Friday 30 April 2021

Trzeba wychodzić z domu więcej

Pani Agnieszko, powiada pani psycholog mojego dziecka we wtorkowy poranek, Isa mi mówi, że od czasu kwarantanny nie wychodzi z domu. Trzeba wychodzić. 

Dla zdrowia psychicznego trzeba i ja o tym tak dobrze wiem. Tylko.

Siadam sobie i analizuję, i myślę, kiedy kurna, kiedy jeszcze mam się zabrać za spacerowanie w tygodniu. Wracam do domu, robię i podaję obiad, i już. Na więcej nie mam siły.

Pewnie. Pewnie mogłabym do pracy i z pracy autobusem, nie byłabym zmęczona trzykilometrowym spacerem, ale czy mnie się od życia nic nie należy? Czy nie tak, że w samolocie maseczkę najpierw sobie, a potem całej reszcie? A ten spacer i ruch to jest moja maseczka.

A dzieci same na dwór nie chcą wychodzić, ani nie mają podwórkowych znajomych, ani znajomości nowych hop siup nie umieją zawierać.

Jednakże, gdyż inaczej nie potrafię, od razu poczułam się winna. Że nie dbam, że pandemia, lekcje zdalne, a dzieci nic nie robią  (nieprawda), że to źle wpływa. 

Przyszłam do domu późnym popołudniem, obiad podałam i mówię, chodźcie na lody. A 19.00 już była i tylko Żabki otwarte z lodami, ale co tam. Pójdziemy sprawdzić do której Bosko czynne, tak na przyszłość. Zimno, wieje, chmura się, ale idziemy, bo trzeba wychodzić.

Po drodze, na pustym deptaku przyjrzeliśmy się kamienicom, książkom w antykwariacie, również o Wiślicy, a na koniec dostałam lekcję tolerancji.

Zobaczcie, jakie dziwne zielone ściany i poroża powieszone. Tam, w tych złotych sznurkowych zasłonkach.

To są miętowe mamo ściany. I nie są dziwne. Każdy może lubić to co chce i mieć takie ściany, jak chce. 

Kiedy słucham takiego Leona, jestem spokojna o granice, poczucie wartości, relacje. Nawet z jego wysoką wrażliwością.

Potem w środę Isa pyta, czy możemy do Sokowirówki na jogurt i sok. Możemy, możemy też na długi spacer przez park i po deptaku.

Zwłaszcza, że słońce świeci i ciepło, wiosennie.



A potem w czwartek przyszłam do domu i padłam, i powiedziałam sobie, pierdzielę te wszystkie spacery. Wystarczająco dbam. Każdy weekend gdzieś się włóczymy, coś robimy, miliony kroków i tysiące kilometrów. A koniec końców okazuje się, że nawet pół godziny do sklepu wystarczy do zmiany otoczenia.

A potem w piątek Isa z angielskiego wraca autobusem, żebym nie musiała płacić za taksówkę. Jedzie, rozmawiam z nią i wiem, że nie ma legitymacji, bo nie planowała autobusu. A w pracy jestem i nie pytam o tę legitymację, żeby jej nie stresować.

Mówię do niej później, że trzeba mieć legitymację. Wiem, odpowiada, a kiedy pytam, czy się denerwowała, mówi: Bardzoo. Ale potem pomyślałam sobie, odwalcie się wszyscy ode mnie i jechałam dalej.

I cóż, o nią też się nie martwię, bo sobie poradzi.

Sunday 25 April 2021

Czy wam się do tego Krakowa opłaca?

Bięgne od okna do okna wzdłuż pociągu, szukając trzech wolnych miejsc. Do odjazdu 7 minut. Widzę, że Leon się spina i zaraz zacznie płakać. Widzę, że zaczyna się martwić i nawet wiem o co. Złość, chyba to złość choć pewna nie jestem, mnie roznosi. Eee, nie, zdenerwowanie chyba i napięcie, i trochę irracjonalny strach, bo przecież widzę, która godzina i że mam czas. Może to bardziej fakt, że nie będziemy siedzieć razem, jakby bez tego nie mogło sie obejść.
Ludzie to są jednak czasem dziwaczni. 
Wsiedliśmy w końcu. Biorę Leona na kolana i tłumaczę, że to ja jestem mamą i to moim obowiązkiem jest się martwić, żeby przybyć na czas, i żeby nam pociąg nie odjechał bez nas. Że to ja muszę wszystkiego pilnować, a on niech się cieszy przygodą. Nawet jeśli się spóźnimy, to nic się nie stanie. Pojedziemy następnym. Rozumie, ale inaczej nie umie.

