Monday 30 June 2014

Wekend pod znakiem Elsy


Proszę bardzo. Tak się nasze dziewczyy wyszykowały na wekendowe imprezowanie.
Historia sukienek jest trochę wredna. Znaczy, ja byłam wredna.
Otóż tak. Nasze panny były zaproszone na dwa przyjęcia urodzinowe, w sobotę i w niedzielę.
Do niedzielnej jubilatki zasmsowałam z zapytaniem, czy mogę przyprowadzić Onka i ja bardzo chętnie zapłacę, przecie on nie jest przyjacielem.
Niestety spotkałam się z odmową, bo to tylko dla princessów party i ona (matka) nie zaprosiła nawet swych bliskich koleżanek, które mają chłopcóch.
Ach tak!!!??? Jak tak, to tak! Uszyję dla Iss suknię Elsy z Krainy Lodu i będzie najpiękniejsza, piękniejsza niż ta, co zaproszenia rozdawała!!! Aż zzielenieją z zazdrości.
Przeszło mi, ale słowo się rzekło, kobyłka u płota, suknia musiała być uszyta.
Następnie Zofia nas poinformowała, że właściwie to byłoby miło, gdyby ona tez mogła zostać Elsą, no to się zgłosiłam na ochotnika i oto mamy gwiazdy.

Podsumowanie:
Naprawdę nie chciałam być wredna. No, chciałam na początku. Potem to już nie.
I nie chciałam, żeby były piękniejsze niż ta cała jubilatka. No, bo jakżesz tak.
A i tak świeciły jak gwiazdy, a jubilatka zbladła

Friday 27 June 2014

Sza-leń-stwo

Czy może sza-le-ństow? Jak się sylabuje po polsku poprawnie?
Zresztą, czy to ważne?
Ważne, żeśmy dziś mieli multum gości.
Ze wymienię Agatę z Maćkiem i Filipkiem, Kaśkę z Emilką, Basię z Emilką i Oliwką, Ewelinę z Filipem i Angelikę z Amelką.
Tak się działo, żeśmy wszyscy do 21 siedzieli i nikomu się do domu nie chciało iść.
Dzieci moje kole dziesiąty dopiero posnęły i nie chcę myśleć co się będzie działo jutro rano i przez wekend, bo plany mamy i na dwa przyjęcia urodzinowe idziemy. Skienka dla Zosi gotowa, jeszcze tylko dla Isy podwinąć i koniec siedzenia do 1, czy 2 w nocy!!!!!




Wednesday 25 June 2014

Sports day

W szkole u Iss popołudnie sportowe. Biegają, skaczą i rzucają piłką, a to wszystko w pełnym słońcu.
Leon się świetnie bawił z Tosią i nie narzekał na upały. Zaraz po, zabraliśmy się do parku przy szkole, mierzyć sukienkę dla Zosi. A wieczorem Leon ledwo dał się położyć spać, tak był zmęczony. Mądra matka pozwoliła dziecku przeciągnąć zmęczenie. Skończyło się na wierzganiu i rzucaniu się na łóżku.





Tuesday 24 June 2014

Chyba będzie padać

bo mnie meroli w żołądku, mawia bacia Ula. Albo jak u mnie, poprostu boli głowa i jest tak ciężka, że należałoby ją odkręcić, odłożyć na półkę i przeczekać stan wrażliwości na zmiany pogody.
Od poniedziałku czekam na deszcz, a ten skurczybyk nie chce przyjść. Niby na chwilę pojawi się chmura i robi się chłodniej, ale zaraz niestety wraca obrzydliwa duszność, która nijak ma się do przyjemnej duszności gorącego lata. Ciśnienie skacze. Świetna sprawa. I od razu widać, że lata mi lecą i na zawsze dwudziestką nie zostanę.
Dodatkowo kolejny wekend przeleciał nam wybitnie szybko i męcząco. W sobotę w szkole odbywał się Letni Festyn, na którym jako wzorowa matka odpowiednio się udzielałam i stałam przy dmuchanym zamku do skakania. Dzieci oddałam Billie, więc całe półtorej godziny mogłam się swobodnie opalać i społecznie udzielać.
W ramach obchodów komitet rodzicielski zorganizował taką oto atrakcję

