jako, że to żydowska kamienica i restauracja koszerna na parterze, jakieś śpiewy i imprezy z tejże restauracji.

Wstałam ledwo żywa. Z bólem głowy. I trudno, se myślę. Poleżę. Nic nie muszę. Poleżę. O 13-tej poszłam po kawę. Każda kawiarnia fancy, bez krowiego mleka. A ja chcę zwyczajną kawę. W końcu trafiłam. Znów poleżałam. No i żeśmy się zebrali.

Bardzo to było miłe dla mnie spotkanie. Również dlatego, że tak przyjemnie było patrzeć na dzieci i ich doświadczanie pełności, dzięki spotkaniu z ojcem. Kawiarnia z kotem oczywiście była, no i te gry, no i pizza przepyszna. A potem lody. A potem poszłam już spać. Bo ileż można eksploatować to ciało moje i nie dawać mu spać. To poszłam. 

Takie to było wszystko barwne i intensywne. Tak, jak te krótkie zdania, które tu wypisuję, bo innymi nie umiem oddać tego, jak się czułam i ile dobra dało nam to spotkanie.

A następne za miesiąc.

Friday 25 March 2022

W piątek. Oddychaj. Wdech-wydech

W niedzielę oddałam dzieci. W poniedziałek byłam z powrotem w Krakowie.

Leon mocno zestresowany, niedobrze mu. Nic a nic nie cieszy go czas z ojcem. Jadę pociągiem w środku dnia, z nadzieją, że wrócę wieczorem, o porze choć trochę przyzwoitej.

Nie wychodzi. Nie dogaduję się z Leonem, źle rozumiem jego wiadomości. Z ojcem dzieci zakładamy, że mówimy o tym samym. Ja czekam pod mieszkaniem. Oni pod kawiarnią Dziórawy Kocioł. Daleko nie mam, ale iść trzeba. Czasu mniej. Chyba wrócę do domu w nocy.
Kiedy przychodzę, Leon już czeka na zewnątrz. Idziemy się spakować. Wracamy i jest jeszcze czas na lody w przydworcowej galeri-j-i. Leon smutny, bo "zawsze im psuję zabawę, kiedy tata przyjeżdża". Jest późno, wszyscy jesteśmy zmęczeni.

Wtedy wpadam na pomysł. Tylko potrzeba zgody Isy, bo już zdążyła zaplanować cały krakowski tydzień. Trzeba, żeby zechciała przyjechać z ojcem do Kielc we wtorek, po to, żeby Leon nadal mógł być częścią spotkania. 

Decydują się przyjechać, a ja wyjeżdżam na trzydniowe warsztaty do Katowic. 

A potem znów wsiadam w pociąg. Dziś. Tym razem do Krakowa.  I mam też dość pociągowania. Myślałam, że nigdy tego nie powiem. Ja i moje ukochane pociągi. Hehe.

 I znów nie wiem, co będzie.

Wiem, co jest. 

Wiem, że wystarczyło, żeby Isa stanęła obok swojego taty i całe rozdrażnienie z niej zeszło. Żeby to coś, co na niej siedzi już od dłuższego czasu, a co nazywam dojrzewaniem, spełzło i odpełzło. Żeby w całej postawie pojawił się blask. Żeby to nieustanne napięcie puściło. Żeby wszystkie najlepsze cechy, jakie ma wyszły na powierznię, żeby przestały być spychane przez gotowość do obrony. Bezustanną. Ta zmiana była niesamowita. A to wszystko dało się zobaczyć w pierwszej sekundzie, kiedy ją zobaczyłam po dwóch dniach z tatą. 

Wiem, że Leonowi czegoś brakuje. Że u niego spokój został zastąpiony przez strach. Uczę się, jak mu pomóc to zrozumieć.

A ja? Ja czekam i patrzę, co to będzie.

Mimo wszystko zauważam, że Katowice są ciasne. Wysokie i ciasne, i skąd się tam wzięły takie budynki, że nawet jednego zdjęcia, które odda to, co widzę i czuję, kiedy tam jestem, nie potrafię zrobić. A jedyne, które umiem, ale wcale nie pokazuje tego co mam w duszy, jest takie.



