Tuesday 27 November 2018

Ciężki powrót po wielkiej wyprawie z tatą

Po przejściach, kłótniach, rozstaniach i pojednaniach, ale nadal w wielkiej niewiadomej, wróciliśmy do domu. Później niż planowałam, więc w poniedziałek nie poszli do szkoły. Dobrze, że Halinkowa mama Maria była akurat w Kielcach, więc nie musiałam brać wolnego dnia.
Pierwsze dni były bardzo trudne. Cały tydzień chodzili późno spać. Rozrywki zapewnione, tydzień w trzech różnych miastach. Cała masa przygód.
Bardziej pewnie przez to, że strasznie tęsknili. Pierwszej nocy Isa nie mogła zasnąć przez prawie całą godzinę.
Cała ta ich wyprawa była bardzo ekscytująca. Pierwsze i najważniejsze byli z tatą. Po drugie?
Któż nie cieszyłby się z tygodniowej włóczęgi po kraju?
Z Krakowa pojechali do Warszawy na Disney na lodzie. Dzieci mówią, że super. Pojedli, popili, hamburgerów, frytek, coli i sprite'ów.
Następny przystanek, Wrocław. Kręgle, szukanie krasnali, ZOO i kino. Dziadek do orzechów. Po polsku, więc tata niewiele rozumiał, choć pewnie i tak zajarzył zarys ogólny. Podobało się wszystkim.
A potem powrót do Krakowa. Zakupy, prezenty, zabawki, ubrania. I obiad w restauracji Miód Malina
Ech, jak mnie ujęła. Uroczo, ciepło i jednocześnie elegancko. No i drogo, haha.
No, a potem zabrałam dzieci pociągiem do domu. W całym rozstaniowym galimatiasie zapomnieliśmy o legitymacjach., więc trzeba dokupić do normalnego. Poszłam więc do pani konduktor, która zapytała W jakim wieku są dzieci? To proszę się nie przejmować, usiąść i jechać wygodnie. Na koszt firmy. Z okazji Dnia Kolejarza.
I jesteśmy w domu, próbując wejść w nasz zwyczajny dziecięcy rytm. Trudno, bo jeszcze w oparach wakacji. Trudno, bo tęsknią.

Wednesday 21 November 2018

Czego to ja nie chciałam zrobić przez ten tydzień

Wyszłam dziś z domu. Było cicho i pachniało śniegiem, którego wcale nie było. Pachniało też mrozem i jeszcze zapachniało Norwegią.
Nagle zrobiło mi się dobrze.
Przypomniało mi się Bykle, mój pierwszy norweski przystanek. Zanim przeniosłam się do Oslo.
Dziś dodatkowo Święto Życzliwości.
Przydałoby się, haha, bo ostatnio niezbyt miło u mnie było.

Przypomniało mi się, jak to Leon się na nas wkurzał i powiedział:
Wasze bąki są śmierdzące. A w waszych dupach sa pąki.
Poezja.

Tyle miałam w planach, tyle odpoczywania. Plan zrobiłam, kiedy, co, w którym kinie. Myślałam, że pójdę.
No i, no i? Usroł się i stoi, jak to powiadała, a może nadal powiada moja siostra.
W poniedziałek dentysta, a zaraz potem wycieczka do sklepu z kuchenkami gazowymi. Chwaliłam się już? Na pewno! Takie rzeczy opowiadam milion razy. Znalazłam pana, który powiedział, że podejmie się tego mini remontu, który muszę przeprowadzić w kuchni. W związku z tym wybrałam kuchenkę. O dziwo, nie zajęło mi to kilku miesięcy. Może dlatego, że sie nie znam. Hahaha.
Kuchenki nie było.
Wczoraj żaden seans mi nie wypadał kinowy, więc posiedzę, mówię, w domu.
A dziś? Dziś się bardzo profesjonalnie wymieniłam uwagami o osobowości i charakterze na wysokim C z koleżanką, co mnie tak rozstroiło, że zabrałam się i poszłam do domu.
Obejrzałam film, poleżałam, pogadałam i nie wiadomo kiedy już była pora na wywiadówkę w szkole.
Jutro gastroskopia, bo od czegoś muszę mieć ten szósty miesiąc ciąży po zjedzeniu pierogów, klusków, naleśników bagietek.
I już. I jeszcze tańce, chociaż tyle i już niedziela i trzeba po dzieci jechać.
Wcale za mną nie tęsknią. To dobrze. Dzwonią od czasu do czasu, żeby opowiedzieć, że byli na kręglach, pizzy, hamburgerach, Disney na Lodzie, kinie, zoo, Afrykanerium. Że tata prezenty kupuje, rozpieszcza i pozwala późno chodzić spać. Fajne takie wakacje.
Ciekawe czy do kina pójdę...

