Saturday 21 October 2017

Jeszcze jesiennie


Już wiem, że to stres ma wpływ na moje bóle głowy. I strach przed tym, że się nie wyrobię.

Tak miałam przed urodzinami Leona. Nie miałam czasu na nic. Nawet na spędzanie czasu z dziećmi.
Tylko na to wieczne zmęczenie.
Ale, wyczytałam w necie coś, co potwierdziło moje przekonanie.
Jest różnica między zmęczeniem, a sennością, zawsze wiedziałam teraz wiem jeszcze bardziej.

Zmęczenie jest sygnałem, by odpocząć. Ale często, jak Wilhelm I Friedrich, nie słuchamy go i powtarzamy: Nie mam czasu być zmęczony.
Mózg działa za pomocą ATP, czyli związek chemiczny, służący jako nośnik energii potrzebnej do przeprowadzania procesów życiowych. Bez niego nie możemy funkcjonowac. Związek ten tworzy się na bierząco. Gdy jego poziom spada, nie możemy sie utrzymac w stanie czuwania, więc mózg wprowadza senność, aby  odnowić poziom ATP.
Senność służy odtwarzniu ATP. Zmęczenie pojawia sie wtedy, kiedy sen nie pomaga, ATP się nie odnawia i jedziemy na rezerwie. Sen nie daje odpoczyku, czujemy się wykończeni. Kiedy jesteśmy senni, zrobienie czegoś rozbudza nas i senność mija. A zmęczenie przeciwnie – nasila się w wyniku działania, najdrobniejszy wysiłek potęguje je. To sygnał, że naruszyliśmy nasze zasoby energii i mamy problem z ich odnową.
Taka mądra jestem stąd:artykuł 

Przed każdą imprezą doprowadzam sie stresem i niekoniecznie pozytywna adrenaliną do stanu, kiedy sen nie wystarcza i budze sie wykończona. 

A wystarczy o siebie troszkę zadbać.
W związku chyba z powyższym, przyglądam się uważniej swiatu i zauważam, że koniec października jest przepiekny. Przede wszystkim w kolorach. Wykorzystuję jeszcze suche liśce i robię z dziećmi lampiony.
Zdobywam też (znów powiem, że codziennie czegoś nowego sie uczę) ważne informacje, niezwykle przydatne w życiu matki-artystki, która zamiast poświęcać się karierze, zajmuje się klejeniem, układaniem, tworzeniem. 
Do lampionów, na które przepisów mnóstow na niecie, więc nie będę sie powtarzać, potrzebowałam słoików, lisci, szurka i pod modge, czyli specjalnego kleju do dekupażu :)
Na ten klej szkoda mi naprawdę pieniędzy. Całe szczęście, moje ulubione źródło informacji podaje, jak zrobić domowy, tańszy. Niestety podaje po angielsku, i proponuje mi użycie PVA glue, którego w Polsce nie ma.
Od czego mam wszakże moja ulubioną cechę- dociekliwość. PVA to klej na bazach mącznych, jak nasz Wikol. Zakupiony, rozcieńczony z wodą, sloiki zrobione. Czas z dziećmi spędzony. 
Jest dobrze.
Lubię jesień także dlatego, że wieczory sa takie dobre i przytulne. Gdybym miała instagram, pewnie bym się ogłosiła z moja miłością do jesieni :)

Sunday 15 October 2017

Minecraft przyjęcie urodzinowe

Przeżyłam kolejne wielkie wydarzenie w życiu moich dzieci, przede wszystkim syna, ale też i moim, bo na przygotowanie miałam troszkę ponad tydzień. Okazuje się, że się da :)
Leon ochodził 6 urodziny i z różnych powodów bardzo chciałam zorganizować mu przyjęcie urodzinowe. 
Nie jest to takie proste, kiedy mieszka sie na piątym piętrze, na 42 metrach,  a myśli się o zaproszeniu całej klasy, czyli 22 szuk. Przecież nie wiem, jak to jest na początku roku szkolnego, kiedy jeszcze nie zna się wszystkich rzeczy. Trochę tu inaczej niż tam, gdzie do tej pory mieszkaliśmy.

