Saturday 25 December 2021

Dla robali te święta

Nie ma dla nas prezentów, one są wszystkie dla robali. Rozczarowanie Tymka było rozbrajające. A święta dla robali, bo Mikołaj nie zawiódł nikogo, i jak co roku, ta dam! listy i instrukcje na choince ukryte, a nasze mózgi zmuszone do działania.



Wolne mieliśmy w tym roku od trudności i wystarczyło policzyć ile jest robaków każdego rodzaju narysowanych, dopasować liczbę do wieku prezentobiorcy i ta dam! prezenty rozdane. Kolejne Tymkowe rozczarowanie, bo to wielkie pudło nie dla niego i czy może wymienić robaka. 



Przy stole wigilijnym Leon mnie upomina, że powinnam odłożyć telefon, a nie robić zdjęcia, bo to bardzo uroczysta kolacja i bardzo uroczyste rodzinne spotkanie, bierze mój telefon i odkłada daleko. Nie bardzo jednak daleko, bo od stołu wstawać nie można podczas kolacj,i ani nawet jeden raz. Taka tradycja, którą pamiętam od zawsze, nawet z czasów, kiedy przy stole zasiadało ze trzydzieści osób. Podobno po to, żeby nowy rok był dobry i sprzyjający. A nie, przepraszam. Gospodyni wstaje i z kuchni potrawy przynosi, bo na stole nic nie stoi, a je się każdej potrawy po trochu, żeby po wymieszaniu pięciu tylko, w naszym przypadku potraw, nam brzuchy nie pękły.

Rozmawiam z ludźmi i słyszę, że każdy prawie jakoś świąt nie czuje. Ja tak mam już kilku lat, ale inni? Zastanawiam się więc, jakie powody i może, który z nich najmocniejszy. 
A potem sobie myślę, że z tych trzydziestu osób rodziny dalszej, każdy spędza święta ze swoją bliższą rodziną, a my spotykamy się tak często, że święta nie różnią się prawie niczym, w kontekście rodzinnym, od weekendów. Zawsze mamy wspólne śniadanie. Zawsze mamy wspólny obiad. (Prawie) zawsze mamy ciasto do kawy, którą pijemy po śniadaniu. Zawsze mamy czas na to, żeby usiąść, pogadać, pobyć razem, pójść na spacer i obejrzeć film, albo, tak, tak, głupkowato popatrzeć w telewizor. Może więc to to?


Było jak zwykle wzruszająco, blisko i ach no tak, przez chwilę w chaosie. Jak zawsze. Nasze święta.

Monday 20 December 2021

Jak odzyskać piniądze i przedświąteczne klimaty

Wystarczy zgubić okulary.

A wszystko przez głupią pandemię.

I zimę.

I maseczkę. 

Przez kombinację trzech. Zimę, która jest fantastyczna. Maseczkę, która zimą jest tragiczna do zakładania. I głupią pandemię, przez którą muszę w sklepie zakładać maseczkę, okulary parują, a czapka się zsuwa, a za uszy nic nie chce się zaczepić.

A potem je znaleźć, robiąc w głowie analizę, krok po kroku. W którym sklepie zdjęłam okulary, żeby założyć maseczkę. Miałam w ręce razem z kremem, więc to było później. Włożyłam na pewno do plecaka. Kiedy wyjęłam? W domu? Przed? Jeśli przed, to co? Do kieszeni włożyłam? Wypadły?

A one se spadły ze stolika. A ja, ponieważ już pogodziłam się z tym, że będę kupować nowe, poczułam się jakby mi kto 800 PLN włożył do kieszeni. 

Wystarczy zmienić perspektywę!

No, a u nas tak. Leon wygląda na to, marzy o tym, żeby rysować, jak Isa. Plan nawet już ma, usłyszałam przypadkiem. Ty będziesz chodzić na rysunek a ja i tak będę lepiej rysowac niz ty. I nie wiem, czy to zapotrzebowanie na tworzenie, czy rywalizacja. 

Poza tym, sprzątałam w kuchni i pomyślałam o tym, że trzeba kupić spray. Taki, którego używali w Norwegii. Przypomniał mi się zapach i wszystko dobre, co się tam wydarzyło. Póżniej tego dnia w radio 357, w jednej z popołudniowych audycji puszczali piosenki z Norwegii, także z Tromso, w którym byłam dzięki, nie wiem, szczodrości, przychylności, dobremu sercu moich host parents, czyli pary, której dziećmi się zajmowałam, kiedy byłam au pair. Piękne wspomnienia. Następnego dnia dostałam od nich świąteczne życzenia.

Przy okazji pomyślałam, że ten zwyczaj, który mają, kiedy na święta wysyłają rodzinne zdjęcia świąteczne jest bardzo fajny. Postanowiłam zastosować w tym roku, zwłaszcza, że kurczę, o kurczę, nie zrobiłam tak, jak sobie obiecywałam i ani jednej kartki świątecznej nie mam w ręku do wysłania. 

Kuchnia pachnie Norwegią, zimny wiatr śniegiem i dzieciństwem, a kardamon Zanzibarem.

Wystarczy otworzyć odpowiednią przegródkę i od razu jest dobrze, albo lepiej, albo dobrze. Albo radość z tamtych chwil wraca na chwil kilka. Jak ja to lubię!!! Ten kardamon, który za każdym razem pachnie Zanzibarem i za każdym razem przypominają mi się zielone banany na obiad. 

Tyle, że u nas zima, śniegu, trochę, i mróz. Leon jednakże wychodzi na dwór, gdyż łapie Pokemony. Na jednym z tych spacerów oglądam talerze i nie umiem wybrać tego, który lubię najbardziej. Więc wszystkie są tu, gdyż każdy z tych talerzy podoba mi się na swój sposób i nie sposób wybrać tego, który jest najfajniejszy.








Sunday 19 December 2021

Choinka, wartości i jakie to nie jest proste

Jak ja się wczoraj wkurzyłam. Tak sie wkurzyłam, że wracając z naleśników od cioci policjantki prowadziłam dyskusje z panią ze sceny.

