Sunday 24 October 2021

Ty mi zawsze zrujnujesz weekend!

Ta historia zaczyna się sto lat temu. Miałam wtedy 18 lat, a w Wiślicy co weekend były dyskoteki. Teraz mówię na to potańcówki, bo jestem o sto lat starsza i mogę. Wtedy to były dyskoteki. Z okolicznych wiosek, a także i miast zjeżdzało się towarzystwo (chłopaki, a jakże). Do domu wracało się późno, a noce były ciepłe i pachniały latem i wakacjami. 

W jedną z tych nocy wracałyśmy do domu z dziewczyną, która poznałyśmy na tych tańcach, gdyż kawaler, z którym przyszła poszedł w tango (z naszą zresztą koleżanką). Gadka-szmatka, skąd, jakim cudem i po co w Wiślicy (a pomimo tego, że też byłyśmy przyjezdne, wiedziałyśmy kto nie stąd). Czy to od razu, czy dopiero, kiedy zapytałyśmy mamę o dziewczynę o nazwisku takim jak jej panieńskie, okazało się, że to nasza kuzynka. 

Jej dziadek Jan oraz mój dziadek Piotr to bracia rodzeni. A my nie znałyśmy się tak długo.

Potem były wspólne imprezy, wspólne sylwestry, wspólne spotkania. 

Aż do czasu, kiedy wyjechałam za przygodą do Norwegii, potem za lepszym angielskim do Wielkiejbrytanii. W międzyczasie kuzynka się zakochała, wyszła za mąż i no wiadomo, jak to działa.

Dzieci rosły, ja zrobiłam re-emigrację do Polski i od czasu do czasu widywałyśmy się, kiedy obydwie byłyśmy w Wiślicy.

Dzieci dalej rosły, nasze córki stały się nastolatkami i teraz właśnie zaczyna się kolejny rozdział tej historii.

Nastolatki mają trudno, tak mówią inni. Nie wiem, bo sama nie przechodziłam buntu, a szkoda, że nie wiem, bo może łatwiej byłoby mi zrozumieć. 

Wspólne zainteresowania łączą, wspólne przejścia też. Bunt najwyraźniej też. Właściwie nie wiem, czy to bunt, czy zmiany i dorastanie. A może to tak zwyczajnie całość. Nie jest łatwo. Ani matkom, ani nastolatkom. No i ta wspólna łódka nas mocniej połączyła.

Nie ukrywajmy, że białe wino lub whiskey z kolą w sobotni wieczór nie. To też jest dobry powód do spotkania.

Tak czy inaczej pojechaliśmy w gości w sobotni poranek, jak zwykle pociągiem, pod Częstochowę.

Ty mi zawsze zrujnujesz weekend! Każesz mi jeździć! A ja chcę posiedzieć w domu! Nie chcę nigdzie jeździć! Tylko mi weekendy rujnujesz!

Leon zazwyczaj tak ma, że każda nowa sytuacja to obawa, więc najłatwiej wyżyć się na matce. Uśmiałam się w duchu. Całkiem to było zabawne. Wszystko minęło, kiedy tylko wyszliśmy z domu, spacer na dworzec z plecakami zawsze dobrze nam robi, a żabkowa czekolada jeszcze bardziej podkreśliła, że to przygoda. No i już, i jesteśmy na miejscu.

Dwa dni mieliśmy na wycieczkę i bycie razem, a ja mam wrażenie, że spędziłam tam cudownie intensywny tydzień. Dwa dni pełne wrażeń.

Po pierwsze Olsztyn. Taki mniejszy, z ruinami zamku, naburmuszonymi dziewczynami i roześmianym Leonem. Mamo, mamo, niech ci ciocia pokaże zdjęcie, jaką pozę zrobiłem! Swoją drogą, muszę o zdjęcia poprosić. 

Gdyby nie deszcz (z gradem!), który nas przegonił, pewnie byśmy jeszcze posiedzieli. Ale! Jakie piękne zdjęcia mam dzięki temu i dziecko starsze mi mówi, że ładnie wyglądam i na szcześliwą. To miło usłyszeć, zwłaszcza, że bardzo, jak na nią wyjątkowo, nie spędziła ze mną dłużej niż może dwie minuty czasu, i to takiego, którego musiała. Aż dziwne, bo przecież ucho ma bardziej gumowe, niż ja (czy niż ja w dziecięctwie, nie wiem), zawsze o wszystko pyta, uwielbia opowiadać swoje historie i na 90% tematów ma swoje zdanie. A kiedy zbiorą się już dwie dorosłe kobiety, ona zawsze jest obok, żeby przypadkiem nie przegapić jakiejś ważnej historii. Tym razem wlazła z Anią na drzewo, tym razem lazła gdzieś z tyłu, tym razem nie lubiła ani jednej dorosłej osoby. 

