Sunday 30 May 2021

Uff, już po, czyli przyjęcie komunijne w domu raz jeszcze

Nazbyt się rozpisywać nie będę tym razem, gdyż się nie narobiłam, ani planu jakiegoś nie musiałam robić. W przeciwieństwie do komunii sprzed dwóch lat i wszystkiego, co się wokół niej dzieje, było bardzo spokojnie. A jednak w sobotę obudziłam się o 5 rano, a od 6 oglądałam film, bo już spać nie mogłam. Uczyniłam kawę, a o 7 jeszcze tylko szybko po soczki i wodę. I możemy czekać na panią z cateringiem i gości. 

Wcale nie wiedziałam, czy będę gotować, czy zamawiać, ale stwierdziłam, że nie mam siły na zakupy, siedzienie w kuchni, późne noce, a tak by się to skończyło. Znalazłam panią, wybrałam i mam. Za dużo, okazało się, zdecydowanie za dużo. I jeśli moge podpowiedzieć, sobie na przyszłość, lub innym zainteresowanym, na 11 dorosłych i troje dzieci, dwie sałatki i cztery różne przystawki, to za-du-żo. Obiad natomiast wykwintny w postaci kremu z białych warzyw z czipsami z boczku oraz kaczki w sosie malinowym, z ziemniaczkami pieczonymi. Tak, to było pyszne, co jest dziwne, gdyż kaczki nie lubię i wzięłam ją tylko ze względu na rodzinę, i ich zamówienia. 

Krzesła od sąsiadki, część talerzy i sztućce od Nadzinki, szklanki w piątek nowe ze sklepu, które nie przeczytałam, że do wina, a nie do wody, a tak pięknie się prezentowały. Kwiatki rano przed pracą z bazarów w piątek. Biszkopt tortowy we czwartek, masa w piątek. Kasia ozdobi w sobotę. Trzy rodzaje deserów, od przyjaciółek i siostry Katarzyny, tiramisu, kruche babeczki z owocami i mascarpone, ciastko milionera. 

Jeszcze odebrać te naczynia, stół przygotować, dzieci zagonić, żeby włosy na pewno umyły. Ubrania gotowe, dom gotowy, posprzątany. Mieszkanie, no tak, nie dom, mieszkanie, stąd taka ciasnota, ale jaka przyjemna. 



I niby się nie narobiłam, tak jak mówię przecież, niby nie czułam, że się denerwuję, gdyż listę odhaczyłam na dwa tygodnie przed komunią i niczego, absolutnie niczego nie zostawiłam na ostatnią chwilę, a tu spać nie mogę i spięta chodzę. 
Myślę, że to dlatego, że jednak coś trzeba było zrobić, a ja nie mam już przecież siły na bycie zosią-samosią. 

Jak Leon komunię? Dobrze. Stresował się dużo mniej, niż myślał i niż ja myślałam, że będzie. Przeczytał podziękowania dla babci i dziadka, i nic strasznego się nie stało. Czyli się da, a zapewne dojrzewa, rozwija się i może mniej stresuje.

Jak ja komunię? Nie wiem. Od pewnego czasu podważam wszystko, co słyszę, nie mówiąc o co widzę w kościele isntytucji. Kiedy wysyłałam dziecko do pierwszej komunii, wszystko było jeszcze inne. Teraz czuję się jak ciemna-masa. Nie podoba mi się ciemnomasowatość. Co będzie dalej, jeszcze nie wiem,

Tort za to pyszny. Leon grał w piłkę w komunijnym ubraniu na potrzeby zdjęć, a my z nim. Goście pojechali o 22. A w rozmowie następnego dnia usłyszałam, że czuli się, jak po weselu. To całkiem miło. 

Dobrze też zrobiło mi poproszenie o pomoc. I mniej dzięki temu się stresowałam, a i mniej zmęczyłam. Dobrze tak. 



Niespodziewane refleksje zamulonego umysłu

Albo nowy telefon, albo aparat. Kiepskie zdjęcia robi ten mój sprzęt. Udałam się do KCK na spektakl Teatru Tańca. Dwie części były. Zobacz j...