Monday 18 October 2021

To, co robi dzień

W warzywniaku za rogiem kupujemy rukolę. W tym samym warzywniaku kupujemy papryczkę w doniczce dla wszystkich, którzy zmieniają pracę, w ramach pożegnalnego prezentu. W tym samym warzywniaku robiłyśmy też prezent na Dzień Chłopaka dla Panów Kolegów. I w końcu tam też zobaczyłam ZIołomiód Borówkowy.

Milena mówi, ze bierze i zgadza się, że na pół ze mną.

Smakuje, jak tanie landrynki, ale pachnie wybornie, ma piekny kolor i jest atrakcją popołudnia. Przy okazji wspominamy landrynki pokolenia tych co w 70. i 80. się rodzili, a zaraz potem lizaki o smaku truskawkowo-śmietankowym i bananowo-czekoladowym.

Takie małe radości, rozlane po połowie do dwóch słoików, po równo, od linijki.


Leon opowiada mi o swoim nowym koledze z klasy i jego tacie, który zarabia tak bardzo dużo na jeden dzień i pyta, czy może zapytać Mateusza, czy nie mógłby zapytać swojego taty, czy ja nie mogłabym tam pracować. I co ty byś mogła mamo robić. Pisać byś mogła, pisałabyś o różnych rzeczach.
Całkiem to miłe, kiedy dziecko dba o to, żeby matka zarabiała więcej. Isa zresztą też mi kiedyś o tym mówiła: Ty mamo jesteś świetna. Nie wiem, dlaczego nie czujesz tego, że jesteś taka świetna i że możesz chcieć więcej, niż masz.
Ja też nie wiem. To znaczy wiem, no tak, wiem skąd się te wszystkie rzeczy wzięły i widzę, jak się procesują. Tyle, że zmiany nie następują raz-dwa. Częściej, trzeba sporo czasu, żeby, kiedy już się zauważy, chcieć i umieć zmienić. Przy czym chcieć, to akurat mała przeszkoda. Gorzej z umieć (to zmienić).
Przy okazji przypominania sobie, że mam takie motywujące dzieci, przypomniało mi się również, że mam takie piekne widoki z okna. Nie wiem czy to niebo to takie ma być jesienne. Z dwóch różnych dni, w odstępie chyba tygodnia. 
Kiedy się już wyprowadzę do większego mieszkania, jaką mam gwarancję, że moje miejskie, okienne widoki będą właśnie takie, pełne przestrzeni?


Weekend u mamusi, z całą ferajną Kiedy wróciłam do domu, uświadomiłam sobie, że oprócz szybkiej wizyty na cmentarzu, nawet na chwilę nie wyszłam na dwór, a z dziećmi to już w ogóle. Eee, no, i chyba nawet nie poczułam się głupio. Tylko lekko brak świeżego powietrza w głowie odczułam, ale to tylko to. 

Urodziny mamy były i Kasia wyszykowała jedzenia (i alkoholu). Kiedym się ustawiła, żeby zdjęcie poczynić pomyślałam, że gdybym przyszła głodna to chciałabym spróbować wszystkiego, co tam na tym stole stoi. A potem, jakbym już pojadła, poprawiłabym tym, ręcznie robionym. Że też jej się chce.


Takie małe rzeczy i takie małe radości, a tak bardzo robią chwilę (i dzień). A że nie po polsku? A kto mi zabroni kalki językowej, która tak trafnie oddaje moje odczucia.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...