Leona za to miałam, którego każda taka chwila to przygoda i każdy moment z ludźmi, cieszy. 







Tu Leon jest, mały i ciekawski. 

Co potem? No, potem to do domu. Dziewczyny zamknęły się w pokoju, a ja zostałam z Magdą moją i chłopakami. Marek kocha gry planszowe, więc się nasłuchałam i naoglądałam. Te gry są nie byle jakie, a zasady zbyt skomplikowane na jedno zmęczone popołudnie, ale posłuchać o Talizmanie dla samego posłuchania i obejrzeć karty, owszem można. Ty ciociu będziesz Wróżką. Bo lubisz wiedzieć.

Proszę bardzo. Jaka piękna wróżka. Bardzo mi to pochlebiło, bardzo. A dobra obserwacja zaimponowała.

Dzień drugi, poranek bardzo powolny. Złoty Potok. Spacer krótszy niż planowany, bo wyjazd późny.

Jesień, złoto i edukacja. 

Nie wiem, czy to się człowiekowi zmienia na starość, czy zwyczajnie w dziecięctwie nie docenia, ale podczas naszej wycieczki pani przewodniczka, wyedukowana na uczelniach z biologii (łacińskie nazwy padały, a jakże!) i przez swoją pracę kuzynka, opowiadała historie o tym, co co widzimy i gdzie jesteśmy. 

Oto Źródło spełnionych marzeń. Można pić wodę? Można. Mieszkają tam takie stworzonka (żebym to pamiętała nazwę!), a one żyją tylko w czystych wodach. O, tak wyglądają. I pokazuje mi zwiniętą plamę na kamieniu. 

Oto Niedźwiedzia Grota, a nazwa taka, bo znaleziono tam czaszkę niedźwiedzia jaskiniowego z epoki lodowcowej.

Oto Szczawik zajęczy (ja nie lubię, bo go oszczały zające, jak sama nazwa wskazuje, powiedziała Magda).

Oto orzeszki Buka. Można jeść. Byle nie za dużo, bo są halucynogenne.

Oto łabędzie, z dziećmi swymi. Dawno powinny odlecieć, ale są leniwe i zostają na całą zimę.

Jeszcze tylko Brama Twardowskiego! Nie wiesz co to i nie wiesz gdzie? Czego oni Cię uczyli w szkole!?


 
Tyle można zmieścić w dwa krótkie dni. Tak mocno i tak intensywnie. Do tego stopnia, że ani trochę nie czuję zmęczenia, a dobra energia rozlazła mi się po ciele.
Leon nadal mówi, że mu rujnuję weekendy, ale uśmiecha się przy tym pod nosem. 
Z Isą miałam rozmowę o tym, dlaczego to jest ważne dla mnie, żeby być razem, najdłużej, jak się da.
Z Magdą zmieściłam jeszcze maseczkę z pestki awokado z olejem kokosowym. Poczułam się jak gwiazda przed kominkiem.
Z Leonem zachwycałam się ogniem, a rano zapytał, czemu już go nie ma.Do niedzielnego obiadu przysiedliśmy półdupkiem, bo nie było na niego czasu A cały weekend pełen ciepła i dobrej energii. Obiad półdupkiem? No, to co? Na źródła nie starczyło czasu? Trudno, następnym razem. 
 
Choć mogło być inaczej. 
-Wino od rana i "Chipsy na obiad? Macie, proszę bardzo!" My przed telewizorem na kanapie cały dzień, a wy róbcie co chcecie.  
-Dorośli mają dziwne poczucie humoru. 
 
Ha! Może, ale co się uśmiałam  pod drzewami to moje. Taki nasz Sekretny Rodziców Język.
 