 Wszystkie sobie zrobiłyśmy, a co!!! Poza tym w domu była kawa i ciasto z bitą śmietaną, truskawkami i malinami, a na festynie owocowe napoje alkoholowe dla dorosłych.
Następnego dnia Isabela wyszykowała kartkę dla małej Emilki, która zaprosiła nas na urodziny. Jeśli ktoś ma wątpliwości, uprzejmie informuję, że napisała tutaj Wszystkiego najlepszego sto lat. Uprzejmie również informuję, że w słowie nilepszgo  brak literki a oraz i zamiast j jest wg angielskiej pisowni i fonetyki jak najbardziej poprawne. I czyta się aj. Na temat braku literki e nie umiem się wypowiedzieć. Może tak słyszy. Znajomość głoski sz z mojego imienia.
 I taki był fajny kot.
U mnie samej bez zmian. Szyję drugą suknię. Mam nadzieję skończyć do piątku.

Thursday 19 June 2014

Basen

Rety, jak mi się nie chce iść po Iss do szkoły. Niechby ją kto do domu podrzucił. Siedzę sobie jedną nogą w domu, drugą w ogrodzie, Onek wali łyżkami w ścianę bloku i chlapie wodą gdzie popadnie, tutaj trochę pozmywam, tam trochę ogarnę, siądę przy maszynie, żeby suknię na bal uszyć, sąsiadka z kawą przyjdzie, jedno dziecko wyjdzie, drugie wejdzie, pogadam. I dobrze mi. I nie chce mi się wychodzić.
 Bo sukienkę szyję dla Iss, bo na przyjęcie urodzinowe idzie w przyszłym tygodniu i zła jestem, że muszę zostawiać.
Ale trzeba, bo w ramach wymiany koleżeńskiej przychodzi do nas dziś Zosia i plan był taki, że będzie słońce, że będziemy się kąpać w baseniku, że przyjdzie też Agata z Maciusiem, bo do nas się przychodzi w ciepły dzień. A do Zosi w chłodny, bo u niej bawimy się w domu. Dopóki Żaneta se ogródka z kwiatami nie urządzi.
No to pójdę. Tyle, że chłodno się robi i o basenie nikt nie myśli.

Tuesday 17 June 2014

Wrażenia po wekendowe

Padam po-poniedziałkowo na twarz.
Niby moje urodziny, a ja na nic nie miałam siły.
Całe szczęście, że pogoda sprzyjała kanapie, było pochmurno, zimno, kurtkowo i nie musiałam nigdzie iść. Przeleżałam przedpołudnie, oglądając jakieś filmy z małżonkiem i Onkiem.
I dopiero wieczorem musiałam trochę sił zebrać, bo obiad nam zaserwowano prosto z kateringu.
Proszę bardzo jak mnie monż kocho:


i ciasto mi zrobił też. Razem z dziećmi.

 A w niedzielę święto tatusia. Kartka zrobiona, Onek dopiero oczy przeciera, Iska już zwarta. Do taty!!! Daddy, daddy, wstawaj, dzisiaj twoje święto, musisz otworzyć swoje radio, które dostajesz w prezencie. Otwieraj.

 Oczywiście, że długo nie spał ten nasz tatuś. Dopytywał się później, czy święto taty, to jest święto dla taty, czy dla dzieci, żeby mogły ojca do parku bezkarnie na cały dzień wyciągać. Koniec końców podkuchenna zaserwowała śniadanie w filiżankach, zarządziła następnie oglądanie filmu i została wyciągnięta do parku.
I na to, ta podkuchenna-ja jeszcze miała siły. Skąd, nie wiem, bo w sobotę zabrałam dzieci do parku na urodziny do Maciusia. Popołudniowy, urodzinowy piknik. Hip hip, hura. A z rana w tę samą sobotę kawa z ciotką Aliss i ciotką Gatti i wujkiem Jarkiem z okazji moich urodzin!!! Hip hip hura. Świętowanie od samego rana.
A jak dodać do tego piątek u Eweliny to robi się maraton.
Nic dziwnego, że w drodze do szkoły Isa zapytała, czy możemy wrócić do domu i położyć się do łóżka.
Taki wekeend sobie był.