Komentarz mojej siostry: A, bo ty też tak srałaś ogniem :) 

No tak. Trochę tak, gdyż widać było, że się miotam. 
A miotałam się, gdyż przed samym wyjazdem z Krakowa poszliśmy jeszcze po worki cukierków na Floriańską i napój z kawiarni. W dwuosobowej kolejce po napój staliśmy jakieś 15 minut. Zostało nam 15 minut, żeby dotrzeć na czas i! znaleźć miejsce. No i bankomat nie wydał kasy i już czasu nie miałam, żeby sprawdzić co się stało. To i napięcie się pojawiło i luz znikął. Swoją drogą ciekawe, czy są ludzie, którzy się w ogóle nie stresują?

Koniec końców miejsce znaleźliśmy, do domu wróciliśmy po krótkiej, acz niezwykle intensywnej wycieczce. 
Wygląda na to, że Kraków będzie teraz naszą nową destynacją, być może nawet raz w miesiącu, kto wie, gdyż rodzina nam się tam całkiem przeprowadziła. 
I co ja mogę pisać, skoro Kraków każdy zna, a my kręciliśmy się po miejscach turystycznie popularnych. 


Przybyliśmy w sobotnie popołudnie, ponieważ Isa piątkową noc spędziła u koleżanki, a nie chciałam odwoływać już kolejny raz. Babcia zapytała, czy nam się opłaca. Jak to nam się nie opłaca? 
W sobotę od 17 z minutami do 21 obskoczyliśmy Rynek, Wawel u bram, gdyż go zamknęli (dzięki temu nie będzie tłumów przy wejściu i sobie posiedzimy sami skomentowała moja siostra). Rację miała, bo zdjęcia mamy piękne i czas tam choć dziwny, to bardzo dobry i obfity w bliskość. No i głupkowate żarty rodziny. Smok, Wisła, Rynek jeszcze raz, Floriańska i na tramwaj.




Na Floriańskiej pani zaprasza na herbatkę. Mówię, że dziękuję, ale nie skorzystam, gdyż dzieci chcemy położyć już spać. Ale jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. Proszę bardzo! i Chyba za wcześnie! Pani odburknęła oburzona. Na kładzenie spać, gdyby ktoś miał wątpliwości. 
Tramwaj od mieszkania daleko, a bilet kupiony na 20-minut, bo przecież po co mi sprawdzać! Leon zmartwiony, że trzeba się będzie tłumaczyć, jeśli będą sprawdzać.
Ja trochę też, a potem sobie myślę, że eee, powiem, że nie wiedziałam, może wybaczą. 

Niedziela bardzo slow. Powolne budzenie i przytulasy. Powolne śniadanie i powolna kawa z ciastem bez pieczenia. Powolny spacer i zabawa na wietrznym placu zabaw, spacer na forty , zbyt odlegle, żeby dotrzeć, bo wszyscy zmęczeni i już. Już trzeba wracać. 
Ale smak wakacji i przygody pozostał jeszcze przez kilka dni. Pomimo srania ogniem. 






 

Friday 23 April 2021

Super-mikro wyprawa

Kiedy chodzisz późno spać jesteś niewyspana i jesteś zła, bo jesteś zmęczona, a potem ta złość rozlewa sie po nas, nie po tej osobie, przez którą chodzisz późno spać.

To Isa. A prawdą jest, że chodzę późno spać, bo mam widzenia i spotkania. W tym tygodniu kilka, a każde inne, a każde wyjątkowe i prawdziwe. Każde potrzebne, każde coś mi dało, albo coś dobrego przypomniało. 

Odbyłam, czy się odbywa dyskusje?, nie wiem skąd biorą mi się czasem te związki frazeologiczne, odbyłam rozmowę o tym, jak dobrze się mnie zna, albo raczej, jak się mnie wcale nie zna. Przy okazji nazwałam coś, co czułam już dawno, ale jeszcze nie miałam nazwanego. A nazywać to ja akurat lubię. Nazwałam sobie, że osoby, które są ważne w moim życiu mają w sobie światło, a jest takich osób niewiele. Znajomych, całkiem sporo, ale tych ze światłem, nie. 