Zupełnie przypadkiem Leon został członkiem drużyny ubierającej choinkę w konkursie. Na topie są teraz Pokemony, nie bardzo pamiętam skąd się wzięły i jak to się stało, że Brawlstars już nie jest tym najważniejszym. Doszło do tego, że oszczędza swój telefoniczny czas, żeby móc zagrać z chłopakami po szkole. 

Tak się złożyło, że część tych chłopaków została wylosowana przez panią od plastyki do udziału w konkursie na najpięknięjszą choinkę, a Leon nie. Ale, czy to jest jakiś problem? Iść można, z chłopakami się spotkać i wymienić Pokemonami. 

Zimno, czekamy, choinek do dekorowania nie ma. Chodźmy więc na herbatę, powiadają rodzice, którzy dzieci swoje przywieźli. Tylko zdążyliśmy wejść, choinki się pojawiły. Dwa rozgrzewające łyki i jesteśmy znów na zewnątrz. 

Nasz choinka piękna i z przesłaniem. To chyba najbardziej spodobało się pani oceniającej, bo zajęliśmy drugie miejsce. 


No i tu zaczyna się moje narzekanie. Choinki były rzeczywiście piękne, pomysłowe, ozdoby różnego kalibru. Mnóstwo papieru poszło, mnóstwo kleju i brokatu. 
Pani stoi i opowiada dlaczego wybrali takie, a nie inne choinki. Stąd wiem, że nasze przesłanie było bardzo ważne. Stoję, słucham i słyszę. Wasze choinki wszystkie piękne, przemyślane. Tylko w obecnej sytuacji, kiedy mamy głód na świecie, nie możemy marnować jedzenia. Nie robimy więc ozdób z makaronu i pomarańczy. A wszystko takim miłym, dobrym głosem, który niby nie gani, a jednak gani.
Nie wiem, może jestem dziwna. Może jestem upierdliwa. Może sie czepiam tego, że każde słowo niesie ładunek emocjonalny i że słowa trzeba ważyć, bo mogą zaboleć. Może rzeczywiście trzeba nauczyć się nie marnować. Ale. Skąd ona wiedziała, że to nie był makaron, który był po dacie ważności i w sklepie nikt go nie chciał kupić? Ja na datę nie patrzę, ale znam takich, co zupełnie dobre jajka z supermarketu z przekroczoną datą przydatności do spożycia, wyrzucają. A może te pomarańcze były już lekko spleśniałe i nikt nie chciał ich już zjeść.
Te dzieci włożyły ogromną pracę w przygotowanie ozdób, czas, a przede wszystkim zaangażowanie. Nie tego chcemy ich uczyć? Żeby wkładały serce w to, co robią? Żeby cieszyły się z efektów? Żeby proces tworzenia był tak samo ważny, jak rezulatat. Żeby czuły się dumne i wartościowie? Żeby potem nie bały się podejmować decyzji?
Nie, no po co. Przecież można powiedzieć, że marnują jedzenie. A w tym jednym zdaniu zawarte było: wszystkim innym poszło świetnie, a wy przegraliście, bo marnujecie jedzenie i dbacie o świat. Wszystkie inne choinki są świetne, bo inni przemyśleli, a wy nie!
I może to jest uderz w stół, nożyce się odezwą. Może to jest mój prywatny stół, z moimi prywatnymi nożycami od braku wiary w to, że się potrafi i że to ma wartość. Ale właśnie o to mi chodzi. Jak niewiele trzeba, żeby zasiać ziarno niepewności. Jak niewiele trzeba, żeby przestać w siebie wierzyć. Jak dużo czasu i zdarzeń musi upłynąć, żeby chwast, który z tego ziarna wyrósł, wyrwać jak najmniej boleśnie. 
I o ile byłoby łatwiej, gdyby to ziarno miało inny kolor i inną moc.

I tak szłam do domu dyskutując z panią. O tym, że się nie zgadzam, że skąd ona wie, i że wszystko można inaczej. 


Sunday 12 December 2021

Zima


Warto wstawać bardzo rano, zanim oni się obudzą. Cisza, kawa, śnieg i choinka.
Jeszcze ciemno, cały czas przed przesileniem zimowym przecież., noc długa.
Spokój, cisza. Nikt nie chce telewizora. Na dworze samochodów prawie nie ma. Znów cisza.
Na choince lampki świecą. Gotowa już na święta. 
Kubek kawy w ręce, ja przy oknie. Jak dobrze się patrzy na taką spokojność. 


Kiedy robi się jaśniej, budzą się anielęta moje. Z przestrzeni zabierają każdy skrawek, a ja wkręcam się w weekend.
Weekend funduje nam mróz i przedświąteczne atrakcje. Dzwoni przyjaciel od owoców morza w puszce i powiada, że teatr Kubuś gra na Rynku. Poszliśmy.
Leon zapytał, czy to już, czy się skończyło, czy jeszcze będą grać. Będą, ale już nie na Rynku, tylko w siedzibie teatru. Koniecznie musimy zacząć chodzić regularnie.



Gorąca czekolada, grzane wino, przedświąteczne odczucia. A zaraz potem przekazanie Światełka Betlejemskiego przez harcerzy dla władz miasta. Zimnoooo, straszliwie. Powinnam była kożuch założyć. Rajstopy pod spodnie, grube skarpety. Zima! 

Czekając na Isę, Leon przysiada i rysuje.
Dziewczynka.
Dlaczego ona jest smutna, synu?
What's the soul in Polish?
Dusza.
Jest uwięziona w swojej własnej duszy.
A co to oznacza?
No, że trzyma wszystko w środku i nie pokazuje emocji.

Monday 6 December 2021

Na koncertach z Michałem

Leon ma taką nieszczęśliwą przypadłość, że kiedy się uczy i nie wie, to się wścieka. Kiedy tłumaczy i słuchacz nie rozumie, to się wścieka. Kiedy o czymś zapomni, to wściekając się, zrzuca winę na innych. 

Robimy fiszki z angielskiego. Mam wprawę, bo robiłam kilogramy fiszkowych słówek, z angielskiego i hiszpańskiego. Trochę też z norweskiego, ale już nie kilogramy.

