Friday 30 April 2021

Trzeba wychodzić z domu więcej

Pani Agnieszko, powiada pani psycholog mojego dziecka we wtorkowy poranek, Isa mi mówi, że od czasu kwarantanny nie wychodzi z domu. Trzeba wychodzić. 

Dla zdrowia psychicznego trzeba i ja o tym tak dobrze wiem. Tylko.

Siadam sobie i analizuję, i myślę, kiedy kurna, kiedy jeszcze mam się zabrać za spacerowanie w tygodniu. Wracam do domu, robię i podaję obiad, i już. Na więcej nie mam siły.

Pewnie. Pewnie mogłabym do pracy i z pracy autobusem, nie byłabym zmęczona trzykilometrowym spacerem, ale czy mnie się od życia nic nie należy? Czy nie tak, że w samolocie maseczkę najpierw sobie, a potem całej reszcie? A ten spacer i ruch to jest moja maseczka.

A dzieci same na dwór nie chcą wychodzić, ani nie mają podwórkowych znajomych, ani znajomości nowych hop siup nie umieją zawierać.

Jednakże, gdyż inaczej nie potrafię, od razu poczułam się winna. Że nie dbam, że pandemia, lekcje zdalne, a dzieci nic nie robią  (nieprawda), że to źle wpływa. 

Przyszłam do domu późnym popołudniem, obiad podałam i mówię, chodźcie na lody. A 19.00 już była i tylko Żabki otwarte z lodami, ale co tam. Pójdziemy sprawdzić do której Bosko czynne, tak na przyszłość. Zimno, wieje, chmura się, ale idziemy, bo trzeba wychodzić.

Po drodze, na pustym deptaku przyjrzeliśmy się kamienicom, książkom w antykwariacie, również o Wiślicy, a na koniec dostałam lekcję tolerancji.

Zobaczcie, jakie dziwne zielone ściany i poroża powieszone. Tam, w tych złotych sznurkowych zasłonkach.

To są miętowe mamo ściany. I nie są dziwne. Każdy może lubić to co chce i mieć takie ściany, jak chce. 

Kiedy słucham takiego Leona, jestem spokojna o granice, poczucie wartości, relacje. Nawet z jego wysoką wrażliwością.

Potem w środę Isa pyta, czy możemy do Sokowirówki na jogurt i sok. Możemy, możemy też na długi spacer przez park i po deptaku.

Zwłaszcza, że słońce świeci i ciepło, wiosennie.



A potem w czwartek przyszłam do domu i padłam, i powiedziałam sobie, pierdzielę te wszystkie spacery. Wystarczająco dbam. Każdy weekend gdzieś się włóczymy, coś robimy, miliony kroków i tysiące kilometrów. A koniec końców okazuje się, że nawet pół godziny do sklepu wystarczy do zmiany otoczenia.

A potem w piątek Isa z angielskiego wraca autobusem, żebym nie musiała płacić za taksówkę. Jedzie, rozmawiam z nią i wiem, że nie ma legitymacji, bo nie planowała autobusu. A w pracy jestem i nie pytam o tę legitymację, żeby jej nie stresować.

Mówię do niej później, że trzeba mieć legitymację. Wiem, odpowiada, a kiedy pytam, czy się denerwowała, mówi: Bardzoo. Ale potem pomyślałam sobie, odwalcie się wszyscy ode mnie i jechałam dalej.

I cóż, o nią też się nie martwię, bo sobie poradzi.

Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...