Takie właśnie "ze światłem" osoby zawitały do mojego życia i przeciągnęły mi wieczory do nocy. Za moim przyzwoleniem i namową nawet. Z takimi osobami jest tak, że dobrze, że są. Nic nie muszą, niech sobie po prostu będą. Z takimi osobami mogę spędzić wieczór pijąc wino jednego dnia, a potem jeść pizzę, popijając winem także kolejnego, a właściwie pod koniec tygodnia. No i takie osoby mają dzieci w wieku Leona, co oznacza, że chodzenie z wizytą nie kończy się oglądaniem z nudów filmików na internecie. 

Mamo, tam było tak fajnie. Janek jest fajny, bardzo go lubię. A tak się denerwowałem przed wyjazdem.

No właśnie. Bo do tej właśnie osoby, no dobra niech będzie, koleżanka z pracy, taka w której mieszka światło, pojechaliśmy w piątek na pizzę i zapoznanie z rodziną, a tak naprawdę, żeby miło spędzić czas. Po co mi tam każesz jechać, nienawidzę cię, chcę zostać w domu. Odruchy wymiotne, płacz i bunt. Wiedziałam, że to ze strachu przed nowym, zazwyczaj tak jest, tylko, po prostu, czasem już nie mam siły. Wspierać, tłumaczyć, rozumieć. I ten strach, że będzie musiał zjeść coś, czego nie lubi, że będzie śmierdzieć, itd. Wysoko wrażliwe dziecko. Uroki wychowywania. A na koniec planszówka i powrót do domu pustym autobusem po ciemku. Przygoda!

Sunday 18 April 2021

Coś z niczego.

Nie chcecie piwa przypadkiem? zapytuje tato Bogumił.

Gdyby Urszula nazywała mnie Bogumił, od razu byłoby mi miło i od razu wszystko bym dla niej zrobił. A Urszula nie chce się przekonać, bo całe 46 lat mówi do niego Boguś. A może gdyby na starość zechciała zmienić drobnostkę, może zmieniłaby wielkostkę i wiele stałoby się jasności.

Naprawiłem gościowi kuchenkę i dostałem dwa piwa, dodaje tato Bogumił. 

Z piwa zostały dwa kapsle. Z kapsli, gra w kapsle i guziki.


Ponad miesiąc nas nie było. To było chyba pierwsze od zawsze, a już na pewno od kilku miesięcy, żeby nie powiedzieć lat, spotkanie, podczas którego nie było planu działania. Nie było sprzątania, ogarniania. Co jakiś czas przysiadaliśmy, żeby po prostu porozmawiać. Dziadek obciął Leonowi włosy i jak zawsze zaznaczył, żeśmy zaoszczędzili. 


Młodsze dziecko poszło do sąsiadów, nie było go cały dzień, więc nie czułam, że muszę się organizować. Isa czytała cały dzień książki. Dopiero kiedy wróciliśmy do Kielc, zdałam sobie sprawę, z tego, że nie poszliśmy na spacer i jakoś nam to nie przeszkadzało. Niech będzie, że namiastką spaceru był powrót pociągiem i co jakiś czas: Mamo, jaki ptak! Mamo, sarny tam były! Mamo, zobacz bocian! Mamo, a ja widziałem zająca. Mamo, znów sarny, one w ogóle nie uciekają.
Po pierwsze, fantastycznie! Jak fantastycznie zobaczyć dzikie. Dreszcz przechodzi i absolutna wdzięczność. Obserwować radość i ciekawość dzieci. 

Wednesday 14 April 2021

Co dostanę na urodziny?


Mamo, co dostanę na urodziny? A lista długa. 

Nie wiem, czy wybrałam najlepiej, choć rankiem na twarzy Isy ogromny uśmiech szczęścia był. Może te książki, seria trzecia już Wojowników, wymarzone i wyczekane, wystarczą?

Planu imprezowego nie było. Chciałam, żeby był tort, bo zawsze jest, na każde urodziny. Impreza? Hmmm. Pomyślmy. Może? 

Kiedy zamiast tydzień przed, zamówiłam tort dokładnie wczoraj, na dzień przed urodzinami i w dniu, w którym chciałam go odebrać (dzień dobry, czy mają Państwo torty, które można z marszu?) i kiedy go już przyniosłam do domu, pomyślałam, że będzie jej miło dmuchać świeczki z kimś, kogo lubi. Zapytałam czy chce, zadzwoniłam do mam, zaprosiłyśmy dwie koleżanki.