Saturday 14 June 2014

Jest lato

Piątek wieczorem, Isabela pyta mnie,czy ona dziś była w szkole.
Bo ona nie pamięta.
Wcale się nie dziwię, bo po pięciu godzinach biegania pod blokiem Eweliny-mamy-Filipa też bym pewnie zapomniała o szkolnych godzinach. Razem było ich ośmioro, w porywach momentami do dziesięciorga. Bawili się w chowanego i jedyne, czego od nas chcieli, to jeść i pić.
No ale w chowanego!!! Najlepsza zabawa u mojej babci w Wiślicy, ze zgrają kuzynów i sąsiadów, i od razu się cieplej koło serca robi, bo to przecież najlepsze wakacje pod słońcem!!! Od samega patrzenia na te dzieci, że im tak dobrze, że nie muszą kisnąć w domu, że mają siebie motyle mi się w brzuchu zalęgły. A w domu na 20.00.
Ech, alem się rozmarzyła.

A na naszym blokowisku wszystko gra. Pomimo zeszłorocznych listów od komitetów blokowych, w których kulturalnie informuje się nas czego nie należy na naszych ogródkach robić oraz, że zabawek nie można składować, pod oknam ( bo zakłóca estetykę krajobrazu blokowego chyba) wywlekliśmy nasze piaskownice oraz stoły do zabawy wodą (który na marginesie przywlekłam na własnych plecech w pewien poranek, kiedy Gatti-bardzo dobra ciocia z szybkim refleksem, na marginesie marginesu-  dała mi znać wczesnym smsem, że stoi taki pod czyimś domem, i żebym poszła brać, bo wie, że ja takiego potrzebuje, a do wieczora, kiedy będą mi mogli go samochodem przywieźć na pewno go już nie będzie. I mamy. 45 funtów zaoszczędzone). Mamy nasze małe place zabaw i szaleństwo, kiedy przychodzą goście. We wtorek mieliśmy Zosię i Tosię po miesięcznej chyba przerwie w odwiedzaniu. Wszystko im było potrzebne i porozrzucane po całym ogrodzie, i tylko Angelika-mama-Amelki, nasza sąsiadka zza ściany, czekała kiedy nasza Pani Strażniczka Zasad Blokowych wpadnie z awanturą. Ale póki co popijałyśmy herbatki, przegryzając ciastem i opowiadałyśmy głupotki. Aż zrobiło się zimno i późno, i Żaneta (albo jak mawia mój małżonek Dżaneta) zabrała się do domu..

Tak w ogóle cały ten tydzień to jakieś szaleństwo. Od poniedziałku do dzisiaj non stop w biegu. Trochę gości, trochę parku, trochę dentysty, trochę zakupów dla nanny, bo trzeba jej było karnisza i zasłonek, no i oczywiście montowanie tych zasłonek  i na koniec sprzątanie. Nie ma to jak sąsiedzi. Zostawiłam Onka z Angeliką na dworze w basenach i piaskach i ogarnęłam chatę raz dwa.

No i na sam koniec o tym jak Onek kocha frytki i przez dwa dni opowiadał, że on chce jeść frytki, i na wszystko co planowaliśmy informował, że "A potem frytki".
Dostał je w końcu na obiedzie u teściowej.

A ja chyba oszalałam od tego niechcenia mieszkania tu, bo idę sobie raz do domu, a tutaj jakiś zapach zalatuje i myślę sobie jaki piękny zapach i jak mi sie przyjemnie robi, żeby zaraz sobie uświadomić, że nie znoszę tego zapachu, że stał sobie ten śmierdzący krzak pod naszym blokiem i niedobrze mi się robiło od jego słodkości i marzyłam, żeby ktoś go wykopał i wywiózł.
Desperacja.