Nie słucha mnie Leon, kiedy mu podrzucam pomysły i mówię, że może troszkę mniejsze te karteczki. Wścieka się na mnie, ja się wściekam na niego. Koniec końców, fiszki napisane i gotowe. 

Tłumaczę Leonowi, że przecież można inaczej to wszystko ogarniać, że jak czegoś nie rozumiemy, to mówimy, mówimy. I zaczynam moje zwyczajowe: musisz nauczyć się...

Isa kończy: ...komunikować swoje potrzeby..

Ech, te moje dzieci i ich już umiejętność nazywania otaczającej nas rzeczywistości. 

A co u nas? U nas prezent urodzinowy dla babci Uli, gdyż ta 70-letnia panna jest zagorzałą fanką Michała Szpaka, a on śpiewał i opowiadał w kieleckiej filharmonii. 

Nie sprawdzałam nawet, co będzie śpiewał i jaki będzie temat przewodni, bo okazuje się, że Michał Szpak zawsze ma jakiś motyw. Tym razem mamy retrospekcję, wszystko, co robił zanim stał się sławny, z kim grał i  co grał. No cóż, muzyka taka, hmm, inna niżem się spodziewała. Taka, że starsze panie, które mniemam, tak samo, jak Urszula kochają Michała, znieść nie mogły. I wstawały, i wychodziły. A potem się przebrał w piękny kombinezonik błyszczący i zaśpiewał swoim pięknym, mocnym, urzekającym głosem kilka typowych dla siebie piosenek, łącznie z Dziwny jest ten świat, za który Urszula go pokochała. 

Agnieszka, następnym razem na koncert latem, nigdy więcej zimą. Jest nieprzyjemnie, nie chce się wychodzić, nie chce się potem wracać do domu, tak, tak. 

I jak ci się podobało na koncercie Michała, Agnieszko? Hmmm, ale przecież ja go nawet za bardzo jakoś nie lubiłam. Taki egzaltowany chłopak, zupełnie nie moje klimaty. A tu, okazało się, że to taki zwyczajny, super fajny człowiek, którego chce się przytulić i powiedzieć mu, że wszystko będzie dobrze. Ze świetnym poczuciem humoru, dystansem do siebie, przeogromnym szacunkiem do drugiego człowieka i miłością do publiczności. I gdyby mnie kto wcześniej zapytał, czy ja się znów na jego koncert wybiorę, to bym powiedziała enough is enough.

A tu proszę, wyszłam z sali i powiadam do Urszuli, że na następny koncert Michała też idziemy razem.

Tylko latem córko, latem.




Saturday 4 December 2021

a ona lotała jak frucka

Człowiek się spokojnie kawy nie napije w tym domu w sobotni poranek, zaraz się coś wymyśli, ja pierdzielę.

Frucki lotajo, kawy się robią, płuca się zapalają, na płatków nie da się patrzeć, a żabkę podaje się z sercem.

No. Weekend u mamusi, ja pierdzielę.
A kiedyś czasem mówiłam brzydkie takie słowa, ale słowa takie mówiłam do komputera, kiedym z native speakerami musiała współpracować, a nie każden mózgu chciał używać. Do towarzyszki niedoli Martynki. Ech i ach, co to były za czasy. 

Teraz już nie mam potrzeby. 
U rodziców, nieplanowana wizyta. W piatek rano Kasia pisze, czy mogę na bazary, kupić jej mięsa na zapas. I mąki 20 kg ze Społem sklepu. Mogłam. Dzięki temu też dowiedziałam się, że będzie w świętokrzyskiem, i że do mamusi jedziemy. 

No, a tam tak. 
Przy porannej kawie przeglądam gazetkę jakąś grudniową. Wiadomo, jak grudzień, to i pierniki, i bakalie w ciastach. 
Zjadłabym jakieś ciasto do tej kawy, mówię.
Jakie, pyta mnie największa nasza domowa producentka ciast.
No, takie z masą, takie inne, takie no.
Ja cię nie pytam, jakie ma być, tylko które chcesz. 

No i maszyna pracująca ruszyła, i Kasia zniknęła w kuchni. Kawa w biegu, bo Kasia już przy stolnicy. 

W miedzyczasie tak zwanym przyjechała z wizytą Iza ciocia z całą swoją rodziną. 
Leon wybył z domu, jak zawsze, w biegu kanapka. Proszę, żeby zapalenia płuc na dworze jedząc, nie złapał.
Co to jest zapalenie płuc?
Jak to, nie wiesz? Płuca sie zapalają i się palą, wyjaśnia Katarzyna.

Co myśmy przez tę sobotę zrobili, to ja nie wiem, doprawdy. Bo aniśmy z domu nie wyszli, trochęśmy pogadali i obiad zjedli, a nie, przepraszam, torami się bawiłam, co Leonowe były kiedyś, a teraz Tymkowe. 

A potem się towarzystwo zaczęło zbierać, a wcześniej kolację jedli, a na kolację płatki w kształcie ciasteczek, z mlekiem.

Nagle znad stołu dolatuje: Matko Bosko, nie mogę na to patrzeć! 
Konsternacja. Chmura pytajników w stronę stołu leci. Tam Tymek zawodzi: bo mam za dużo płaaaaateeeek....

Na koniec Isie włącza się twórczość i rysuje prezenty. Dla Kasi żabkę, a ta komentuje:
Nie włożyłaś w nią wcale serca. 
Isa zabiera kartkę, coś bazgrze, oddaje i mówi: Proszę bardzo. Włożyłam.


A frucka? To taka, co w miejscu nie usiedzi, ino loto. Wte i we wte. Loto tak, jak frucka. 
Tak mówiła moja babcia i tak opowiada z dawnych czasów historie moja mama. 

Tuesday 30 November 2021

Kawiarniane życie i RODO

Siedzę w domu. Zwolnienie od lekarza mam, ale takie "chodzące", mogę wychodzić z domu, a nawet muszę, żeby nie oszaleć przecież oraz, żeby dać Isie przestrzeń, kiedy ma spotkania z panią psycholog.

