Moja mama taka właśnie jest.
To Isa, kiedy siedzieliśmy zajadając hamburgerki i nugetsiki, i pijąc szejki.
Leon, czy możesz dać mi spróbować Twojego szejka?
Możesz mamo.
Ciebie Tobiasz nie pytam, bo nie wiem, czy się brzydzisz? A brzydzisz się? Bo jak tak, to nie będę próbować.
Okazało się, że się Tobiasz nie brzydzi i chętnie (może udawał, nie wiem) podzielił się ze mną swoim czekoladowym szejkiem.
A zaraz potem Isa popatrzyła na mnie i powiedziała, no, moja mama taka właśnie jest. Co było całkiem przyjemne, bo po pierwsze uświadomiło mi, że Isa już duża jest i patrzy na mnie oceniająco i ta ocena nie jest taka zła. Po drugie, było to całkiem zabawne. Po drugie A, bo nadal jestem całkiem nienormalna, a ja tę moją nienormalność lubię bardzo, po drugie B, bo mają do mnie jednak dystans.
Przyjechał Tobiasz, z którym Leon spędza każdy weekend, kiedy jesteśmy w Wiślicy. Do kina, na schody ruchome, na spacer, na cały weekend. Takie mieliśmy plany, tyle chcieliśmy zrobić, zobaczyć, odwiedzić.
W galerii, przed kinem, kilka rundek po ruchomych schodach. Fajnie, ja też jeździłam w górę i w dół, kiedy jeździłam do ortodonty do Warszawy, bo w Kielcach aparatów na krzywe zęby nie dawali. Frajda.
Jeszcze spacer po deptaku, lody, frytki, późny powrót do domu, późna noc. A w niedzielę noga już tak bolała, że nie dało się nigdzie iść. Lody tylko i cały dzień z grami planszowymi i filmami. I dobranoc. A Isa naburmuszona, bo spać na swoim łóźku nie może. Nie odzywa się do mnie, śpi na podłodze. Zasypia wściekła.
A rano się budzi i pyta: Za co ja byłam na ciebie wczoraj zła?
Chłopaki na pożegnanie płaczą i plany snujemy na następne weekendy.