Będzie padać. Tak pokazuje pogodynka. Ja jadę, a wy?
Zapytałam moje koleżanki, które zaprosiłam na 5 kilometrowy spacer. Tak przynajmniej pokazywała mapa.
Im bliżej jednak było terminu (trasę i punkt wynalazłam jakieś trzy dni przed wycieczką, więc "im bliżej" nabiera tutaj tak naprawdę zupełnie innego wydźwięku) tym bardziej się spinałam, gdyż bałam się, że się zgubię, a las mnie zagubi.
Zupełnie zapomniałam, że ja, ja to się nie gubię. Wprawdzie zdarzyło mi się raz, w Madrycie na lotnisku, kiedy wylądowałam i próbowałam się wydostać, ale czy to się liczy?
Tak czy inaczej spięcie powoli przychodziło a razem z nim strach, który już wtedy umiałam umiejscowić i nazwać. Co będzie, kiedy będę musiała wsiąść do pociągu, wysiąść na stacji Kielce-Słowik i odnaleźć drogę? Zgubię się w lesie z dwójką pocieszek.
Podczas więc porannej rozmowy z Nadzinką zapytałam, czy na spacer się nie chce wybrać. (moge chyba zdradzić, że na następne się nie wybiera, gdyż nogi ma długie i kroki dłuższe robi, i szybciej znika za horyzontem, i ma dość czekania na nas na kamieniu).
Tak, tak właśnie było. Bo, kiedy zapytałam, czy chęć ma pochodzić kilka kilometrów (pięć wszak to niedużo) odparła, że a i owszem, i razem z siostrą swoją się pojawiła. Na stacji PKP. Stamtąd z biletem na 3 dorosłych i 2 dzieci za jedyne 10 PLN, pociągiem przez 7 minutek.
A skąd właściwie pomysł? Kiedy w zeszłym tygodniu spacerowaliśmy po stadionie, w kółko i trochę nudnawo, a Leon pytał, czy zrobiłam kanapki, zobaczyłam niebieski szlak i drogowskazy. Coś mi zagrało w ciele i przez neurony błyskiem krótkim przekaz przeszedł, że rusz się, chodzenie jest takie fajne. I oto jesteśmy, ledwo żywi, zmęczeni niemiłosiernie, ale super hiper szczęśliwi.