Bięgne od okna do okna wzdłuż pociągu, szukając trzech wolnych miejsc. Do odjazdu 7 minut. Widzę, że Leon się spina i zaraz zacznie płakać. Widzę, że zaczyna się martwić i nawet wiem o co. Złość, chyba to złość choć pewna nie jestem, mnie roznosi. Eee, nie, zdenerwowanie chyba i napięcie, i trochę irracjonalny strach, bo przecież widzę, która godzina i że mam czas. Może to bardziej fakt, że nie będziemy siedzieć razem, jakby bez tego nie mogło sie obejść.
Ludzie to są jednak czasem dziwaczni.
Wsiedliśmy w końcu. Biorę Leona na kolana i tłumaczę, że to ja jestem mamą i to moim obowiązkiem jest się martwić, żeby przybyć na czas, i żeby nam pociąg nie odjechał bez nas. Że to ja muszę wszystkiego pilnować, a on niech się cieszy przygodą. Nawet jeśli się spóźnimy, to nic się nie stanie. Pojedziemy następnym. Rozumie, ale inaczej nie umie.
Komentarz mojej siostry: A, bo ty też tak srałaś ogniem :)
No tak. Trochę tak, gdyż widać było, że się miotam.
A miotałam się, gdyż przed samym wyjazdem z Krakowa poszliśmy jeszcze po worki cukierków na Floriańską i napój z kawiarni. W dwuosobowej kolejce po napój staliśmy jakieś 15 minut. Zostało nam 15 minut, żeby dotrzeć na czas i! znaleźć miejsce. No i bankomat nie wydał kasy i już czasu nie miałam, żeby sprawdzić co się stało. To i napięcie się pojawiło i luz znikął. Swoją drogą ciekawe, czy są ludzie, którzy się w ogóle nie stresują?
A miotałam się, gdyż przed samym wyjazdem z Krakowa poszliśmy jeszcze po worki cukierków na Floriańską i napój z kawiarni. W dwuosobowej kolejce po napój staliśmy jakieś 15 minut. Zostało nam 15 minut, żeby dotrzeć na czas i! znaleźć miejsce. No i bankomat nie wydał kasy i już czasu nie miałam, żeby sprawdzić co się stało. To i napięcie się pojawiło i luz znikął. Swoją drogą ciekawe, czy są ludzie, którzy się w ogóle nie stresują?
Koniec końców miejsce znaleźliśmy, do domu wróciliśmy po krótkiej, acz niezwykle intensywnej wycieczce.
Wygląda na to, że Kraków będzie teraz naszą nową destynacją, być może nawet raz w miesiącu, kto wie, gdyż rodzina nam się tam całkiem przeprowadziła.
I co ja mogę pisać, skoro Kraków każdy zna, a my kręciliśmy się po miejscach turystycznie popularnych.
W sobotę od 17 z minutami do 21 obskoczyliśmy Rynek, Wawel u bram, gdyż go zamknęli (dzięki temu nie będzie tłumów przy wejściu i sobie posiedzimy sami skomentowała moja siostra). Rację miała, bo zdjęcia mamy piękne i czas tam choć dziwny, to bardzo dobry i obfity w bliskość. No i głupkowate żarty rodziny. Smok, Wisła, Rynek jeszcze raz, Floriańska i na tramwaj.
Na Floriańskiej pani zaprasza na herbatkę. Mówię, że dziękuję, ale nie skorzystam, gdyż dzieci chcemy położyć już spać. Ale jeszcze raz dziękuję za zaproszenie. Proszę bardzo! i Chyba za wcześnie! Pani odburknęła oburzona. Na kładzenie spać, gdyby ktoś miał wątpliwości.
Tramwaj od mieszkania daleko, a bilet kupiony na 20-minut, bo przecież po co mi sprawdzać! Leon zmartwiony, że trzeba się będzie tłumaczyć, jeśli będą sprawdzać.
Ja trochę też, a potem sobie myślę, że eee, powiem, że nie wiedziałam, może wybaczą.
Niedziela bardzo slow. Powolne budzenie i przytulasy. Powolne śniadanie i powolna kawa z ciastem bez pieczenia. Powolny spacer i zabawa na wietrznym placu zabaw, spacer na forty , zbyt odlegle, żeby dotrzeć, bo wszyscy zmęczeni i już. Już trzeba wracać.
Ale smak wakacji i przygody pozostał jeszcze przez kilka dni. Pomimo srania ogniem.