Saturday 17 November 2018

Będzie spotkanie z ojcem

Za dużo się dzieje, zdecydowanie.
Ojciec dzieci przylatuje na cały tydzień . Trochę strach, a trochę ciekawość.
Z nerwów kręci mi się w głowie. Ekstra. Może dlatego, że jedziemy do Krakowa, rano.
Stresujemy się. Dzieci się boją. Isa nie może zasnąć. Zapodaję zawsze skuteczne zbieranie kwiatów na łące, dla odwrócenia uwagi od niepotrzebnych myśli. Nie działa. Proponuję projektowanie-dekorowanie tortu. Też nie działa, ale w końcu jakoś zasypia.
Zazwyczaj, zupełnie przez przypadek zostawiam pakowanie na późny wieczór i chodzę przez to bardzo późno spać.
Tym razem o 20 wszystko było spakowane,
Rano na wszystko był czas. Jak to się stało? Powoli, wcale nie w biegu.
W pociągu pachnie przygodą. Chwila, która cieszy, to nie tylko wyświechtany frazes.
Cieszę się, żę jedziemy. Na chwilę coś innego. Przynajmniej dla mnie "na chwilę".
W Krakowie, spotkanie jakby nic sie nie zmieniło. Leon biegnie do ojca tak, jakby widzieli się tydzień temu. Daddy, daddy.
Plan mają napięty na cały tydzień.
Nie wiem jak się zachować i co czuję. Zostaję na kolację, w restauracji hotelu. W tym samym miejscu byliśmy 10 lat temu, kiedy kupowaliśmy obrączki. Hm.
Elegancja na talerzu i kwiatki na mięsie. Smacznie.
Dzięki temu, że byliśmy na sali sami mogliśmy pstryknąć zdjęcia.



Do domu wróciłam o 22. Wzięłam se taksówkę, bo nie mam siły wlec sie już na przystanek i czekać w zimnie na autobus.
Wróciłam padnięta fizycznie i psychicznie. Teraz będę odpoczywać. Czy jeszcze potrafię?

