Piątek wieczorem, Isabela pyta mnie,czy ona dziś była w szkole.
Bo ona nie pamięta.
Wcale się nie dziwię, bo po pięciu godzinach biegania pod blokiem Eweliny-mamy-Filipa też bym pewnie zapomniała o szkolnych godzinach. Razem było ich ośmioro, w porywach momentami do dziesięciorga. Bawili się w chowanego i jedyne, czego od nas chcieli, to jeść i pić.
No ale w chowanego!!! Najlepsza zabawa u mojej babci w Wiślicy, ze zgrają kuzynów i sąsiadów, i od razu się cieplej koło serca robi, bo to przecież najlepsze wakacje pod słońcem!!! Od samega patrzenia na te dzieci, że im tak dobrze, że nie muszą kisnąć w domu, że mają siebie motyle mi się w brzuchu zalęgły. A w domu na 20.00.
Ech, alem się rozmarzyła.
A na naszym blokowisku wszystko gra. Pomimo zeszłorocznych listów od komitetów blokowych, w których kulturalnie informuje się nas czego nie należy na naszych ogródkach robić oraz, że zabawek nie można składować, pod oknam ( bo zakłóca estetykę krajobrazu blokowego chyba) wywlekliśmy nasze piaskownice oraz stoły do zabawy wodą (który na marginesie przywlekłam na własnych plecech w pewien poranek, kiedy Gatti-bardzo dobra ciocia z szybkim refleksem, na marginesie marginesu- dała mi znać wczesnym smsem, że stoi taki pod czyimś domem, i żebym poszła brać, bo wie, że ja takiego potrzebuje, a do wieczora, kiedy będą mi mogli go samochodem przywieźć na pewno go już nie będzie. I mamy. 45 funtów zaoszczędzone). Mamy nasze małe place zabaw i szaleństwo, kiedy przychodzą goście. We wtorek mieliśmy Zosię i Tosię po miesięcznej chyba przerwie w odwiedzaniu. Wszystko im było potrzebne i porozrzucane po całym ogrodzie, i tylko Angelika-mama-Amelki, nasza sąsiadka zza ściany, czekała kiedy nasza Pani Strażniczka Zasad Blokowych wpadnie z awanturą. Ale póki co popijałyśmy herbatki, przegryzając ciastem i opowiadałyśmy głupotki. Aż zrobiło się zimno i późno, i Żaneta (albo jak mawia mój małżonek Dżaneta) zabrała się do domu..
Tak w ogóle cały ten tydzień to jakieś szaleństwo. Od poniedziałku do dzisiaj non stop w biegu. Trochę gości, trochę parku, trochę dentysty, trochę zakupów dla nanny, bo trzeba jej było karnisza i zasłonek, no i oczywiście montowanie tych zasłonek i na koniec sprzątanie. Nie ma to jak sąsiedzi. Zostawiłam Onka z Angeliką na dworze w basenach i piaskach i ogarnęłam chatę raz dwa.
No i na sam koniec o tym jak Onek kocha frytki i przez dwa dni opowiadał, że on chce jeść frytki, i na wszystko co planowaliśmy informował, że "A potem frytki".
Dostał je w końcu na obiedzie u teściowej.
A ja chyba oszalałam od tego niechcenia mieszkania tu, bo idę sobie raz do domu, a tutaj jakiś zapach zalatuje i myślę sobie jaki piękny zapach i jak mi sie przyjemnie robi, żeby zaraz sobie uświadomić, że nie znoszę tego zapachu, że stał sobie ten śmierdzący krzak pod naszym blokiem i niedobrze mi się robiło od jego słodkości i marzyłam, żeby ktoś go wykopał i wywiózł.
Desperacja.
Saturday 14 June 2014
Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu
Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...
-
Przeżyłam kolejne wielkie wydarzenie w życiu moich dzieci, przede wszystkim syna, ale też i moim, bo na przygotowanie miałam troszkę ponad t...
-
Zapomniałam, jakżeż mogłam była. Jakżeż. Zapomniałam, że miał miejsce szkolny bal Wszystkich Świętych. Dla tych, którzy nie chcą i nie lubi...
-
Urodziny Leonka zbiegły się w czasie z uroczystością ślubowania i pasowania na uczennicę Isabeli. Przygotowania do ślubowania zaczęły się j...