Sunday 8 June 2014

Słonecznie

Już myślałam, że nic się nie wydarzy i z tego nic niewydarzania będę miała nicniepisanie, ale nadchodzi wekend i proszę.
Musiałam się zrywać wcześnie w sobotni poranek, żeby chatę przygotować jako tako, bo się na poranną kawę z Gatti umówiliśmy, a następnie bardzo ambitnie chciałam zabrać dzieci na spacer, może do parku. Chatę oganęłam i w nagrodę następnego dnia dostałam absolutnie przepiękne ciasto, które się rozpływało w ustach i przez chwilę dało uczucie bycia arystokratką z mała filiżanką eleganckiej kawy, dzubiącej ciasto małym widelczykiem ze srebrnej, rodowej zastawy.
Zostało jeszcze trochę.
Nie udało mi się wyjść z domu. Owszem, nakarmiłam dzieci, ubrałam i nawet siebie namówiłam, kiedy potomstwo uznało, że właściewie to po co, skoro w domu jest tak dobrze. Zaraz potem przyszłą sąsiadka, do której przyszła paczka, a której nie było w domu, więc zadzwoniła do mnie, czy bym nie mogła odebrać, bo pan od paczek już stoi, więc paczka przyszła do mnie. Z czego puenta, że jak dobrze mieć sąsiadów. No to se pobiegaliśmy na ogrodzie.

A niedziela... Dziś było tak fantastycznie gorącą i kusząco na plaże, że jedyny powód dla którego nie zabrałam dzieci na plaże to brak samochodu. Hehe. U Doroty "po drugiej stronie" ( tak się u nas mówi) od samej 9 rano był już basen i Kuba stukał do Iss, żeby tam do niego poszła. Nie zdążyłam na spokojnie kawy wypić, bo trzeba było dziatwy pilnować, ale poleżałam na kocyku, pograłam we frisbee. I chyba za karę, że się tak dobrze bawiłam, musiałam się do teściowej wybrać, bo Agata oddawała wózek. A tam siostrzyczka mnie pyta, nakładając obiad na talerze, czy ja z nimi na obiad zostaję. Ależ nie, będę z moimi dziećmi patrzyła jak jecie niedzielny obiadek. Zwłaszcza, że, jak brytyjski savoir vivre nakazuje, zaanosowałam się wczoraj wieczorkiem i potwierdziłam dziś wieczorem, podając dokładną (no z półgodzinnym kwadransem akademickim) porę przybycie, a przybywając zaobserwowałam i zakonotowałam, iż mięso się piecze, a warzywa czekają na zagotowanie. Czyż nie można była zadać pytania? Wtedy?

 Leon jest nieszczęśliwy, bo nie dostaje już mleka przed snem i bardzo płacze. Mogę tylko troszkę mamusiu? Mogę pomąchać?

A jutro Isabela jedzie na wycieczkę na farmę.

Sunday 1 June 2014

Dzień Dziecka

Było to tak.
Zadzwoniła Aliss z pytaniem: My friend, czy masz się dobrze? Nie ma cię na viberze, gdzieś ty? Bo ja bym przyjechała.
Przyjechała. Na viberze sprawdziłam później, że miała ochotę na plotki. Okazało, się, że rzeczywiście mnie nie było. Z powodów ode mnie niezależnych. Telefon mi po prostu sfiksował.
Zanim przyjechała, w sobotnie popołudnie, zdążyłam zrobić Iss zdjęcie do paszportu, zgodzić się na frytki w makdonaldzie i wybrać nowe torby na lunch.
A potem to już razem, po więcej roślin, do mojego podokiennego, doniczkowego ogródeczka oraz lody, aż zastał nas wieczór. Godzina 22, Iska ledwo na oczy patrzy, ale jeszcze spać nie chce i sie kłóci. I mamo, bo ja jeszcze nie jtem zmęczona, ja chcę rysować i się bawić. Nie chcesz mnie, chcesz, żebym poszła spać, bo chcesz sobie spokojnie, beze mnie posiedzieć z ciocią Halinką i porozmawiać.
Nie chcę myśleć, co by się dało, gdyby sie dowiedziała, że o 22 z minutami zapukała do naszych drzwi ciocia Gatti i została do północy. Razem z Aliss, która koniec końców zrezygnowała z łapania ostatniego pociągu.
I mamy już niedzielę. Dzień Dziecka i piknik o 13 w parku, i jajka niespodzianki i bieganie za piłką. I rozpacz, jakaż rozpacz, i obraza majestatu, bo za mało pieniędzy było, żeby kupić lody od Pana Lodziarza.
Całe szczęście, wujostwo Matrasowie mieszkają blisko parku i podrzucili parę pensów. Także Aliss dołożyła i uwieńczyliśmy dzień porcją lodów, za co serdecznie ciotkom i wujowi dziękujemy.


Ps. Uprzejmie informuję, że poniżej znajdują się dwa krótkie wpisy o feriach Isabeli. Jutro już do szkoły.

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...