Monday 18 October 2021

To, co robi dzień

W warzywniaku za rogiem kupujemy rukolę. W tym samym warzywniaku kupujemy papryczkę w doniczce dla wszystkich, którzy zmieniają pracę, w ramach pożegnalnego prezentu. W tym samym warzywniaku robiłyśmy też prezent na Dzień Chłopaka dla Panów Kolegów. I w końcu tam też zobaczyłam ZIołomiód Borówkowy.

Milena mówi, ze bierze i zgadza się, że na pół ze mną.

Smakuje, jak tanie landrynki, ale pachnie wybornie, ma piekny kolor i jest atrakcją popołudnia. Przy okazji wspominamy landrynki pokolenia tych co w 70. i 80. się rodzili, a zaraz potem lizaki o smaku truskawkowo-śmietankowym i bananowo-czekoladowym.

Takie małe radości, rozlane po połowie do dwóch słoików, po równo, od linijki.


Leon opowiada mi o swoim nowym koledze z klasy i jego tacie, który zarabia tak bardzo dużo na jeden dzień i pyta, czy może zapytać Mateusza, czy nie mógłby zapytać swojego taty, czy ja nie mogłabym tam pracować. I co ty byś mogła mamo robić. Pisać byś mogła, pisałabyś o różnych rzeczach.
Całkiem to miłe, kiedy dziecko dba o to, żeby matka zarabiała więcej. Isa zresztą też mi kiedyś o tym mówiła: Ty mamo jesteś świetna. Nie wiem, dlaczego nie czujesz tego, że jesteś taka świetna i że możesz chcieć więcej, niż masz.
Ja też nie wiem. To znaczy wiem, no tak, wiem skąd się te wszystkie rzeczy wzięły i widzę, jak się procesują. Tyle, że zmiany nie następują raz-dwa. Częściej, trzeba sporo czasu, żeby, kiedy już się zauważy, chcieć i umieć zmienić. Przy czym chcieć, to akurat mała przeszkoda. Gorzej z umieć (to zmienić).
Przy okazji przypominania sobie, że mam takie motywujące dzieci, przypomniało mi się również, że mam takie piekne widoki z okna. Nie wiem czy to niebo to takie ma być jesienne. Z dwóch różnych dni, w odstępie chyba tygodnia. 
Kiedy się już wyprowadzę do większego mieszkania, jaką mam gwarancję, że moje miejskie, okienne widoki będą właśnie takie, pełne przestrzeni?


Weekend u mamusi, z całą ferajną Kiedy wróciłam do domu, uświadomiłam sobie, że oprócz szybkiej wizyty na cmentarzu, nawet na chwilę nie wyszłam na dwór, a z dziećmi to już w ogóle. Eee, no, i chyba nawet nie poczułam się głupio. Tylko lekko brak świeżego powietrza w głowie odczułam, ale to tylko to. 

Urodziny mamy były i Kasia wyszykowała jedzenia (i alkoholu). Kiedym się ustawiła, żeby zdjęcie poczynić pomyślałam, że gdybym przyszła głodna to chciałabym spróbować wszystkiego, co tam na tym stole stoi. A potem, jakbym już pojadła, poprawiłabym tym, ręcznie robionym. Że też jej się chce.


Takie małe rzeczy i takie małe radości, a tak bardzo robią chwilę (i dzień). A że nie po polsku? A kto mi zabroni kalki językowej, która tak trafnie oddaje moje odczucia.

Tuesday 12 October 2021

Leon i jego 10 urodziny


 Urodziny Leona znów wypadły w środku tygodnia.

Miałam taki piękny plan, ach, jaki piękny. Małą tortownicę kupiłam w weekend razem z tymi pomidorami i jakbłkami z bazarów, zeby tort zrobić. Tyle, że znów codzienność się rozpanoszyła, więc ja znów powiedziałam sobie, że nie muszę (nie, że nie muszę być idealną matką igospodynią, która na pieczenie ciast ma czas, tylko zwyczajnie nie muszę wszystkiego) i po pracy po prostu i zwyczajnie udałam się do cukierni, gdzie wybrałam coś co miałam nadzieję spodoba się Leonowi.

Dmuchanie świeczek było spektakularne. Z długim, wewnetrznym dialogiem o długim, nieznanym mi życzeniu. Potem szast-prast, wszystkie świeczki zgasły i już, Leon ma 10 lat.

A ja zauważam, że on też się zmienia i dorasta. Mężnieje, powiedziałaby moja mama, używająć takiego ładnego słowa. Nawet idzie mu to bezboleśnie. Dla mnie. Dla niego chyba też. Przynajmniej tak to wygląda. 