Kiedy przyszły widać było rezerwę, w końcu nie widziały się bardzo długo, ale tylko na początku. Potem poszło, zwłaszcza wygłupy.

Widać było, że jej dobrze. I żeby tak było cały czas.

Żeby nie było, że o mnie nic, haha, tak, ja też jestem zadowolona, zwłaszcza, że przed urodzianami Isa miała przeniesioną z czasów kwarantanny covidowej wizytę u ortodonty i ogarnęłam bieganinę i logistykę bez jednego pasma stresu. Tort też, dzięki mojej nowej pracowej koleżance. No, bo żem nawet nie sprawidziła gdzie zamawiam i trzeba było jeździć z jednej cukierni do drugiej. Tak było. 

Sunday 11 April 2021

Czyżby wiosna?

Słońce wyszło. Niewiarygodne! 

Pierwszy dzień wolności po kwarantannie, możemy wyjść z domu, na spacer, a słońce świeci i jest pięknie. To nie będzie długi post, bo nie mam tu miejsca na analizy, chęci też nie mam. Cóż tu opisywać? Że poszliśmy na świeżo wyciskany sok, bo Isa kocha, i żeby ją tym namówić na wyjście z domu, bo przecież ona nigdzie nie musi iść? Albo, że sok zapachniał czarną porzeczką, którą nie od razu poczułam, ale kiedy ją poczułam od razu zapachniało latem i słońcem, i ciepłem, i naszłym nie wszystkie te uczucia, które zawsze, kiedy wakacje w Wiślicy? Właściwie napłynęły we wspomnieniu, ale naszły pasuje tu dużo lepiej. 

Tak właściwie nie było planu. Wychodzimy z domu na spacer, który może będzie długi, a może będzie krótki. Przed siebie, bez celu. Po drodze okazało się, że chcemy lodów, a od lodów najbliżej było nad zalew. Dlaczego nie przejść obok dworca autobusowego? Stoi przed nim piękna fontanna. Przy okazji oglądania i opowiadania o rzeźbach pomyślałam, że mogłoby ciekawie wybrać się do muzeum, chyba zauważam zainteresowanie i chęci. 



Stamtąd nad zalew prosta droga. Nad zalewem długa i miła trasa. Której jednak nie ukończyliśmy. Mamo, czy możemy już do domu, zapytuje Leon. Bolą go nogi. To się nigdy wcześniej nie wydarzyło. Nigdy. Trzy tygodnie siedzenia w domu zrobiło swoje. Ja też siadłam na kanapie, kiedy wróciłam do domu po trzech godzinach i około ośmiu i pół kilometrach. Cud, że zjazd pocovidowy się na mnie nie zaczaił, ani mnie nie złapał. 

Czuję sie dużo, dużo lepiej. Tak lepiej, że wieczorem jeszcze jedna przechadzka, godzinna, tym razem na Wietrznię, gdzie Leon znalazł kaczkę jedną i zasmucił się, że jest samotna, bez rodziny i przyjaciół, i przyszło mi wymyślać historie o tym, że może to z wyboru, może jest na zwiadach, a może robią kaczkową parapetówkę, bo się własnie wprowadzili nad jeziorko, a przecież imprezy są zakazane w czasach covidowych.

 Najlepsze z całego dnia na pewno dla nich, ale czuję, że najbardziej dla mnie, było to, że poświęciłam im niczym nie przerwaną uwagę przez cały długi spacer. Słuchałam, odpowiadałam, pytałam. Zwyczajnie byłam. Dlatego, kiedy spacerujemy, najbardziej lubię być tylko z nimi, kiedy nikt nie oczekuje, że będę z nim rozmawiać, a dzieci muszą się zająć sobą.

Pewnie, pewnie, uczą się być sami ze sobą. Tyle, że jeśli w w tygodniu czasu na rodzicielską, pełną uważność mało, to kiedy, jeśli nie w weekend?

Friday 9 April 2021

Z pamiętnika ozdrowieńca

Kiedy wynik covid-testa wyszedł pozytywny zastanowiłam się przez sekund pięć, cóż my będziemy czynić, czy damy radę i jakie zadania wynaleźć muszę.

Nic nie musiałam, poukładało nam się wszystko pięknie, a z racji lekkiego przebiegu choroby, byłam radosna, żeby nie powiedzieć, tryskająca energią.

Do czasu.

Po izolacji. 

Dzień pierwszy. Niedziela.