Pomyślałam więc, może w bawialni. Hm, cały tydzień myślałam i stwierdziłam, że może jednak nie.... Weekend w polskim mieście miałabym z dziećmi za te pieniądze. Więc nie.

No, to w domu. I jak to zrobić, Minecrafta przecież przerabiamy. Jeśli tematycznie, nie może być nic innego.
Minecraft proszę państwa, którego znam niby jak własną kieszeń, bo mi Leon opowiada kiedy tylko może, ale jednak nie znam...

Nie pozostało mi nic innego, jak przegrzebać internet wszerz i wzdłuż, i liczyć na to, że inni rodzice też przechodzili przez obsesję minecraftową, i też nie wiedzą, jak to poskładać w całość.

Pech chciał, że akurat w tym tygodniu w pracy zaczął sie taki młyn, że nie wiedziałam jak się nazywam, w którą stronę sie obrócić i od czego zacząć. A pomysłów na urodziny mało.
Koniec końców poskładałam wszystko razem i wyglądało to tak:

Na każdym prawie internetowym przyjęciu urodzinowym, każdy element poczęstunku ma nazwę. Wydrukowałam, przykleiłam, postawiłam. Mam jeszcze brytyjskie nawyki i stawiam słupki marchewki i ogórka. Ciekawe kiedy mi przejdzie. TNT to słodkości z KIKa. Jeszcze tylko widzę, ostatnie poprawki Creeper'a.

Z niebieskiej, pociętej na cienki paski bibuły, zrobiliśmy portal, z koralików figurki i kilofy, i byliśmy gotowi.
Plan był prosty, kilka zabaw łamanych na zadania, za których wykonanie w nagrodę można było zdobyć diaksy. Te z kolei można było wymienić na zrobione przez nas wcześniej z prasowanych koralików, zabawki.



Poszukiwanie postaci z gry

Pierwszym zadaniem było znalezienie wydrukowanych, wyciętych i przyklejonych w mieszkaniu obrazków z postaciami z Minecrafta. Tak naprawdę, po prostu na rozgrzewkę, choć wszsycy czuli się swobodnie. Może też trochę wprowadzająco, dla tych, którzy tę grę i postaci mają gdzieś.

Pin the tale

Kiedy już wszyscy poznali bohaterów gry doszliśmy do wniosku, że najwięcej frajdy będziemy mieć z ciągnięcia świnki za ogon. Takie było wprowadzenie, choć przecież trzeba było z zawiązanymi oczami przyczepić tej śwince ogon. Pin the Tail, zadanie drugie znudziło się dość szybko. Trzeba było działać.


Aby ciągłość wydarzeń i przygody miała miejsce, przekonałam ich, że trochę się ta nasza świnia zdenerwowała, tylko troszkę, tym ciągnieciem ogona. Przez to jednak, no cóż, zepchała nas w kierunku lawy i czy chcemy, czy nie, musimy się ratować. Najlepszym ratunkiem jest współpraca. Lawa gorąca i trudna do opanowania, zwłaszcza, jeśli stoi sie tylko na skrawku czystej, nie skażonej ziemi.

Na kładce nad gorącą lawą

Do trzeciej zabawy przydała się pokrojona w cienkie paseczki pomarańczowa bibuła i jednorazowe kubeczki, których kupiliśmy w nadmiarze. Polegała na przerzucaniu tej lawy z bibuły z kubeczka do kubeczka, aż w końcu na drugą stronę świata, tak, żeby móc przejść swobodnie tam, gdzie każdy Minecraftowiec powinien zmierzać. Żebym tylko wiedziała, gdzie to powinno być? Ha! Nikt nie analizował mojej niewiedzy. Koncetracja przy próbach pozostania na wąskiej kładce rozciągniętej nad lawą była tak intesywna, że nikt nie zwrócił uwagę na mój brak wiedzy. Może zaangażowanie wystarczyło?


