Saturday 14 June 2014

Jest lato

Piątek wieczorem, Isabela pyta mnie,czy ona dziś była w szkole.
Bo ona nie pamięta.
Wcale się nie dziwię, bo po pięciu godzinach biegania pod blokiem Eweliny-mamy-Filipa też bym pewnie zapomniała o szkolnych godzinach. Razem było ich ośmioro, w porywach momentami do dziesięciorga. Bawili się w chowanego i jedyne, czego od nas chcieli, to jeść i pić.
No ale w chowanego!!! Najlepsza zabawa u mojej babci w Wiślicy, ze zgrają kuzynów i sąsiadów, i od razu się cieplej koło serca robi, bo to przecież najlepsze wakacje pod słońcem!!! Od samega patrzenia na te dzieci, że im tak dobrze, że nie muszą kisnąć w domu, że mają siebie motyle mi się w brzuchu zalęgły. A w domu na 20.00.
Ech, alem się rozmarzyła.

A na naszym blokowisku wszystko gra. Pomimo zeszłorocznych listów od komitetów blokowych, w których kulturalnie informuje się nas czego nie należy na naszych ogródkach robić oraz, że zabawek nie można składować, pod oknam ( bo zakłóca estetykę krajobrazu blokowego chyba) wywlekliśmy nasze piaskownice oraz stoły do zabawy wodą (który na marginesie przywlekłam na własnych plecech w pewien poranek, kiedy Gatti-bardzo dobra ciocia z szybkim refleksem, na marginesie marginesu-  dała mi znać wczesnym smsem, że stoi taki pod czyimś domem, i żebym poszła brać, bo wie, że ja takiego potrzebuje, a do wieczora, kiedy będą mi mogli go samochodem przywieźć na pewno go już nie będzie. I mamy. 45 funtów zaoszczędzone). Mamy nasze małe place zabaw i szaleństwo, kiedy przychodzą goście. We wtorek mieliśmy Zosię i Tosię po miesięcznej chyba przerwie w odwiedzaniu. Wszystko im było potrzebne i porozrzucane po całym ogrodzie, i tylko Angelika-mama-Amelki, nasza sąsiadka zza ściany, czekała kiedy nasza Pani Strażniczka Zasad Blokowych wpadnie z awanturą. Ale póki co popijałyśmy herbatki, przegryzając ciastem i opowiadałyśmy głupotki. Aż zrobiło się zimno i późno, i Żaneta (albo jak mawia mój małżonek Dżaneta) zabrała się do domu..

Tak w ogóle cały ten tydzień to jakieś szaleństwo. Od poniedziałku do dzisiaj non stop w biegu. Trochę gości, trochę parku, trochę dentysty, trochę zakupów dla nanny, bo trzeba jej było karnisza i zasłonek, no i oczywiście montowanie tych zasłonek  i na koniec sprzątanie. Nie ma to jak sąsiedzi. Zostawiłam Onka z Angeliką na dworze w basenach i piaskach i ogarnęłam chatę raz dwa.

No i na sam koniec o tym jak Onek kocha frytki i przez dwa dni opowiadał, że on chce jeść frytki, i na wszystko co planowaliśmy informował, że "A potem frytki".
Dostał je w końcu na obiedzie u teściowej.

A ja chyba oszalałam od tego niechcenia mieszkania tu, bo idę sobie raz do domu, a tutaj jakiś zapach zalatuje i myślę sobie jaki piękny zapach i jak mi sie przyjemnie robi, żeby zaraz sobie uświadomić, że nie znoszę tego zapachu, że stał sobie ten śmierdzący krzak pod naszym blokiem i niedobrze mi się robiło od jego słodkości i marzyłam, żeby ktoś go wykopał i wywiózł.
Desperacja.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...