Miniony tydzień więc, gdy patrzę, jest bardzo mocno kawiarniany. 

Ambitnie we czwartek poszłam do mojej nowej ulubionej miejscówki, aby hiszpańskiego się na nowo zacząć uczyć, tyle rzeczy i spraw przecież zaplanowałam na ten czas bez pracy. Jeden kurs, drugi kurs, webinar taki, a siaki. No. Dziś mogę powiedzieć, że zdecydowanie za mało we mnie determinacji, a może cieszy mnie to, że mogę odpoczywać?

Tak, czy inaczej, byłam, zaczęłam na nowo się uczyć. Sporo mi się przypomniało i sporo dobrych myśli i odczuć w głowie. Dobrze. 

Czwartek.


Piątek.


Niedziela.

Ej, no dobra, dobra, wiem, że nudno, ale to jadę będę na starość, w przerwach między jednym turnusem sanatoryjnym, a drugim, w drodze powrotnej do domu spokojnej starości (która w moim wykonaniu, jeślibym, czy bardziej, kiedy dożyję, spokojna i stateczna nie będzie) przeglądać te strony, planując kolejne wypady, więc niech będzie co oglądać. Ej, ale właściwie, jeśli będę planować, to nostalgicznie patrzeć jeszcze nie będę. Chyba?

Kawa z hiszpańskim, kawa z Martynką, grzane wino z dziewczynami. Miło.

Pomiędzy, spacery, a jakże. 

W sobotę po południu, wyjście do przyrody. A tam, niespodzianka i crow z Brawl stars, na samym środku.


A także, z pamiętnika podglądacza. 

Na szczycie stoją ludzie, może para, a może znajomi. W naszych głowach historia.

O, jeden został, drugiego nie widać. Może jeden zrzucił drugiego?

Nie, przytulają się.

Może jeden oświadcza się drugiemu? 

O, zobacz, chyba ktoś tam klęka.

Ciekawe co będzie, jak odmówi. Może się zepchną. 

Czekaj, zrobię zdjęcie.

Nie mamo, (Leon), nie możesz robić zdjęcia bez pozwolenia.

Monday 22 November 2021

Zaglądając do środka

Przyjechali mi powiesić szafki. Ciekawie poczuć, że nie muszę wszystkiego sama i to nie ja musiałam podejmować decyzję, bo ktoś wiedział, jak to zrobić. To się chyba nazywa czuć się wolnym (od bycia odpowiedzialnym).

No bo tak, siedzimy przy obiedzie i pytam:

Czy ktoś może mi powiedzieć.. i jak to ja, zawieszam się, bo w tym samym czasie milion pytań równie ważnych, jak to, które chciałam zadać.

Jak nam minął dzień?

To też, ale...

Wiedziałam, że tak powiesz!

Dlaczego?

Bo jesteś przewidywalna!

Ha! I czy ta przewidywalność nie bierze się z tego, że trzymać pion muszę i rękę na pulsie, bo kto za mnie to zrobi? I ach, no posypią się głosy przecież, że nie muszę być dzielna i odpowiedzialna zawsze. Że w mądrych gazetach piszą mądrzy ludzie, że trzeba dać sobie odpuścić. O nie, moi drodzy, gdybym sobie od czasu do czasu nie odpuszczała, całkiem bym oszalała, a mózg mój byłby eksplodowałby. Piątkowe wieczory są od nicnierobienia, od niezmywania, od pizzy z pizzerii i od filmów. Od nie zżymania się na późne nastolatki chodzenie spać i od przyzwalania, żeby Leon się zakradł do mojego legowiska.  I nie, nie jest to zaplanowane nicnierobienie! W piątek moje ciało mówi mi, a idźże babo, daj mi odpocząć, wyłącz mózg. I ja go słucham, tego mojego ciała, i to takie przyjemne. Ehm, to co, jednak jestem przewidywalna hahahahaha.

Kuchenne szafki wiszą. Nie chciałam ich wcześniej bardzo, ale to bardzo, bardzo. Bo przecież mam niewiele rzeczy, a mam ich niewiele, bo nie lubię za wiele. Przestrzeni mi trzeba, żeby mieć czym oddychać. Okazało się jednak, że zrobiło się więcej miejsca, choć mi wisi coś nad nosem, a ja oddycham jeszcze mocniej. To wszystko mały triczek, wszystko schowałam do szafeczek.

Isa Jędzrzejówka i konkurs piosenki harcerskiej. Leon Liga w akademii piłkarskiej. Weekend z zajęciami. Wcale nie było źle. Na spokojnie, bez pakowania się i wyjazdów. 

Chyba nam było trzeba zwolnienia. Leon mówi, że sobie weźmie kostki do gry, bo lubi dźwięk, kiedy o siebie uderzają. A Ty lubisz? Bo ja też szum na dworze lubię. A dźwięk wodospadu by Cię uspokajał? Bo mnie nie. Ja jestem wrażliwy i czuję wszystkie dźwięki. W mózgu.

Monday 15 November 2021

Bo warto na to czekać...

Czemu mamo miałaś łzy w oczach, kiedy mnie o to pytałaś?

Wzruszyłam się, że taka dobra dla mnie jesteś.

To miło mi.

Wracamy do Kielc. Wcześnie bardzo, jak na nas. Będzie obiad. 

Isa pozmywaj proszę to, co jest w zlewie.

Nie chce mi się.

Pomidorowa niedzielna z niedzielnego rosołu od mamusi i rosołowego kurczaka. Obiad.

Isa, pozmywaj to wszystko co jest w zlewie i jeszcze po obiedzie.

Nie chce mi się.

Trudno, mnie też się nie chce. Teraz twoja kolej. Mogłaś pozmywać wcześniej, a ja zrobiłabym resztę po obiedzie, ale teraz masz wszystko.

Pozmywane.

Nie wszystko. Nie ma miejsca na suszarce, ale nie chce mi się wycierać.

Dobra, zalej tylko garnek po ziemniakach, żeby nie zaschło.

