Tuesday 4 May 2021

Weekend ze szpadlem

Nie no, nie sądzę, żeby się coś nagle zmieniło, żebym nagle zwolniła po to, żeby o siebie zadbać. 

Cały tydzień chodzę z listą rzeczy "do zrobienia przed komunią" i niczego nie ogarniam. Jeszcze te spacery, bo trzeba, żeby dzieci coś robiły, coś poza komputerem w pandemii. A potem nie wiem, czy covid nie wraca, tak się czuję. Rzecz jasna w tym wszystkim jest jeszcze Wiślica, porządki i ogród.  

Niby majówka, niby przecież gril winien być, albo może rowerowe wycieczki, a tu weekend ze szpadlem.

Jechałam z myślą, że nie mam już tyle siły, zatraciła się po-wirusowo i nic już nie będzie takie samo, bo zwyczajnie nie mam siły. Bardzo się jednak zdziwiłam, kiedy po dwóch pierwszych godzinach przekładania i porządkowania wróciłam do domu na kawę i okazało się, że byłam szczęśliwa. To zwyczajne uczucie ogromu środkowego szczęścia, które rozpiera i każe się uśmiechać, unosi nad ziemią i rozwala klatkę piersiową. Tyle, a z tak prozaicznej czynności, jaką było przekładanie szpargałów. 

Okazało się, że siły są, sporo nawet. I na spacer, i na dwa dni roboty i na zjedzenie ciasta (na diecie jestem, nie jem słodyczy. Cooo, ze mną nie zjesz? Iza tartę z białej czekolady przywiozła, jak mogłam była nie zjeść), i na domek pierwotnie dla kotów, ale koniec końców dla skrzatów.

Tylko ziemia pachniałam mi inaczej niż zawsze. Mniej ziemsko. Leon natomiast chłonął jak zawsze, a ziemia pachnie mu często ziemniakami.

No i ten szpadel długo jeszcze pewnie będzie moim przyjacielem. 




Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...