Sunday 10 October 2021

Ależ potrzebujesz...

Sporo mam niezaspokojonych potrzeb. Myślałam do tej pory, że jedyną niezaspokojoną jest potrzeba dotyku. Alem się nasłuchała podcastów i wygląda na to, że to, co czuję i w swoim ciele obserwuję wynika z niezaspokojenia innych konkretnych potrzeb. Przede wszystkim więc teraz - trzeba zmienić pracę, innego rozwiązania nie ma.

Rozmawiam z dziećmi w sobotni, wczorajszy dla uściślenia, poranek i tłumaczę, że oprócz matką jestem też zwyczajnym człowiekiem, który ma swoje zainteresowania i potrzeby. Że oni są moim priorytetem, że uwielbiam spędzać z nimi czas, ale żeby nie oszaleć całkiem, muszę robić coś tylko dla siebie. Chcę iść do kina, chcę iść na tańce, chcę, żeby poszli do swojego pokoju i pozwolili mi pobyć samej. Chcę przestrzeni. A oni mam wrażenie im więksi, tym więcej jej zabierają, ale nie swoimi rozmiarami, tylko swoim wnętrzem. Pełno ich całkiem i zawsze. W związku z potrzebami, Isa mówi do mnie tak:

Potrzebujesz też iść do parku.

Z wami? Nieeee. Parku mam aż nadto. Nie potrzebuję iść do parku!

Ależ potrzebujesz. Haha. Sama potrzebujesz iść do parku!

Nie, nie potrzebuję. Czegoś innego potrzebuję i mam to nazwane, i wypunktowane. Liczę na to, że przyjdzie moment, kiedy się ocknę i wypunktowanie zadziała. Póki co zajmuję się porządkowaniem codzienności. 

W tym porządkowaniu Leon wyjechał na cały dzień do kolegi, a ja powtarzam sobie, że zachciało mi się trójki klasowej i społecznikowania. Dzień nauczyciela się zbliża, trzeba prezenty kupić, a ja na sobotę zaplanowałam jeszcze wizytę w bibliotece wojewódzkiej i zakupy Leonowego prezentu, urodziny już we wtorek. Zrobiłam więc wyliczenia co do minutowe i stwierdziłam uspokojona, że no tak, będzie dobrze. Poranna kawa, poranne zakupy, Leon odstawiony, pomidory i jabłka z bazarów przyniesione, idziemy do biblioteki. W drodze powrotnej ustalam o której i dokąd, bo prezent, który Leon sobie zażyczył jest dostępny tylko w jednym sklepie. A jeszcze przecież trzeba jechać i omówić prezenty na dzień nauczyciela. No i oczywiście, że zrobiłam przecież, nawet godzinę wcześniej się wyrobiłam. Gorzej z powrotem, do tego stopnia, że obiad jadłam o 20.30, już z Leonem, który zdążył wrócić do domu. Potem ogarnianie kartek dla nauczycieli, bo sobie wymśliłam, że podpisy dzieci zbiorę, poskładam w całość, wydrukuję, posklejam i będzie. Północ.

W międzyczasie tak zwanym jeszcze umówiłam sie z Martynką, co to z nią wcześniej pracowałam. Na niedzielny spacer, a że mało czasu było na poszukiwania, stanęło na Kielcach.

Tutaj właśnie się umówiłyśmy. Mapa mnie urzekła, trochę z racji jakości, wiadomo, a trochę z racji sentymentu, gdyż dla "naszych" native speakerów trzeba było takie czynić w pracy naszej wcześniejszej. I oto mam taki piękny.


Spacerkiem po Kielcach odbyło się ze Ślichowic, gdzie ścieżka do rezerwatu prowadzi wprost z przystanku i to jest tak przecież blisko! Stamtąd do klasztoru na Karczówce, gdzie byłam lat temu sto, kiedy moja kuzynka miała pierwszą komunię świętą. No i do domu, razem z dziećmi, które wychodziły z siebie. Czy to ze zmęczenia, czy znudzenia. Nie wiem. Jednakowoż znów nie miałam siły i znów poproszę o kogoś, kto mi pomoże. Bo ja już nie mam siły do dzieciowych, około dojrzewających przepychanek. 