Leon uczy się historii. Wchodzę do kuchni. No, ja pierdzielę. Jakby pozmywane, jakby to, co w samym zlewie. Wołam, że ziemniaczany garnek niezalany. Przy okazji z oazy spokoju przeistaczam sie w furkoczącą ścierę. Jednostajnie, choć gwałtownie. Oznajmiam, że jednak nie tak ma ta kuchnia wyglądać. No, nie chciało mi się, słyszę.

Za chwilę słyszę otwierane i zamykane szafki, szum wody.

Kiedy wieczorem wchodzę zrobić herbatę przychodzi i pyta, czy jestem szczęśliwa, że ona tak wszystko. Że tak pozmywała, że tak powiesiła pranie, bo Lenowi się nie chciało, że zrobiła kolację dla siebie i dla niego. A ja patrzę na nią i pytam też czy samo jej to przyszło, czy też przemyślała i to efekty naszych rozmów o moich potrzebach. Samo jej przyszło. Mnie przyszło samo wzruszenie. 

Obserwuję, przyglądam się. Czasem ledwo dzierżę i ciskam wewnętrzne błyskawice. 

A potem przychodzi spokój, po tej burzy, który targa mną i targa nią. Nastaje spokój, przychodzi słońce i tak pięknie pachnie zrozumieniem, przyjaźnią i miłością. 

Friday 12 November 2021

Oddajcie mi mój pokój!

Ja nie pamiętam kiedy miałam wolną niedzielę, ja chcę mieć wolną niedzielę!, krzyczy Urszula, bo w środowy wieczór siedzimy za długo (22.30) obok niej na kanapie, a ona nie ma przestrzeni.

Ciesz się naszą obecnością, powiadam, pełna wiary, że jej dobrze z nami.

Od czerwca nie miałam wolnej niedzieli, zawodzi w odpowiedzi Urszula.

Jak ja ją rozumiem. 

Rozchorowałam się i Kasia przywiozła mnie i dzieci do mamy, żebym mogła sobie odpocząć, choć nie planowałam wcale przyjazdu. Bartek miał z dziećmi przyjechać, mieli się w końcu porządnie poznać, moje dzieci i jego dzieci. 

Tu mój rechot słychać mocny. Jego dzieci mają po 16 i 13 lat. Moje po 12 i 10. Poznali się, kiedy byli dużo młodsi, ale jakoś im nie po drodze było, bo właśnie dużo młodsi a i różnica wieku wtedy o-grom-na.

Teraz, kiedy Bartek tydzień temu był i poznał Leona lepiej, pomyślał, że fajnie by było, gdy tak jednak może nieśmiało się poznali. Miało się to odbyć 11 listopada, ale nam nie wyszło. Ja się rozchorowałam, jego siostra się rozchorowała, on nie przyjedzie, ja wyjechałam korzystając z okazji, że Kania do mamusi i tatusia jedzie, a choram. Kurować się będę otoczona miłością. Sarkastyczną taką troszkę, nie żeby mi to nie pasowało.

Rozumiem Urszulę, gdyż sama doświadczam tego od początku września. Pisałam, że może trzeba sie nauczyć, że znów są. Ale, teraz już wiem, że ja się muszę nauczyć akceptować tę zmianę, która zaszła w naszym obcowaniu. Matko bosko, oni siedzą w MOIM (który jest jednocześnie naszym wspólnym salonem, jadalnią, pokojem do odrabiania lekcji i robótek ręcznych na podłodze) do 21.30!!! Ja się tego nie umiem nauczyć, ani zaakceptować. I nie wiem, czy kiedykolwiek mi to przyjdzie. Proszę mi oddać moją sypialnię!

Tymczasem jestem u mamusi i tatusia, a ponieważ mi lepiej, wychodzę z Leonem na spacer. Widzi: rosę na trawie, ważkę na ścianie i dzięcioła na drzewie (to akurat na naszym osiedlu, ale tak się ładnie komponuje z całością).
A Isa mówi: mama wie wszystko, a jak nie wie, to się dowie.




Sunday 7 November 2021

Kamienie w drobiazgach

Proszę Pana, a ten piękny pomarańczowo-różowy kamień, to co to jest?

Tu padła nazwa, której oczywiście nie pamiętam, oraz wyjaśnienie, że jak zmielę i dodam teściowej, to się jej pozbędę.

No. Fajnie. Uśmiechnęłam się. 

Pan tak z zamiłowania do wpływu kamieni na życie i działania człowieka, czy dla samych kamieni?

Na goegrafię chciałem iść. Ale rodzice mi zabronili, bo nie będę w szkole uczył. To na geologię poszedłem. A kiedy rodzice kazali mi posprzątać pokój i pozbyć się wszystkiego, byłem akurat przewodniczącym koła i na targach miałem stolik za darmo. Kiedy zarobiłem 800 złotych pomyślałem, że opłacało sie zbierać. I tak teraz czery razy do roku.

Opowiadał, opowiadał, a młody chłopak był i mogłam go słuchać i słuchać. O arszenikach (może to ten akuarat kamień, a może inny), o promieniowaniu i tym, że może chciałabym komuś podarować taki okaz. I pozbyć sie? Ja tego nie powiedziałem!

Dla takich spotkań tak bardzo warto wychodzić do ludzi i rozmawiać. Zadawać pytania i słuchać, słuchać i słuchać. O kamieniach w kolorach krwistej pomarańczy także.

W straganach takich ludzi, jak ten pan jest jednak coś magicznego.



Giełda minerałów odbywa się co roku (z wyjątkiem zeszłego, ale wtedy nic się przecież pandemicznie nie odbywało). Na mojej pierwszej byłam z Martynką, z poprzedniej pracy, to i na tej też. Taki rytuał. Słuchałam kiedyś, że rytuały są ważne. Czuję to całą sobą, kiedy je realizuję. Budują bliskość, pewność, bezpieczeństwo, przewidywalność (przynajmniej dla mnie, przynajmniej do pewnego momentu) i są potrzebne.