Hura!!! Mogę wyjść z domu. Do odebrania książka i nowe żarówki. Hulajnoga i w drogę. Słońce, ciepło, wiosna. Jak przyjemnie. Szkoda, że dzieci nie mogą wyjść. W drodze powrotnej odbieram video call z rodziną, bo się martwią, że czekoladowe jaja nie zostały odnalezione. Energia rozpiera. Reszta dnia między kanapą a kuchnią. Trzeba przecież nakarmić, ale hiszpańskie komedie wzywają!

Dzień drugi. Poniedziałek.

Bez zmian. Leżę, odpoczywam, czerpię przyjemność z bycia. Noc wcześniejsza, niż przez ostatnie dni, jutro do pracy. Jak fajnie, wychodzę z domu, do ludzi. Najwyższa pora się poruszać.

Dzień trzeci. Wtorek.

Czy dobrze poczułam, że mózg mi się wyłączył na jedną sekundę. A te światełka podczas porannego marszu do pracy, mrygające pomiędzy przechodniami, to co to? Coś mignęło, nie wiem co, czy to omamy jakie, czy to po covidzie? Głowa pełna puchu, ale dzielnie do pracy idę.

W pracy dobrze. Spokojnie. Zdawało się. Do południa. Zjazd taki, jakby mnie grypa atakować planowała. 

Powrót do domu zajął mi godzinę. Czyli dwa razy dłużej niż zawsze, ale, ale po drodze zahaczyłam o inpost, drogerię i skierowanie na badanie krwi. Weszłam, siadłam na kanapie i prawie się rozpłakałam. To jest niedobre być taką zmęczoną. Z ledwością wstałam, zrobiłam zakupy. I mrożona pizza na obiad. 

Zalegam na kanapie, w niemocy.

Światło zgaszone o 20.45 a w mojej głowie pulsujące reflektory.

Dzień czwarty. Środa.

Rano trzeba zrobić zupę na później. Dzieci, żeby się nakarmiły, kiedy ja w pracy. Jarzynowa woła mnie z kuchenki. Zjedz mówi. Będziesz rozgrzana, będzie Ci lepiej, poczujesz szczęście w trzewiach.

Zupa miała rację. Świat zrobił się kolorowy. Droga do pracy łatwiejsza.

Przy biurku to samo. W domu prosty obiad. Dwie godziny na kanapie. Dogorywam. Nie mogę nawet czytać. Ok 20 cudowne ozdrowienie. Zupa. Serial w telewizorze. Spać.

Dzień piąty. Czwartek.

Hm. Nie ma tragedii? Wstałam normalnie, spokojnie, nawet rześko? Gdzie haczyk?

Aaaa. W pracy w południe zjazd na kilka godzin no tak.

Powrót godzina. Na obiad pyzy od Zychowicza. W domu zjazd, od 18 do 20. Może włączymy film. Hiszpańska komedia i puenta.

Bea, na przestrzeni lat poznasz wielu ludzi. Są ludzie, których zawsze będziesz chciała mieć w życiu. Nie pozwól im odejść.

Cudowne uzdrowienie około 21. Dobranoc.

Dzień szósty. Piątek.

W pracy sporo pracy. Zajęta cały dzień nie myślę o pierdołach. Aż do zjazdu w południe. Spać. Gdzie jest kanapa? Poduszka? Do domu.

Po drodze odebrać książkę dla starszej pani o menopauzie. Trzeba się zacząć przygotowywać. Nie wiem, czy za pięć, czy za dziesięć lat. 

Na obiad naleśniki. Smażę, słucham hiszpańskich piosenek (uzależniłam się od dźwięku tego języka), patrzę na zegarek, 18.00. Niemożliwe. Gdzie mój zjazd? 

Aaaa, przyszedł zaraz po usmażeniu naleśników.

Weekend przede mną. Śmieję się, że to kara za łagodny przebieg choroby.




Monday 5 April 2021

Mamo, czy masz dla nas czekoladę?

Kiedy kilka tygodni temu podzieliłam się z mamą myślą, że może jednak nie jechać na święta, że może ten weekend przed świętami też odpuszczę, a posprzątam już po świętach, nie sądziłam, że moje słowa/plany się spełnią.