Odrobina prac ręcznych, czyli robimy kilofy

Tak czy inaczej, hm, każdy pytał co dalej i czy już jesteśmy na miescu. Tego nie byłam pewna, haha, ale wiedziałam jedno, po drodze będziemy szukać emeraldów, diaksów oraz innych niezwykle potrzebnych kamieni bardziej i mniej szlachetnych. Żeby zadanie nie było zbyt łatwe musieliśmy nie tylko odnaleźć miejsce, gdzie były schowane, ale też WYKOPAĆ je specjalnym kilofem.

Byłoby jeszcze fajniej, gdybym zaczęła planować urodziny przynajmniej dwa miesiące przed imprezą, pewnie miałabym czas na dopracowanie wszystkiego. A tak, kilofy zamiast ze sztywnej pianki, a przecież taki był plan, zrobione były z cienkiej tekturki, oklejone mozaiką. Muszę przyznać, że niektórzy mieli bardzo dużo cierpliwości i nie ruszyli się z miejsca dopóki nie dokończyli przyklejania wszystkich elementów układanki. Czwarte zadanie zakończone.


W drogę na wyprawę, szukamy diamentów

Cóż, teraz można już wyruszyć w daleką drogę, do miejsca, które od początku było celem naszej zabawy. Z kilofami gotowymi do pracy, wyruszyliśmy na poszukiwanie. Pierwszy postój w kuchni. Zadanie piąte przed nami.No tak, wizja sprzątania w całym domu wcale mi się nie uśmiechała, dlatego operacja "szukanie diaksów" zaczęła się i skończyła w kuchni. 

Kryształy, które można znaleźć w każdym sklepie z rzeczami za 4 złote upiekłam w cieście, które musi szybko czerstwieć, część zamroziłam. Robienie bałaganu to chyba ulubiona zabawa dzieci. Przy rozbijaniu ciastek i łupaniu lodu nie da się nie zrobić bałaganu. W ten sposób wylądowaliśmy w kuchni, a poszukiwanie skarbów było najbardziej interesująco częścią imprezy. 
Do ciasta użyłam mączki kukurydzianej. Znów przez brak czasu musiałam eksperymentować. Ciastka nie nadawały się do jedzenie, ale do rozbijania, znakomicie!




Wszystkie diamenty można było, ale nie trzeba było, wymienić na Minecraftowe miecze i ludziki, które w pocie czoła produkowaliśmy z Leonem i Isą przez kilka popołudni.


Don't eat Steve! czyli Nie jedz Steve'a!

W ogóle wszystko na ostatnia chwilę, ale tym razem nie przeze mnie, tylko sklepy. Kto to widział, żeby w sklepie nie było koralików do prasowania żelazkiem, i żebym musiała zamawiać przez internet, i czekać! 
Na zakończenie wymieniono jeszcze tylko łupy i zadanie szóste, zagraliśmy w grę "Nie jedz Steve'a", na którą pomysł ściągnęłam z Internetu. Polega na tym, że jedno dziecko wychodzi, a my na każdym obrazku układamy cukierki. Umawiamy się, która postać z gry będzie Steve'm i zapraszamy osobę, która wyszła i zachęcamy do konsumpcji. Najfajniejszy jest ten moment, kiedy wszyscy się wydzieramy na cały głos "Nie jedz Steve'aaaaaaaaaaa!!!!!!"
Oczywiście i to nie trwa długo.



A potem towarzystwo sie rozpierzchło, bo jedyne na co miało chęć, to zabawa z Leonem i Isą. 
Ledwo zdążyłam ich zawołac na dmuchanie świeczek. "Ja nie jem, ja też nie jem, owocowy? O nie! Ja nie jem!. To ja też nie!" i juz trzeba było biec na dwór i walczyć z piniatą, bo zaraz mieli przyjść rodzice.
Naprawdę trzeba było kupić kilka babeczek, ozdobić minecraftem i z głowy. 



