Ta historia zaczyna się sto lat temu. Miałam wtedy 18 lat, a w Wiślicy co weekend były dyskoteki. Teraz mówię na to potańcówki, bo jestem o sto lat starsza i mogę. Wtedy to były dyskoteki. Z okolicznych wiosek, a także i miast zjeżdzało się towarzystwo (chłopaki, a jakże). Do domu wracało się późno, a noce były ciepłe i pachniały latem i wakacjami.
W jedną z tych nocy wracałyśmy do domu z dziewczyną, która poznałyśmy na tych tańcach, gdyż kawaler, z którym przyszła poszedł w tango (z naszą zresztą koleżanką). Gadka-szmatka, skąd, jakim cudem i po co w Wiślicy (a pomimo tego, że też byłyśmy przyjezdne, wiedziałyśmy kto nie stąd). Czy to od razu, czy dopiero, kiedy zapytałyśmy mamę o dziewczynę o nazwisku takim jak jej panieńskie, okazało się, że to nasza kuzynka.
Jej dziadek Jan oraz mój dziadek Piotr to bracia rodzeni. A my nie znałyśmy się tak długo.
Potem były wspólne imprezy, wspólne sylwestry, wspólne spotkania.
Aż do czasu, kiedy wyjechałam za przygodą do Norwegii, potem za lepszym angielskim do Wielkiejbrytanii. W międzyczasie kuzynka się zakochała, wyszła za mąż i no wiadomo, jak to działa.
Dzieci rosły, ja zrobiłam re-emigrację do Polski i od czasu do czasu widywałyśmy się, kiedy obydwie byłyśmy w Wiślicy.
Dzieci dalej rosły, nasze córki stały się nastolatkami i teraz właśnie zaczyna się kolejny rozdział tej historii.
Nastolatki mają trudno, tak mówią inni. Nie wiem, bo sama nie przechodziłam buntu, a szkoda, że nie wiem, bo może łatwiej byłoby mi zrozumieć.
Wspólne zainteresowania łączą, wspólne przejścia też. Bunt najwyraźniej też. Właściwie nie wiem, czy to bunt, czy zmiany i dorastanie. A może to tak zwyczajnie całość. Nie jest łatwo. Ani matkom, ani nastolatkom. No i ta wspólna łódka nas mocniej połączyła.
Nie ukrywajmy, że białe wino lub whiskey z kolą w sobotni wieczór nie. To też jest dobry powód do spotkania.
Tak czy inaczej pojechaliśmy w gości w sobotni poranek, jak zwykle pociągiem, pod Częstochowę.
Ty mi zawsze zrujnujesz weekend! Każesz mi jeździć! A ja chcę posiedzieć w domu! Nie chcę nigdzie jeździć! Tylko mi weekendy rujnujesz!
Leon zazwyczaj tak ma, że każda nowa sytuacja to obawa, więc najłatwiej wyżyć się na matce. Uśmiałam się w duchu. Całkiem to było zabawne. Wszystko minęło, kiedy tylko wyszliśmy z domu, spacer na dworzec z plecakami zawsze dobrze nam robi, a żabkowa czekolada jeszcze bardziej podkreśliła, że to przygoda. No i już, i jesteśmy na miejscu.
Dwa dni mieliśmy na wycieczkę i bycie razem, a ja mam wrażenie, że spędziłam tam cudownie intensywny tydzień. Dwa dni pełne wrażeń.
Po pierwsze Olsztyn. Taki mniejszy, z ruinami zamku, naburmuszonymi dziewczynami i roześmianym Leonem. Mamo, mamo, niech ci ciocia pokaże zdjęcie, jaką pozę zrobiłem! Swoją drogą, muszę o zdjęcia poprosić.
Gdyby nie deszcz (z gradem!), który nas przegonił, pewnie byśmy jeszcze posiedzieli. Ale! Jakie piękne zdjęcia mam dzięki temu i dziecko starsze mi mówi, że ładnie wyglądam i na szcześliwą. To miło usłyszeć, zwłaszcza, że bardzo, jak na nią wyjątkowo, nie spędziła ze mną dłużej niż może dwie minuty czasu, i to takiego, którego musiała. Aż dziwne, bo przecież ucho ma bardziej gumowe, niż ja (czy niż ja w dziecięctwie, nie wiem), zawsze o wszystko pyta, uwielbia opowiadać swoje historie i na 90% tematów ma swoje zdanie. A kiedy zbiorą się już dwie dorosłe kobiety, ona zawsze jest obok, żeby przypadkiem nie przegapić jakiejś ważnej historii. Tym razem wlazła z Anią na drzewo, tym razem lazła gdzieś z tyłu, tym razem nie lubiła ani jednej dorosłej osoby.
Leona za to miałam, którego każda taka chwila to przygoda i każdy moment z ludźmi, cieszy.
Tu Leon jest, mały i ciekawski.
Co potem? No, potem to do domu. Dziewczyny zamknęły się w pokoju, a ja zostałam z Magdą moją i chłopakami. Marek kocha gry planszowe, więc się nasłuchałam i naoglądałam. Te gry są nie byle jakie, a zasady zbyt skomplikowane na jedno zmęczone popołudnie, ale posłuchać o Talizmanie dla samego posłuchania i obejrzeć karty, owszem można. Ty ciociu będziesz Wróżką. Bo lubisz wiedzieć.
Proszę bardzo. Jaka piękna wróżka. Bardzo mi to pochlebiło, bardzo. A dobra obserwacja zaimponowała.
Dzień drugi, poranek bardzo powolny. Złoty Potok. Spacer krótszy niż planowany, bo wyjazd późny.
Jesień, złoto i edukacja.
Nie wiem, czy to się człowiekowi zmienia na starość, czy zwyczajnie w dziecięctwie nie docenia, ale podczas naszej wycieczki pani przewodniczka, wyedukowana na uczelniach z biologii (łacińskie nazwy padały, a jakże!) i przez swoją pracę kuzynka, opowiadała historie o tym, co co widzimy i gdzie jesteśmy.
Oto Źródło spełnionych marzeń. Można pić wodę? Można. Mieszkają tam takie stworzonka (żebym to pamiętała nazwę!), a one żyją tylko w czystych wodach. O, tak wyglądają. I pokazuje mi zwiniętą plamę na kamieniu.
Oto Niedźwiedzia Grota, a nazwa taka, bo znaleziono tam czaszkę niedźwiedzia jaskiniowego z epoki lodowcowej.
Oto Szczawik zajęczy (ja nie lubię, bo go oszczały zające, jak sama nazwa wskazuje, powiedziała Magda).
Oto orzeszki Buka. Można jeść. Byle nie za dużo, bo są halucynogenne.
Oto łabędzie, z dziećmi swymi. Dawno powinny odlecieć, ale są leniwe i zostają na całą zimę.
Jeszcze tylko Brama Twardowskiego! Nie wiesz co to i nie wiesz gdzie? Czego oni Cię uczyli w szkole!?