Otóż tak, bo wcale nie. Tatuś nas na kręgle zabrał i koniec końców nie jedliśmy już w domu obiadu. W piątek Marcin, Maxa tata zabrał nas do nich na po szkolne wygłupy. Znów nie jedliśmy obiadu w domu, a Isa przeszła ponad pół godziny na nogach do domu i tylko raz zapytała czy już blisko jteśmy.
Wszyscy mówili, że dziecko po szkole strasznie zmęczone i pada przed telewizorem. Nasze, nie dość, że nie pada, to jeszcze ma zapotrzebowanie na zajęcia i spotkania z innymi, i pyta czy my dziś znów będziemy samotni.
Czuję się jakbym pracować zaczęła i z utęsknieniem czekam na piątek popołudnie. A potem wekend i chce mi się coś zrobić i zabrać Iss z Leoncjem gdzieś daleko, a tu patrze, wstęp do parku 10 funtów. Kończy się więc na pobliskim parku i jak zawsze niespodziewanych spotkaniach z Athanasia i jej rodziną. Festiwal jakiś w sobotę mieli i się załapaliśmy na morskie potwory i karaibskie rytmy.
A następnego dnia, proszę bardzo, park i zbieranie kasztanów. Iss mnie męczy o kasztanowe ludki i żyrafę.
Będą jutro, bo dzis jeszcze korzystamy z pięknej jesieni.
Plan na jutro, nauka zestawu 10 słów o dużej częstotliwości pojawiania się w tekstach.
Uwaga, będę narzekać.
Na co im ta szkoła. Powinna się móc bawić, biegać, a ja na jutro nie ustawiłam nam żadnych spotkań, bo nie mamy czasu na naukę. A tu wspomniany zestaw słów dziesięciu.
I ja się, proszę ja ciebie, pytam pani nauczycielki, czy oni poznają te literki w szkole i czy ja tylko pomagam.
Otóż nie, to ja mam moje dziecko nauczyć tych literek i tych słów. Oni tylko będą odpytywać. Co piątek. Znaczy, to ona na pamięć ma się nauczyć jak się to czyta?
Yhm, moje gratulacje.
Nigdy sobie nie wybaczę, że nie uchroniłam dziecka przed obowiązkiem szkolnym w 4 roku życia.