Leon wstał zły, bo przecież obudziłam 40 minut przed wyjściem z domu, nie zdążył wykorzystać swojego czasu telefonicznego.

Isa oświadcza, że ona postanawia być dziś dla mnie miłą, żeby nam było łatwiej. Cieszy mnie to niezmiernie. 

Wychodzimy z domu, Leon wściekły, bo nie zagrał. W autobusie obrażony. Wysiadamy. W rezerwacie szczęście wraca. Mamo, jestem szczęsliwy, bo mi się tu trochę nudzi, Que?


Nie drążę, cieszę się chwilą. I dobrze, bo w drodze między Ślichowicami a Karczówką się zaczyna. 

Przepychanki, niezadowolenie, Isa w rozmowie z ojcem, który udowadnia jej jaka jestem beznadziejna i okrutna, i jak musiał mnie tyle razy blokować na whatsappie, ale przecież mogłam pisać maile. Właściwie to nie wiem już, co mam powiedzieć. Współczuję Isie, że jest częścią tej gry i przepychanki. Całe szczęście pisze ojcu, że nie chce się angażować w kłótnie między mnie i jego. Pięć minut później zieje ogniem, a wściekłość z niej wypełza. Pięć minut później, zła, woła do mnie stój. Przytul mnie! Stoi, przytula się, szlocha. 

Skąd? Emocje, dojrzewanie, czy ojciec niedojrzały emocjonalnie. 
Leon zmęczony krzyczy, że mu się nie podoba i że do domu. Myślę, że to kwestia nie odsiedzenia dwóch codziennych godzin z grą. Może mu przejdzie. 
Pytam czy chce kanapkę. Herbata w termosie, który wygląda, jakby był w rodzinie od pokoleń i kanapka są dobre na każdy smuteczek. 

Nie chcę kanapki.Tutaj jest pustkowieeeeee.

Niedobrzeeeee.
Nie wiem o czym mówi, ja jestem zachwycona wycieczką. Zaśmiewam się do łez.
Na zdjęciu poniżej po lewej kościół na Ślichowicach,  przy którym jest rezerwat. Tam właśnie byliśmy. 
  
 

#wspomnienia (Isy) Pamiętam, jak tata nas smarował oliwą a potem szorował mi zęby przez dwie minuty

Friday 8 October 2021

Transformacje

W zeszłym tygodniu tkanki łączne, w tym tygodniu druk, reformacja, Marcin Luter, kontreformacja, współrzędne geograficzne, trochę matematyki. Wypracowanie o wakacjach, wypracowanie o smokach. Uczę się. Sprawdzian za sprawdzianem. Oszaleli całkiem. Nie wiem, zasieki przed zdalną nauką czynią?

Wśród tego jakby jednak coś się ruszyło. 

Kiedy zastanawiam się w pracy, w którą stronę i jakie kroki poczynić, a pracowa koleżanka przedstawia rozwiązania, mówię, że nie mam ochoty myśleć o tym, czego bym chciała. W żadnym aspekcie. Myślenie o tym, czego chcę zmusza mnie do myślenia o tym, jak to rozwiązać.

Słyszę wtedy, że przechodzę transformację.

Hm, to wcale nie jest wykluczone. Kiedy Isa przechodzi transformację, jest przedtransformacyjnie nie do zniesienia. Sama przemiana jest długotrwała i męcząca, ale dopiero kiedy pojawia się nowa dziewczyna, widzę, że było warto przez to wszystko przejść.

Leon, ha, Leon do tej pory to był bezproblemowy słodziak. Wstaje rano, jeszcze z zamkniętymi oczami uśmiecha się i mówi: kocham was. Isa dla odmiany wstaje, ledwo uchyli powieki i warcząc każe do siebie nie mówić. Teraz niestety słodziakowatość Leona odchodzi w miejsce transformacji. Nie tak często i intensywnie, jak Isa, jednak to się dzieje. Chyba mnie to cieszy, bo widzę, że się zmienia i poznaje siebie, a to jest bardzo ważne.

Wygląda na to, że wystarczyło popatrzeć na siebie cudzymi oczami, żeby móc zobaczyć, że też się przepoczwarzam. Teraz patrzę na tydzień wstecz i myślę sobie, no tak! Pojechałam do pani od doradztwa zawodowego, bo sama do końca nie wiem, czego chcę i w którą stronę się udać. Bardzo produktywna rozmowa, która też otworzyła mi oczy. Potem zastanowiłam się nad rodzicielstwem ze zmęczeniem w tle. 