Mówią, że kamienie trzeba wybierać tak, że, a nie, trzeba im dać się wybrać. 
I tak było z kalcytem miodowym. Przechodziłam, zawołał mnie. Wygląda, jak smakowity landrynek. Anyżkowy, chyba? Uwielbiałam je będąc dzieckiem. Zatrzymałam się i czuję, że to jest ten kamień, po który przyszłam, choć przecież chciałam bransoletkę z turmalinu! 

Czytam, zanim kupię. Tu se czytam.

Kalcyt miodowy stwarza unikalną kombinację jasności umysłu, skoncentrowania energii i ugruntowania w rzeczywistości, są to cechy potrzebne do skutecznej realizacji zadań kompleksowych i długoterminowych projektów. Kalcyt miodowy pobudza intelekt i sprawia, że prawidłowo analizuje się sytuacje i zauważa się najlepsze rozwiązania. Jest to jeden z najlepszych kamieni dla każdej pracy, która wymaga pełnej uwagi i wytrwałości w długim okresie czasu. Pomaga pokonywać znudzenie i stres, tak żeby czuć się świeżo nawet po wielu godzinach wykonywania obowiązków.
          Kalcyt miodowy również jest kamieniem usuwającym blokady związane z otrzymywaniem obfitości. Sprawia, że człowiek ma więcej wdzięczności za to co już posiada i zauważa że wszechświat zapewnia spełnienie jego potrzeb. Pomaga usunąć zaprogramowanie na niedostatek, zachęca do odpowiedzialności, działania i wzięcia spraw w swoje ręce.

A obfitość, to jest coś co mi ostatnio po głowie chodzi. No, i mam. Jeszcze coś o przemianie materii i jelitach. Jak ja się nie dziwię, że on mnie znalazł!

A potem była kawa, herbata, zupa dyniowa, a wszystko z dopracowanym każdym szczegółem. Nawet nie umiem nazwać tego uczucia, które się rozpanoszyło. Chyba zadziwienie. Tak. I zachwyt nad szczegółem. Rety, jak mi było dobrze z tą szarlotkową herbatą w towarzystwie kamieni. Oraz Martynki i córki mej Isabeli.




Wednesday 3 November 2021

Gdyby Paweł tutaj był...

To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.

To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.

To, jak Isa prowadzi zeszyt do matematyki nie definiuje jej, jako człowieka.

Pomyślałam, że zrobię kopiuj-wklej, a potem przypomniałam sobie, że kiedyś z przepisywania robiono karę.

To i przepisałam. Trzy razy. Żeby lepiej się w pamięć wryło. Żeby do mnie dotarło.

Żeby dotarło też to, że to stan przejściowy. Że to się nazywa dojrzewanie i tak bardzo jak bardzo dotyka i boli mnie, jako rodzica, boli też ją, nastolatkę. Że to ja jestem w tym wszystkim dorosła. Że nie ma się o co wściekać.

Pomogło. Te trzy razy przepisane linijki. 

A Paweł tam był. Przy wspólnym stole w wigilię Wszystkich Świętych. Tyle, że nas wyrolował. To tak, jakby go wcale nie było. Umawiał się na wspólną z Bartkiem (przede wszystkim z nim) noc pijacką, a przyjechał z córką, na nią zrzucił winę, że zostać nie może i do domu wyjechał. Odrobił wspólny, nocny spacer na roświetlonym cmentarzu i tyle go widzieliśmy. Wkurzyłam się, bo inaczej to było planowane.

Powiadają (Bartek powiada), że Paweł dzwonił w nocy, może sobie zrobił pijacką noc na odległość i telekonferencji mu się zachciało. Nie wiemy, spaliśmy. 

Tak się nam wszystkim układa, że 1 listopada spotykamy się z dalszą rodziną. Są rozmowy, gołąbki, jest wódeczka i znów rozmowy. Wyjeżdżają późno, bo nagadać się nie mogą, aż do następnego roku. Trochę życia, trochę polityki, trochę wspomnień, masa doznań, aż do następnego roku. Śpiewy czasem, czasem nawet często. I znów wspomnienia i znów historie o tym jak to ten z tamtym i dlaczego, a dziadek po co był na Wschodzie, a siostry tam dwie podobno zostawił, a pierwszy, o którym na pewno wiemy, bo na zdjęciach jest, miał Konrad na imię, a w 1927 roku zmarł. 

W tym roku było zupełnie inaczej, cicho, wszyscy byli wcześniej. Chyba wcale nie lepiej. Lubię i wolę ten gwar i szum, i tych ludzi, którzy się kręcą po domu. 


Dzięki temu, że mało nas było, to i szybciej do domu wróciłam.
W domu codzienność. Przeglądam Isy zeszyty, nie wiem, co ona robi na lekcji. Trochę się wewnętrznie wkurzam, ale że jej nie ma w domu, to złość rozchodzi się po kościach.
Kiedy myślę o tym, co czuję, zauważam jedną szybką myśl. Muszę ją łapać w locie, bo umyka.
To na chwilę. Ten brak zainteresowania, ta niedbałość, to "mam wywalone na wszystko". To wszystko na chwilę. Zaraz minie. Zaraz, za rok, dwa, sześć, ale to tak naprawdę chwila. To miotanie się i "nie wiem, o co mi chodzi" jest naprawdę tylko na chwilę. Zamiast się wściekać, że jest nie taka, jak chcę żeby była, może po prostu z nią pobędę?

Lubię Cię mamo, wiesz? Fajna jesteś.
Ja też Cię lubię córko. Milena też Cię lubi, uważa że jesteś świetna.
Naprawdę? To dobrze, nie chciałabym, żeby uważała inaczej. Ona jest dla mnie ważna.

Jak to się dzieje, że kilka miesięcy znajomości, kilka spotkań i już wiesz, że ktoś jest ważny.

Leon. Tak. U Leona przemądrzałość się rozpanoszyła, ze złośliwościami i zjadliwością. 
Na drzwiach wisi ogłoszenie o domofonie, od ładnych paru miesięcy. 

Dwa lata już wisi to ogłoszenie, ciekawe, jak długo tak będzie wisieć. Ty też, napisałaś, że chcesz domofon. Bezdomni nie będą mieli gdzie spać przez ciebie.

