W warzywniaku za rogiem kupujemy rukolę. W tym samym warzywniaku kupujemy papryczkę w doniczce dla wszystkich, którzy zmieniają pracę, w ramach pożegnalnego prezentu. W tym samym warzywniaku robiłyśmy też prezent na Dzień Chłopaka dla Panów Kolegów. I w końcu tam też zobaczyłam ZIołomiód Borówkowy.
Milena mówi, ze bierze i zgadza się, że na pół ze mną.
Smakuje, jak tanie landrynki, ale pachnie wybornie, ma piekny kolor i jest atrakcją popołudnia. Przy okazji wspominamy landrynki pokolenia tych co w 70. i 80. się rodzili, a zaraz potem lizaki o smaku truskawkowo-śmietankowym i bananowo-czekoladowym.
Takie małe radości, rozlane po połowie do dwóch słoików, po równo, od linijki.
Leon opowiada mi o swoim nowym koledze z klasy i jego tacie, który zarabia tak bardzo dużo na jeden dzień i pyta, czy może zapytać Mateusza, czy nie mógłby zapytać swojego taty, czy ja nie mogłabym tam pracować. I co ty byś mogła mamo robić. Pisać byś mogła, pisałabyś o różnych rzeczach.
Całkiem to miłe, kiedy dziecko dba o to, żeby matka zarabiała więcej. Isa zresztą też mi kiedyś o tym mówiła: Ty mamo jesteś świetna. Nie wiem, dlaczego nie czujesz tego, że jesteś taka świetna i że możesz chcieć więcej, niż masz.
Ja też nie wiem. To znaczy wiem, no tak, wiem skąd się te wszystkie rzeczy wzięły i widzę, jak się procesują. Tyle, że zmiany nie następują raz-dwa. Częściej, trzeba sporo czasu, żeby, kiedy już się zauważy, chcieć i umieć zmienić. Przy czym chcieć, to akurat mała przeszkoda. Gorzej z umieć (to zmienić).
Przy okazji przypominania sobie, że mam takie motywujące dzieci, przypomniało mi się również, że mam takie piekne widoki z okna. Nie wiem czy to niebo to takie ma być jesienne. Z dwóch różnych dni, w odstępie chyba tygodnia.
Kiedy się już wyprowadzę do większego mieszkania, jaką mam gwarancję, że moje miejskie, okienne widoki będą właśnie takie, pełne przestrzeni?
Weekend u mamusi, z całą ferajną Kiedy wróciłam do domu, uświadomiłam sobie, że oprócz szybkiej wizyty na cmentarzu, nawet na chwilę nie wyszłam na dwór, a z dziećmi to już w ogóle. Eee, no, i chyba nawet nie poczułam się głupio. Tylko lekko brak świeżego powietrza w głowie odczułam, ale to tylko to.
Urodziny mamy były i Kasia wyszykowała jedzenia (i alkoholu). Kiedym się ustawiła, żeby zdjęcie poczynić pomyślałam, że gdybym przyszła głodna to chciałabym spróbować wszystkiego, co tam na tym stole stoi. A potem, jakbym już pojadła, poprawiłabym tym, ręcznie robionym. Że też jej się chce.
Takie małe rzeczy i takie małe radości, a tak bardzo robią chwilę (i dzień). A że nie po polsku? A kto mi zabroni kalki językowej, która tak trafnie oddaje moje odczucia.