Nie wiem. Chyba nie da się być dobrym rodzicem ze zmęczeniem.

Zastanowiłam się jednak też nad tym, jak wyglądają moje relacje z Isą. Niezbyt dobrze, pomyślałam, bo mam wrażenie, że jestem na nią przede wszystkim zła. 

Nauczyłam się już dawno, że nie jest taka, jak ja, że na wyjście z domu potrzebuje więcej czasu, że na wszystko potrzebuje więcej czasu, bo taka po prostu jest. Nie znaczy to, że jest niedobra, bo nie taka jak ja. Ma prawo być inna. Taka oczywistość, prawda? Akceptuję, rozumiem, bardzo rzadko, bardzo naprawdę rzadko tracę cierpliwość, a bardziej tak ustawiam dzień, żeby na jej "wolniejsze" był czas.

A tu znów kolejny stopień schodków, po których towarzyszę jej w drodze do dorosłości, a najtrudniejsze jest to, że nie mam pomysłu na to, jak na tym stopniu przetrwać. "Przetrwać" jest tutaj doskonale pasującym słowem. 

Dlatego zadałam sobie bardzo spokojnie, w pełnej zgodzie na paskudność jej zachowań, pytania, co się dzieje, jak to wygląda i co mogę zrobić. I wtedy, eureka, przypomniałam sobie, że jest coś takiego, jak Internet, który na każde pytanie odpowie. Nastolatka nie chce się uczyć, jak nie być złą. Mówiłam, na każde odpowie, nawet na tak głupio zadane i z takim dużym skrótem myślowym zrobione.

Wyskoczyła mi strona o modelach wychowywania nastolatków, a tam jedna z moich ostatnich postaw, o której wiem, że jest niedobra, czyli rób co chcesz, ja nie mam siły, ja się poddaje. Znów, popatrzyłam z boku na moje z dzieckiem relacje i na to, że zamiast chcieć jej pomóc, wściekam się na wszystko, co robi inaczej niż ja. Napisałam wiadomość do zaprzyjaźnionej pani pedagog, z prośbą o radę. Mamy umówione spotkanie i choć wiem, że gotowych rozwiązań nie znajdę, to wiem też, że byli inni przede mną, którzy jakieś sposoby mieli. I mam zamiar te ichnie sposoby zastosować.

A wieczorami czytamy Rayę po angielsku, którą pożyczył mi kolega z pracy. A tam dragon Sisu, trochę "inna" smoczyca. Lubię ją bardzo, czasami wydaje się wariatką. Ona jest mamo w stylu Twoich koleżanek, taką byś miała.

Czy nie uroczo?

Tuesday 5 October 2021

Gdzieś w głębinach dziecięcych umysłów

O nieeeee! Pingwiny z Madagaskaru są o 6.40 rano, a nie jak do tej pory o 6.10. Jak ja teraz będę przeżywać moje poranki bez Tych Pingwinów!?!? 

Leon, Leon!!! Nie ma pingwinów!!! Skandal!

Są!!!! 

Obie sztuki krzyczą ze swojego pokoju. Jeszcze w łóżkach, bo dziś bardzo im było ciężko wstać. Od szóstej rano krążę między ich pokojem, a wszystkim innym, czego muszę rano dotknąć. O 6.30 zakładam buty, grożąc, że jeśli Leon będzie miał do mnie pretensje, że go nie obudziłam i jeśli się będzie obrażał, że "przez ciebie wstałem tak późno", to sobie porozmawiamy. Wtedy właśnie też wykrzykuję pingwiniaste żale. 

A to akurat działa.

Ale, czy to nie skandal? Od miesiąca w poniedziałki, wtorki i środy pracuję od 7 do 15. Trochę, żeby wcześniej być w domu, trochę, bo i tak przed wyjściem siedzę i popijam herbatę z kreskówkami, więc w sumie mogę wyjść wcześniej, trochę, bo im mniej czasu spędzam z pewnymi ludźmi, tym lepiej dla mnie i dla mojej głowy. Pingwiny o 6.10 świetnie działają jak budzik dla nich. Dla mnie są całkiem fajną komedią. Teraz ich nie ma!

No i rozczarowanie. Co mi z tego, że są o 6.40, kiedy mnie w domu już nie ma. 