To miłe, prawda? Miłe jest też to, kiedy mi mówi: nie złość się mamo, idź na dwór, na spacer, dotknij sobie trawy.

A w tle mam spotkanie klasowe. 11 osób z liceum. Nie widzieliśmy się chyba ze 20 lat, a jakby wczoraj była matura. Mało nas, ale na początek chyba wystarczy. Liczę, że następne sprowadzę więcej klasowiczów.

Sunday 24 October 2021

Ty mi zawsze zrujnujesz weekend!

Ta historia zaczyna się sto lat temu. Miałam wtedy 18 lat, a w Wiślicy co weekend były dyskoteki. Teraz mówię na to potańcówki, bo jestem o sto lat starsza i mogę. Wtedy to były dyskoteki. Z okolicznych wiosek, a także i miast zjeżdzało się towarzystwo (chłopaki, a jakże). Do domu wracało się późno, a noce były ciepłe i pachniały latem i wakacjami. 

W jedną z tych nocy wracałyśmy do domu z dziewczyną, która poznałyśmy na tych tańcach, gdyż kawaler, z którym przyszła poszedł w tango (z naszą zresztą koleżanką). Gadka-szmatka, skąd, jakim cudem i po co w Wiślicy (a pomimo tego, że też byłyśmy przyjezdne, wiedziałyśmy kto nie stąd). Czy to od razu, czy dopiero, kiedy zapytałyśmy mamę o dziewczynę o nazwisku takim jak jej panieńskie, okazało się, że to nasza kuzynka. 

Jej dziadek Jan oraz mój dziadek Piotr to bracia rodzeni. A my nie znałyśmy się tak długo.

Potem były wspólne imprezy, wspólne sylwestry, wspólne spotkania. 

Aż do czasu, kiedy wyjechałam za przygodą do Norwegii, potem za lepszym angielskim do Wielkiejbrytanii. W międzyczasie kuzynka się zakochała, wyszła za mąż i no wiadomo, jak to działa.

Dzieci rosły, ja zrobiłam re-emigrację do Polski i od czasu do czasu widywałyśmy się, kiedy obydwie byłyśmy w Wiślicy.

Dzieci dalej rosły, nasze córki stały się nastolatkami i teraz właśnie zaczyna się kolejny rozdział tej historii.

Nastolatki mają trudno, tak mówią inni. Nie wiem, bo sama nie przechodziłam buntu, a szkoda, że nie wiem, bo może łatwiej byłoby mi zrozumieć. 

Wspólne zainteresowania łączą, wspólne przejścia też. Bunt najwyraźniej też. Właściwie nie wiem, czy to bunt, czy zmiany i dorastanie. A może to tak zwyczajnie całość. Nie jest łatwo. Ani matkom, ani nastolatkom. No i ta wspólna łódka nas mocniej połączyła.

Nie ukrywajmy, że białe wino lub whiskey z kolą w sobotni wieczór nie. To też jest dobry powód do spotkania.

Tak czy inaczej pojechaliśmy w gości w sobotni poranek, jak zwykle pociągiem, pod Częstochowę.

Ty mi zawsze zrujnujesz weekend! Każesz mi jeździć! A ja chcę posiedzieć w domu! Nie chcę nigdzie jeździć! Tylko mi weekendy rujnujesz!

Leon zazwyczaj tak ma, że każda nowa sytuacja to obawa, więc najłatwiej wyżyć się na matce. Uśmiałam się w duchu. Całkiem to było zabawne. Wszystko minęło, kiedy tylko wyszliśmy z domu, spacer na dworzec z plecakami zawsze dobrze nam robi, a żabkowa czekolada jeszcze bardziej podkreśliła, że to przygoda. No i już, i jesteśmy na miejscu.

Dwa dni mieliśmy na wycieczkę i bycie razem, a ja mam wrażenie, że spędziłam tam cudownie intensywny tydzień. Dwa dni pełne wrażeń.

Po pierwsze Olsztyn. Taki mniejszy, z ruinami zamku, naburmuszonymi dziewczynami i roześmianym Leonem. Mamo, mamo, niech ci ciocia pokaże zdjęcie, jaką pozę zrobiłem! Swoją drogą, muszę o zdjęcia poprosić. 

Gdyby nie deszcz (z gradem!), który nas przegonił, pewnie byśmy jeszcze posiedzieli. Ale! Jakie piękne zdjęcia mam dzięki temu i dziecko starsze mi mówi, że ładnie wyglądam i na szcześliwą. To miło usłyszeć, zwłaszcza, że bardzo, jak na nią wyjątkowo, nie spędziła ze mną dłużej niż może dwie minuty czasu, i to takiego, którego musiała. Aż dziwne, bo przecież ucho ma bardziej gumowe, niż ja (czy niż ja w dziecięctwie, nie wiem), zawsze o wszystko pyta, uwielbia opowiadać swoje historie i na 90% tematów ma swoje zdanie. A kiedy zbiorą się już dwie dorosłe kobiety, ona zawsze jest obok, żeby przypadkiem nie przegapić jakiejś ważnej historii. Tym razem wlazła z Anią na drzewo, tym razem lazła gdzieś z tyłu, tym razem nie lubiła ani jednej dorosłej osoby. 

Leona za to miałam, którego każda taka chwila to przygoda i każdy moment z ludźmi, cieszy. 







Tu Leon jest, mały i ciekawski. 

Co potem? No, potem to do domu. Dziewczyny zamknęły się w pokoju, a ja zostałam z Magdą moją i chłopakami. Marek kocha gry planszowe, więc się nasłuchałam i naoglądałam. Te gry są nie byle jakie, a zasady zbyt skomplikowane na jedno zmęczone popołudnie, ale posłuchać o Talizmanie dla samego posłuchania i obejrzeć karty, owszem można. Ty ciociu będziesz Wróżką. Bo lubisz wiedzieć.

Proszę bardzo. Jaka piękna wróżka. Bardzo mi to pochlebiło, bardzo. A dobra obserwacja zaimponowała.

Dzień drugi, poranek bardzo powolny. Złoty Potok. Spacer krótszy niż planowany, bo wyjazd późny.

Jesień, złoto i edukacja. 