Bardzo mnie stresują takie wydarzenia, kiedy musze robić je sama i nie mam za dużo na to czasu, a jeszcze w pracy się dzieje.
Rano jeszcze musiałam odebrac tort, bo sama nie odważyłam się go upiec w moim piekarniku. Umówiłam się też z ciocią policjantką, że upiecze dla Leonka brownie, które potem oblejemy zielona polewą, imitującą trawę. Dobrze, że sie przeraziła tym, że jej nie wyszło ciasto i przyszła do mnie na tyle wcześnie, że przy kawie i pogaduszkach pobawiła się w prace plastyczne i pomogła ogarnąć całość w całość.
Ciasto było, tak na marginesie, bardzo dobre...
Fajnych prezentów, Leonku, bo o tym i spędzeniu czasu z przyjaciółmi, marzyłeś przed swoimi urodzinami.
Ps. Choć nie polski to jeszcze zwyczaj, zrobiłam Party Bags, czyli w ponglish:partybagi, prezenty dla gości, w podzięce, że przyszli na urodziny. Trochę ich tym zdezorientowałam... Haha.
A na sam koniec wpadła ciocia Iza, narobiła rumoru, zostawiła najwspanialszy pod słońcem prezent i wypadła. Czyż to nie fantastyczne mieć rodzinę na miejscu?

Sunday 8 October 2017

To już drugi tydzień przeżyłam?

Jeśli w pierwszym tygodniu byłam zmęczona, to w tym jestem padnięta.
Nie mogę się jeszcze ustawić, ani z zakupami, ani z gotowaniem, ani z zapędzeniem ich do spania wcześniej niż o 20 wieczorem. W weekendy nie leżymy, bo albo coś trzeba zrobić, albo ktoś nas odwiedza. Odpoczywamy intensywnie. Co też jest fajne, ale czasami fajnie byłoby poleżeć.

Iza z Darkiem przyjechali na chwilę w niedzielę, w drodze na urlop w góry. Takim to się powodzi! Ja też chcę w góry. Moja Isa pyta kiedy pojedziemy w góry. Pojedziemy córciu, pojedziemy, nawet na chwilkę.
Jak zwykle, jak sobie człowiek zaplanuje, to mu nic nie wychodzi jak trzeba. Chodzimy do kościoła na super fajną mszę dziecięcą, z super fajnym Andrzejem księdzem, który gada głupoty, które do wszystkich przemawiają, tak że wiadomo, o co w tym wszystkich chodzi i dlaczego takie to ważne w codziennym życiu. Kończy się o 11.30, na kawę z Izz byliśmy umówieni na 12. A tu pech! Przyszedł biskup nudziarz, tragedia, jak można go tak słuchać! Msza trwała do 11.40. Ledwo zdążyłam po sernik do tesco.
Rodzina już stała pod drzwiami i pytała gdzie mam toaletę.
Super tak mieć gości. Na sernik sklepowy, bo po doświadczeniu z pieczeniem frytek przez 40 minut i niedopieczeniu ich, stwierdziłam, że nie ma co! Ciasto ze sklepu i już.

Stresują mnie urodziny Leona, bo będą jednak w domu. I mam kupę roboty, a jeszcze nawet nie wiem co z czym i jak, żeby stworzyć Minecraft story.
Od czego ma jednakowoż mojego przyjaciela Interneta?

Poza zmęczeniem, jak się mam ogólnie? Pokusiłam się na odpowiedzenie na to pytanie, bo zagadała mnie koleżanka mojej siostry, przez pomyłkę, ale sprowokowała.
 Cóż, zależy z jakiej perspektywy się patrzy. Jeśli porównamy do przeszłości, to mam się świetnie, jest mi bardzo dobrze. Wszystko się układa, Jeśli myślimy o przyszłości, zawsze mogłoby być lepiej, prawda? Zawsze mogłabym w końcu dostać odpowiedź z brytyjskiego urzędu odnośnie do zasiłku wychowawczego, który należy się każdemu, a ja z racji tego, że mój małżonek mieszka za granicą, czekam już od roku na jakiekolwiek wiadomości. P trochu mi się tak zsypują i składam do kupy.
Jestem już prawie pod koniec procesu, więc trzymać kciuki, będzie dobrze!
I wtedy będę mogła powiedzieć, że jest dobrze :).