Wstać nie mogły, bo przecież wieczorem jest naj-faj-niej i "ty nie wiesz, że wieczorem to najlepiej się gada?" Wiem, ale na razie to ja mam jeszcze władzę i ja wydaję rozkazy. Może też tak być, że tylko mi się wydaje, że jeszcze ta władza, albo jej odrobina. Pytam, czy przeczytała lekturę. A ja wieeeeeem... słyszę, a w środku mnie ściska, bo to ulubiony zwrot, kiedy się nie zrobiło, nie przeczytało, nie przygotowało. Tak mnie ściska, że najbardziej chciałabym zrobić coś niemiłego.

Ale nie robię, bo przecież czytam wszędzie, że z dojrzewaniem tak jest. Ale ja się pytam, czemu już i czemu z takim natężeniem. 

Od tygodnia chodzę i powtarzam, że się wypisuję z rodzicielstwa w pojedynkę. Nie mam już siły, ani cierpliwości. Ochoty na rozumienie potrzeb zresztą też. 

Pech chciał (Isowy pech), że jej wzmożony okres olewania prawie wszystkiego przypadł na niezbyt ciekawy tydzień mojego nieradzenia sobie z tym, co przynosi mi codzienność. Siłą rzeczy nie będę wyrozumiała. Siłą rzeczy nie powiem: ej, ale to nic nie szkodzi, że nie wzięłaś podręcznika do historii do domu na weekend, choć w piątek masz sprawdzian z całego działu, lekcji sześć, a w tym samym tygodniu jeszcze sprawdzian z matematyki i geografii. Nie powiem też, że: ej, ale fajnie, że zapomniałaś podręcznika do geografii, przecież to, że masz jutro sprawdzian nie ma żadnego znaczenia, co nie? No tak, trochę tu jestem złośliwa, ale generalnie chodzi mi o to tylko, że gdyby inne sprawy były poukładane, to tutaj złość mniej wykręcałaby mi żołądek. 

I tak, Isa tak ma. Nie pamięta, jest roztargniona i tak mało rzeczy, które dla mnie jako rodzica są istotne, ma dla niej jakiekolwiek znaczenie, a przewodnika po dojrzewaniu nastolatki dla rodzica, takiego z gotową receptą, jak nie było, tak nie ma, a jej bunt sprawia, że czuję się jeszcze bardziej zmęczona. 

Psychicznego zmęczenia naprawdę mi wystarczy. Praca sama w sobie, relacje w pracy, alimenty i apelacja, bo przecież wszystko co dostaną dzieci ja przejmę i wydam na siebie, pożyczki, które się zadziały w wakacje, a których nie znoszę, bo czuję się przez nie ograniczana, jakbym w klatce była, relacje międzyludzkie, które się zawiesiły i odwiesić nie chcą, a do tego Isa, która wykrzykuje mi "nie" i uważa, że to jest w porządku. 

Choć dziś, kiedy w rozżaleniu bardziej, niż w złości zapadłam się w sobie przy smażeniu naleśników, zapytała, czy zdąży mi przejść do czasu kiedy wróci po zajęciach. Czy mi przeszło? Nie wiem? Trochę? A tak, trochę tak, bo przecież graliśmy w makao przed samym zgaszeniem światła. Czyli mi przeszło.

Leon ciągnie mnie na boisko, bo nie ma z kim grać. Nie znoszę, nie umiem biegać za piłką i się nie przewracać. On argumentuje: ty mamo masz wielkie szanse, żeby ze mną wygrać, bo jak biegasz, to trzęsie ci się brzuch i cycki, i ja się tak zaczynam śmiać, że nie mogę przestać i wtedy możesz mi łatwo strzelić gola. 

Tak, to jest akurat bardzo fajne i śmieszne. Pytanie o to, co to jest halka, którą zobaczył na plakacie do spektaklu "Klątwa rodziny Kennedych" i czy w pierwszym filmie na świecie była cenzura, też jest interesujące. Tylko, hm, kiedy starsza pani na placu zabaw mówi mu, że jest madrzejszy, niż ustawa przewiduje, a on odpowiada, że on jest dziecko i on nie wie, co to ustawa, i dlatego ta ustawa go nie OBOWIĄZUJE, to, hm, czy mam się cieszyć, że adwokat rośnie, czy raczej martwić, że pyskuje i staruszki na placu nie szanuje?

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...