Sunday 11 November 2018

Że kocham Polskę

Nie jest trudno być patriotą na obczyźnie, kiedy do mamy i pachnącego rzeką lata daleko. Łatwo się wzrusza i płacze przy tańcach Mazowsza, które Isa z ciekawością ogląda. Albo przy Mamo, jesteś dumna, bo śpiewam hymn Polski i dlatego płaczesz?
Jeszcze łatwiej, kiedy łzy na wierzchu i byle pierdoła je wyciska.
Jest taka książka, którą bardzo chciałabym przeczytać, Sprawa honoru. Dywizjon 303 Kościuszkowski: zapomniani bohaterowie II wojny światowej, a której wiem, że nie przeczytam. Przez pierwsze 30 stron płakałam na każdej stronie. Stwierdziłam, że nie ma sensu się męczyć. Nie wiedziałam wtedy dlaczego. Wiedziałam tylko, że mi szkodzą i źle się po nich czuję.
Potem były wszystkie polskie filmy i seriale o tematyce wojennej, których nie obejrzałam.
Myślałam, że jest mi przyko, bo przyszło im zginąć, a to takie cholernie niesprawiedliwe. I że to tylko to.
Teraz dodałabym jeszcze ultra wrażliwość i wchłanianie emocji innych ludzi.
Powiesiłam sobie w 2016 roku na Fb ścianie film, że to okay być wrażliwym. Że nie świadczy to o twojej słabości, ale inności.
Oglądam go dziś i myślę, jakie to prawdziwe. Wtedy myślałam, że to po prostu i zwyczajnie, taka jestem zbyt wrażliwa. Dziś oglądam i myślę, kurcze, wszystko się zgadza. Każde jedno słowo. Rozumiem lepiej i bardziej. Że to nie taka zwyczajna wrażliwość płakacza przy animowanych filmach o przyjaźni. Że to ma swoje głębsze dno i bierze się z czegoś innego niż niedojrzałość.
I teraz, jak się nauczyć z tym żyć?
Kiedy tyle spraw i sytuacji mnie fizycznie przytłacza.
I proszę. I przypadła kumulacja.
11 listopada, 100 rocznica odzyskania niepodległości. Wszędzie zdjęcia, komentarze, piosenki. Isa uczy się My pierwsza Brygada, Leon Maszeruja strzelcy. Przypominaja mi się wszystkie piosenki ze szkolnych akademii. Śpiewam Rozkwitaja pąki białych róz. Ryczę. W szkole konkurs na wiersz i do niego ilustrację. Szukam, czytam, ryczę.
Mam dość.
W końcu przychodzi niedziela i jakims cudem zbieram się w sobie i czynie od rana.
Nie włóczę się w piżamie i nie z kawą przed telewizorem.
Idziemy do kościoła. Słyszę kazanie o tym, że patriota to ten, który pomaga rodzicom w domu.
Wyrzuca śmieci, nie dlatego, ze się rozfochował i niech ci będzie matko, ale dlatego, że to dobrze i chce.
No tak, a potem uroczystości na placu pod pomnikiem Piłsudskiego.
Leon namówił nas na udział w grze miejskiej. Zajęło nam to ponad półtorej godziny włóczenia się po mieście. Ale, warto było! Spędzanie z nimi czasu w sposób inny niż przed telewizorem zawsze jest dobry.
Oglądaliśmy też rekonstrucję historyczną Niepodległość wywalczona, Leon pyta, czy to naprawdę. Mamo, ja nie chcę takiej wojny. Mamo, ale ja tam pójdę, jak będzie wojna, pomagać, bo ja tak chcę.
Potem na obiad do domu i wtedy to już chciałam na tej kanapie zostać i nigdzie, ale to nigdzie nie iść. Ratunku, jacy wszyscy byliśmy zmęczeni. A tu jeszcze kino i Hotel Transylwania 3.
Mama Oli mówi, że to co? Dzieci na film, my na kawę? Ale, jak to. My na kawę. A film? Jak to, nie na film?
Siedzimy. Dziadek Wampir słysząc Macarenę mówi: Co za szmira. A trzeba wam wiedzieć, że Dziadek ma obwisły brzuch, trzy włosy na krzyż i mocno wysuniętą brodę. Może nawet i sztuczną szczękę. Uważa się za przystojniaka. Trzy czarownice wyrwał na statku.
Słucham Dziadka Wampira, patrzę na mame Oli, widzę, szczerzy się.
Dziadek mówi: Pomimo tego, że szmira, wciąga. Mama Oli rechocze.
Wychodzimy z kina. Ale fajny film. Dobrze, że nie poszłyśmy na kawę.
A nie mówiłam?
Filmy dla dzieci są lekiem na całe zło. Dla dorosłych.


Powieszę flagi, wszyscy będą widzieć, że kocham Polskę. Leon.