Sunday 20 March 2022

Szakszuka

Właściwie, to mogłabym o twórczości dzieci moich. Dawno nie było. A co. Dawnośmy się nie wyrażali plastycznie, czy słowem. Zamotana jakaś jestem i trudniej mi z tym wszystkim, co jest dookoła nagle wziąć, zarządzić, usiąść i powiedzieć: no! robimy. Tym bardziej cieszy mnie, kiedy się chce. Mnie się chce, bo tam dzieci.., wiecie, im się musi chcieć, jak się matce chce. 

Z powodu takiego, że Leon nie chodzi do szkoły od końca lutego, czyli jakiś tydzień po tym, jak Betty nas spotkała w Krakowie, więc nie robi niczego co sprzyjałoby rozwojowi dziecka uznałam, że może choć coś twórczo. A moja zaprzyjaźniona ze świetlicy pani Teresa wysłała kiedyś informację, że konkurs jest. W Wojewódzkim Domu Kultury. Niechbym zagoniła dzieci i siebie. Zagoniłam dzieci. Ja chyba jednak nie mam zdolności jakichś specjalnie artystycznych w kierunku dekorowania jajek, gdyż mnie się moje nie spodobało. Ach, bo tak, bo to konkurs wielkanocny, na jajko dekorowane metodą tradycyjną, lub nowoczesną. I proszę, w tym moim znów-zaanagażowaniu, co wyszło dzieciom moim, kiedy chcą. 

Oprócz tego, jeszcze w lutym Isabelka miała pracę zaległą szkolną, za brak której dostała niefajną jednak ocenę, a kiedy się zebrała i zrobiła, taki oto efekt. Piękny, więc warto na wsze, być może, czasy, na onlajnie uwiecznić. 

Potem przedłużaliśmy wyżywanie się artystyczne w Krakowie, u rodziny. Akurat się złożyło, że siostra moja Izabela, aptekara, miała dyżur długi w sobotę, więc siostra moja od tortów, ale też ta, co po budowie w kasku i gumowcach pomykać miała i budowlańców do pionu ustawiać, czyli ciocia Kasia, ze wsparciem do Krakowa przyjechała. A my też, bo w niedzielę ojciec przylatuje z UKeja i co to będzie.

Na wizytację krakowską zakupiłam jajek i ozdób trochę, aby zająć siebie i dzieci. Taka wyszła dzieciom szakszuka. A potem ach, jak ona nam pięknie zdobiła stół do wieczornego wina.



Darek zarządził spacery. Wymarzałam. Jakoś się z pogodą nie dogadałam. Mówiła, że będzie ciepło. Nie było. Mówiła, że bardzo wiosennie. Nie było. Rozgrzałam się po powrocie do domu, w dziecięcych pogaduszkach. Pytam Wiktorię, co na kolację jeść będzie. 

To co rodzice zdecydują.

A co zazwyczaj decydują.

Nie wiem. Ja nie słyszę, co oni mówią. 


Poza tym, cała w stresie byłam, gdyż spotkania z ojcem dzieci podświadomie się obawiałam. Niby wszystko dobrze, wszystko okej, damy radę, a tu jedziemy tramwajem, a Isabela ze stresu cała spięta, a ona rzadko pokazuje co jej w środku siedzi. 
I oddałam dzieci, i nie wiem. Nie wiem, jak sie czuję. Na razie wracam do domu, a jutro zobaczę, co mi w sercu siedzi.

Sunday 13 March 2022

#trzystarenudnebaby

Trzy stare nudne pojechały do Lublina. 

Zabrały tam dwoje dzieci jednej z bab.

Dzieci się chyba nudziły, bo trochę marudziły.

Wtedy i stąd, wniosek jednej z tych starych bab, że komu by się chciało z trzemastarymibabami.

Od siebie mogę dodać, że odniosłyśmy, te starebaby mylne wrażenie, gdyż po powrocie do domu Leon zapytał: No to gdzie jedziemy na następną wycieczkę. Isa natomiast zastanawiała się, jeszcze w trakcie, w księgarnianej kawiarni, co tu zrobić, żeby się nauczyć lubić łazić. Bo podróżować i zwiedzać lubi, ale przecież to trzeba łazić. A jak tu się do tego łażenia się przekonać? 