Odkąd znów mieszkam w Polsce (i za każdym razem dziękuję Wszechświatowi, że tak się uczyniło) jeszcze się nie zdarzyło, żeby święta spędzać osobno. Nawet w zeszłym roku, kiedy były początki pandemii i nikt niczego nie wiedział, i mówiło się, że nie wolno, i tak pojechaliśmy. Jesteśmy tam tak często, że właściwie, jak domownicy, więc czemu nie. 

W tym roku, no cóż. Zaplanowałam, że zostaję w Kielcach i oto jestem. Kolejny dzień w zamknięciu, haha. Ja już mogę wychodzić, ale solidarnie siedzę (po prawdzie wessała mnie telewizja, bo Minionki i Disneye oraz hiszpańskie filmy obyczajowe i komedie). 

Tak, czy inaczej siedzę i czerpię przyjemność ze świadomości, że nic nie muszę. Najważniejsze, że nie muszę być przygotowana na niespodziewaną wizytę. Wprawdzie nikt mnie niespodziewanie nie odwiedza, ale to uczucia konieczności bycia w gotowości i posprzątania mieszkania zawsze jest. Myślałam, że to dlatego, że lubię. O nie, nie. Z podłogi się u nas nie da jeść, nie myję jej codziennie, co nam wcale nie przeszkadza w przysiadaniu przy kanapie, żeby czasem niezdrowo popatrzeć w telewizor podczas obiadu. Rety, z ilu niezdrowych tajemnic się wyspowiadałam przy okazji okołocovidowych świąt.

Dobra, po kolei. Zawsze czuję w sobie przymus bycia w gotowości. Trzeba, żeby było posprzątane. Lubię, żeby było także, bo mam wtedy zewnętrzny ład, a ponieważ z powodu natłoku myśli wszelakich, nie mam go w środku, to niech się rozpanoszy na zewnątrz. Przestrzeń lubię, bez porządku jej nie będzie. 

Kiedyś nie wiedziałam, że ten przymus mam, bo go nie czułam. Ale teraz! Teraz, kiedy wiedziałam, że nikt po Covida nie przyjdzie, kiedy poczułam wolność od bycia w gotowości, teraz poczułam, że ten przymus mam. Jakie to było niesamowite uczucie nie musieć! Wprowadzę w codzienność. Nie, oczywiście, nie będzie to dotyczyło porządku, co to, to nie. Skąd wtedy wezmę przestrzeń?

Dalej, z tą podłogą i telewizorem. Nie błyszczy nam się podłoga pastą i nie biegam ze ściera codziennie. Nie poświęcam sobotnich poranków na wielkie sprzątanie. Jak trzeba odkurzę w tygodniu (codziennie trzeba), kurz też zetrę, jak widzę, że jest. A obiad przed telewizorem? A co, nie można czasem?

Uff, o świętach miało być, a poszło w jakieś analizy. Czyli tak, święta we troje, na kanapie przy filmach, bez połowy spaceru, bo nie wolno. Bez pieczeni, czyli karkówki, za to z pytaniem: Ale czy Ty mamo będziesz umiała zrobić tak, jak babcia?!?!? 

Święta z hiszpańskim językiem, który w końcu zgodził się, żeby się zadomowić w moim mózgu i choć nadal nie rozumiem, co mówią, to wyłuskuję co jakiś czas słowo, zwrot, frazę, które znam i ciepło się po mnie rozlewa. 

Święta z Easter egg hunt, mimo wszystko. Pomimo tego, że w izolacji, pomimo tego, że nie tak, jak zawsze. Chyba na przekór. Czy ty masz dla nas chociaż czekoladę na święta? Czy będziemy mieć coś dobrego?  Mieli, od naszej niezawodnej ciotki, która wszystko ma pod kontrolą i wszystko organizuje. Przywiozła nad ranem o 7, a potem pojechała świętować. 

Święta jednak z sałatką jarzynową. Jak to, dla Isy nie zrobisz sałatki?  Oraz z ciastem sklepowym Pójdę ci gdzie indziej. Tam, gdzie mi powiedziałaś, żeby iść, to tych nie da się jeść, gdzie indziej ci kupię.  Święta nie na ostatnią chwilę, z zestawem wszystkiego, co potrzebne do tego, żeby się po świętach nie turlać. 

Święta z elegancką porcelaną i nadal razem, pomimo mniejszego składu.

Kwiecień na niczym prawie

Nic się nie dzieje. To znaczy nie, dzieje się zawsze. Co u ciebie darling? No, nie wiem, jak ci opowiedzieć w jednym zdaniu wszystko co się ...