Sunday 1 October 2017

Wszędzie widzę kota

Pierwszy tydzień bez mamy. Leon i Isa super, w szkole bez problemu, na świetlicy bez problemu. Leon nawet zaczyna jeść obiady. Zupę całą, drugie próbuje. Ważne to jest, bo prze kilka ostatnich lat miał ogromny problem z jedzeniem w towarzystwie. Nie obgryza już paznokci. Nawet nie zauważyłam kiedy, po prostu okazało się, że trzeba mu je obciąć.

Isabela dostała zaproszenie na urodziny do parku linowego, a ja jakiś czas temu postanowiłam sobie, że będę próbować rzeczy, które mnie przerażają, ale chcę ich spróbować. Że nie warto rezygnować, bo potem się okaże, że właśnie tego chciałam. I tak było tym razem. Weszłam, na drugą trasę. Nogi mi się trzęsły, ale przeszłam. W połowie drogi stwierdziłam, że to nie dla mnie, że nigdy więcej, ale jak już zeszłam, miałam chęć na więcej. Tyle, że była już pora do domu.
Bardzo, bardzo, bardzo byłam i nadal jestem z Isy. Przeszła sama trzecią co do trudności trasę, a ona z reguły boi się takich wyzwań. Drugą co do trudności trasę przeszła ze mną, już po zrobieniu trasy numer 3. Widziałam jak trzęsły jej się nogi, jak się już chciała kilka razy poddać, a jednak szła dalej. Prawie płakała ze strachu, ale szła. Jestem dumna, bo wiem, ile ją to kosztowało.







Wykorzystujemy też miasto i idziemy do kina na polski film, pt. Tarapaty. Bardzo lekkie kino akcji dla dzieci. O samotności, trochę inności, przyjaźni, trudnych sytuacjach, tarapatach i wspieraniu się. Dla mnie bardzo lekkie, moje dzieci bardzo się zaangażowały i przeżywały. Leon po wyjściu z kina skakał po murkach. Bo on szuka skradzionego skarbu.

I bardzo chcę kota. Wszędzie go widzę, nawet przechodząc obok otwartych drzwi łazienki, jak siedzi pod prysznicem. Nie mogę go wziąć, bo babcia nie będzie się nim zajmować, kiedy ja będę musiała wyjechać z miasta. Gdzie postawię kuwetę, w kuchni? Skąd wezmę na jedzenie? Jak będę go wozić do rodziców i gdzie go tam zostawię? A może zostanie w domu na weekend?
Obawiam się, że zalety posiadania kota i go przytulania nie są wystarczające na tyle, żebym przestała się bać odpowiedzialności. Ale wszędzie widzę kota...
Isa chce kota, dobrze mieć takie zwierzę w domu. Ja chcę kota.
W gazetkach akurat wszędzie produkty dla zwierząt.
Chciałam już się ogłosić na Fb z zapytaniem czy warto wziąć kota. Znów przeszukałam cały internet i znalazłam artykuł, który jeszcze bardziej mnie stonował. Kot to odpowiedzialność na jakieś 20 lat. Trzeba go wykastrować. Trzeba o niego dbać. Pewnie będę, ale co jak coś wypadnie?
Naprawdę mnie to przerasta..
Znów myślę, że gdybym tylko zechciała, zabrała się do roboty i rozpisywała na temat zakupienia sofy, alby przyjęcia kota pod nasz dach, to w końcu byłabym sławna i mogła zacząć zarabiać na blogu. Hahahaha!!!!

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...