Wycieczka nie miała mieć planu. Kilka lat spędziłyśmy w Lublinie, więc kto by tam myślał o zwiedzaniu. Niemniej, Leona w domu poprosiłam jeszcze czy mógłby sprawdzić, co w tym Lublinie do zobaczenia, a on listę zrobił. Tak ważną, że wróciliśmy do wynajętego mieszkania, kiedy okazało się, że o niej zapomnieliśmy. Udzieliło się i mnie zwiedzadztwo. Bo dlaczego nie? Zachciało mi się mapy. Takiej pięknej, z obrazkami rozrysowanymi, dla dzieci i dla mnie. Takiej z tych map, co to ich używałam kiedyś, w innym życiu, kiedy jeszcze zwiedzaczem byłam.

Panem od mapy okazał się pan z punktu informacji turystycznej. Kiedy powiedziałam, żeśmy z Kielc, zachłysnął się swoją radością, sprytem i pozaramowym podejściem do spraw, rzucił Chwileczkę! i pognał na zaplecze.

Wrócił do nas z mapami dwiema. Jedna w staroświętokrzyskim. Druga w starolubelskim. Znaczków z ani jednej, ani drugiej nie umiałam napisać, gdyż były to znaczki 1. chińskie, 2. hebrajskie, ale radości miałam co niemiara, co mnie na zachwyt ze zwiedzania otworzyło. 

Oprócz dwóch zabytkowym map, pan od map podarował nam jeszcze jedną, na której pięknie rozrysował ścieżkę dla naszej piątki. Punkty były między innymi takie: 

1. Zamknięty za karę z zakonnikiem za kratami Jezusek. Nikt nie wie za co siedzi, ale lepiej nie dokazywać, żeby nas tam nie zamknięto.


2. Policzenie ile głów ma pod swoimi dłońmi Maryja i rozwiązanie odwiecznej zagadki, czy o głowę psa również chodzi. 


3. Przejście przez kościł, gdzie akustyka taka, że najlepiej przygotować sobie piosenkę i zaśpiewać razem wchodząc do tegoż.
4. Jaki kolor ma koszulka chłopca tańczącego na obrazie o pożarze w Lublinie.
5. Wejście do zakonników i przełamanie strachu wynikającego z jakże nieprawdziwych pogłosek, jakoby z pielgrzymów (czyli nas) zakonnicy robili pierogi.
6. Spacer u zakonników po sali, gdzie podpisano Unię Lubelską.
7. Rzut okiem na drogocenną monstrancję z tamtych czasów. Prosimy nie wykradać.
8. Wizyta w kawiarni z książkami "Między słowami", przy Rybnej 4, gdzie jest huśtawka i jeśli przedstawimy autograf Pana od Mapy, na pewno pani nam pozwoli sie pohuśtać. Może da kawę za darmo, a jak nie da, to zrobi jakiś fantazyjny znaczek.
9. Muzeum aptekarstwa, ważny punkt.

W kościele msza była, należało więc poczekać z realizacją planu mapowego. Posnuliśmy się w budynkach, zaliczyliśmy muzemu apteki, gdzie Halinka jako jedyna wiedziała, że dziwne takie urządzenie to termofor (zamiłowanie do ciepła i przytulności wyłazi nawet na wycieczkach), a potem nadszedł czas na trasę spacerową.

Leon marudził. Właściwie na zmianę z Isą. Dlatego też oznajmiłam, że to był nasz ostatni wspólny wyjazd. Nikogo nie będę zmuszać, a potem się męczyć, z wyrzutami sumienia. Niech każdy robi to, co lubi. Jeśli Isa lubi stacjonarnie, to niech ma. A jeśli Leon nie chce ze starymi babami, bo nudno (no, oprócz trasy z zadaniem do wykonania) to trudno. Trochę chyba wtedy zmiękli i wtedy też Isa pomyślała, że ona lubi podróżować, tylko trzeba zmienić nastawienie do łażenia.