Nie wiem, czy to się człowiekowi zmienia na starość, czy zwyczajnie w dziecięctwie nie docenia, ale podczas naszej wycieczki pani przewodniczka, wyedukowana na uczelniach z biologii (łacińskie nazwy padały, a jakże!) i przez swoją pracę kuzynka, opowiadała historie o tym, co co widzimy i gdzie jesteśmy. 

Oto Źródło spełnionych marzeń. Można pić wodę? Można. Mieszkają tam takie stworzonka (żebym to pamiętała nazwę!), a one żyją tylko w czystych wodach. O, tak wyglądają. I pokazuje mi zwiniętą plamę na kamieniu. 

Oto Niedźwiedzia Grota, a nazwa taka, bo znaleziono tam czaszkę niedźwiedzia jaskiniowego z epoki lodowcowej.

Oto Szczawik zajęczy (ja nie lubię, bo go oszczały zające, jak sama nazwa wskazuje, powiedziała Magda).

Oto orzeszki Buka. Można jeść. Byle nie za dużo, bo są halucynogenne.

Oto łabędzie, z dziećmi swymi. Dawno powinny odlecieć, ale są leniwe i zostają na całą zimę.

Jeszcze tylko Brama Twardowskiego! Nie wiesz co to i nie wiesz gdzie? Czego oni Cię uczyli w szkole!?


 
Tyle można zmieścić w dwa krótkie dni. Tak mocno i tak intensywnie. Do tego stopnia, że ani trochę nie czuję zmęczenia, a dobra energia rozlazła mi się po ciele.
Leon nadal mówi, że mu rujnuję weekendy, ale uśmiecha się przy tym pod nosem. 
Z Isą miałam rozmowę o tym, dlaczego to jest ważne dla mnie, żeby być razem, najdłużej, jak się da.
Z Magdą zmieściłam jeszcze maseczkę z pestki awokado z olejem kokosowym. Poczułam się jak gwiazda przed kominkiem.
Z Leonem zachwycałam się ogniem, a rano zapytał, czemu już go nie ma.Do niedzielnego obiadu przysiedliśmy półdupkiem, bo nie było na niego czasu A cały weekend pełen ciepła i dobrej energii. Obiad półdupkiem? No, to co? Na źródła nie starczyło czasu? Trudno, następnym razem. 
 
Choć mogło być inaczej. 
-Wino od rana i "Chipsy na obiad? Macie, proszę bardzo!" My przed telewizorem na kanapie cały dzień, a wy róbcie co chcecie.  
-Dorośli mają dziwne poczucie humoru. 
 
Ha! Może, ale co się uśmiałam  pod drzewami to moje. Taki nasz Sekretny Rodziców Język.
 

Monday 18 October 2021

To, co robi dzień

W warzywniaku za rogiem kupujemy rukolę. W tym samym warzywniaku kupujemy papryczkę w doniczce dla wszystkich, którzy zmieniają pracę, w ramach pożegnalnego prezentu. W tym samym warzywniaku robiłyśmy też prezent na Dzień Chłopaka dla Panów Kolegów. I w końcu tam też zobaczyłam ZIołomiód Borówkowy.

Milena mówi, ze bierze i zgadza się, że na pół ze mną.

Smakuje, jak tanie landrynki, ale pachnie wybornie, ma piekny kolor i jest atrakcją popołudnia. Przy okazji wspominamy landrynki pokolenia tych co w 70. i 80. się rodzili, a zaraz potem lizaki o smaku truskawkowo-śmietankowym i bananowo-czekoladowym.

Takie małe radości, rozlane po połowie do dwóch słoików, po równo, od linijki.


Leon opowiada mi o swoim nowym koledze z klasy i jego tacie, który zarabia tak bardzo dużo na jeden dzień i pyta, czy może zapytać Mateusza, czy nie mógłby zapytać swojego taty, czy ja nie mogłabym tam pracować. I co ty byś mogła mamo robić. Pisać byś mogła, pisałabyś o różnych rzeczach.
Całkiem to miłe, kiedy dziecko dba o to, żeby matka zarabiała więcej. Isa zresztą też mi kiedyś o tym mówiła: Ty mamo jesteś świetna. Nie wiem, dlaczego nie czujesz tego, że jesteś taka świetna i że możesz chcieć więcej, niż masz.
Ja też nie wiem. To znaczy wiem, no tak, wiem skąd się te wszystkie rzeczy wzięły i widzę, jak się procesują. Tyle, że zmiany nie następują raz-dwa. Częściej, trzeba sporo czasu, żeby, kiedy już się zauważy, chcieć i umieć zmienić. Przy czym chcieć, to akurat mała przeszkoda. Gorzej z umieć (to zmienić).
Przy okazji przypominania sobie, że mam takie motywujące dzieci, przypomniało mi się również, że mam takie piekne widoki z okna. Nie wiem czy to niebo to takie ma być jesienne. Z dwóch różnych dni, w odstępie chyba tygodnia. 
Kiedy się już wyprowadzę do większego mieszkania, jaką mam gwarancję, że moje miejskie, okienne widoki będą właśnie takie, pełne przestrzeni?


Weekend u mamusi, z całą ferajną Kiedy wróciłam do domu, uświadomiłam sobie, że oprócz szybkiej wizyty na cmentarzu, nawet na chwilę nie wyszłam na dwór, a z dziećmi to już w ogóle. Eee, no, i chyba nawet nie poczułam się głupio. Tylko lekko brak świeżego powietrza w głowie odczułam, ale to tylko to. 

Urodziny mamy były i Kasia wyszykowała jedzenia (i alkoholu). Kiedym się ustawiła, żeby zdjęcie poczynić pomyślałam, że gdybym przyszła głodna to chciałabym spróbować wszystkiego, co tam na tym stole stoi. A potem, jakbym już pojadła, poprawiłabym tym, ręcznie robionym. Że też jej się chce.


Takie małe rzeczy i takie małe radości, a tak bardzo robią chwilę (i dzień). A że nie po polsku? A kto mi zabroni kalki językowej, która tak trafnie oddaje moje odczucia.

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...