Thursday 1 November 2018

Czytanie

Pięknie jej poszło.
W ramach przygotowań do Pierwszej Komunii musiała stanąć przed całym tłumem kościelnym i przeczytać List do Hebrajczyków.
Kiedy już tak stała i czytała, pomyślałam sobie, że mogłam była porozmawiać z nią o tym, co czyta. Zrozumienie teksu pomogłoby jej się odnaleźć i odnieść do treści.
Poszło jej pięknie. Piękna dykcja, czysty dźwięczny głos.
Trochę się zdenerwowała na początku, pomyliła raz, ale ogólne wrażenie rewelacyjne i jestem super dumna.

Ostatni różaniec, trzeba iść. Trzeba oddać naklejki, zwłaszcza, że ksiądz powiedział, że będą nagrody.
Wcześniej wizyta u ortodonty. A jeszcze wcześniej szaleńczy tor przeszkód ze szkoły, bo szybko, bo szybko, bo się spóźnimy, bo do lekarza na opinię, co warto, czego nie warto i dlaczego warto.
Pan ortodonta biedny. Bardzo mu współczuję, bo zmęczył sie naszą wizytą. A widać, że woli na spokojnie, bez szaleństw. Taki miękki i spokojny pan.
A tu okazuje się, że trójkę dolną mleczną trzeba usunąć bo hamuje rośnięcie czwórki i trójki, które są już gotowe i prawie na wylocie.
Konsternacja, bo pamiętam jak było kiedyś, kiedy trzeba było usunąć mleczną czwórkę, a wtedy jeszcze brytyjska służba zdrowia służyła nam gazem rozluźniającym i rozpraszającym strach dziecięcy.
Teraz gazu nie ma, więc trzeba nam dobrego podejścia.
Pani doktor, która leczyła Leona pięknie by sie nadawała, ale wolne godziny przypadają na czas, kiedy nas nie ma w domu.
Ech.
Zróbmy to od razu. Pan doktor od aparatów i szczęk podejście miał bardziej surowe. Nie słodził, ale kiedy zobaczył, że tłumaczę dziecku na kliszy, że trzeba, przyłączył się.
Zrezygnowana Isa, dosłownie powlokła się na fotel. Przerażenie widać było gołym okiem. Dała radę. Ząb poszedł.
-To wróżka zębuszka przyjdzie?
-Chyba przyjdzie.
-A wiecie, że wróżka od zębów przynosi teraz 50 zł? Mieliśmy kiedyś pacjenta, do którego mówimy, że skoro wróżka przyjdzie to pewnie piątaka przyniesie. No, chyba z zerem z tyłu tego piątaka.

Extra, 50 zł pod poduszkę, w portfelu coraz mniej.

Zaraz potem do kościoła na różaniec z wygłodniałą Isą, która nie jadła przed wizytą, bo nie planowała wyrywania zębów.
Zaraz potem dziadek przyjechał i już mogliśmy jechać do babci.


Leonie, do Twojej brązowej kurtki pasowałaby Ci czapka inna niż czarna, którą ostatnio kupiliśmy na bazarkach.
Może by jakaś niebieska, a może czerwona. Jaką byś chciał czapkę synu?
-Seledynową.
Moja konsternacja. A jaki to kolor, ten seledynowy, mój siedmioletni synu?
-Taki miętowy.

Bez komentarza.
A tego samego dnia w drodze z cmentarza:
-Ale tu wali!

Rodzina, rodzina, święta, gadanie, picie. Jak co roku planuję zorganizować świetną imprezę dla całej rodziny, żebyśmy siedzieli, gadali, pili i tańczyli całą noc. Jak na prawdziwych Polaków przystało.
I jak co roku kończy się na chceniu. Bo ani siły, ani czasu.
I mogę się założyć, że w tym roku będzie to samo, więc nawet się nie deklaruję.
Więc do następnego roku!

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...