Na zamku Leon nienawidził całego świata, a mnie najbardziej. Nie wiem całkiem czemu, doprawdy. Ja to wszystko dla jego dobra przecież! Coś się jednak musiało zadziać, bo w muzeum zaczął przyglądać się sztuce, starym sprzętom i Czarciej Łapie na stole (która to łapa wcale czarcia z tamtych czasów nie może być, ale kto by się tym przejmował). Następnie zaczął studiować mapę. Gdzie jest Wiślica? zapytał. Gdy wskazałam palcem, zawołał Kocham Wiślicę!
Podróże kształcą, zaiste. Najbardziej mnie. Kiedy Leon dzieli się swoim światem.



A na koniec kilka miejsc i ujęć z naszej trasy-nietrasy. Stare kamienice, nowsze kamienice, kamienice z kotami, kamienice ze zdjęciami z negatywów z międzywojnia. Schody, wieże i malunki. Wszsytko to znalezione u blogerów, gdzie przedstawione w różach i stylizacjach. 
Cóż podróże znów kształcą. Należy na wstępie dogadać się co do planu i zamiłowań. Lubię dokumentować zdjęciami i tego ptorzebuję. Bardzo proszę zaakceptować moi towarzysze. 
Mając plan i zgody możemy przystępować do zwiedzania, a nikt na nikogo nie będzie zły








Monday 7 March 2022

A ja wcale nie chcę jechać do domu

Jak ja nie chcę, straszliwie nie chcę wracać do domu. Chcę, żeby ta kolonia nigdy, nigdy się nie skończyła.

Wiedziałam, że będzie fajnie, ale żeby aż tak, to nikt mi nie powiedział!

Wprosiłam się na, a jakże, babski wypad, z okazji Dnia Kobiet. Wypad przewidywał wejście na Krawców Wierch, noc w 10 osobowym pokoju i powrót następnego dnia.

Skrupulatnie wyliczałam czy zdążę na powrotny pociąg z Częstochowy, bo w domu Alicja z dziećmi, żebym mogła sama, bez dzieci, na łonie przyrody.

Tylko ty się niczego nie spodziewaj. Schronisko małe, połowa z tego to będziemy my. Nie należy mieć oczekiwań.

I z takim nastawieniem poszłam w górę z Magdą od łacińskich nazw roślin wszelakich, u której parę miesięcy temu gościliśmy na weekendowej wycieczce. Razem z nią 4 koleżanek, których wcześniej nie znałam i ja. 

Droga pod górę była prosta, śliska i szara. Słońca nie było, biały śnieg niebieścił zdjęcia, mróz rozładował mii telefon i powerbank. Ech, gdzie ta przygoda?

Nie wspomniałam przecież, że nasz pokój na 10 osób, miał nas tylko 6. Dlatego też, kiedy napotkałyśmy miłego młodego i zagubionego pana, który martwił się o nocleg, robiąc nam przy okazji grupowe zdjęcie, nie wahałyśmy się ani chwili. Został zaproszony. Nikt nie sądził, że skorzysta, ale wiadomo, schroniskowe łóżko wolne stać nie może.

Potem doszła nam jeszcze trójka wędrowców. Niektórzy w groszkowych skarpetkach, inni w skarpetkach zalatujących. 

A potem przy kolacji okazało się, że Ola potrafi i lubi grać na gitarze, a przy okazji wywija swoim głosem, więc miałam zupełnie bez oczekiwań to, co lubię najbardziej, czyli śpiewogranie.

A potem się okazało, że ci mili panowie z psem, których spotkałyśmy na szlaku, to są jeszcze bardziej mili, niż się wydawało na szlaku i och, i ach, jak fajnie było znów mieć 16 lat (no, może nawet 19) i dzielić to uczucie z innymi dziewczynami.

Piękna to była przygoda. Zresetowała mi mózg całkowicie. Byłam w miejscu, w którym robi się ciepło na sercu. Byłam z ludźmi, od których robi się ciepło na sercu. Dostałam tyle dobrego, że wystarczy mi na bardzo, bardzo długo. 

Zapisałam się już na następną wycieczkę, a nawet dwie. Jedna to będzie spa. Czy będę umiała? Druga, to będzie wyprawa z dziećmi. Będę musiała być trochę bardziej dorosła, ale co tam, dam radę. Chyba?










Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...